W wieku 17 lat zadebiutował na poziomie Ekstraklasy. Jego mentorem w Zagłębiu Lubin jest Grzegorz Szamotulski, skąd wzięła się ksywka “synek Szama”. Kiedyś nawet nie potrafił łapać piłki, a dziś otwarcie mówi, że chce zostać przyszłym reprezentantem Polski. Ciężką pracą zamierza wspiąć się do miejsca, w którym od lat stacjonuje jego bramkarski wzór – Łukasz Fabiański. Kacper Bieszczad, chłopak z Krosna, który na lodówce ma zapisane motto “zawsze może być lepiej”. Zapraszamy.
***
Jak tam oceny z przyrody?
Teraz jest ciężko, bo mam indywidualny tok nauczania. Skupiam się na najważniejszych przedmiotach pod kątem matury, takich jak polski, matematyka czy angielski, ale jest w porządku, z przyrody zawsze zdane! Niestety brak uczestniczenia w zajęciach z chłopakami mi doskwiera, mam wtedy treningi, ale tragedii nie ma.
Słyszałem, że lubisz trochę przykujonić. Średnia 5,00 to był u ciebie standard.
Prawda, ale kujonem siebie nie nazwę. Kiedy jeszcze normalnie chodziłem do szkoły, nie miałem tak, że w bursie codziennie siedziałem nad książkami. Starałem się uważać na lekcjach i wyciągać z nich jak najwięcej, bo wiedziałem, że później nie będzie czasu na naukę. To wychodziło bardzo dobrze, na piłce i edukacji mogłem skupić się na podobnym poziomie. Zawsze miałem średnią powyżej 5,00.
Rozprawki z polskiego klasa?
No a jak, z bajerą nie mam problemu.
Piłka piłką, ale nie sprawiasz wrażenia piłkarza-nastolatka, który odkłada naukę na bok. To w takim wieku dość częsty przypadek.
Zdaje sobie sprawę, że w piłkę całe życie grać nie będę. Wiadomo, że po karierze zapewne chciałbym zostać przy futbolu, choć jeszcze o tym nie myślałem, ale uważam, że zdobycie wykształcenia jest tak samo ważne. Oczywiście odpukać, ale nie daj boże trafi się jakaś kontuzja, która pokrzyżuje karierę, i co dalej? Trzeba mieć plan B. Uważam, że jako piłkarze mimo wszystko powinniśmy być przygotowani na najgorsze.
Skąd u ciebie takie podejście?
Zawsze rozmawiałem o takich rzeczach z rodzicami, ale przede wszystkim jestem osobą ambitną. Od samego początku chciałem, żeby moje oceny były jak najwyższe. Nie zbywałem szkoły. Na każdym kroku, niezależnie od tego, czy mówimy o boisku lub czymś innym, chciałem być najlepszy.
Ułożony chłopak, ale czy bez uwag do dziennika?
Wiesz, czasami jakaś uwaga wpadła, ale generalnie nie sprawiałem problemów wychowawczych. Ani rodzicom, ani w szkole. Zawsze byłem przygotowany i spokojny, nie miałem za co dostawać nagan. No, jeżeli już, to za głupie zachowanie, bo zdarzało mi się robić niemiłe odzywki do nauczycieli, nie zgadzałem się z ich decyzjami. Nie bałem się ostro odpowiedzieć, choć potem okazywało się, że za bardzo dawałem im popalić.
Kluby i alkohol?
Po pierwsze, nawet nie byłoby okazji, bo mówimy o Lubinie! Po drugie, nigdy nie byłem skłonny, żeby jechać gdzieś na imprezę. Nawet teraz, gdy mam prawo jazdy, nie ciągnie mnie do tego. Wolę zaprosić kolegów do siebie, obejrzeć z nimi jakiś dobry film i zjeść pizzę.
Czyli paparazzi nie złapią cię o 3 w nocy na klubach czy rynku.
Raczej mnie nie złapią. W Lubinie rynek jest, ale jako że nie ma co na nim robić, to i miejsc do imprezowania brak. To miasto jest idealne, bo można skupić się na piłce, a nie wymyślaniu pomysłów na robienie głupot.
Wykreślamy imprezy. Co z dietą?
Szczerze mówiąc, jeszcze przed wypożyczeniem do Chrobrego miałem kilkumiesięczną fazę na gotowanie. Szukałem fit przepisów, chciałem poprawić swoje odżywanie. Wiesz, w bursie jesteś skazany na to, co dostaniesz, a w mieszkaniu sam możesz zadbać o siebie. Od dwóch miesięcy stosuję jednak catering, bo z powodu dojazdów do Głogowa mam mniej czasu, żeby coś sobie ugotować. Wolę go bardziej poświęcić na sen i odpoczynek niż paradowanie po kuchni.
To jaki będzie z ciebie kucharz?
Dzisiaj jest średni, ale kiedyś może będzie lepszy!
Brzmisz tak, jakbyś w ogóle nie miał czasu na rzeczy niezwiązane z piłką.
Fakt, jestem w 100% skoncentrowany na piłce, ale staram się tak dysponować czasem, żeby mieć też czas na relaks. Wtedy głównie oglądam seriale, np. “Arrow”, “Peaky Blinders”, “Skazany na śmierć”, “Dom z papieru” czy “Homeland”. Preferuję dłuższe produkcje, bo lubię się wkręcić i mieć co oglądać przez dłuższy okres niż miesiąc.
Powiedz, dlaczego bramkarz?
Pamiętam, że na jakimś treningu nie było komu bronić. Ja akurat zaczynałem grę w piłkę od pozycji obrońcy, ale pomyślałem, że zastąpię kolegów, stanąłem w bramce na jednych, drugich i kolejnych zajęciach. Z czasem pojawił się turniej, na którym zagrałem jako bramkarz, spisałem się dobrze. Postanowiłem, że tak zostanie, spodobało mi się to. Mój tata wolał, żebym został napastnikiem i strzelał bramki, a nie bronił. Dzisiaj mogę mu tylko powiedzieć: tato, przykro mi! Myślę, że nie jest zawiedziony.
Przenosiny z Krosna do Lubina musiały nie być łatwe.
To było duże przeżycie zarówno dla mnie, jak i rodziców. Miałem 13 lat, a musiałem przenieść się tak naprawdę na drugi koniec Polski, 550 kilometrów od domu. Do tamtej pory wszystko miałem podstawione pod nos, ale wraz z przejściem do Zagłębia wkroczyłem w zupełnie nowe życie. Zacząłem żyć na własną rękę, musiałem sam zadbać o siebie.
Skąd wzięło się akurat Zagłębie?
Graliśmy kadry wojewódzkie U-14, gdzie zanotowałem kilka fajnych występów. Z drużyną zdobyliśmy nawet srebrny medal. W jednym meczu turniejowym starliśmy się z ekipą Dolnego Śląska, po czym dostałem zaproszenie na testy. Byłem na nich dwa razy, według trenerów zaprezentowałem się naprawdę dobrze. Pozostało mi po podjąć decyzję, chcieli mnie w Zagłębiu. Konsultowałem tę kwestię z rodzicami, z których tylko mama nie była zadowolona. Bała się o mnie. Dla mnie wybór był jednak prosty, choć tata ciągle mi powtarzał, że gdyby coś poszło nie tak, zawsze mogę wrócić do Krosna.
Jak wspominasz czas spędzony w bursie?
Bardzo fajnie, bo nauczyłem się przede wszystkim samodyscypliny i organizacji. Wiesz, kiedy trening, to trening. Kiedy mam się pouczyć, to mam się pouczyć. Pamiętam, jak koledzy lubili spisywać ode mnie zadanie, ale nie miałem z tym żadnego problemu. Zawsze dobrze rozumiałem matematykę, więc często zdarzało się, że najpierw robiłem swój sprawdzian, a potem wypełniałem sprawdziany innych. Co mogę powiedzieć, zdarzały się oszustwa, jak wszędzie. Zaznaczam, że robiłem to w dobrej wierze!
Jeśli chodzi o aspekt sportowy, nie żałuję decyzji o dołączeniu do Zagłębia. Akademia pchnęła moją karierę zdecydowanie do przodu, wiele z niej wyniosłem. Trafiłem w końcu do zespołu seniorów i można powiedzieć, że moja droga jest modelowa. Od młodzieżowych zespołów, przez rezerwy, po “jedynkę”. Teraz wypożyczenie, więc wszystko idzie tak, jak powinno.
Nie wątpiłeś?
Nie, byłem spokojny i cierpliwy. Czekałem na swoją szansę. Miałem też kontuzję, prawie cały 2018 rok wyjęło mi z kalendarza. Niefortunnie upadałem na oba biodra, co powodowało zapalenie mięśni przy kościach. To było bardzo dokuczliwe przy każdym rzucie i kopnięciu, dosłownie nie mogłem bronić. Musiałem przepracować to na siłowni, ale mimo trudnego okresu nie zmieniłem swojego nastawienia. Nie miałem jakiejś załamki, dużo rozmawiałem z trenerami, którzy uświadomili mi, że kontuzje się zdarzają i muszę to po prostu przetrwać. Ciężko pracowałem, aż w końcu dostałem okazję pojechania na obóz do Turcji z pierwszym zespołem. To mi dało dużego kopa, było kluczowe.
Przyjście do klubu Grzegorza Szamotulskiego też dało kopa?
Nie dało się ukryć, że w klubie pojawiło się znane nazwisko z bogatą przeszłością i karierą. Pomyślałem, że fajnie będzie mieć z kimś takim do czynienia. Do tej pory dostałem wiele uwag od trenera, z których zawsze wyciągałem wnioski. Wiesz, w Zagłębiu ciągle słyszę, że da się coś zrobić lepiej, nikt mnie nie głaska. Kiedy zapracuję na pochwałę, dostanę pochwałę. Kiedy zasłużę na krytykę, zostanę skrytykowany bez ogródek. Tak to działa.
Jakie są wasze relacje?
Chłopcy w Lubinie się śmieją, że to mój drugi tata. Dostałem nawet pewną ksywę. Jestem “synkiem Szama”.
Trener Szamotulski zabronił ci czytania jego biografii, prawda?
Tak, ale po fakcie! Dostałem tę książkę w prezencie i przeczytałem ją w okresie kwarantanny. Wyciągnąłem z lektury pewne wnioski, na przykład czego nie powinno się robić. Ogółem trener ma świetnie napisaną historię, zwłaszcza elementy pokazane od kulis.
Jesteście jak ogień i woda.
Wydaje mi się, że tak jest. Osobiście zanim coś powiem, dużo razy się zastanowię, natomiast ta książka obrazuje człowieka, który mówił to, co myślał, nie trzymał języka za zębami. Mamy zupełnie inne charaktery, jesteśmy z trenerem Szamotulskim swoim przeciwieństwem.
To by się zgadzało również z boiskiem. Emanujesz spokojem.
Fakt, jestem spokojny zarówno poza boiskiem, jak i na nim. Nie wiem, czy to mnie w jakiś sposób wyróżnia, ale na pewno nie lubię wybuchać emocjami. Staram się trzymać nerwy na wodzy. Wiesz, koncentruję się na meczu i wszelkie inne rzeczy trzymam wewnątrz siebie.
Dla moich obrońców liczą się kluczowe i konstruktywne uwagi, a nie wydzieranie się czy uświadamianie im, że popełnili błąd. Każdy piłkarz na wyższym poziomie rozgrywkowym doskonale wie, kiedy zawalił. Uważam, że dopiero po meczu można w tym kontekście podyskutować, nie na gorąco w czasie trwania spotkania. Poza tym nie boję się krzyknąć na starszych, taka jest moja rola. Nikt nie patrzy na mnie jak na nic nieznaczącego młokosa, tylko docenia moje podpowiedzi. Zawsze chcę dobrze, nawet jeśli muszę podnieść głos. Skoro gramy w jednej drużynie i chcemy wspólnie wygrywać, każdy musi się z tym liczyć.
Nie celebrujesz obrony rzutów karnych?
To była 60. minuta. Graliśmy wtedy mecz Pucharu Polski z Cracovią, mój debiut w Chrobrym. Kiedy wybroniłem strzał Sergiu Hanci, nie miałem czego świętować. Ba, nawet gdybyśmy awansowali, nie byłoby powodów do świętowania. Co najwyżej do zadowolenia, ale bez większych pochwał, bo nie jestem osobą, którego je lubi. Nie lubię się chwalić, wolę pracować w ciszy. Efekty na boisku mają mówić za mnie. Zdarzało się, że piłkarze z przeciwnych drużyn doceniali mnie po meczach, mówili miłe słowa, ale nie przykładam do nich dużej uwagi. Koduję sobie takie “recenzje”, okej, fajnie, tyle że to nie powód, żeby odlecieć.
Ponoć wiedziałeś, jak uderzy Hanca.
Rzut karny to jeden z elementów gry, który może zadecydować o wyniku, więc warto być na niego przygotowanym. Ba, staram się nawet wymyślać swoją taktykę w tej kwestii. Poza tym przed każdym kolejnym meczem oglądam, jak moi przyszli rywale wykonują stałe fragmenty. Wiem później, na co zwrócić szczególną uwagę.
No więc sodówka za tobą czy dopiero przed tobą?
Nie będzie jej nigdy. Jestem taką osobą, a do tego mam takie otoczenie, że się o coś takiego nie martwię. Gdyby najbliżsi mi ludzie zauważyli, że coś złego zaczyna się ze mną dziać, zostałbym szybko sprowadzony na ziemię. Wiesz, bardzo łatwo jest zachłysnąć się sukcesami, ale nie na tym ma to polegać. Jako piłkarze powinniśmy wyznaczać sobie kolejne cele, mieć świadomość, że do czegoś dążymy i nie stoimy w miejscu. Jasne, że trzeba być szczęśliwym, kiedy zrobi się małe kroczki do przodu, ale broń boże popadać w jakąś euforię i myśleć, że co to ja nie jestem, pan piłkarz. Wyznaję podejście, że należy konsekwentnie trzymać się planu i dążyć do celu nadrzędnego.
Czyli jesteś perfekcjonistą?
Tak. Tutaj ci powiem, że po każdym zagranym meczu dokładnie analizuję swoje każde zagranie, stracone bramki i zachowania strzelców. Wyszczególniam to, co mogłem zrobić lepiej i szukam rzeczy, który wypadły dobrze. Siedzę nad tym dość sporo, wycinam wideo. Potem wyciągam wnioski, staram się przenieść nowe nauki na następne mecze i jadę dalej. Chcę robić postęp, chcę być najlepszy. Innym sposobem nie dojdę do miejsca, które sobie wymarzyłem, czyli Premier League.
Oprócz analiz robisz coś jeszcze dodatkowego?
Tak, lubię przyjechać na trening zdecydowanie wcześniej i na przykład pójść na siłownię. Powzmacniać mięśnie w celu uniknięcia kontuzji, zrobić coś dla siebie. Potem zostanę z kolegą 15-20 minut po treningu, żeby poćwiczyć lewą nogę. To są główne dodatkowe rzeczy w moim przypadku.
Powiedział ci ktoś, że przesadzasz?
Zdarzały się takie głosy, że będę przemęczony i bez świeżości w dniu meczowym. Rozumiem te opinie, analizuję je, ale swój organizm najlepiej znam ja, nie ktoś inny. Wiem, kiedy potrzebuję dołożyć, a kiedy odpuścić.
Trener mentalny wchodzi w grę?
Współpracuję z jednym trenerem mentalnym i nie zamierzam tego przerywać, jestem zadowolony. Widzę, ile on może dać i jak pomaga w wejściu na wyższy level. Przykład, jaki ci mogę dać, to inne spojrzenie na porażkę mojego zespołu. Nie patrzę już na całościowy wynik, tylko przede wszystkim na swój indywidualny występ. Oceniam ten aspekt na chłodno, w głowie robię rachunek sumienia.
A jakbyś dostał 0:9?
Wyciągnąłbym wnioski i pracował dalej. Wiadomo, że każda porażka boli, nawet 0:1, bo bramkarz nie lubi puszczać goli, ale zbytnio by mnie to nie ruszyło.
Wskoczenie na poziom zespołu Ekstraklasy też cię nie ruszyło?
W Zagłębiu miałem masę dodatkowych treningów, dzięki czemu się zahartowałem i byłem przygotowany do warunków panujących w pierwszym zespole. Piłka seniorska od juniorskiej różni się tempem gry, rytm treningowy jest na zupełnie innym poziomie. Łatwo o poważne kontuzje, jeśli właściwie się nie wzmocnisz, dlatego warto pracować nad sobą jak najwcześniej się da. Awans do pierwszego zespołu traktowałem jako szansę i pewnego rodzaju nowe doświadczenie. To było naprawdę coś, kiedy mogłem zostać po treningu, żeby pobronić strzały Damjana czy Filipa. Uczysz się czegoś nowego, masz kolejny materiał do analiz. Nie minęło jednak wiele czasu i zacząłem traktować to wszystko bez jakichś większych emocji.
Co cię napędza w takim samodoskonaleniu się?
Robię to dla siebie. Jako dzieciak wymarzyłem sobie, że będę piłkarzem grającym na bardzo wysokim poziomie i w głowie nie dopuszczam myśli, że może być inaczej. Nie mam potrzeby udowadniania komuś, że coś potrafię. Mam wewnętrzną motywację, pęd, który sprawia, że się nie zatrzymuję. Nie zadowalam się tym, co mam, zawsze chcę więcej. Patrzę, co da się zrobić lepiej, takie jest moje patrzenie na futbol.
Gdybyś trafił kiedyś do Premier League, czułbyś się spełniony?
Wtedy będę powtarzał, że jestem zadowolony, ale na tym bym nie skończył, potem seniorska reprezentacja Polski. Tylko poczekajmy, najpierw muszę trafić do tej ligi angielskiej. Wtedy będziemy rozmawiać!
Podglądasz Łukasza Fabiańskiego? W końcu to twój kierunek zainteresowań.
Bardzo lubię patrzeć na grę Łukasza, to oaza spokoju. Robią na mnie wrażenie jego meczowe reakcje, na przykład po straconej bramce, w których nie ma złych emocji. Łukasz wyciąga piłkę z siatki, rzuca na środek boiska i mówi “gramy dalej”. Godna naśladowania jest również jego pewność w podejmowaniu decyzji czy gra na przedpolu, całkowicie bez strachu. Widać, że to człowiek absolutnie skupiony na swojej robocie, nie rozprasza się rzeczami wokół. Robi to, co do niego należy.
Brzmisz jak totalne zaprzeczenie wariata.
Zgoda. Spokój to mój największy atut. Swoim zachowaniem nigdy nie sprawiam nikomu problemów, nie wylewam swojej frustracji, mam swoje cele i do nich dążę. Wiadomo, że mam też swoje poczucie humoru, ale raczej nikomu ono nie przeszkadza.
Czyli żarciki w szatni się zdarzają.
W szatni seniorskiej jestem już drugi rok. Gdy widzę, że ktoś mi trochę podgryza, nie boję się odwdzięczyć. Dobrą akcją jest zabieranie ręczników spod prysznica, niemiła sprawa. Może bez większej finezji, ale skuteczne zagranie.
W szatni pierwszoligowej się nie dusisz?
Przede wszystkim występy na poziomie 1. ligi nie są dla mnie żadną ujmą. Powiedzmy sobie szczerze: zagrałem tylko dwa mecze w ekstraklasie, zaznaczam “tylko”. Mój pobyt w Chrobrym jest po to, żeby zdobyć cenne doświadczenie w piłce seniorskiej na wysokim szczeblu. Wywalczyłem sobie tutaj miejsce w składzie, zdobyłem jeszcze większą pewność siebie. Nie dostaję nic za darmo, pewnej pozycji w zespole nie mam za ładne oczy. Mam świadomość o swojej dobrej postawie na treningach i uważam, że w Głogowie zasługuję na miano pierwszego bramkarza. Zresztą po powrocie do Zagłębia zamierzam zrobić to samo, będę chciał zdobyć bluzę nr 1.
Kim chce być Kacper Bieszczad w świecie polskiej piłki?
(Dłuższa chwila zastanowienia) Na pewno chcę zostać przyszłym piłkarzem dorosłej reprezentacji Polski. To jednocześnie mój cel i marzenie z dzieciństwa.
Kamil Warzocha
Fot. NewsPix