Euro? Awans wywalczony w cuglach. Liga Narodów? Jest utrzymanie, Bośniaków wyjaśniliśmy bez mrugnięcia okiem. Młodzież? Jesienią wjechała do kadry jak rozgrzany nóż w kostkę masła. Atrakcyjny styl? Cholera, o nie oczekujmy cudów po średniakach, gdy po przeciwnej stronie stają reprezentacje z europejskiego topu… Postanowiliśmy włożyć kij w mrowisko i wcielić się w rolę obrońców pana trenera selekcjonera Jerzego Brzęczka. Znaleźliśmy pięć argumentów, dla których szkoleniowiec biało-czerwonych powinien zachować posadę i poprowadzić naszą drużynę narodową w wiosennych meczach eliminacyjnych oraz na mistrzostwach Europy. Czy sami w te argumenty wierzymy… Pomidor. Ale może chociaż wy dacie się przekonać i przychylniejszym okiem spojrzycie na dokonania selekcjonera.
A zatem – dlaczego Brzęczka należy zostawić w spokoju?
REALIZUJE ZADANIA
Tym argumentem najczęściej posługuje się sam selekcjoner, gdy przychodzi mu bronić się przed krytyką. No i w sumie ma rację, czyż nie? Jeżeli chodzi o eliminacje do mistrzostw Europy, przeszliśmy przez nie suchą stopą. Była wpadka ze Słowenią, było kilka spotkań zwyczajnie przeciętnych bądź słabych, ale ani przez moment pierwsze miejsce w grupie nie sprawiało wrażenia realnie zagrożonego. Teraz podopieczni Brzęczka utrzymali się natomiast najwyższej dywizji Ligi Narodów 2020/21. Potwierdzili, że należy im się miejsce w gronie szesnastu najlepszych drużyn Starego Kontynentu. W gronie, z którym właśnie pożegnali się Szwedzi czy Szwajcarzy. Jasne, że odstawaliśmy piłkarsko od Włochów oraz Holendrów, ale już w starciach z Bośnią i Hercegowiną udowodniliśmy swoją wyższość. Dwukrotnie. W eliminacjach okazaliśmy się natomiast lepsi od Austrii, wygrywając na ich terenie i notując cenny remis u siebie.
Jeżeli uznamy Austriaków i Bośniaków za europejską klasę średnią, to wyniki z nimi świadczą o tym, że reprezentacja Brzęczka wybija się ponad tę przeciętność. Nie należy do topu, ale czy ma w ogóle prawo do niego aspirować z takim, a nie innym potencjałem kadrowym?
Spójrzmy choćby na skład biało-czerwonych w starciu z Włochami. Po stronie przeciwnika piłkarze takich klubów jak Chelsea, Inter, Juventus, Napoli, Milan, Lazio, PSG. Do tego największe gwiazdy Torino i Sassuolo. A przecież mówimy o ekipie mocno dotkniętej przez koronawirusa. U nas z kolei przedstawiciel ligi polskiej, zawodnicy grający na co dzień w Rosji, na zapleczu angielskiej Ekstraklasy. Jasne, Brzęczek też oddelegował do boju paru graczy z Serie A, no ale ile w tej lidze znaczą obecnie Glik, Reca czy Linetty? Wszyscy występują w zespołach, którym bliżej do spadku niż zakwalifikowania się do europejskich pucharów.
Kamil Glik
Możemy się zachwycać Lewandowskim czy Szczęsnym, którzy są gwiazdami światowego formatu na swoich pozycjach. Możemy doceniać Zielińskiego, z dumą obserwować rozwój Bednarka. Ale ta reprezentacja nie ma dzisiaj twarzy żadnego z nich. Ma twarz właśnie Glika, Grosickiego, ewentualnie Krychowiaka – piłkarzy, którzy utrzymują się na przyzwoitym poziomie, lecz najlepsze lata mają po prostu za sobą. Pewnego poziomu już nie przeskoczą i Jerzy Brzęczek nic na to nie poradzić nie może. A następców albo w ogóle nie widać, albo nie wskoczyli jeszcze na taki poziom, by porównywać ich z Krychowiakiem z Sevilli, Grosickim z Rennes albo Glikiem z Monaco.
PRZEPROWADZA WYMIANĘ POKOLENIOWĄ
Tutaj znowu trzeba jednak Brzęczka pochwalić. Selekcjoner naszej kadry dostrzegł bowiem, że potrzeba wpuścić do drużyny świeżą krew, ponieważ jej dawni liderzy pomału będą schodzić ze sceny. Dlatego seria jesiennych zgrupowań upłynęła tak naprawdę pod znakiem wprowadzania najzdolniejszej młodzieży do pierwszej reprezentacji. Zresztą już wcześniej trener odważnie sięgał po młodych piłkarzy – jeszcze w eliminacjach do mistrzostw Europy swoje szanse dostawali Sebastian Szymański, Krystian Bielik i Kamil Jóźwiak. Przy powołaniach brani pod uwagę byli Radosław Majecki, Adam Buksa czy Robert Gumny. Teraz można do tej wyliczanki dodać takie nazwiska jak Jakub Moder, Sebastian Walukiewicz, Przemysław Płacheta czy Michał Karbownik. Jedni swoją szansę wykorzystali lepiej, inni gorzej. Sygnał był jednak jasny – drzwi do pierwszej reprezentacji stoją otworem dla młodych zawodników, którzy robią dobrą robotę w swoich klubach. W kolejce czeka przecież choćby Tymoteusz Puchacz, co sam Brzęczek przyznał na konferencji prasowej.
Oczywiście można zarzucać trenerowi, że trochę się z tą wymianą pokoleniową spóźnił. Że trzeba było podejmować odważniejsze decyzje już podczas pierwszej edycji Ligi Narodów, a potem w trakcie eliminacji do mistrzostw Europy. Ale trzeba też pamiętać, że Euro miało się odbyć w czerwcu tego roku. Brzęczek z myślą o tej imprezie planował swoje ruchy, nie mógł przewidzieć pandemii koronawirusa. Zapewne zakładał, że ten turniej będzie ostatnim akcentem reprezentacyjnej kariery dla takich graczy jak Glik (który już wcześniej rozważał przecież rezygnację z gry w kadrze), Grosicki, czy choćby Kuba Błaszczykowski. Krótko mówiąc – stara gwardia godnie się pożegna, póki jeszcze trzyma jako-taką formę, a potem pałeczkę przejmą młodsi i bardziej perspektywiczni.
Koronawirus te plany pokrzyżował, ale Brzęczek mimo wszystko nie wycofał się z prób wprowadzania do drużyny zawodników bez poważnego międzynarodowego doświadczenia. Niewielu jego poprzedników robiło to na taką skalę.
MA POD GÓRKĘ
Zastanówmy się przez moment, ile meczów ze światową czołówką wygrał Adam Nawałka, nie licząc kultowego – i fartownego, nie oszukujmy się – triumfu nad Niemcami na Stadionie Narodowej w 2014 roku.
- Japonia na mundialu? Bez żartów, nie ta klasa i na dodatek żenujące okoliczności.
- Towarzyskie zwycięstwo z Koreą Południową? Znów – nie ten poziom.
- Dania, Rumunia, Ukraina, Islandia, Czechy, Serbia? Solidne ekipy, ale to nie jest ścisły top. Ani personalnie, ani zespołowo.
- Szwajcaria na Euro? Mocny rywal, ale awansowaliśmy po karnych. Sam mecz zakończył się remisem.
Poza tym, podopieczni Nawałki przegrywali z Niemcami, Danią, Holandią, Nigerią, Meksykiem, Kolumbią i Senegalem, a remisowali z Portugalią (porażka w karnych), Szwajcarią (również towarzysko), znowu Niemcami, Urugwajem oraz Chile.
Poprzednik Brzęczka poprowadził kadrę w 50 meczach i jego bilans w starciach z tymi mocniejszymi oponentami wcale nie rzuca na kolana. Po prostu trudniej to dostrzec, ponieważ te starcia były przeplatane wieloma znacznie łatwiejszymi sprawdzianami. Czy to towarzyskimi, czy to eliminacyjnymi. Jasne, biało-czerwoni fajnie zaprezentowali się przeciwko Niemcom we Frankfurcie, jak równy z równym zagrali z nimi na Euro. Ale to tylko pojedyncze przypadki z trwającej blisko pięć lat kadencji. Tymczasem Brzęczek z oponentami z najwyższej półki mierzyć się musi regularnie. Kadra pod jego wodzą na 24 mecze rozegrała już cztery starcia z Włochami, dwa z Holandią i dwa z Portugalią. Ani jednego nie zwyciężyła, co nie świadczy o niej najlepiej, na dodatek w niektórych spotkaniach grała totalny piach, ale też nie mówimy o jakichś kompletnych blamażach. Najwyższa porażka Brzęczka w Lidze Narodów to przecież 0:2 z Włochami.
Zresztą, czy kadra Nawałki aż tak nas oczarowywała, raz za razem tracąc w eliminacjach punkty z Irlandią i Szkocją?
DOKONUJE WŁAŚCIWEJ SELEKCJI
O wiele rzeczy można się Jerzego Brzęczka czepiać, lecz na pewno nie o to, że wywołuje konsternację swoimi powołaniami. Jasne, czasem można się zastanawiać nad poszczególnymi nazwiskami. Może trzeba było postawić na Puchacza, a może należało bardzo docenić dobrą formę jeszcze kogoś innego? W kontekście reprezentacji pojawiały się od czasu do czasu takie nazwiska jak Przybyłko czy Augustyniak. Umówmy się jednak, że jeśli do rangi małej kontrowersji urasta brak powołania dla Kacpra Przybyłki, to znaczy, że kontrowersji po prostu nie ma. Puchacz też by drużyny narodowej nie zbawił, nawet jeśli uznamy, że na pierwsze przetarcie w seniorskiej kadrze zapracował.
Oczywiście można to odwrócić w zarzut dla selekcjonera, który jak dotąd nie odkrył dla kadry żadnego pożytecznego zadaniowca, który umknąłby uwadze opinii publicznej, a idealnie pasowałby do systemu gry reprezentacji. Brzęczek robił podejmował pewne próby wylansowania “swojego Mączyńskiego” – kilka szans otrzymał od niego choćby Damian Szymański. Niewiele jednak z tego wyszło i od dłuższego czasu trener trzyma się po prostu sprawdzonej metody powoływania najlepszej ekipy, jaka jest w danym momencie dostępna.
I to ma sens.
Mateusz Klich
Zresztą – nie jest też tak, że Brzęczek żadnych personalnych nowinek do kadry nie wniósł. Zdecydowanie postawił na Jana Bednarka, który przed startem jego kadencji miał ledwie pięć występów w kadrze, z nieudanym mundialem włącznie. Na prawej obronie zaufał Tomaszowi Kędziorze kosztem bardziej doświadczonego Bartosza Bereszyńskiego, na lewej Arkadiuszowi Recy kosztem Macieja Rybusa. Szybko dostrzegł zwyżkującą formę Mateusza Klicha. Niektóre z tych wyborów bronią się bardziej, inne mniej. Jedne były absolutnie oczywiste, inne zdumiewające. Ale na pewno nie można stwierdzić, że Brzęczek nie miał żadnych autorskich pomysłów.
JEGO NASTĘPCA DOSTANIE ZA MAŁO CZASU
Nawet jeśli uznamy, że te wszystkie argumenty nie trzymają się kupy, to zwolnienie Jerzego Brzęczka w tym momencie i tak nie ma już sensu. Na takie ruchy był czas wiosną, gdy UEFA potwierdziła przełożenie mistrzostw Europy na czerwiec 2021 roku. No bo kim w zasadzie obecnego selekcjonera zastąpić? Kolejnym fachowcem z krajowego podwórka? Piotrem Stokowcem, Marcinem Broszem, Markiem Papszunem, Michałem Probierzem, a może wrócić do Adama Nawałki? Strzelamy przypadkowymi nazwiskami, ale chyba rozumiecie, o co nam chodzi. Nie ma obecnie w Polsce trenera, o którym napisalibyśmy z czystym sumieniem: “tak, to jest ten gość, który powinien przejąć reprezentację Polski i ją uporządkować, z nim mamy szanse na dobry wynik na Euro”.
Z kolei ściąganie szkoleniowca spoza kraju byłoby w takim momencie szaleństwem. Nawet jeżeli PZPN postanowiłby się wykosztować i zatrudnić trenera o naprawdę dużym nazwisku i dorobku, a paru takich jest obecnie bez pracy. No bo przypomnijmy sobie, jak zaczynał Leo Beenhakker. W czapę od Danii, w czapę od Finlandii, remis z Serbią, męczarnie z Kazachstanem. Jeżeli biało-czerwoni zanotują takie wejście w eliminacje do mistrzostw świata, które przecież zaczynają się już w marcu, to prawdopodobnie o mundialu będziemy mogli tylko pomarzyć. Zanim się ten zagraniczny selekcjoner dobrze w Polsce rozgości, kibice już będą chcieli go wywieźć na taczkach.
Gdyby zmiany dokonano kilka miesięcy temu – okej. Nowy trener miałby już za sobą osiem spotkań na stanowisku. To jest jakiś materiał do przemyśleń w kontekście eliminacji do mistrzostw świata, no i oczywiście w kontekście Euro.
Teraz to już musztarda po obiedzie.
***
Czy przekonaliśmy tą argumentacją samych siebie, że Brzęczek musi zostać? Cóż, niekoniecznie. Może chociaż z wami lepiej nam poszło. Jak sądzicie – rozstania nadszedł czas, czy jest już w tej kwestii po ptakach?
fot. FotoPyk