Jeśli istnieje jakiś mecz z Polską, który Włosi wspominają i przeklinają do dziś, to możecie być pewni, że jest to spotkanie z Mistrzostw Świata w 1974 roku. W ostatnim spotkaniu fazy grupowej mundialu w RFN Polacy zadecydowali o tym, że “Squadra Azzurra” mogła pakować walizki i jechać do domu. Italia była wówczas wicemistrzem świata. Polska miała natomiast jedną z najlepszych ekip w historii. Henryk Kasperczak po latach wspominał w “Przeglądzie Sportowym”. – Wygraliśmy mecz z wicemistrzami świata, choć już wcześniej mieliśmy pewny awans. Ale nie kombinowaliśmy, tylko walczyliśmy o zwycięstwo. Wielcy nie kombinują.
A dlaczego wielcy mieliby kombinować? Bo tamto spotkanie owiane jest legendą nie tylko z powodu zwycięstwa 2:1 i wyrzucenia Włochów za burtę mundialu. Jako że – jak wspomniał Kasperczak – Polska miała już pewne wyjście z grupy, to dwaj pozostali zainteresowani, czyli Argentyna i Italia, próbowali ponoć robić podchody pod naszych piłkarzy. “La Gazzetta dello Sport” nieśmiało wspomina o tym, że w przerwie spotkania Włosi sondowali opcję przekupienia Polaków. Przegrywali już 0:2 i mieli chwytać się ostatniej deski ratunku. “Po latach pojawiły się plotki, które czyniły tę porażkę jeszcze bardziej bolesną. Polacy oskarżali Włochów o korupcję w trakcie przerwy. Kierownik włoskiej drużyny – według Władysława Żmudy – miał wejść do szatni z teczką pełną dolarów. Jedni tej wersji zaprzeczali, inni ją potwierdzali” – czytamy w najpopularniejszym włoskim dzienniku sportowym.
REMIS POLSKI Z WŁOCHAMI – KURS 3.70 W TOTOLOTKU!
Według “naszej” wersji historii taka wizyta faktycznie miała miejsce. Włosi mieli jednak usłyszeć od Deyny, że mają się wynosić, bo Polacy nie chcą o czymś takim słyszeć. Podobno w kuluarach miała miejsce przepychanka z udziałem działaczy, którym wizja zarobku o wiele bardziej się podobała.
Argentyńskie dolary Roberta Gadochy
Włosi wybielają się, że tak naprawdę, to Polacy już byli “sprzedani”. “Jednym z najbardziej wygadanych był Robert Gadocha, który – jak twierdzili jego znajomi – miał w kieszeni “złote jajko”, którym z nikim się nie podzielił. Wygląda na to, że Polacy już przed meczem z Włochami dogadali się z Argentyną, która w przypadku ich wygranej, awansowałaby z grupy” – dodaje “Gazzetta”.
Andrzej Szarmach tak opisywał to zdarzenie w swojej autobiografii:
“Gadocha to wielki indywidualista, na boisku i poza nim. Drużyna to było dla niego za dużo. Nam to się w głowach nie mieściło, a jednak się stało. Podejście było z dwóch stron. Gadocha przyznał się, że wziął pieniądze od Argentyńczyków za pokonanie Włochów. Podobno Włosi także robili podchody pod naszych działaczy. Zależało im, żebyśmy przegrali. Jestem pewien, że gdybyśmy dowiedzieli się o tym, co zrobił Gadocha, zawodnicy wyrzuciliby go z hukiem. Może lepiej, że wyszło to po latach. Atmosfera zostałaby zatruta, nikt nie myślałby o graniu”.
POLSKA WYGRA Z WŁOCHAMI – KURS 5.50 W SUPERBET!
Wersji tego, jak miało dojść do oszustwa, było kilka. Grzegorz Lato ujawnił całą sprawę, bo w jednym z klubów spotkał się z byłym reprezentantem Argentyny. Ten wyjawił mu, że każdy w kadrze Albicelestes dorzucił do puli 1000 dolarów. Premię przekazano przez żonę jednego z zawodników, która siedziała na trybunach. Szybko ustalono, że była tam jedynie żona Roberta Gadochy. “Super Express” kilka lat temu dotarł do rzekomego pośrednika w transakcji, Iggy’ego Boćwińskiego. – Argentyńczycy kazali mi przynieść pismo od Gadochy, że ten rzeczywiście zgadza się na układ. Robert zachował pieniądze dla siebie. Zaskoczył mnie zupełnie. Kiedy wręczałem mu torbę, zapytałem, jak zamierza podzielić kasę. Powiedział: nie mów nic chłopakom. Nasza strategia na mecz z Włochami i tak była taka, żeby wygrać.
Gadocha zaprzeczał wszystkiemu w rozmowie z “Polsatem Sport”, jednak mleko się rozlało. Z grupą, która sięgała po historyczny medal, nie utrzymuje już kontaktu.
Sędzia i obrońca niczego nie widzieli
Ale Włosi nie tylko w porozumieniu z Argentyną szukali usprawiedliwienia swojej porażki. Dla nich świat się zawalił – w 1966 roku odpadli po porażce z Koreą Północną, teraz wyrzucił ich przedstawiciel futbolu zza “żelaznej kurtyny”. A pakę mieli przecież niesamowitą. Co więc się stało, że kopciuszek z Polski pokazał im drzwi?
“Wytrzymaliśmy 20 minut, grając z polotem, ulegając złudzeniu. Mieliśmy dobrą okazję po dośrodkowaniu Franco Causio. Wyskoczył do niego Pietro Anastasi, ale Antoni Szymanowski go przewrócił, skacząc na niego od tyłu. Sędzia natychmiast się odwrócił i kazał grać dalej. W innych przypadkach – jeśli dobrze pamiętacie – o wiele mniej wystarczało, żeby podyktować rzut karny” – pisał Giani Brera, legendarny włoski dziennikarz. Pojawia się także element zwykłego, ludzkiego pecha.
“Nasza obrona trzymała się nieźle, wytrzymaliśmy długo. Ale w 31. minucie meczu Andrzej Szarmach głupio zepchnął Tarcisio Burgnicha. 35-letni Burgnich spadając, skręcił lewe kolano, musiał zejść z boiska. Pech chciał, że w jego miejsce pojawił się Giuseppe Wilson. Wilson nie był złym obrońcą, ale miał jeden problem. Wadę wzroku. Był ślepy jak kura, dlatego piłkę po dośrodkowaniu widział dopiero w ostatnim momencie. Było więc zdecydowanie za późno, gdy zobaczył, jak Szarmach biegnie na zagraną z boku piłkę i pokonuje bezradnego Zoffa”.
Sam zainteresowany wspomina to tak: “Na mistrzostwach nie strzeliłem ładniejszego gola od tego, którego dostał ode mnie Dino Zoff. A nie było łatwo. Te włoskie zwierzaki atakowały mnie łokciami non stop. Mistrzowie faulu i brudnej gry. Ale udało mi się ich oszukać i frajda była ogromna. Widziałem, jak do środka zbiega Henio Kasperczak. W tym samym czasie Grzesiek Lato gwałtownie się zerwał i zaczął biec w kierunku prawego słupka Dino Zoffa. Zabrał przy okazji jednego z Włochów, a drugi, nie wiedząc co zrobić, stał jak słup soli. Zrobiła się luka. Czułem, że to w miejsce za chwilę Heniek wrzuci piłkę. Miał niesamowitą precyzję, wyczucie. I kiedy kopnął piłkę, ja byłem już w miejscu, w które miała spaść. Asekurujący mnie obrońca był całkowicie spóźniony. Zaskoczyłem najpierw jego, biorąc na plecy i wygrywając walkę o pozycję, a chwilę później samego Zoffa”.
Za dużo kogutów
Uczciwie jednak dodamy, że Włosi nie szukali winy wszędzie, tylko nie w sobie. Duże pretensje o mundialową klęskę południowcy mieli do trenera, Ferrucio Valcareggiego. Ciężko było wówczas o bardziej polaryzującą włoską piłkę postać. Z jednej strony zauważano, że szkoleniowiec doprowadził “Squadra Azzurra” do mistrzostwa Europy i finału mundialu, odbudowując kadrę po wspomnianej wpadce z Koreą. Z drugiej strony Włosi mieli do niego pretensję o staffettę, czyli taktykę, w ramach której dwaj pomocnicy – Sandro Mazzola i Gianni Rivera, mieli grać po 45 minut w każdym spotkaniu. Mazzola zaczynał, Rivera kończył, żeby obaj geniusze nie przeszkadzali sobie na boisku.
Z Valcareggim było trochę, jak teraz z Brzęczkiem. Wszyscy mówili, że to się nie uda, ale że wyniki były, to trener uparcie trwał przy swoim. Na mundialu w ‘74 roku jednak przegiął. W meczu o wszystko z Polakami nie tylko zostawił na ławce Riverę. Obok niego usiedli Luigi Riva oraz Roberto Boninsegna. Cała siła ofensywna Italii została w blokach.
REZERWOWY STRZELI GOLA – KURS 3.20 W TOTALBET!
“Ta ekipa na starcie była źle przygotowana. Rivera został posadzony na ławce, Riva zasiadł obok niego. Riva grał wtedy na 50 proc. możliwości, jednak nadal dawał w ataku więcej niż ktokolwiek inny. Bez niego – co kilkukrotnie zostało udowodnione – włoski zespół, prezentował się równie nędznie co w 1966 roku. Nic dziwnego, że Polacy nas przytłoczyli” – pisał Brera.
Decyzje Valcareggiego nie mogły się obronić. Uważano, że selekcjoner włoskiej kadry był zbyt łagodny, żeby pogodzić ze sobą mocne charaktery w tamtej grupie. Mazzola, Riva, Boninsegna, Chinaglia – “LGdS” nazwała ich kogutami w kurniku.
“Trzymanie ich na dystans było zadaniem nie dla trenera, a dla psychologa, albo nawet psychiatry”.
Zresztą niech dowodem na to będzie scena z pierwszego meczu. Trener postanowił wówczas zmienić Chinaglię, który pokłócił się z nim i zwyzywał go w obecności drużyny. Mimo to grał do końca turnieju.
“Byliśmy światową potęgą”
Niesprawiedliwe byłoby jednak mówienie, że Polacy skorzystali z problemów Włochów. W końcu sami Włosi uważali, że byliśmy wówczas w kapitalnej formie. “Gazzeta” wyróżniała Kazimierza Deynę, Grzegorza Latę, czy Andrzeja Szarmacha, jako zawodników z kapitalnymi umiejętnościami, równie świetnymi pomysłami na to, co mogą zrobić z piłką i genialnym przygotowaniem fizycznym. Media nazywały Jerzego Gorgonia skałą, a Władysława Żmudę genialnym, młodym obrońcą. Włosi przypominają dziś, że po latach Brazylijczyk Santana powiedział, że gdyby każdy zespół miał takiego defensora jak Żmuda, wszyscy skupialiby się tylko na ofensywie, nie martwiąc się w ogóle o tyły.
– Grałem w tym spotkaniu na jednego z najlepszych obrońców świata, którym niewątpliwie był Giacinto Facchetti. Znakomity defensor i człowiek wysokiej klasy. Było bardzo trudno. Ale mieliśmy taki skład, że jak nie ja, to Andrzej Szarmach i Kaziu Deyna mogli swobodnie umieścić piłkę w siatce – mówił z kolei Grzegorz Lato w rozmowie z “Onetem”. – To był mecz, który w zasadzie wstrząsnął wtedy futbolem. Przed mundialem dwa pierwsze miejsca w naszej grupie były zarezerwowane dla Argentyny i Włochów. Nagle się okazało, że Polacy mogą rozdawać karty w stawce – dodawał.
POLSKA WYŻEJ NIŻ WŁOCHY W LIDZE NARODÓW – KURS 2.65 W EWINNER!
Polacy grali tak, jak Włosi teraz: 4-3-3 z zabójczymi skrzydłami. Bohaterów tamtego spotkania było kilku. Jedni wymieniają na pierwszym miejscu Szarmacha. Inni Deynę. Nie sposób jednak pominąć Henryka Kasperczaka, który zaliczył asysty przy obydwu trafieniach. – Daleki jestem od tego, by uważać, że to dzięki mnie wygraliśmy. Mieliśmy wtedy wielką drużynę, powiedzmy to głośno: byliśmy światową potęgą. Zresztą to nie przypadek, że wygraliśmy wtedy z drużynami, które zagrały w wielkim finale poprzednich mistrzostw, czyli z Brazylią i Włochami właśnie. A wracając do mojego występu przeciwko Italii – może dlatego tak wyglądał, że moim bezpośrednim opiekunem był Sandro Mazzola. Gwiazdor Interu Mediolan w ataku był doprawdy znakomity, ale w obronie spisywał się trochę słabiej. I ja to wykorzystywałem. Uwalniałem się od niego i mogłem podawać do kolegów – mówił “PS” Kasperczak.
Włosi natomiast chwalili także Jana Tomaszewskiego. ”La Repubblica” po latach okrzyknęła go ojcem sukcesów Polski w tamtych latach.
“Prawdziwy geniusz, dowodzący i największy szaleniec w tamtej ekipie to bez wątpienia Tomaszewski. Był przede wszystkim genialnym bramkarzem, a jak wiemy, ci są nieco inni niż pozostali piłkarze”.
Dziennik doceniał także kunszt Kazimierza Górskiego.
“Wszyscy podziwiali Holendrów, przez co niewiele osób zwracało uwagę na Polaków prowadzonych przez charyzmatycznego trenera Górskiego. To był zespół pełen świetnych zawodników, którzy grali wspaniały futbol. Dwa lata wcześniej wygrali Igrzyska Olimpijskie, a w 1974 roku niespodziewanie awansowali na mundial”.
***
Awansowali to zresztą za mało powiedziane. Bo biało-czerwoni sięgnęli wtedy po srebro mistrzostw świata. Historię tego, co działo się po ograniu Włochów, doskonale już znamy. A co działo się z rozbitą przez nas kadrą? Mazzola podobno zalał się łzami. Brera relacjonował, że na piłkarzy przed stadionem czekali włoscy imigranci, którzy chcieli pięściami przetłumaczyć im swoją złość. On sam był załamany.
– Nie mam nawet siły, żeby się oburzyć. Czuję się jak znudzony starzec. Kiedy idę wysłać relację z meczu do kraju, patrzę bezsilnie, jak kosy wydziobują robaki z kęp trawy wyrwanych podczas meczu. Tyle mi zostało. Przed stadionem są Włosi, którzy krzyczą o największej klęsce w historii.
Ferrucio Valcarregi stracił ostatnie argumenty na swoją obronę i zrezygnował. Niedługo potem nastał czas Enzo Bearzota, który doprowadził Włochów do czwartego miejsca na mundialu oraz mistrzostwa świata.
Włosi tak się zawzięli, żeby nie powtórzyć więcej kompromitacji z RFN, że przez osiem kolejnych mundiali zawsze wychodzili z grupy. Aż do 2010 roku udawało im się tę passę podtrzymać, nawet jeśli oznaczało to tylko odpadnięcie zaraz po wydostaniu się z pierwszej fazy turnieju.
Zadra za rok 1974 siedzi w nich do dziś. Choć mecze Ligi Narodów we Włoszech są ignorowane i zbywane przez media, to jednak “Gazzeta” na jedyną polsko-włoską historię godną przypomnienia, wybrała właśnie tę sprzed blisko 50 lat.
SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix/Wikipedia