Reklama

Za młodu Ekstraklasa, dziś najwyżej III liga. „Może po prostu byłem za słaby?”

redakcja

Autor:redakcja

19 listopada 2020, 16:19 • 33 min czytania 46 komentarzy

„Jesteś idolem. Wielbi cię tłum. Gdzie się pojawisz słychać. Zdumionych głosów szum. W porannej prasie widzisz codziennie swoją twarz. Z możnymi tego świata o wielkie stawki grasz.” Wielu  piłkarzy już w bardzo młodym wieku mogło poczuć się jak gwiazdy. Szybki debiut w Ekstraklasie, pensje wielokrotnie przewyższające kieszonkowe kolegów ze szkolnej ławki. Występy przed kilkutysięczną publiką, nierzadko spełnienie marzeń. To wszystko towarzyszyło dużej części graczy na samym początku przygody z seniorską piłką. Ich losy są jednak jak pudełko czekoladek – nigdy nie wiesz, na co trafisz. Wczoraj czołówki gazet i programy telewizyjne, dziś już III liga i półprofesjonalne granie.

Za młodu Ekstraklasa, dziś najwyżej III liga. „Może po prostu byłem za słaby?”

Postanowiliśmy odszukać i sprawdzić, co aktualnie dzieje się z zawodnikami, którym kilka lat temu wróżono wielkie sukcesy, a teraz kontynuują przygodę z futbolem z dala od blasku fleszy i jupiterów. Zapraszamy do zapoznania się z efektami prac poszukiwawczych! Kryteria, którymi kierowaliśmy się przy powyższych czynnościach to: debiut w Ekstraklasie maksymalnie w wieku 21 lat, co najmniej cztery występy na tym poziomie oraz aktualna obecność poza szczeblem centralnym, czyli od III ligi w dół.

Powody zejścia z poważnej sceny są różne – zazwyczaj ciężkie kontuzje, problemy rodzinne, nieradzenie sobie ze skokiem wody sodowej, a niektórzy wprost przyznali, iż po prostu w dalszej perspektywie okazało się, że byli za słabi na Ekstraklasę. Część zawodników zaliczyło dość szybki zjazd. Niektórzy wręcz niewyobrażalnie szybki. Jest również grupa piłkarzy, którzy wciąż znajdują się w poczekalni dużej piłki i grają w II lidze. Niezależnie od odmiennych przyczyn takiego stanu rzeczy, wszystkich łączy jedno – rozczarowanie, iż nie udało im się wyciągnąć maksa w momentach największej ekspozycji. Życie piłkarza wydaje się lekkie i przyjemne. I rzeczywiście takie może być – dopóki gra i jest potrzebny. Kilku z nich zaczęło już tzw. życie po życiu. Zdecydowanie prędzej niż sobie to wyobrażali.

Adam Pazio: debiut w Ekstraklasie w wieku 19 lat – Polonia Warszawa, łącznie 92 występy, obecnie Polonia Warszawa (III liga)

Adama Pazio jest przykładem, jak szybko można zapracować solidnymi występami na transfer do lepszego klubu, potem zjechać z formą i kilka sezonów pociągnąć na opinii młodego i zdolnego gracza. W najwyżej klasie rozgrywkowej zaliczył po drodze występy w Polonii Warszawa, Lechii Gdańsk, Podbeskidziu Bielsko-Biała i Ruchu Chorzów. Oczywiście, w porównaniu do innych zaginionych talentów dość długo utrzymywał się na powierzchni Ekstraklasy, lecz w ciągu dwóch lat zaliczył podróż od szczytu polskiej piramidy ligowej, do bezpiecznej przystani morskiej w III lidze – Kotwicy Kołobrzeg. Dodać trzeba, że niezłym wieku, jak na piłkarza, bo w mając 27 lat. Spokojnie mógł jeszcze pokopać na wyższym poziomie.

–   Skupiłem się już teraz na rodzinie, innych sprawach, a granie to tylko dodatek. Kocham piłkę nożną, próbuję coś jeszcze kopać. Wierzę, że z Polonią Warszawa uda mi się powrócić na poziom centralny. To fajnie rozwijający się projekt i cieszę się, że wróciłem do domu. Dlaczego nie wyszło, tak jak chciałem? Niestety, problemy rodzinne. Moja żona miała zagrożoną ciąże, ciężko było się skupić na poważnym graniu. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Na dodatek przez 10 miesięcy musiałem chodzić po sądach z Ruchem Chorzów, zamiast skoncentrować się na boisku. Mam teraz poukładane życie. Nie chcę już jeździć po klubach, gdzie znajdują się pseudoprezesi, którzy obiecują złote góry, a finalnie trzeba przed wymiarem sprawiedliwości dochodzić swoich należności. Nie mam 19 lat. Jestem mężem i ojcem trójki dzieci. Nie mogę sobie pozwolić na dwa/trzy miesiące bez wypłaty – wyznaje nam Adam Pazio, Polonia Warszawa.

Reklama

Paweł Lisowski: debiut w Ekstraklasie w wieku 19 lat – Ruch Chorzów, łącznie 49 występów, obecnie bez klubu

Lisowski, będąc jeszcze w liceum, wyjechał z SALOSU Szczecin do Chorzowa. W zespole Młodej Ekstraklasy Ruchu radził sobie na tyle dobrze, że po niedługim czasie otrzymał szansę debiutu w pierwszej drużynie. Jego dwa najbardziej udane sezony to 2010/2011 i 2011/12, gdy zaliczył kolejno 19 i 22 występy. Należy dodać, iż wywalczył on w 2012 roku wicemistrzostwo Polski i zaliczał się do grona podstawowych zawodników Waldemara Fornalika. Po pamiętnym sukcesie okazji do występów miał już coraz mniej. Odszedł do Piasta Gliwice, w którym nie zagrał ani jednego meczu.

Następnie powrócił na Pomorze Zachodnie i pozwiedzał tamtejsze kluby na poziomie centralnym: Flota Świnoujście, epizod w Kotwicy Kołobrzeg i dość udana 2-letnia przygoda z Błękitnymi Stargard. Ostatni raz widziany był w akcji w trzecioligowym Stilonie Gorzów Wielkopolski (sezon 2017/18) oraz w jakimś zespole z niższych lig niemieckich.

Mateusz Kwiatkowski: debiut w Ekstraklasie w wieku 20 lat – Ruch Chorzów, łącznie 16 występów, 1 gol, obecnie Świt Nowy Dwór Mazowiecki (III liga)

„Kwiatek” podobnie jak Paweł Lisowski został ściągnięty na Śląsk z Pomorza Zachodniego (z Bałtyku Koszalin). Wpływ na to miała osoba trenera Bogusława Pietrzaka, który z bardzo dobrymi efektami drenował zachodniopomorskie podwórko juniorskie. To przecież on sprowadził Filipa Starzyńskiego do Ruchu. Kwiatkowski zapowiadał się nieźle. Premierowe spotkanie w Ekstraklasie zaliczył jesienią 2012 roku. Filigranowy zawodnik, mający 167 cm wzrostu, bazował głównie na szybkości i dryblingu. W Chorzowie nie było mu dane na dłużej zaistnieć, więc poszedł na wypożyczenie do Legionovii Legionowo, aż ostatecznie wylądował w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki.

O tym, dlaczego nie udało mu się zrobić czegoś więcej, opowiedział nam sam zawodnik

Tradycyjnie przez kontuzje, tak szybko jak moja poważna przygoda z Ekstraklasą się zaczęła, tak samo szybko się skończyła. Swoje dołożyli doktorzy poprzez błędne diagnozy. Gdy grałem na wypożyczeniu w Legionovii, zaczęły się moje problemy z przywodzicielem. Jeden lekarz stwierdził, że to przepuklina pachwinowa, po zabiegu wciąż doskwierał mi ból. Nic ten zabieg nie pomógł. Kolejny doktor twierdził, iż należy przywodziciel odciągnąć i wywiercić spojenie łonowe. I kolejne pół roku w plecy. Dopiero doktor Bartek Kasprzak z Łodzi przywrócił mnie do pełnej sprawności. W sumie przez urazy straciłem 1,5 roku. Obecnie gram w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki, wcześniej byli Błękitni Stargard. Co ciekawe, byłem u trenera Leszka Dyji na konsultacjach. Może uda się jeszcze kilka lat pograć w piłkę na jakimś tam przyzwoitym poziomie – mówi Mateusz Kwiatkowski.

Reklama

Kacper Łazaj: debiut w Ekstraklasie w wieku 17 lat – Lechia Gdańsk, łącznie 11 występów, 1 gol obecnie KP Starogard Gdański (III liga)

Zadebiutować w pierwszej drużynie będąc nastolatkiem, to marzenie każdego wychowanka klubu z Ekstraklasy. Kacper Łazaj niespodziewanie zrealizował je, zanim odebrał dowód osobisty. Nie bał się postawić na niego Bogusław Kaczmarek i przed osiągnięciem pełnoletności otrzymał 10 minut w wyjazdowym meczu z Jagiellonią. Młodemu pomocnikowi udało się nawet strzelić bramkę na wagę zwycięstwa 1:0 w Chorzowie, lecz było to jego pierwsze i zarazem ostatnie trafienie w Ekstraklasie. Po sezonie 2012/13 odszedł z klubu Kaczmarek, a Łazaj nie znalazł uznania w oczach Michała Probierza. Ostatecznie licznik występów w najwyższej polskiej lidze zatrzymał się na liczbie 11, z czego jednym w pierwszym składzie. Tylko przez jeden sezon miał okazję prezentować się publiczności na pięknym stadionie w Gdańsku.

Następnie pograł chwilę w Rakowie Częstochowa, Bytovii Bytów, aż postanowił iść do KP Starogard Gdański i od kilku sezonów, nie licząc chwilowego rozstania, to właśnie tam kontynuuje swoją przygodę z piłką. Ostatnio powrócił do telewizji ogólnopolskiej za sprawą występu w „Kuchennych Rewolucjach” Magdy Gessler. Okazało się, że pomaga swojej mamie przy prowadzeniu restauracji.

Miał bardzo duże możliwości, lecz jak zwykle w Lechii zabrakło cierpliwości i systematycznej indywidualnej pracy z młodymi. Nie chcę budować sobie pomników, ale gdy byłem trenerem i wyjechaliśmy na obóz do Turcji, na 25 zawodników w kadrze, aż 10 to byli juniorzy i młodzieżowcy. Nie bałem się na nich stawiać. Byłem dogadany, że popracuję z Lechią dwa sezony, a potem będę koordynował pracę trenerów w akademii. Mając ważną umowę, zwolniono mnie w nieelegancki sposób przed sparingiem z Barceloną, a ja nie jestem jakimś tam Don Kichotem z La Manchy. Mam swój honor i godność. Wróciłem tam, gdzie zaczynałem przygodę z piłką, czyli do Gedanii Gdańsk, a w Lechii zamiast stawiania na młodzież, zaczęło się ściąganie tego zagranicznego planktonu – trener Bogusław Kaczmarek o Łazaju i ówczesnej sytuacji w Lechii.

Michał Przybyła: debiut w Ekstraklasie wieku 19 lat – Korona Kielce, łącznie 36 występów, 5 goli, obecnie Unia Swarzędz (III liga)

Były napastnik Korony zagrał dwa mecze w Ekstraklasie w sezonie 2013/14, a na następną szansę musiał poczekać. Ani w rezerwach, ani na wypożyczeniu w Widzewie Łódź specjalnie nie błyszczał. Nadeszła jesień 2015 roku. Mecz 1. kolejki, Krzysztof Baran nabija go piłką tak, że ta wpada do siatki, a nastrzelony Przybyła zwija się z bólu na boisku, bo został trafiony pod wątrobę. Piłkarskie jaja w pełnej okazałości. W tym samym spotkaniu Przybyła na listę strzelców wpisał się jeszcze raz i znów zrobił to nietypowo. W zasadzie fatalnie skiksował, ale miał mnóstwo szczęścia i piłka jakoś znalazła się w bramce. W następnej kolejce już zupełnie normalnie strzelił głową Zagłębiu Lubin. Zrobił sobie kilka tygodni przerwy, aż do wyjazdu na Legię. W 90. minucie przy linii końcowej zabrał piłkę Jakubowi Rzeźniczakowi i uderzeniem z ostrego kąta zaskoczył Dusana Kuciaka. Korona sensacyjnie wygrała 2:1.

Potem tylko raz trafił do siatki przeciwnika i zaczął się szybki zjazd. Najpierw Chojniczanka Chojnice. Potem Warta Poznań i zupełnie nieudany pobyt w Kołobrzegu, gdzie miał być gwiazdą, a nawet w III lidze nie potrafił pokazać pełni umiejętności. Pozwiedzał też Gorzów Wielkopolski grając dla Warty i Stilonu. Zwięźle rzecz ujmując, wylądował na manowcach poważnej piłki. CV niezłe, więc odcina kupony, zmieniając co chwila kluby. Ale bramki na Łazienkowskiej nikt mu nie zabierze. Będzie miał, co wnukom opowiadać przy kominku.

Michał Przybyła rok temu w rozmowie z nami opowiedział o swoich losach, po tym jak skończyła się jego przygoda z Ekstraklasą:

Jak mu szło w niższych ligach? – Dopóki zdrowie dopisywało, całkiem dobrze, forma wracała. Grałem bardziej jako „dziesiątka” niż wysunięty napastnik, częściej notowałem asysty niż strzelałem, ale odpowiadało mi to. Fizycznie czułem się najlepiej od dwóch lat, wreszcie normalnie przepracowałem okres przygotowawczy. Niestety miesiąc temu zerwałem więzadła w kolanie, przeszedłem operację i najpewniej wrócę do gry dopiero w przyszłym sezonie (…) W tym roku po raz pierwszy zdarzało mi się pracować w innym charakterze. Stałego zajęcia nie miałem, ale dorywczo sobie dorabiałem. Oprócz tego kończę kurs trenerski, na razie UEFA C. Chciałbym z czasem spróbować sił jako trener, to mogłoby być pewne zabezpieczenie. Może na początek klub da mi do poprowadzenia jakąś dziecięcą grupę.

Dziś Przybyła reprezentuje barwy trzecioligowej Unii Swarzędz. Dotychczas w dwunastu meczach strzelił trzy gole.

Michał Bartkowiak: debiut w Ekstraklasie w wieku 17 lat – Śląsk Wrocław, łącznie 12 występów, 1 gol, obecnie leczy ciężką kontuzję.

Wychowanek Górnika Wałbrzych zadebiutował w Śląsku w 2014 roku. Otrzymał kilka minut od Tadeusza Pawłowskiego, a w następnym sezonie już coraz częściej pojawiał się na murawie. Po odejściu Pawłowskiego poszedł ogrywać się do Miedzi Legnica. Po powrocie walczył jeszcze o skład, lecz nie dostał nawet minuty gry. Z szerokiej kadry Śląska trafił następnie do trzecioligowej Foto-Higiena Gać. Niestety, kolejny raz doznał poważniejszej kontuzji. Poprzednie kluby nie przejęły się zbytnio jego losem. Piłkarz przyznał w rozmowie z nami, że gdyby nie macierzysta drużyna z Wałbrzycha zostałby zdany wyłącznie na siebie. Przykre i trochę znamienne. Jak młody zawodnik jest potrzebny i zapowiada się obiecująco, to na niego się chucha, dmucha i głaska. Jak później potrzebuje pomocy na kosztowną rehabilitację, działacze doznają amnezji.

–  Cóż, w moim przypadku potoczyło się to jak u większości piłkarzy. Problemy rodzinne, a przede wszystkim zdrowotne nie pozwoliły mi więcej osiągnąć. Piłka nożna jest dalej dla mnie bardzo ważna, lecz nie wiem, czy uda mi się wrócić na boisko. Jestem obecnie po trzeciej operacji ścięgna Achillesa, ostatni zabieg miałem robiony dopiero dwa miesiące temu. Jestem chwilowo załamany, tym co się stało. Po części pogodziłem się, że już nie wrócę na wysoki poziom, ale chciałbym bardzo pograć jeszcze przynajmniej w III lidze – z przykrością wypowiada się Michał Bartkowiak.

Zdjęcie, które nam wysłał, mówi wiele:

Michał Czekaj: debiut w Ekstraklasie w wieku 19 lat – Wisła Kraków, łącznie 27 występów, obecnie Radunia Stężyca (III liga)

Wisła Kraków na początku obecnej dekady nie stawiała tak odważnie na młodych graczy jak obecnie. Bdżet klubu był nieporównywalnie większy, a Bogusław Cupiał zostawiał kolejnym dyrektorom sportowym wolną rękę przy transferach, tak więc młodzi nie mieli lekko. Jednym z nielicznych, którym udało się przez chwilę zaistnieć był Michał Czekaj. Nigdy jednak nie był podstawowym graczem. Przez ponad siedem lat gry dla „Białej Gwiazdy”, doczekał się 27 występów, z czego 11 to sezon 2011/12 i 8 sezon 2012/13. Później już albo przesiedział cały sezon na ławce rezerwowych, albo gdzieś tam awaryjnie wskoczył na boisko. Należy do grona wielkich pechowców.

Swego czasu udzielił dla Kuby Białka szczerego i przejmującego wywiadu na temat stanu jego zdrowia.

Miałem trzy operacje kolana, ominęły mnie przez nie cztery lata grania… Staram się walczyć. Postanowiłem sobie, że jeszcze muszę wrócić do piłki. Muszę się odbudować i fizycznie, i mentalnie. Po pierwszej i drugiej operacji niby wracałem do gry, ale to wracanie nie jest takie proste, jak się wszystkim wydaje. Praktycznie nie miałem chwili, kiedy grałem bez bólu. Grałem w meczu za trenera Smudy – bolało. Za Moskala – bolało. Trenowałem – bolało. Cały czas łykałem tabletki przeciwbólowe, ale one też nie do końca pomagały (…) po tak długiej przerwie pojawiała się szansa, że mogę wskoczyć do gry, to nawet jak coś pobolewało zaciskałem zęby i wolałem trenować z bólem niż dalej siedzieć. A to się potem odbijało. Zdarzały mi się błędy, przez które przegrywaliśmy mecze. To nie jest tak, że ja zamknąłem ten rozdział i nie pamiętam tego, co było złe. Owszem, pamiętam. Nie chcę się przez to wybielać, ale ból to była jedna z przyczyn słabszej gry. Wiedziałem jednak, że jak zawodnik wychodzi na mecz, to nie ma prawa się niczym usprawiedliwiać. Wychodzisz – dla kibiców i trenera jesteś tak rozliczany, jakbyś był gotowy na sto procent.

Dziś, mimo iż gra tylko w III lidze, to na brak pieniędzy nie może narzekać.  Występuje w zespole wicelidera grupy drugiej III ligi – Raduni Stężyca. Wójt w Stężycy ma gest. Postanowił pobawić się „Football Managera” i gminnymi pieniędzmi płaci astronomiczne – jak na ten poziom rozgrywek – pensje graczy, oscylujące nawet w granicach 15 tysięcy złotych. Sielanka. Grając w niższych ligach, można się ustawić, oj można.

Choć z drugiej strony dla Czekaja to zasłużona rekompensata za te wszystkie wizyty u specjalistów i wiele miesięcy żmudnej rehabilitacji.

Wojciech Zyska: debiut w Ekstraklasie w wieku 18 lat – Lechia Gdańsk, łącznie 16 występów, obecnie Olimpia Elbląg (II liga)

Zyska to kolejny uzdolniony „dzieciak Bobo Kaczmarka”. Znajduje się niniejszym zestawieniu jako wyjątek, gdyż wprawdzie gra na poziomie centralnym, lecz dopiero niedawno na niego wrócił po trzecioligowych wojażach. To też dobry przykład, że można wygrzebać się z niższych lig. Tak więc profilaktycznie, na zachętę dla innych piłkarzy, przedstawimy jego kazus.

Młody defensywny pomocnik otrzymał szansę debiutu w tym samym sezonie co Łazaj. Zagrał w nim cztery spotkania, a w następnym już pod wodzą trenera Probierza wystąpił w Ekstraklasie 12 razy. Po sezonie 2013/14 ściągnął go do siebie, do pierwszoligowej Wisły Płock, syn Bobo Kaczmarka – Marcin.  Tam Zyska nie zagrzał długo miejsca i wrócił do Trójmiasta, obierając kurs na Bałtyk Gdynia. Potem jeszcze występował w drugoligowej Gwardii Koszalin, trzecioligowym KP Starogard Gdański i Sokole Ostróda. Niedawno powrócił na poziom II ligi. Występuje w Olimpii Elbląg.

Do Lechii przyszli Ariel Borysiuk czy Adam Dźwigała i nie byłem w stanie wygrać z nimi rywalizacji o pierwszy skład. Wraz z Maćkiem Kostrzewą poszliśmy do Płocka i nie wykorzystałem szansy. Wisła miała swoje cele, drużynie żarło, a jak powszechnie wiadomo, zwycięskiego składu się nie zmienia. Grał w Wiśle wówczas m.in. Jacek Góralski, a wiadomo, gdzie teraz jest Jaca, a gdzie jestem ja. W Lechii, gdy grałem, nie tylko na nas stawiano, ale też trenerzy Brede i Kalkowski przeprowadzali z nami indywidualne treningi. Wszystko było robione z głową. Szkoda, że nie udało się mi zaistnieć. Choć jestem na poziomie centralnym, mogę żyć spokojnie ze swojej pasji. Też nie ma co narzekać i uderzać w rozpaczliwe tony. Wyszło, jak wyszło. Mogło być lepiej, mogło być gorzej – mówi nam Zyska.

Robert Obst: debiut w Ekstraklasie w wieku 20 lat – Pogoń Szczecin, łącznie 12 występów, obecnie BSV Schwarz-Weiß Rehden (IV liga niemiecka)

Syn śp. trenera Włodzimierza Obsta, wychowawcy wielu zawodników, którzy zagrali w barwach „Portowców”. Marzeniem trenera Obsta było doczekać debiutu syna w Ekstraklasie. I doczekał. Młody „Obścik” zadebiutował w pierwszym zespole Pogoni 3 czerwca 2015 roku. Czesław Michniewicz wystawił go w pierwszym składzie na domowy mecz z Jagiellonią. Niestety, trener Obst miesiąc później odszedł z tego świata. Robert nie miał potem zbyt wielu szans w Pogoni, lecz jego do tej pory ostatni występ w Ekstraklasie okrasił bramką.

To był mecz w Szczecinie z Koroną Kielce, ostatni w sezonie. Było już wiadomo, że Kazimierz Moskal odchodzi, więc wystawił eksperymentalny skład, w którym się znalazłem. Przed meczem powiedział mi, że mam zakaz podłączania się do przodu. Miałem zabezpieczać tyły. Ale w pewnym momencie zauważyłem trochę wolnej przestrzeni poszedłem pod pole karne rywala i strzeliłem bramkę. Po meczu trener Moskal powiedział do mnie: miałeś nie wychodzić…, a po chwili zaczął się śmiać i gratulować – wspomina teraz w rozmowie z nami Robert Obst.

Następnie wypożyczono go do Wigier Suwałki. W I lidze był podstawowym zawodnikiem, lecz po powrocie trener Runjaic nie widział dla niego miejsca w składzie.

–  Wiele osób – w tym ja – liczyło, że zostanę w Szczecinie. Uważam jednak, że klub miał prawo na taki krok. To normalne, że jest rotacja, a ja jako wychowanek nie miałem taryfy ulgowej. Później było długie wyczekiwanie na nowy klub. Agent nie pomagał. Padło na Ruch Chorzów. Cóż, w Chorzowie nie zawsze wypłata była na czas. Następnie wyjechałem na testy do szwajcarskiego St. Gallen. Czy było blisko, abym się tam dostał? Dla mnie stanowiło to ogromną szansę, ale się nie udało. Względy piłkarskie zadecydowały? Był ze mną na testach zawodnik z 2. Bundesligi. Nic dziwnego, że wybrali jego. Kontynuowałem współpracę z agentem, który nie pomagał. Dzięki prywatnym znajomościom wyjechałem do Znicza Pruszków. Obecnie występuję w IV lidze niemieckiej. Osobiście twierdzę, że jej poziom jest zbliżony do II ligi polskiej. Zarobki są też porównywalne. O ile u nas jest przeskok pomiędzy II ligą a I ligą, tak tam jest ciężko wskoczyć na poziom 3. Bundesligi, gdzie zarobki oscylują koło kwoty 5 tysięcy euro miesięcznie. Chciałem spróbować czegoś nowego, nauczyć się języka, lecz wciąż jestem gotowy na powrót do I lub II ligi polskiej – kontynuuje Obst.

 – W przypadku Roberta Obsta odpowiedź na pytanie, dlaczego jego losy potoczyły się tak, a nie inaczej uważam, że jest prostsza. Przepraszam, że kogoś może urażę, ale moim zdaniem Robert Obst nie ma wielkich umiejętności piłkarskich. Mimo wszystko wydaje mi się, że potencjał był na coś większego niż IV liga niemiecka, gdzie znajduje się obecnie. Problemem też było to, że Obst był na siłę próbowany w grze na środku pomocy, gdzie brakowało mu trochę przyśpieszenia. On sam chyba lepiej czuł się jako środkowy obrońca – przymierzany był też do gry na prawej stronie – tymczasem, jeśli grał to w pomocy, gdzie jego braki były bardzo widoczne. Ponadto musiał rywalizować z Rafałem Murawskim i Mateuszem Matrasem, którzy byli poza jego zasięgiem – uważa Adam Krokowski, dziennikarz portalu dumapomorza.pl

Patryk Fryc: debiut w Ekstraklasie wieku 20 lat – Wisła Kraków, łącznie 67 występów, obecnie Kotwica Koryczna (klasa okręgowa)

Wychowanek Kolbuszowianki Kolbuszowa nie trafił jak większość młodych zdolnych graczy do Ekstraklasy z klubowej akademii, w której od trampkarza szlifowali jego umiejętności. Z podkarpackiego Patryzanta Targowiska, występującego wtedy w III lidze, wyjechał na drugi koniec Polski do Świnoujścia. Flota rywalizowała wówczas w I lidze, a grający na pozycji bocznego pomocnik lub obrońcy chłopak zapracował efektownymi występami na transfer do Wisły Kraków. W zespole z Grodu Kraka zadebiutował w Ekstraklasie, lecz po zaledwie trzech występach w rundzie jesiennej sezonu 2013/14 odszedł do Bruk-Betu Termaliki Nieciecza. Z nią awansował do Ekstraklasy i na tym poziomie w pomarańczowych barwach zagrał 64 razy.

Po spadku do I ligi rozpoczął przygodę z Puszczą Niepołomicę, lecz od ponad dwóch lat zrezygnował z poważnego grania. Pół roku spędził w trzecioligowym Sokole Sieniawa, potem chwilkę w przerwanej przez pandemię rundzie przebywał w Bieszczadach Ustrzyki Dolne (kl. okręgowa). Zaskakująco szybki zjazd zaledwie 27-letniego zawodnika. Jednak, gdy spojrzymy na to z innej strony, jego decyzja jest odpowiedzialna i racjonalna. Pełni on obecnie w Kotwicy Korczyna rolę prezesa, trenera i piłkarza.

Nie czuję się prezesem. Ja tylko chcę pomagać klubowi. Były prezes Kotwicy Korczyna zrezygnował, nikt nie chciał przejąć klubu, więc od grudnia jestem ja, wybrano mnie na czteroletnią kadencję. Zadziałał lokalny patriotyzm: urodziłem się w Krośnie, większość życia spędziłem w Kolbuszowej, ale rodzinę mam też w Korczynie. Moja mama tutaj mieszkała. Jak grałem w Targowiskach, tutaj poznałem żonę. Po pół roku pojechała za mną do Świnoujściawspominał niedawno Fryc w rozmowie z Leszkiem Milewskim.

Niższe ligi nie są idealnym miejscem do pracy, lecz można tam stworzyć własny autorski projekt. Fryc obrał taką drogę. Czy słusznie postąpił? Nie wiemy, ale na pewno jego nazwisko może przyciągnąć potencjalnych sponsorów, przez co będzie mu łatwiej zrealizować plany.

Adam Duda: debiut w Ekstraklasie w wieku 21 lat – Lechia Gdańsk, łącznie 26 występów, 5 goli, obecnie Akademia Sportowa Pomorza (A Klasa)

Lechia Gdańsk w sezonie 2012/13 objawiła piłkarskiemu światu sporą liczbę talentów. Oprócz wspomnianego Łazaja, Zyski czy Dudy, był także Smuczyński czy Kacprzycki. Jedynie Dawidowicz i Frankowski zrobili kariery na miarę potencjału. Może właśnie jako jedyni z tego grona mieli ogromne możliwości, a resztę przeszacowano i zbyt pochopnie wróżono im wielką przyszłość? Adam Duda wprawdzie nie zadebiutował jako młody i gniewny nastolatek, lecz podczas drugiego sezonu występów w Ekstraklasie, gdy trenerem był Bobo Kaczmarek, miał formę życia. O ile reszta nie notowała nadzwyczajnych liczb, tak wychowanek Lechii jako napastnik raz, że na pewno miał łatwiej wykazać się, a druga sprawa, że będąc zmiennikiem, niejednokrotnie odwrócił losy spotkania. Jeden z wielu ekstraklasowych meteorytów. Ostatecznie trochę pograł jeszcze na poziomie I ligi – Chojniczanka Chojnice i Widzew Łódź, a następnie zaczął trzecioligowe podróże po różnych klubach. Obecną rundę spędził w Concordii Elbląg i jego statystyki są nawet przyzwoite – 12 meczów i 6 bramek. Zawodnicy z lepszym CV potrafili zawodzić na tym poziomie.

Za głównego winowajcę końca przygody z Lechią uważa Michała Probierza. Swego czasu udzielił dla 2×45.info wywiadu, w którym to w bardzo mocny sposób wypowiedział się na temat tego szkoleniowca – Nie ma co ukrywać, że najwięcej problemów przysporzył mi trener Probierz. Od początku miał do mnie problem, nie podobało mu się, że lubili mnie kibice, dziennikarze i ludzie z klubu. Przez pierwsze pół roku starałem się nie reagować na jego złośliwości, ale on za wszelką cenę chciał pokazać, że się nie nadaję. Sprawił mi wiele przykrości, na treningach przy całej drużynie bezpodstawnie mnie krytykował, co było bardzo dołujące i demotywujące. Ale chyba o to mu właśnie chodziło. Chciał mnie zniszczyć – mówił.

Bogusław Kaczmarek uważa, że Duda miał predyspozycje, aby zrobić karierę na miarę Frankowskiego.

Nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że na siłę promowałem młodych. Wszyscy mieli papiery na poważne granie. Każdy z nich wyróżniał się czymś innym. Adaś Duda miał niesamowity instynkt snajpera. Posiadał chłopak tę rzadko spotykaną łatwość znajdowania się w dogodnych sytuacjach w polu karnym. Typowy zadaniowiec, gdyż jego umiejętności techniczne nie były nadzwyczajne. Powiedziałbym, że średnie. Miał za to coś, co nazywa się antycypacją. Bardzo wysoka inteligencja boiskowa. Wie pan, ile oni wtedy zarabiali? No zgadnie Pan? Taki Kacper Łazaj miał 450 zł stypendium. Klub popadł w problemy, trzeba było zrobić, jak to mówię – kastrację finansową. Najłatwiej było pozbyć się młodych, a przecież oni nie byli drodzy w utrzymaniu.

Tomasz Ptak: debiut w Ekstraklasie w wieku 19 lat – Jagiellonia Białystok, łącznie 18 występów, obecnie Zatoka Braniewo (IV liga warmińsko-mazurska)

Wreszcie w naszych poszukiwaniach trafiamy na bramkarza. W polskiej lidze do niedawna niezbyt często stawiało się na młodych między słupkami. Opcją gwarantującą spokój było postawienie na słowackiego wyjadacza lub polskiego doświadczonego ligowca. Akurat w Jagiellonii na początku dekady poszli trochę na przekór i kilku młodych mogło się pokazać. Po wyjeździe do Belgii wówczas 22-letniego Sandomierskiego to Tomasz Ptak otrzymał zadanie, by go zastąpić. Miał doskonałe warunki fizyczne – 194 cm wzrostu.

Psychikę trenuję się od najmłodszych lat, u bramkarza jest to niezbędne. Zawsze byłem mocny pod tym względem, przynajmniej tak mi się wydaje – wypowiedź Ptaka z 2011 dla „Przeglądu Sportowego”. Rzeczywiście, tylko tak mu się wydawało. Nie poradził sobie z presją i niedługo potem wyjechał szukać szczęścia w Stomilu Olsztyn i Motorze Lublin. Wreszcie powrócił do Ekstraklasy. Tym razem otrzymał angaż w Zagłębiu Lubin i nie wykorzystał szansy, ledwie osiem występów. Po sezonie 2013/14 zesłano go do rezerw i chłopak dał sobie spokój z robieniem wielkiej kariery. Powrócił do rodzinnego Braniewa i do tej pory występuje w miejscowej Zatoce, a na co dzień pracuje w wojsku.

Adam Waszkiewicz: debiut w Ekstraklasie w wieku 20 lat – Jagiellonia Białystok, 17 występów, obecnie Stal Stalowa Wola (III liga)

Były obrońca Jagiellonii należał do grupy beneficjentów tworu, jakim była Młoda Ekstraklasa. Bardzo dobre występy w tej lidze zaowocowały włączeniem do kadry pierwszego zespołu. W pierwszym sezonie (2013/14) zaliczył 14 występów i nie były to żadne ogryzki, końcowe minuty. W drugiej części rozgrywek był pełnoprawną częścią podstawowego składu. W następnym sezonie los się odwrócił. Zaledwie trzy mecze w barwach Jagi i następnie wypożyczenie do Rakowa Częstochowa, wtedy grającego w II lidze. Ostatnio Waszkiewicz zaliczył spadek ze Stalą Stalowa Wola do III ligi. Akurat wtedy, gdy wybudowano w mieście nowy stadion. Los to figlarz.

Moja przygoda z Jagiellonią zaczęła poprzez treningi z pierwszym zespołem, gdy trenerem był Tomasz Hajto. Ale nie to, że raz na tydzień pokopałem sobie tam. Uczestniczyłem w każdych zajęciach. Ostatecznie nie zdążyłem zadebiutować za Hajty, a po przyjściu Piotra Stokowca krok po kroku byłem coraz bliższy gry, aż w końcu zadebiutowałem i w pierwszym sezonie zagrałem 14 spotkań, z tego większość po 90 minut. Gdy trener Probierz przyszedł do klubu, już nie otrzymałem zbyt wielu szans. Z początku miałem żal o to, ale po jakimś czasie naszła mnie refleksja – a może po prostu byłem za słaby, bo gdybym był wartościowy, to trener stawiałby na mnie. Pogodziłem się, że nie zrobiłem kariery. Winy szukam głównie u siebie. Obecnie od kilku lat gram w Stali Stalowa Wola. Jest mi tu na tyle dobrze, że zostałem nawet po spadku do III ligi. Wierzę, że uda nam się dogonić Wisłę Puławy, a co za tym idzie wrócić do II ligi, w której to grałem ze „Stalówką” przez cztery sezony – opowiada nam Adam Waszkiewicz

Piotr Mroziński: debiut w Ekstraklasie w wieku 19 lat – Widzew Łódź, łącznie 41 występów, 1 gol, obecnie Stal Stalowa Wola (III liga)

Pomocnik stawiający pierwsze futbolowe kroki w Granicy Stubno miał obiecujące początki w Widzewie Łódź, po tym, jak przyszedł z trzecioligowej wówczas Stali Mielec. Debiut zaliczył w końcówce sezonu 2010/11. W kolejnej edycji Ekstraklasy uzbierał 17 gier. Nie zdołał jednak wypracować sobie znaczącej pozycji w łódzkiej drużynie i wypożyczono go do Sandecji Nowy Sącz (I liga). Otrzaskał się z poważną piłką i otrzymał kolejną szansę gry w Ekstraklasie. Pech chciał, że Widzew spadł i chylił się już ku upadkowi. Potem Mroziński jeszcze zaliczył jeden występ w Wiśle Płock i znowu wylądował w I lidze – w Pogoni Siedlce. Obecnie jest – tak jak Waszkiewicz – zawodnikiem Stali Stalowa Wola, ale najprawdopodobniej kolejny raz spróbuje podjąć rękawicę na poziomie centralnym.

Ciężko powiedzieć, co zdecydowało, że w tej chwili jestem na poziomie III ligi. Po zakończeniu kontraktu w Pogoni Siedlce chciałem znaleźć klub na Podkarpaciu, blisko domu rodzinnego, ponieważ razem z żoną spodziewaliśmy się synka. Odezwał się wtedy do mnie trener Łętocha i skorzystałem z propozycji ze Stalowej Woli. Niestety, pomimo dobrej końcówki, spadliśmy z poziomu centralnego. Nie będę ukrywał, iż mam propozycje z I ligi, jednak jestem związany kontraktem do końca czerwca. Mam wpisane odstępne w kontrakcie, ale w czasie pandemii klubom ciężko jest płacić za zawodników. Obecnie każdą wolną chwilę staram się spędzać z synem. Mam pomysł, żeby po zakończeniu przygody z piłką otworzyć własny biznes. Zrobię to zapewne, jak sytuacja pandemiczna na stałe się polepszy – tłumaczy nam Piotr Mroziński.

Patryk Wolski: debiut w Ekstraklasie w wieku 19 lat – Lech Poznań, łącznie 6 występów, 1 gol, skończył z graniem w piłkę nożną.

Wychowanek Juniora Radom stanowi przykład, jak kontuzja może zniszczyć dobrze zapowiadającą się karierę. Obecnie Lech hurtowo produkuje piłkarzy gotowych do gry w Ekstraklasie. Wszyscy znamy nazwiska młodych graczy, którzy aktualnie stanowią o sile „Kolejorza”. Dawniej aż tak odważnie nie stawiano na młodzież. Wolski był jednym z niewielu młodych w ówczesnej kadrze poznańskiej drużyny, który akcentował swoją obecność.

Przemysław Michalak dwa lata temu w materiale o największych meteorytach Ekstraklasy XXI wieku opisał jego przypadek:

W 2012 roku zaliczył w Lechu po trzy ekstraklasowe mecze wiosną i jesienią.  Zdołał nawet strzelić bramkę. 6 października 2012 roku Wolski wszedł pod koniec domowego spotkania z Piastem Gliwice, zmieniając Gergo Lovrencsicsa. I kilka minut później ustalił wynik na 4:0, biegnąc z piłką od połowy boiska i precyzyjnym strzałem przy słupku pokonując Dariusza Trelę. Zimą doznał kontuzji, a że ścięgno Achillesa źle mu leczono, skończyło się aż na półrocznej przerwie. Przyznawał, że w okresie leczenia nie pilnował się zbytnio, jeśli chodzi o odżywianie, regenerację, pory kładzenia się spać i tym podobne. W efekcie wrócił do Radomiaka Radom na wypożyczenie, gdzie dopiero pod koniec jesieni zaczął prezentować się lepiej. Odrzucił wtedy ofertę pierwszoligowej Floty i został, chcąc pomóc w uratowaniu II ligi dla ukochanego klubu. Skończyło się na tym, że Radomiak i tak spadł, a Wolski wiosną był rezerwowym. Siłą rzeczy w Poznaniu nie miał już czego szukać. Na dobre zakotwiczył w Radomiu i choć z jego pomocą udało się wywalczyć awans, niespodziewanie postanowił zakończyć karierę.

Obecnie dał sobie spokój z graniem w piłkę. Przez moment był nawet trenerem Centry Radom, lecz w rozmowie z Leszkiem Milewskim przyznał, że  nie ma już nic wspólnego z futbolem. – Pracuję w Wierzbicy w firmie taty, zajmujemy się prefabrykacją instalacji przeciwpożarowych. Będę się tym zajmował całe życie. Mam też półroczne dziecko, a nie chciałbym być ojcem, który pracuje od poniedziałku do piątku, w sobotę go nie ma, bo ma mecz, a niedzielę denerwuje się, bo wczoraj przegrał.

Michał Efir: debiut w Ekstraklasie w wieku 19 lat – Legia Warszawa, łącznie 55 występów, 4 bramki, obecnie Budowlani Murzynowo (klasa okręgowa)

Talent czystej wody. Teraz – po latach – możemy stawiać tezy, ale gdyby nie był tak szklanym zawodnikiem i omijały go urazy, być może grałby za granicą. To wyłącznie „gdybologia”, lecz trudno znaleźć większego pechowca od niego. W Legii ostatecznie wystąpił trzy razy. Dopiero w Ruchu Chorzów fortuna zaczęła mu sprzyjać i przez dwa sezony zdołał wziąć czynny udział w 52 spotkaniach ekstraklasowych, zdobywając przy tym cztery bramki. Krótko trwało jego szczęście. Był strasznie nieskuteczny i bez żalu pożegnano go w Chorzowie. Odszedł do pierwszoligowej Bytovii Bytów i znowu zawodził. Przez cały sezon 2016/17 nie strzelił ani jednego gola.

Następne przystanki w przygodzie z piłką były rozpaczliwą próbą złapania się czegokolwiek. CV robiło swoje, więc nie miał problemu ze znalezieniem pracy. Pół roku w III lidze w Chełmiance Chełm, pół roku w Lechii Tomaszów Mazowiecki, pół roku w Bałtyku Gdynia. W sumie zaliczył na trzecioligowym froncie 37 meczów, zdobył zaledwie cztery bramki.

Dwa lata temu w rozmowie z Weszło Efir przyznał, że mimo tylu kontuzji, wciąż ma ogromny zapał do grania w piłkę:

Chce mi się i to bardzo. To jest w tym wszystkim najważniejsze, cała reszta nie ma znaczenia. Mam nakreślone mniejsze oraz większe cele i zamierzam je realizować. Już w momencie, w którym odniosłem ostatnią kontuzję, wiedziałem, że to jeszcze nie jest koniec. Nie wiem, czy chciałem udowodnić coś sobie, czy może bardziej pokazać innym, że nawet po czterech zerwaniach nie trzeba kończyć kariery, ale od początku tak myślałem. Poznałem to od środka na tyle, że od razu wiedziałem, iż to nie są mrzonki.

Dziś znajduje się kompletnie poza sferą profesjonalnej piłki. Gra w klasie okręgowej i nie zapowiada się na jego powrót do poważniejszego grania. Bardzo szybko wylądował na peryferiach futbolu, ale w jego przypadku pewnym cudem jest sam fakt, że w ogóle może jeszcze biegać po boisku.

Łukasz Kacprzycki: debiut w Ekstraklasie w wieku 18 lat – Lechia Gdańsk, 13 występów, obecnie Wisła Puławy (III liga)

Co łączy Kacprzyckiego i Grzegorza Krychowiaka? Otóż, obydwaj wychowali się w Mrzeżynie, malutkiej nadmorskiej miejscowości, oraz są wychowankami tamtejszego Orła. Kacprzycki nazywany przez kolegów „Mały” ze względu na 165 cm wzrostu, był główną postacią kadry u-19 prowadzonej wówczas przez Marcina Sasala. W Ekstraklasie zadebiutował w meczu z Pogonią. Obok niego na boisku grali wtedy Łukasz Surma, Abdou Razack Traore czy Grzegorz Rasiak. Miał od kogo uczyć się futbolowego rzemiosła. Wyróżniał się sprytem oraz szybkością. Był zadziorny i nieustępliwy. Podczas meczu z Legią zaliczył ostre spięcie z Danielem Ljuboją. W czasie słynnego sparingu z Barceloną, gdy Neymar zagrał pierwszy mecz w barwach katalońskiej drużyny, postanowił wyciąć równo z trawą Brazylijczyka. Taki oto „prezent” sprawił mu z okazji premierowego występu dla Barcy.

Dobre czasy dla „Małego” skończyły się wraz z odejściem Bobo Kaczmarka. Od Michała Probierza w nowym sezonie otrzymał raptem sześć minut w meczu z Ruchem. Gdy Lechia wyprowadzała kontratak, Kacprzycki w kluczowej akcji meczu – dośrodkowując – posłał piłkę w maliny. Więcej w barwach gdańskiej drużyny już nie zagrał. Potem występował w pierwszoligowej Wiśle Płock i drugoligowej Kotwicy, z którą zaliczył spadek. Obecnie jest kluczowym zawodnikiem Wisły Puławy – lidera III ligi grupy 4. Podczas obecnej rundy jesiennej, w trzynastu występach pomocnik z Mrzeżyna zdobył 9  bramek.

Miał chłopak to odejście, mimo że brakowało mu warunków fizycznych. Dobry charakter do piłki, odważny, pewny siebie. Wówczas stworzyłem piramidę szkoleniową. Na szczycie pierwszy zespół, potem w następującej kolejności: rezerwy, Młoda Ekstraklasa, juniorzy starsi, juniorzy młodsi. Wszystkie grupy zaczęły współpracować. Jeśli jakiś młody gracz się wyróżniał np. tak jak Kacprzycki dobrym dryblingiem, to miał treningi indywidualne. Ja powtarzam cały czas – drużyna piłkarska musi być jak orkiestra symfoniczna. Każdy ma inna rolę, ale trzeba połączyć to w całość. Ten gościu, co brzdęka na trójkącie czy innym tam tamburynie, też jest ważnym elementem dla całościowego efektu. I tak samo jest z piłkarzem. Trzeba też szlifować go indywidualnie pod kątem dobra całego zespołu. Jakby z tymi chłopakami solidnie pracowano, nie wylądowaliby poza obszarem poważnej piłki. A tak? Kopią sobie tylko gdzieś po niższych ligach – z żalem mówi Bobo Kaczmarek.

Jan Pawłowski: debiut w Ekstraklasie w wieku 16 lat – Jagiellonia Białystok, 47 występów i 6 bramek, obecnie Jagiellonia II Białystok (III liga)

Określano go mianem – „nowy Tomasz Frankowski”. Wówczas w 2009 roku był najmłodszym ligowym debiutantem w historii Jagi. Jego talentem można było obdzielić co najmniej trzech zawodników z jego rocznika juniorów Jagielloni. Już w piątym meczu strzelił debiutanckiego gola. Nie byle komu, bo Wiśle Kraków prowadzonej przez Roberta Maaskanta

Mimo szybkiego debiutu, dość długo czekał na poważną szansę i moment, gdy zaczął być pierwszoplanową postacią zespołu z Podlasia. Niestety, przytrafiła się koszmarna kontuzja, która sprawiła, iż Janek musiał skończyć z poważnym graniem w piłkę.

Trzy lata temu w rozmowie z Weszło opowiedział w szczegółach o tym pechowym dniu:

Zmienił się trener, przyszedł Piotr Stokowiec. Na początku nie był do mnie przekonany, a do grania miał Mateusza Piątkowskiego i Bekima Balaja. Chciał mnie wypożyczyć, ale postawiłem na swoim, że chcę zostać i powalczyć. Trochę mi to zajęło, ale odpowiadały mi treningi, które u Stokowca są dość mocne, rosłem z tygodnia na tydzień i w końcu złapałem rytm. Strzeliłem bramkę Legii i zacząłem wychodzić w pierwszym składzie kilka razy z rzędu. No i przyszedł feralny mecz ze Śląskiem w Pucharze. 89. minuta. Poszedłem na piłkę wślizgiem w polu karnym, murawa była sucha… Złamałem kostkę. (…) Poszło także Więzadło, więzozrost, złamałem kość strzałkową w dwóch miejscach, co chyba było najmniejszym problemem, bo choć było blisko, obyło się bez otwartego złamania. Nogę nastawili mi we Wrocławiu, wsadzili mnie w gips, wróciłem do Białegostoku i nad ranem podjęliśmy decyzję o operacji w Poznaniu. Ciężka była, robił ją doktor Jaroszewski, trener Stokowiec pomógł to załatwić. Wróciłem po pięciu miesiącach, ale chyba popełniłem jakiś błąd w rehabilitacji, bo kostka się odzywała. Do tej pory się odzywa.

Pawłowskiemu i tak należą się słowa uznania, że wrócił na boisko. Do niedawna występował w III-ligowym KS Wasilków, a obecnie jest zawodnikiem rezerw Jagi. Udało nam się skontaktować z Jankiem i dowiedzieć się, czym aktualnie się zajmuje.

– Jestem trenerem w Akademii Jagielloni Białystok oraz znajduję się w sztabie szkoleniowym rezerw. Posiadam uprawnienia UEFA B, lecz aplikuję na kurs UEFA A. Spełniam się będąc trenerem, bardzo lubię swoją pracę. Chcę się rozwijać w tym kierunku.

Sebastian Murawski: debiut w Ekstraklasie w wieku 21 lat – Pogoń Szczecin, łącznie 8 występów, obecnie Radunia Stężyca (III liga)

Sebastian zaliczył wprawdzie tylko osiem występów, lecz jako wariant awaryjny sprawdzał się przyzwoicie. Pierwszy raz w Pogoni zagrał za czasów Czesława Michniewicz (sezon 2014/15) w meczu z Górniku Zabrze i do końca grupy mistrzowskiej uzbierał jeszcze trzy występy. Następny sezon nie okazał się dla niego przełomowym i wysłano go na wypożyczenie do pierwszoligowego Chrobrego Głogów. Ani na Dolnym Śląsku, ani potem na Górnym Śląsku – w Rozwoju Katowice – nie pozostawił po sobie dobrego wrażenia. Od pewnego czasu błąka się po trzecioligowych drużynach – Świt Skolwin, Bałtyk Gdynia. Obecnie jest zawodnikiem Raduni Stężyca, słynnego eldorado za gminne pieniądze.

Robert Obst i Sebastian Murawski dwóch wychowanków, ale dwie różne historie W przypadku Sebastiana to osiem występów na poziomie Ekstraklasy pod wodzą Czesława Michniewicza i trudno wskazać jakiś zawalony mecz, został ofiarą rotacji i konkurencji na pozycji stopera w drużynie Portowców. Miał okazję zagrać w parze z Fojutem, Czerwińskim, Matrasem i Gollą, szokująca liczba partnerów jak na osiem spotkań. Trudno było oczekiwać, że wygra rywalizację z którymś z wymienionych, jednak wydaje się, że zabrakło trenerowi przekonania do umiejętności Sebastiana – przypomina Bartosz Ślusarski, prowadzący podcast „Głos Portowców” na weszło.fm.

Tomasz Zając: debiut w Ekstraklasie wieku 19 lat – Wisła Kraków, łącznie 35 występów, obecnie Wisła Puławy (III liga)

Mówiono o nim „mały Messi”, „zuchwały wirtuoz”, „drugi Frankowski”. Był największą gwiazdą zespołu juniorów starszych Wisły Kraków – mistrzów Polski z 2014 roku. W rewanżowym meczu finałowym pokonali oni rówieśników z Cracovii aż 10:0. „Biała Gwiazda” nie potrafiła wykorzystać jego potencjału. Zresztą nie tylko jego. Oddała go bez żalu do Korony Kielce, a tam również nie potrafił potwierdzić, iż drzemie w nim ogromny potencjał. W pewnym momencie skuszony przez słynnego hochsztaplera – Kamila Ż. przeszedł do Bałtyku Gdynia, skąd czmychnął zimą do Puław i do dziś jest zawodnikiem miejscowej Wisły. Trudno powiedzieć, by odgrywał w niej kluczową rolę. Raz wchodzi z ławki, raz wyjdzie w podstawowym składzie.

Na początku tego roku w wywiadzie udzielonym dla Weszło przyznał, że ostatnie lata są dla niego lekcją pokory.

– Kiedyś patrzyłem na świat przez różowe okulary. Szczyciłem się tymi opisami, podniecałem. Teraz nie robi to na mnie wrażenia. To jest bardziej ból, że nie wykorzystałem swojego potencjału, bo dziś mogę powiedzieć, że mogłem spokojnie grać na poziomie Ekstraklasy. Ale coś poszło nie tak. Nie obwiniam jednak wszystkich dookoła, tylko patrzę na siebie(…)Na pewno w głowie zaszumiało. Pojawiły się większe pieniądze, w Wiśle nie zarabiałem za dużo, ale w Koronie już ten lepszy kontrakt był. Może więc nie sodówka, ale nie zastanawiałem się nad niczym dwa razy. Nie rozmyślałem długo i podejmowałem szybkie decyzje odnośnie wypożyczeń czy czegoś w tym stylu. Lekcja pokory. Dostałem kopa.

***

W młodym wieku swoje „pięć minut” w Ekstraklasie mieli również inni zawodnicy, którzy obecnie występują w niższych ligach:

  • Sebastian Bartlewski: Zadebiutował w Ekstraklasie w wieku 20 lat. Wzorowo w Arce Gdynia przechodził od trampkarza do juniora, od juniora do zespołu Młodej Ekstraklasy, kończąc na zespole rezerw, ostatecznie nie zadebiutował w pierwszym zespole „Żółto-Niebieskich”. Trafił w końcu do Podbeskidzia, które występowało w Ekstraklasie. W barwach „Górali” furory nie zrobił. Od kilku sezonów występuje w Bałtyku Gdynia
  • Michał Szewczyk: W Wiśle mając 20 lat zaliczył premierowe spotkanie w Ekstraklasie. Licznik zatrzymał się ostatecznie na 22 występach. Obecnie gra w trzecioligowej Unii Oświęcim.
  • Krzysztof Szewczyk: Zaliczył debiut w wieku 18 lat w Cracovii, łącznie 6 występów. Dziś jest częścią głośnego projektu w krakowskiej klasie okręgowej – Wieczysta Kraków.
  • Szymon Nowicki: Kolejny z zawodników akademii Arki Gdynia, który zadebiutował w pierwszym zespole, zaliczył 6 spotkań w Ekstraklasie, a obecnie reprezentuje inną drużynę tego miasta – Bałtyk Gdynia.
  • Adrian Henger: utalentowany bramkarz po raz pierwszy wystąpił w Ekstraklasie w wieku 20 lat. Ostatecznie 4 razy miał okazję strzec bramki Pogoni Szczecin. Dziś łączy pracę na lotnisku z graniem w czwartoligowej Inie Goleniów.
  • Łukasz Krakowczyk: Mając 19 lat, otrzymał szansę gry w Piaście Gliwice. Wystąpił w 4 meczach. Dziś kontynuuje przygodę z piłką w ROW-ie Rybnik – III liga.
  • Krystian Peda: Debiut w wieku 20 lat w Bruk-Bet Nieciecza. Finalnie 7 razy miał okazję zagrać na boiskach Ekstraklasy. Ostatnio widziany w trzecioligowym Chemiku Police
  • Bartłomiej Smuczyńki: Zadebiutował w Lechii Gdańsk w wieku 18 lat. Wystąpił w 14 spotkaniach na najwyższym poziomie ligowym, z czego 13 razy w Bruk-Becie Nieciecza. Obecnie Broń Radom (III liga).
  • Piotr Azikiewicz: debiut w wieku 17 lat w Zagłębiu Lubin, łącznie 4 spotkania, obecnie Górnik Polkowice (II liga)
  • Damian Kugiel: Pierwszy raz wystąpił dla „Biało-Zielonych” w wieku 18 lat. Ostatecznie zaliczył tylko 4 mecze w barwach Lechii. Dziś bez klubu.
  • Mariusz Idzik: Aktualnie kluczowy zawodnik trzecioligowego Ruchu Chorzów. W Śląsku Wrocław miał 18 lat, gdy został desygnowany do gry w pierwszym zespole. W Ekstraklasie jego licznik zatrzymał się na 8 spotkaniach.

***

Przygoda z piłką nożną potrafi być piękna i nieprzewidywalna, lecz również potrafi brutalnie zweryfikować ambitne plany. Młodych piłkarzy cały czas powinno się szkolić w innych dziedzinach życia niż futbol. To jest problem, że od trzynastego roku życia wmawia się takim chłopakom, że są najlepsi, a jak nie są to, że zaraz będą. Los płata figle. Potem okazuje się, że „coś poszło nie tak”, a zawodnik jest kompletnie nieprzystosowany do normalnego życia. Powyższe przypadki niech będą przestrogą dla wielu obiecujących graczy i ich trenerów, że aby wdrapać się na szczyt, nierzadko droga prowadzi przez wiele lat pracy w klubowej akademii. Spaść z wierzchołka zaś nie jest trudno. Jest to szybka podróż w dół. Czasem za szybka dla psychiki piłkarzy.

PIOTR STOLARCZYK

Fot. FotoPyK/400mm.pl/Newspix

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpański dziennikarz ocenił występy Kamila Jóźwiaka. „Dlatego trafił na ławkę”

Radosław Laudański
0
Hiszpański dziennikarz ocenił występy Kamila Jóźwiaka. „Dlatego trafił na ławkę”
Anglia

Amorim: Nie przyszedłem na Old Trafford dla kasy. Inni dawali trzy razy więcej

Paweł Wojciechowski
1
Amorim: Nie przyszedłem na Old Trafford dla kasy. Inni dawali trzy razy więcej

Weszło

Piłka nożna

Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Szymon Janczyk
20
Bilety za stówkę, brak stadionu i dobra akademia. Lechia Zielona Góra, jej problemy i sukcesy

Komentarze

46 komentarzy

Loading...