Reklama

Vitezslav Lavicka. Biała szata, ale nie bez skazy

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

13 listopada 2020, 13:38 • 23 min czytania 12 komentarzy

Na pytanie o Vitezslava Lavickę pewien uznany dziennikarz z Wrocławia odpowiedział tylko, że to jeden z najlepszych trenerów, jakich Śląsk kiedykolwiek miał, a przy tym porządny człowiek. Świetna laurka, ale czy w pełni oddająca rzeczywistość? W skali Ekstraklasy to na pewno przedstawiciel absolutnego topu, nazwisko, które dosłownie każdy polski klub chciałby ugościć w swoich progach, lecz za suchymi liczbami, wybitnym CV i ogólnie tym, jakiego człowieka widzimy na ekranach telewizorów, kryje się coś jeszcze. Postanowiliśmy porozmawiać z kilkoma osobami z otoczenia trenera, żeby rzucić nowe światło na jego sylwetkę. Zgodnie z założeniem pewne rzeczy się potwierdzają, ale pojawiło się również kilka nowych faktów.

Vitezslav Lavicka. Biała szata, ale nie bez skazy

Trener, który przełamał niechlubny szablon

Kilka lat po zdobyciu ostatniego mistrzostwa Polski we Wrocławiu zapanowała wszechobecna przeciętność. Słabe wyniki i perspektywa corocznej walki w grupie spadkowej były niczym kaganiec, który skutecznie ograniczał drzemiące w Śląsku możliwości. Próby jego usunięcia oczywiście były, ale co rusz paliły na panewce. Od sezonu 2015/2016 Oporowska nie zastała żadnego trenera, który potrafiłby podtrzymać obroty z sezonu 2014/2015. Wtedy WKS po raz ostatni wylądował w czołówce Ekstraklasy, a później było tylko gorzej, przy czym warto tutaj zwrócić uwagę na pewien szablon.

Trenerzy rozpoczynający konkretny sezon do momentu zwolnienia:

  • 2015/2016: Tadeusz Pawłowski (18 kolejek – trzy zwycięstwa),
  • 2016/2017: Mariusz Rumak (20 kolejek – pięć zwycięstw)
  • 2017/2018: Jan Urban (23 kolejki – siedem zwycięstw)
  • 2018/2019: Tadeusz Pawłowski (18 kolejek – cztery zwycięstwa)

Co łączy wymienionych szkoleniowców? Każdy z nich dziedziczył stołek trenerski po poprzedniku jeszcze we wcześniej trwającej kampanii. Podczas rundy wiosennej wyniki Śląska bywały w miarę zadowalające, efekt nowej miotły robił swoje, ale późną jesienią zawsze pojawiały się jakieś komplikacje.

W końcu nastał dzień zero: 3 stycznia 2019 roku. Dzień, w którym Śląsk wkroczył w zupełnie nową erę. Oto bowiem w klubie pojawił się człowiek, który złamał dotychczas panujący szablon. Co prawda wiosną balansował na bardzo cienkiej linie, dosłownie dotykając czerwonego dna w tabeli, ale czy ktoś to jeszcze pamięta? Stare dzieje. Lavicka mógł zasiąść do wigilijnego stołu z myślą, że pierwszym rokiem pracy we Wrocławiu się najzwyczajniej w świecie wybronił. Ba, w międzyczasie wyśrubował nawet kilka niezłych rekordów.

Reklama

Sezon 2019/2020 (runda jesienna):

  • 20 kolejek – dziewięć zwycięstw, tylko cztery porażki (mniej porażek niż Orest Lenczyk w mistrzowskim sezonie Śląska)
  • Pięć zwycięstw z rzędu (wyrównanie rekordu z 1976 roku)
  • Pięć meczów z rzędu bez porażki na wyjeździe (rekord)

Na koniec sezonu 2019/2020, kiedy Śląsk zajął 5. miejsce w lidze, śmiało można było powiedzieć, że Lavicka postawił klub na nogi. Wystarczyło spojrzeć na końcowe efekty względem dysponowanej jakości w zespole, by rozwiać ewentualne wątpliwości.

Sezon 2019/2020 na trzy kolejki przed końcem sezonu

Zacne zapowiedzi spotkały się z prawdą

W skali całego 2019 roku trener Lavicka dorobił się jeszcze jednego wyczynu, który w dzisiejszych realiach Ekstraklasy graniczy z osiągnięciem pokroju przejścia Dark Soulsów na najwyższym poziomie trudności. Lekko mówiąc, trzeba było się bardzo napocić, co czeski szkoleniowiec zresztą uczynił. Zanotował 14 meczów bez porażki, zbliżając się do rekordu klubowego na trzy spotkania. Później bywało różnie, tak jak obecnie, kiedy widzimy wrocławian grających w kratkę, ale fakt, że w XXI wieku dłużej za jednej kadencji w Śląsku pracowali tylko Orest Lenczyk i Ryszard Tarasiewicz, mówi sam za siebie. Klub trafił w dziesiątkę, a później wykazał się silnymi pokładami cierpliwości.

Sezon 2018/2019 na trzy kolejki przed końcem sezonu

Reklama

W momencie, gdy trener Lavicka przekroczył granicę czesko-polską w celu podpisania kontraktu ze Śląskiem, trochę już o nim wiedzieliśmy. To znaczy tyle, ile dało się wyczytać z zagranicznych mediów oraz z ust ekspertów od futbolu w Czechach, bo sam trener stroni od publicznych wypowiedzi na swój temat. Suma różnych tez, słów piłkarzy i eksperckich opinii z zagranicy stworzyły obraz człowieka, którego polskie ziemie w swej historii jeszcze nie przyjmowały. Pamiętamy tę narrację. “Szkoleniowiec z wyższych sfer”.

To absolutny top. Jest na tej samej półce co aktualny selekcjoner czeskiej reprezentacji Jaroslav Šilhavy lub twórca sukcesów Viktorii Pilzno Pavel Vrba. Jest kilku czeskich szkoleniowców bez kontraktu, wśród nich również dobrzy fachowcy, ale żaden nie może równać się do Vitezslava – zapewniał na łamach Przeglądu Sportowego Lubos Kubik, były trener Śląska.

Klasa klasą, boisko boiskiem, ale kulisy to kulisy. Zapytaliśmy kilku zarówno byłych, jak i obecnych piłkarzy o zdanie na temat kilku kwestii związanych z Vitezslavem Lavicką. Od relacji z zawodnikami, przez warsztat trenerski, po jego wady i charakterystyczne cechy.

Mount Everest profesjonalizmu, defensywne credo, topowy warsztat

To jeden z najlepszych trenerów, z jakim miałem okazję współpracować w całym swoim życiu. Wyobraź sobie, że każde podanie na treningu musi być idealne. Wiadomo, że piłka czasami podskoczy i zdarzy się gorsze zagranie, ale wtedy trener mówi “dawaj, dawaj, następne będzie lepsze”. Raz w tygodniu mamy 15 minut po treningu dla siebie. Wtedy zazwyczaj ćwiczymy przerzuty na drugą stronę boiska i wykończenia sytuacji w polu karnym. Wystarczy tylko, że jeden przerzut jest zły, żebym usłyszał “Maciek, musisz lepiej”. Nie możemy pozwolić sobie na chwilę nieuwagi, musimy dbać o każdy detal – mówi Maciej Pałaszewski, który nie mógłby nazywać się beneficjentem przyjścia trenera Lavicki o tyle, że w lutym 2019 roku został wysłany na półtoraroczne wypożyczenie do Stomilu Olsztyn. Dziś jest w Śląsku rezerwowym.

Profesjonalizm to jego największa zaleta. Przed treningiem zawsze wiemy, co dokładnie będzie robione. Krok po kroku, od planu do planu. U trenerów zdarza się tak, że nie zawsze uda się wszystko zrealizować według zamiarów, ale u trenera Lavicki nie ma miejsca na coś takiego. Wszystko odbywa się na tip-top. Myślę, że jestem idealnym przykładem na to, że nawet jeśli gram mniej niż inni, czuję, że się rozwijam. Wiadomo, że chciałoby się grać jak najwięcej, ale ten cały profesjonalizm i jednostki treningowe sprawiają, że jako piłkarz absolutnie nie żałuję, że mam kogoś takiego na sobą. Gdybym usłyszał, że w moim przyszłym klubie trenerem ma zostać Vitezslav Lavicka, ucieszyłbym się – kontynuuje Pałaszewski.

Te słowa potwierdza Jakub Łabojko, który w Śląsku spędził dwa ostatnie sezony. Swego czasu zebrał nauki u Marka Papszuna, później wypromował się solidną grą na poziomie Ekstraklasy, a od września z powodzeniem biega po boiskach Serie B – Miałem okazję pracować z wieloma trenerami, ale u trenera Lavicki widziałem największe doświadczenie i piłkarskie, i życiowe. On nim wręcz emanował. Pod kątem warsztatu szkoleniowego nie miałbym mu nic do zarzucenia. Trener chciał zawsze bronić się pracą, co procentowało na boisku. Zobaczył, jakich ma zawodników i przyjął taką a nie inną filozofię. Zaczął budować drużynę od defensywy i to bardzo dobrze funkcjonowało. Po sezonie, gdy walczyliśmy o utrzymanie, trener potrafił wskazać największe bolączki zespołu. Zbudował lepsze fundamenty, nałożył zdecydowanie większe wymagania i poprawił naszą organizację na boisku, dzięki czemu mogliśmy osiągać lepsze wyniki. Nigdy nie czułem, żebyśmy stali w miejscu. To bardzo ważna kwestia.

Piotr Jawny, trener rezerw Śląska, zaznacza, że świetny fach w ręku trenera Lavicki niewątpliwie wynika z jego ponadprzeciętnych doświadczeń.

Doświadczeń, które ułatwiają również wymianę trenerskich poglądów – Od razu widać, że to jest ktoś, kto zebrał doświadczenie od świetnych trenerów, stworzył pewien model pracy, a teraz doskonale potrafi to wykorzystać. Ma konkretną wizję gry, wizję opartą na defensywie, która według jego założeń jest najważniejszym fundamentem w budowaniu zespołu. Kiedy spoglądam na mecze Śląska, widzę, że organizacja gry i poruszanie się piłkarzy w grze obronnej uległy zdecydowanej poprawie względem przeszłości. Efekty są namacalne, ale trudno, żeby było inaczej, skoro mówimy o trenerze z takim fachem w ręku. Gdy prowadzimy rozmowy, czuję, że to człowiek, który dotknął wielkiej piłki. Jako byli piłkarze rozumiemy się doskonale, mimo że obaj jesteśmy małomówni. Czasami wystarczy tylko kilka zdań, żeby znaleźć konsensus w jakiejś sprawie.

Pod względem czysto trenerskim to na pewno trener trzymający się swoich zasad. Zasad, które zostały nam przekazane na samym początku. Oprócz tego, że najbardziej skupia się na defensywie, trener kładzie duży nacisk na bycie konsekwentnym w podejmowaniu decyzji. Zwraca ogromna uwagę na detale nie tylko w treningu czy meczu, ale również na tym, co robimy podczas reszty naszego czasu w klubie – mówi Dariusz Szczerbal, jeden z bramkarzy Śląska Wrocław.

Warsztat trenera Lavicki bardzo mi się podobał, był naprawdę świetny. Treningi były ciekawe, nie nudziliśmy się. Czułem też, że były rozwijające. Mieliśmy masę analiz taktycznych i śmiało mogę powiedzieć, że wraz z przyjściem trenera zespół mocno się poukładał. Wywalczenie 5. miejsca w lidze to w największej mierze jego zasługa – dodaje Mateusz Radecki, który w Śląsku spędził dwa ostatnie lata, ale z powodu kontuzji kolana opuścił niemal cały sezon 2019/2020. Dziś jest zawodnikiem Radomiaka Radom.

“Prawdziwy dżentelmen”, “wielka klasa”, “szacunek na każdym kroku”

Jak dobrze wiemy, w środowisku trenerskim zdarzają się postacie, z którymi piłkarz raczej nie zdecydowałby się na wyjście do restauracji, ponieważ jego relacje z szefem – lekko mówiąc – kończą i zaczynają się na progu szatni. Co prawda nie ma takich badań naukowych, które potwierdziłyby, kto osiąga lepsze wyniki, trener dbający o bliższe kontakty czy trener bardziej zdystansowany, ale słyszymy, że swoim charakterem i podejściem do relacji międzyludzkich trener Lavicka potrafi wręcz zadziwiać.

Pałaszewski: – Trener nas bardzo wspiera. Kiedy trzeba, oczywiście powie krytyczną rzecz, ale jest tego niewiele. Nasze relacje opierają się na wzajemnym szacunku. Uważam, że pod tym kątem to najlepszy trener, z jakim się spotkałem. Co jakiś czas pyta każdego z osobna, jak się czuje i co słychać w życiu prywatnym. Jeszcze przed moim wypożyczeniem do Stomilu, kiedy nie łapałem się do gry w pierwszym zespole, trener dawał do zrozumienia, że zależy mu na mnie tak bardzo jak innych zawodnikach. Bije od niego naturalna klasa. Widać, że to nic wymuszonego. On po prostu taki jest. Bardzo szanuje również swoich współpracowników. Nasze treningi prowadzone są przez kilku trenerów, istnieje równy podział. Uważam, że balans w dzieleniu obowiązków jest idealny. Nigdy nie odczuwamy, żeby trener traktował innego trenera czy kogokolwiek w klubie z góry. Dla mnie jego warsztat i osobowość – trzy razy tak.

Sam Lavicka w niedawnym wywiadzie dla klubowego portalu wyjaśnił, że kiedyś wszystko chciał robić sam, ale wraz z biegiem czasu zrozumiał, że w ramach funkcjonowania sztabu szkoleniowego trzeba tworzyć zespół oparty na wzajemnym szacunku. – Gdy byłem młodym trenerem, na początku swojej drogi, miałem ambicję, aby wszystko robić samodzielnie: rozgrzewkę, przygotowanie motoryczne, taktykę i każdy inny element. Tak nie da rady. Każdy z trenerów ma swoją robotę do wykonania. Nie jest tak, że główny trener Lavicka robi wszystko. Każdy z chłopaków ma przestrzeń, by przekazać swoją wiedzę z jak największym pożytkiem dla drużyny. Codziennie, gdy planujemy trening, określamy wspólnie, jaki będzie jego cel. Podczas zajęć wszystko nadzoruję, dodając uwagi taktyczne. Mamy respekt do siebie nawzajem, to u mnie podstawa.

Jakub Łabojko posuwa się nawet do stwierdzenia, że trener Lavicka w kwestii budowania relacji przypomina mu Marka Papszuna.

W dobrym sensie, bo, jak się okazuje, Czech to taki wujek, który na każdym zgromadzeniu rodzinnym staje się ulubieńcem całego zgromadzenia. – Powiedziałbym, że trener Lavicka podobnie jak trener Marek Papszun stara się budować relacje z piłkarzami. Oni obaj interesowali się życiem poza piłkarskim, pytali o rodzinę, zdrowie czy zwykłą codzienność. Oczywiście zdarza się, że nie każdemu trenerowi zawodnik podpasuje charakterem i raczej nie ma szans, żeby z jego strony wszystkich traktować po równo, ale z mojej perspektywy wyglądało to tak, że trener chciał pomagać dosłownie wszystkim. Od młodych zawodników po tych kontuzjowanych. To rodzinny człowiek, któremu zależało na stworzeniu ciepłych, rodzinnych relacji w szatni. Takie rzeczy dobrze zapamiętam. To człowiek o wielkiej klasie. Każdego darzy ciepłem niezależnie od faktu, czy ma do czynienia z piłkarzem czy zwykłym pracownikiem. W klubie jest bardzo lubiany.

Bez wahania podpisuje się pod tym trener Jawny. – To przede wszystkim bardzo miły i kulturalny człowiek. Powiedziałbym, że bije od niego swego rodzaju oldschool, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Rzadko kiedy, a może nawet w ogóle trener Lavicka nie traci opanowania. Tak jest od samego początku, od pierwszego wrażenia, aż po dzień dzisiejszy. To prawdziwy dżentelmen.

Nie inaczej twierdzi Radecki: – Miałem swoje problemy zdrowotne, ale żadnych negatywnych sytuacji związanych z trenerem sobie nie przypominam. Wszystko odbywało się bardzo pozytywnie. Czułem jako kontuzjowany zawodnik, że trener daje mi wsparcie. Wysyłał co jakiś czas smsy, pytał, jak się czuję. Pamiętał o mnie. Ogółem ma wśród piłkarzy naprawdę duży respekt.

Oaza spokoju, wieczny optymista, sprawiedliwy sędzia

Przypomnijcie sobie trenera Lavickę, który podczas meczu traci nad sobą panowanie, rzuca bidonem lub kopie bandę reklamową. Macie minutę.

Pustka w głowie, prawda? Nic dziwnego, bo takie obrazki są wielką rzadkością. Na twarzy czeskiego szkoleniowca nie ujrzymy żywiołowych reakcji Marka Papszuna czy Wojciecha Stawowego, a śmiemy twierdzić, że w konkurencji na największe opanowanie przy ławce trenerskiej naprzeciw Lavicki wymiękłby nawet Dariusz Żuraw. Podkreśla to każdy, kto miał okazję zetknąć się z Vitezslavem Lavicką, który wrodzony spokój łączy z optymizmem.

Nie znaczy to oczywiście, że Czech ma kompletnie wyłączone emocje, co zresztą wyjaśnia we wcześniej wspomnianym wywiadzie. – Mój spokój nie oznacza, że nie czuję emocji, wręcz przeciwnie. Każdy mecz to są wielkie emocje. Po gwizdku widać te pozytywne – radość w szatni czy momenty, gdy dziękujemy naszym kibicom. Ale jeśli w trakcie spotkania swoją nerwową postawą będę dostarczał zawodnikom jeszcze więcej stresu, to na boisku nikomu nie pomogę. Unikam złej energii, w każdym momencie chcę dawać wsparcie chłopakom.

Co na to piłkarze?

Łabojko: – Trener wszystko sprowadzał do merytoryki. Pokazywał na konkretnych przykładach, co było nie tak, co mogło być lepiej, czego nie robić. Czasami bywały emocje na treningach, ale generalnie panował spokój. Trener potrafił odłożyć złość na bok, bo zawsze zależało mu na podaniu odpowiednich wskazówek. Spokój to jego największa zaleta. On nie daje po sobie poznać, że jest inaczej. Starał się przenosić tę aurę na cały zespół, zapewniając, że spokojne nastawienie, wiara i optymistyczne myślenie przyniosą sukces.

Niedawny pomocnik Śląska twierdzi wręcz, że wartości wyznawane przez trenera Lavickę wyraźnie odbiły się na funkcjonowaniu całego zespołu, który w chwili próby wykazywał się zupełnie inną mentalnością niż w przeszłości. – Pod wodzą trenera Lavicki zmieniło się nasze podejście mentalne. Gdy przegrywaliśmy, potrafiliśmy odwrócić losy meczu i wygrać. Wcześniej tak nie było, bo kiedy pierwsi traciliśmy bramkę, często przegrywaliśmy mecze. W sezonie, w którym walczyliśmy o utrzymanie, mieliśmy z tym duży problem. Wydaje mi się, że taka zmiana wzięła się z charakteru trenera Lavicki. On zbudował przede wszystkim bardzo dobrą atmosferę. Przed pandemią ten aspekt bardzo nam pomagał, wszyscy czuli się dobrze w swoim towarzystwie.

Potwierdzenie słów Jakuba Łabojki o zmianie mentalności Śląska

Łabojko nie omieszkał dodać, że po wznowieniu ligi pojawiły się pewne trudności. Nie wszyscy zgadzali się na obniżki kontraktów, co, lekko mówiąc, doprowadziło do pogorszenia dobrej atmosfery, ale nie na tyle, że rozsadzić szatnię od środka.

Podobnie w kwestii spokojnego usposobienia brzmi opinia Szczerbala. – Co do przekleństw, naprawdę trudno mi wyobrazić sobie zdenerwowanego trenera. To się oczywiście zdarza, ale bardzo rzadko. Pałaszewski, oprócz stoickiego opanowania trenera, zwraca uwagę na jeszcze jedną cechę. Chodzi o sprawiedliwy stosunek do piłkarzy. – Kiedy wróciłem z wypożyczenia, we Wrocławiu każdego kolejnego tygodnia słyszałem, że mam być ciągle przygotowany i czekać na swoją szansę. Zaufałem trenerowi, ciężko pracowałem i szansa się w końcu pojawiła. Myślę, że to taki trener, który nagradza cierpliwość. Jest sprawiedliwy. Zazwyczaj jest tak, że jeśli idziesz na wypożyczenie do innego klubu, bo w obecnym nie możesz liczyć na regularną grę, na pytania o trenera odpowiadasz z jakimś grymasem, często negatywnie. Ja natomiast zawsze mówiłem o trenerze Laviczce w samych superlatywach. Powtarzałem słowo “top”, powtarzając jednocześnie, że fakt małej liczby minut jest wyłącznie moją winą.

Plama na wizerunku nr 1: młodzieżowcy

– Zatrudniliśmy go, żeby stawiał na młodzież, a on w ogóle tego nie robił. Wszystkim powtarzał, że młodzi piłkarze nie są jeszcze gotowi na regularne występy. W trakcie sezonu upierał się natomiast, że zespół zasługuje na zdecydowanie lepszych graczy. Jeśli powiedziałby mi to przed podpisaniem kontraktu, to albo zdecydowałbym się na inne transfery, albo w ogóle bym go nie zatrudnił – powiedział na łamach czeskich mediów w 2008 roku Daniel Kretinsky, właściciel Sparty Praga. Jak to wygląda kilkanaście lat później? No, można by rzec, że wiele się nie zmieniło.

Zarówno w kwestii wprowadzania młodzieżowców, jak i trzymania się podobnych personaliów trener Lavicka budził spore wątpliwości właściwie od początku swojej pracy. Nawet mimo ewidentnych symptomów, do których za chwilę przejdziemy, że warto byłoby zaryzykować i dokonać konkretnych zmian. Podkreślano to dość często, szczególnie na przykładzie młodych piłkarzy. Niech świadczy o tym fakt, że w sezonie 2019/2020 czeski szkoleniowiec nie ulepił żadnego innego zawodnika U-21 poza Przemysławem Płachetą. No, chyba że na plus liczymy 392 minuty uciułane przez pięciu młodzieżowców.

Asystent trenera Lavicki, Piotr Barylski, kilka tygodni temu stanął na iGolu w obronie trenera, tłumacząc, skąd taka a nie inna liczba młodzieżowców we Wrocławiu. – W Polsce zaczęto mówić, że skoro ktoś ma 17 czy 18 lat, musi grać w pierwszym zespole, ale w naszym przypadku 19-latka czy 20-latka wciąż możemy uznawać za młodego piłkarza, któremu trzeba okazać cierpliwość. Nie należy kogoś takiego skreślać za szybko, mając świadomość, że proces wprowadzania młodzieżowców do piłki seniorskiej bywa niedoskonały. Piłkarz po przejściu przez szereg kolejnych grup wiekowych nie zawsze jest odpowiednio przygotowany. Skoro istnieją pewne braki, 18-latek czy 19-latek musi liczyć się z faktem, że zostanie poddany wydłużonemu procesowi szkolenia.

Podejście trenera Barylskiego brzmi racjonalnie, bo przecież nie każdy musi być Lechem Poznań czy Zagłębiem Lubin, ale i tak trudno nie odnieść wrażenia, że akurat tę partię da się rozgrywać nieco lepiej.

Jasne, sezon 2020/2021 przyniósł Śląskowi wysyp młodzieżowców, ale nie czarujmy się. Gdyby nie braki kadrowe z powodu pandemii koronawirusa, kilku nazwisk nie zobaczyliśmy nawet na ławce rezerwowych. Z drugiej strony, wsłuchując się w słowa trenera Jawnego, kibic Śląska może mieć nadzieję, że dotychczasowe nastawienie trenera Lavicki wobec młodzieży ulegnie zmianie. – Trener Lavicka wypytuje o młodych zawodników z rezerw. Najświeższym przykładem jest Olivier Wypart, który po naszej dyskusji na jego temat został zaproszony na treningi pierwszego zespołu i grę wewnętrzną. Poza tym mamy taki zwyczaj, że w każdy poniedziałek siadamy razem na 15-20 minut, żeby omówić mecz drugiego zespołu i zaplanować kolejny tydzień.

Plama na wizerunku nr 2: konserwatyzm

Konserwatyzm, a może wręcz nadmierny poziom ostrożności przy obchodzeniu się z młodzieżowcami to jedno, ale kamyczków akurat do tego ogródka możemy znaleźć nieco więcej. Wielu ludzi, nie tylko przez nas zapytanych, powtarza, że trener Lavicka ma dość hermetyczny pogląd na pewne sprawy i o ile to samo w sobie nie jest wadą, o tyle w kontekście wcześniej wspomnianych personaliów staje się czymś mocno wątpliwym.

Dobitnie przekonał się o tym Jakub Łabojko, który mimo dobrej formy musiał walczyć z przeświadczeniem trenera o przydatności Diego Zivulicia, który swego czasu był drugim defensywnym pomocnikiem do pary z Krzysztofem Mączyńskim. Niezależnie od faktu, że zdecydowana większość występów Chorwata była po prostu mizerna. Widzieli to wszyscy.

– Trener jest konserwatystą, nie lubi nadmiernego ryzyka i rzadko kiedy decyduje się na zmianę personaliów w podstawowej jedenastce. Jeśli akurat uważał, że Diego Zivulić był w danym momencie lepszy ode mnie, musiałem to uszanować, ale przyszłość pokazała, kto i w jakim miejscu wylądował [Zivulić od początku sezonu 2020/2021 nie gra nawet w rezerwach]. Nie ukrywam, że pewne decyzje były dla mnie niezrozumiałe, bo wydaje mi się, że poziomem gry, zaangażowaniem i ciężką pracą się po prostu broniłem – mówi sam Łabojko.

Z drugiej strony Łabojko mimo pewnego niesmaku podkreśla, że trener Lavicka tłumaczy każdą swoją decyzję indywidualnie, nie pozostawiając żadnych wątpliwości. – Jeśli trener dokonywał jakichś zmian, przed meczem starał się je tłumaczyć. Zawsze to robi. Bierze na rozmowę zawodników, którzy się wymieniają. Zachęca również do pozytywnego myślenia i podkreśla, że trzeba wspierać zespół nawet z ławki czy trybun. Stawia sprawę jasno.

Szczerbal wtóruje:

– Trener nie jest zwolennikiem rewolucji personalnych czy też nagłej zmiany stylu gry zespołu. Każdy zawodnik ma pewne założenia, które w ramach swojej pozycji musi zrealizować. One nie ulegają dużym zmianom z meczu na mecz.

Trener Jawny potwierdza, ale staje w lekkiej kontrze: – Trener Lavicka jest trenerem konserwatywnym, ale nie nazwałbym tego zarzutem. Konserwatywny, jeśli chodzi o ustawienie całego zespołu i personalia. Nie znam jednak żadnego szkoleniowca, który nie chciałby wystawić możliwie najlepszej jedenastki. Widać, że nie zawsze zawodnik lepszy indywidualnie będzie grał więcej, bo być może ten minimalnie słabszy potrafi dawać zespołowi coś więcej. Na pewno można powiedzieć, że trener stara się dawać szanse każdemu, ale jeśli ktoś jej nie wykorzystuje raz po raz, jego cierpliwość się kończy.

Barylski w wywiadzie dla iGol.pl tłumaczy: – Myślę, że trener Lavicka jest pod tym względem podobny do trenera Tarasiewicza. Ma w głowie pewną strukturę zespołu i lubi stabilność. Stąd konserwatywność. Myślę, że dużą rolę w jego postrzeganiu świata odgrywa przeszłość. Zarówno piłkarska, jak i trenerska. Mówimy przecież o topowych zespołach i czasach, gdy zdobycie miejsca w wyjściowej jedenastce wymagało sporej wytrwałości. Wtedy nikt niczego nie dostawał za darmo.

Plama na wizerunku nr 3: brak elastyczności w taktyce

Czym wyróżnia się Śląsk Wrocław w skali Ekstraklasy? Na pewno organizacją gry całego zespołu i przygotowaniem taktycznym. Najświeższe wyniki ten fakt zamazują, ale gdy spojrzymy na całokształt, trener Lavicka osiągnął to, co zamierzał. Wprowadził wrocławską ekipę na obroty, które przez kilka lat były niczym zablokowany level w grze komputerowej. Trzeba było odblokować konkretną postać, żeby móc się do niego dostać. To się Śląskowi oczywiście udało, ale im dalej w las, tym więcej kłód na drodze.

To znaczy: liga poznała sposób gry zaproponowany przez Czecha, a w wachlarzu możliwości pojawiły się zupełnie nowe opcje, czyli transfery, które niejako wymuszają pewne zmiany na Laviczce. Łabojko potwierdza, że trener nie był temu bierny: – W obecnie trwającym sezonie trener chciał rozwijać nasz zespół, skupiliśmy się trochę bardziej na grze ofensywnej. Z drugiej strony zdradza coś, co zależnie od kontekstu możemy uznać za rzecz neutralną lub negatywną. – Taktyka względem meczów na ogół się powtarzała, bo zazwyczaj to przeciwnik miał dostosowywać się do nas, nie my do niego. Wychodziliśmy na boisko z nastawieniem, że mamy grać swoją piłkę. Powiedziałbym, że trener nie jest zbyt elastyczny pod tym względem, ale to się broni, wyniki są, więc trudno się o to przyczepić.

Argument o wynikach przestaje jednak działać, kiedy połączymy klocki. Jeśli rzeczywiście trener Lavicka wykazuje się małą elastycznością w kwestiach taktycznych, to może paradoksalnie w tym tkwi problem Śląska w meczach wyjazdowych. Skąd taka teoria? Trener Barylski na łamach portalu ŚląskNet otwarcie powiedział, że założenia taktyczne pozostają takie same niezależnie od miejsca, w którym WKS rozgrywa swoje spotkanie. – Nasz plan na mecze wyjazdowe jest taki sam jak na te u siebie, czyli to nie jest tak, jak wszyscy myślą, że my specjalnie ustawiamy drużynę bardziej defensywnie. Nikt nikomu nie mówi na wyjeździe, że ma grać bardziej z tyłu. Wszyscy w sztabie trenerskim szukamy odpowiedzi na pytanie, czy słabe wyniki poza Wrocławiem wynikają może ze sfery mentalnej zawodników, czy może trzeba coś zmienić w organizacji wyjazdów.

Pewne jest jedno. Od pucharowej porażki z Widzewem we wrześniu 2019 roku Śląsk rozegrał 19 meczów wyjazdowych, z czego aż 14 przegrał, cztery wygrał. To bardzo zły wynik, który od dłuższego czasu jest swoistą kulą u nogi trenera Lavicki.

Plama na wizerunku nr 4: bezkontaktowość w starciach fizycznych

– Moim zdaniem minusem trenera jest fakt, że nie lubi gry kontaktowej. Dla niego każdy faul wygląda jak kontuzja, dlatego chce tego unikać. Piłka nożna to jednak sport kontaktowy, a przeciwnik nie będzie przecież myślał, żeby nas nie kopać, wręcz przeciwnie. Trener dość mocno artykułował przed każdą gierką, że nie możemy robić wślizgów i ostrzejszych prób odbiorów. To było jedyne pole, na którym potrafił się mocno zdenerwować. Poza tym był niczym oaza spokoju. Osobiście uważam, że tego nam brakowało. Uczucie bezkontaktowości przekładało się na mecze. Element fizyczny musi jednak być, nie da się od tego uciec, taka jest piłka. Nawet kosztem kontuzji – zwraca uwagę Jakub Łabojko.

Okazuje się, że to nie żadne widzimisię piłkarza. Raz, że zgodził się z tym każdy nasz rozmówca, a dwa – jeden z naszych redaktorów był nawet świadkiem historii, w której trener Lavicka przedwcześnie zakończył trening z powodu ostrego wejścia jednego z zawodników. W takim przypadku złość na twarzy Czecha była dość dobrze zauważalna.

Trener Jawny mówi wprost: – Zgodzę się z Kubą, że trener Lavicka rzeczywiście jest bardzo wyczulony na grę kontaktową. Szczególnie w gierkach treningowych przed meczem, gdzie ostrzejsze wejścia właściwie nie mają prawa bytu. W moich czasach trenerzy nas do tego zachęcali i kto przetrwał, ten przetrwał, więc nie da się ukryć, że to zupełnie inna szkoła prowadzenia zawodników w tym aspekcie.

Zgodzę się, że trener mógłby pozwalać na nieco więcej ostrości. Zakazuje robienia wślizgów i mocniejszych starć fizycznych, a kiedy to ma miejsce, lekko się denerwuje – dodaje Pałaszewski.

Czy to ma jakieś przełożenie na liczbę fauli w meczach ligowych Śląska? Sprawdziliśmy i… coś w tym rzeczywiście jest. Bynajmniej nie w popełnianych faulach na rywalu, wprost przeciwnie, bo na zawodnikach WKS-u.

  • Sezon 2017/2018: popełnione 586, przyjęte 552
  • 2018/2019: popełnione 574, przyjęte 588
  • 2019/2020: popełnione 572, przyjęte 471 (najrzadziej faulowany zespół)

Może to za daleko idąca teza, ale niewykluczone, że ograniczanie fizycznych kontaktów w treningu nieco hamuje piłkarzy Śląska przed wchodzeniem w zwarcia, które mimo wiadomego bólu mogłyby zakańczać się pozytywnie, bo wywalczeniem rzutu wolnego. To materiał do głębszej analizy.

Kącik ciekawostek: przesądność, zakaz robienia cieszynek, lekkie przygotowanie fizyczne

Łabojko: – Trener jest przesądnym człowiekiem. Przed każdym meczem chodzi wokół boiska, dotyka każdej chorągiewki, słupka i poprzeczki. Wychodzi również jako ostatni z autobusu. Raz chciałem być sprytniejszy i zaczekałem, aż wszyscy wyjdą, ale trener mnie zauważył. Nie udało się. Poza tym siedzi na drugim siedzeniu w autobusie, nie tak jak większość trenerów na pierwszym. Najprawdopodobniej dlatego, że ma lęk wysokości.

Szczerbal: – Nie do końca potrafię to zrozumieć, ale trener nie znosi niektórych cieszynek po zdobyciu bramki. Nie lubi, kiedy pokazujesz nazwisko na koszulce czy uciszasz kibiców przeciwnej drużyny. Uważa, że tak wprowadzamy negatywną energię do zespołu, ale dla mnie to po prostu forma wyrażenia radości. Trener ma jednak inne zdanie i musimy to uszanować.

Jeszcze raz Łabojko: – Moim zdaniem od początku kadencji trenera Lavicki treningi nie były ciężkie. Jeśli chodzi o porównanie do innych trenerów, to były najlżejsze przygotowania fizyczne, z jakimi kiedykolwiek miałem do czynienia. U trenera Papszuna treningi potrafiły być dwugodzinne, po dwa dziennie w okresie przygotowawczym, natomiast u trenera Lavicki 60-70 minut, praktycznie po jednej jednostce w okresie startowym, po czym rzadko kiedy można było robić coś dodatkowego. Uważam, że treningi mogły być cięższe, trochę mi tego brakowało, sam dokładałem sobie dodatkowe treningi czy to piłkarskie, czy też w siłowni.

Ostatnia rzecz wyróżniona przez Kubę wydaje się o tyle ciekawa, że mamy przecież do czynienia z prawdziwym pracusiem, a w klubowych kuluarach nie raz krążyła informacja, że trener Lavicka potrafi mocniej dokręcić śrubę. W takim razie albo Łabojko jest terminatorem, albo jest jak ten prymus, na którego nauczyciel nie może zwracać uwagi, bo musi przyrównać i tym samym obniżyć ogólny poziom wymagań względem większości klasy.

OSĄD BOHATERA

Pierwsza część brzmi jak laurka. Być może dlatego, że Śląsk za panowania Lavicki dość spokojnie wychodził z kryzysów, a w innych klubach w Polsce trener po prostu nie pracował. Gdy zbieramy dane o polskich szkoleniowcach, jak choćby przy Papszunie, zawsze znajdzie się ktoś skrzywdzony, choćby i dwadzieścia lat temu, podczas lekcji WF-u. Lavicka nie miał na razie czasu i okazji, by narobić sobie wrogów – a w związku z tym i o krytykę z ust jego podopiecznych czy współpracowników jest naprawdę ciężko. Ale czy to faktycznie tak dobry trener?

Zależy też, jak definiujemy dobrego trenera.

Jeśli wynikami, to absolutnie nie ma się do czego przyczepić. Patrząc na całokształt, te Lavicka przecież posiada. Bez grama przypadku, dzięki pracy długofalowej, w myśl oczekiwań kibiców, którzy są spragnieni Śląska w gronie czołówki Ekstraklasy. Co więcej, ludzie pod jego wodzą czują, że mogą osiągnąć wiele nie tylko jako monolit, ale także jako jednostki indywidualne. Flagowym przykładem jest tutaj Przemysław Płacheta, ale także Jakub Łabojko czy może w niedalekiej przyszłości Maciej Pałaszewski.

– Pod wodzą trenera Lavicki zdobyłem najwięcej doświadczenia, jeśli chodzi o piłkę seniorską. Nauczyłem się przy nim cierpliwości, zdobyłem wiele nauk czysto piłkarskich, zająłem najwyższe miejsce ze Śląskiem w lidze i wyjechałem za granicę. W dużej mierze również dzięki niemu znalazłem się w miejscu, jakim jestem. Gdybym usłyszał informację, że nowym trenerem Bresci zostanie trener Lavicka, bardzo bym się ucieszył. Szanuję go jako człowieka i trenera. Wizja współpracy z nim jest czymś, co przywołuje same dobre myśli – podkreśla Łabojko.

Z drugiej strony – przed Śląskiem na razie nie stawiano jakichś szalenie wysokich przeszkód, poprzeczka nie wisiała specjalnie wysoko.

W dodatku Lavicka miał ułatwioną pracę – operatywność Dariusza Sztylki pozwoliła na zbudowanie naprawdę rozsądnego zespołu oraz przytomne zastępowanie odchodzących zawodników. Tak naprawdę dopiero w tym sezonie Śląsk czeka mnóstwo meczów z łatką faworyta. I to będzie dla samego Śląska oraz Lavicki sytuacja nowa.

Człowiek z takim systemem wartości obroni się, nie bez draśnięcia, ale jednak obroni. Kredyt zaufania z pewnością będzie duży, podobnie jak tolerancja na ewentualne wtopy. Ale z każdym półroczem cele będą coraz wyższe, oczekiwania coraz większe, z czasem pojawi się presja. Na dziś zdaje się, że to dla Lavicki nie będzie problem. Ale już niejeden trener zbierał tony pochwał, gdy wprowadzał drużynę z dna na wysoki poziom, by potem zostać zrzuconym po pierwszych niepowodzeniach.

Czy tak będzie z Lavicką? Jedno jest pewne: nikt spośród osób, które miały z nim styczność, nie wierzy w taki scenariusz.

KAMIL WARZOCHA

Fot.FotoPyK

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

12 komentarzy

Loading...