Kariera przerwana przez match-fixing. Historia Mosesa Swaibu

redakcja

Autor:redakcja

13 listopada 2020, 11:32 • 9 min czytania

Nic wam nie powiedziałoby nazwisko Mosesa Swaibu, gdybyście nie mieli przed sobą podstrony w Google’u. Któż przecież interesowałby wychowankiem Crystal Palace, który nie przebił się na najwyższy poziom rozgrywkowy? Przeżył on jednak przykrą historię. Historię, od której zaczęły się zmiany. Zamiast kopania piłki, było więzienie. W miejscu radości, był płacz rodziny. Zamiast kariery sportowej, była próba odbudowy własnego wizerunku.

Kariera przerwana przez match-fixing. Historia Mosesa Swaibu
Reklama

***

Croydon, czyli największa dzielnica regionu Wielki Londyn, to jego mała ojczyzna. Stąd właśnie wyszedł na zewnątrz i obrał drogę spod klosza do świata piłki. To miejsce było trochę podobne do samego piłkarza – nie mamy z nim dobrych skojarzeń. Niecałą dekadę temu, pokojowa manifestacja antypolicyjna przerodziła się tam w zamieszki.

Reklama

Ale jak to zwykle bywa – na tym przygnębiającym betonie sporo kolorytu wprowadzała tocząca się po nim piłka. Swaibu Wspominał wielokrotnie, jak chadzał z piłką przy nodze razem z przyjaciółmi i grywali na stołecznych ulicach. To była FIFA Street przeniesiona do londyńskiej rzeczywistości, w obecnych czasach model szkolenia propagowany nawet w prestiżowych akademiach.

Moses piłką nożną zainteresował przez swojego brata. Chadzali na mecze AFC Croydon Athletic, sami chcieli zostać piłkarzami. Pierwszy krok w zespole, którego jest wychowankiem postawił w wieku 15 lat. Nigdy wcześniej nie grał w żadnym profesjonalnym klubie, ani akademii. Akurat wtedy, kiedy Palace rozpoczynało sezon Premier League. Ten, w którym spadło i nie wróciło do elity przez osiem lat.

Jak wspomina, otrzymał 2-letnie stypendium klubowe w Crystal Palace.

Przebijałem się wtedy u boku wielu znanych dziś piłkarzy – Victor Moses, Nathaniel Clyne, Wilfried Zaha. Dwóch z nich przecież pozostawało w Palace jeszcze na początku tej dekady. To były naprawdę silne roczniki – wspominał w reportażu Genius Sports. Ku swojemu zdziwieniu, umiał się w miarę możliwości dobrze zaadaptować. Mówił, że korzysta z obecności tak utalentowanych graczy. Opowiada, że wszyscy chcieli tam uganiać się za piłką, cieszyli się nią. Drużyna – jego zdaniem – mogła spokojnie zmienić nazwę na „Give Me The Ball FC”. – Cieszyliśmy się z sukcesu Victora, kiedy przebijał się na stałe do Premier League. Kiedy obserwowaliśmy Nathaniela, to z kolei imponowała nam jego stała dobra dyspozycja. Konkurencyjność była naszą mocną stroną, stąd też ci piłkarze przebili się na stałe do wielkiej piłki – kontynuował wspomnienia.

Do ekipy „Orłów” nie przebił się na stałe. Pierwszą szansę dostał jedynie w meczu towarzyskim przeciwko Evertonowi, a później znalazł w kadrze na mecz ligowy z Watfordem. Był 29 października 2007 roku, przegrali go wtedy 0:2. To tam jego drogi rozjechały się właśnie z Mosesem – z którym łączyła go szczególna więź z uwagi na nigeryjskie pochodzenie Swaibu. Kariera zwolniła, Swaibu trafił do Weymouth, w którym rozegrał jeden mecz. Później było Bromley, gdzie zanotował 20 występów.

***

Obsuwał się na stałe na poziom między piłką profesjonalną a tzw. „non-league football”, poziomami Conference. Trafił do Lincoln City. W klubie pojawił się też inny nowy zawodnik. Jak się później okazało, to on sprowadził Swaibu na złą drogę, a przynajmniej to on rozpoczął jego problemy.

Był to Delroy Facey, mający doświadczenie w Premier League w barwach Boltonu. To on miał już wcześniej kontakty z syndykatem ustawiaczy. Facet już przed tym zdarzeniem miał jedną przeraźliwą chwilę w swoim życiorysie. Posądzano go o udział w przestępstwie – konkretnie pchnięciu ofiary nożem. Do zdarzenia miało dojść na terenie rodzinnego Huddersfield – a Facey pochodził z Woodhouse Hill znajdującego się w tejże aglomeracji miejskiej. Oficjalne zarzuty nie zostały jednak przeciwko niemu wniesione. Pewnego razu przedstawił pewną sprawę 9 lat młodszemu Swaibu. Chodziło o mecz Northampton przeciwko Lincoln.

A może puścimy ten mecz? Znam ludzi, którzy dają za pchnięcie spotkania 60 tysięcy euro – taka jest stawka – powiedział na spotkaniu. Co więcej, te pieniądze położono na stole.

Za pierwszym razem Swaibu odmówił. – To było niczym wprowadzenie do tego świata – stwierdził. Zaufał jednak koledze z drużyny, w końcu to była starsza osoba, której – jak sam twierdzi – ufał. Był lojalny – tak jak nauczono go za młodu. Ale przecież marzył o wielkich pieniądzach i czuł, że kariera nie zmierza w wyśnionym kierunku. Zgodził się za drugim razem. W sumie w Lincoln zagrał 78 spotkań, spędził tam najwięcej czasu w swojej karierze. Ale nie był pochłonięty tylko grą w piłkę. Kiedy później przeżywał syndrom odstawienia, zrozumiał, że stracił to, co kochał.

Nie było różnicy, czy grał w Kettering Town czy ponownie w Bromley, czy też w Whitehawk, gdzie wszystko zaczęło się w jego życiu walić.

Miał kolejne spotkanie, znów umówione z tajemniczym człowiekiem, którego przedstawił i skontaktował z nim Facey. „W pierwszej połowie ma paść więcej goli niż normalnie” – usłyszał od match-fixera. – Pytano mnie o profile zawodników, konkretne informacje na ich temat – wszystko miałem zdradzać. Opowiadałem im o zestawieniu drużyny, o kontuzjach, o tym, kto jest w jakiej dyspozycji, kto może zagrać od pierwszej minuty – opowiadał później w swojej relacji Swaibu.

Bohater naszej opowieści był trzecim piłkarzem, któremu postawiono zarzuty w procesie – po jego kolegach z drużyny Whitehawk, Michaelu Boatengu i Hakeemie Adelakunie. Ale ten, który przedstawił mu cały „projekt”, działał szerzej. Facey wypisywał tekstowe wiadomości do różnych osób. Wśród nich był nieznany dziś z nazwiska piłkarz Hyde FC, któremu miał proponować 2000 funtów.

Możliwe, że nie zostałby przyłapany, gdyby nie działania brytyjskiej National Crime Agency. W 2013 wpadł na tym, że przyjmował pieniądze i był jednym z zatrzymanych, a później oskarżonych i osądzonych w największym skandalu match-fixingowym na Wyspach Brytyjskich. Kraj, w którym piłka nożna jest chyba najbardziej wpychana na świecznik, musiał sam posprzątać brudy. Oficjalnie Swaibu usłyszał zarzuty „konspiracji w celu defraudacji pieniędzy oraz łapówkarstwa”. Śledztwo miało wykazać istnienie syndykatu, grupy przestępczej zajmującej się zakładami bukmacherskimi oraz manipulowaniem takowymi. Dostawali różne sumy – nawet do 50 tysięcy funtów za ustawione spotkanie. Zajmowali się głównie meczami niższych lig, przekazywali informacje. Wzięli się za te poziomy, ponieważ to tam nie było kamer, nie było telewizji, panowała przyjemna cisza, gęsta mgła, w której nietrudno się ukryć.

To przecież te spotkania jest najłatwiej ustawić.

Niepewność trwała 16 miesięcy – od momentu postawienia zarzutów do ogłoszenia wyroku skazującego. Działanie konspiracyjne w celu popełnienia przestępstwa łapówkarstwa oczywiście zostały udowodnione. Mieli relacje odnośnie spotkań, przyłapali na gorącym uczynku piłkarza.

Facey z kolei dostał 2,5 roku więzienia. Kara dla niego musiała być wyższa. To z jego strony padały propozycje „zrobienia meczu”. To on proponował „łatwy pieniądz”. A w dodatku, podczas procesu nie przyznawał się do winy. Nie pomogły nawet słowa z mowy końcowej sędzi Mary Stacey, która wprost stwierdziła, że jego działania uderzyły w „samo serce piłki nożnej”. – Tu chodzi o kibiców, rodziny, które śledzą wasze losy z pasją, oddaniem. Zdradził ich pan. Zawiódł ich. Stracili tę pewność co do waszych intencji i zamiarów. Pana działania są rakiem, który zżera futbol – mówiła. Oczywiście, w tym wszystkim Facey był pośrednikiem między grupą przestępczą a innymi zawodnikami, natomiast jego nieco nadrzędnej roli nie możemy podważyć.

Swaibu z kolei zaczął wykazywać skruchę. Podziałało na niego doświadczenie z aresztu śledczego. Wiedział, że sprawa jest poważna. Słyszał od swojej rodziny, że w Sky News mówią właśnie o nim i że nie są to miłe słowa. Oskarżenia, zatrzymania, udział w największym skandalu związanym z ustawianiem meczów – rzeczy, których z życiorysu nie da się po prostu wymazać.

Brał udział w dwóch procesach – w żadnym z nich nie był osądzany jako prowodyr całej akcji.

Ostatecznie jednak także musiał odcierpieć swoje. Sąd w Birmingham skazał go na 16 miesięcy więzienia, odsiedział cztery miesiące. Boiskowy twardziel został wystawiony na próbę. – Ludzie mówią, że najgorsza jest pierwsza noc w więzieniu. O Boże, to prawda, najszczersza. To była najgorsza noc w moim życiu. Słyszałem, jak ludzie płaczą, nie mogą spać. A spotykałem tam przeróżnych osadzonych – mówił Swaibu. – W całej tej odsiadce znacznie gorsze było to, że nie mogłem być przy mojej córce. Odwiedziła mnie w więzieniu tylko raz – wspominał Anglik.

Jak mówi Swaibu, skakała dookoła, a kiedy zarządzono koniec widzenia, złapała ojca za rękę i krzyczała „Chodźmy!” – Poczułem, jak coś we mnie pękło – mówił były piłkarz. W celi spędzał 23 godziny dziennie. Czuł, że nie docenił w życiu tego, co ma. Stracił przywilej bycia zwykłym człowiekiem. – Taką lekcję z tego wyciągnąłem. Żeby mieć w sobie pokorę – dodał. I zadawał sobie pytanie – jak teraz po tym wszystkim będzie mógł być lepszym człowiekiem dla swojej rodziny, a także przede wszystkim dla swojego dziecka?

***

Kiedy uporał się już ze swoimi koszmarami, oddalił się od piłki. Musiał to zrobić – zakazy dyscyplinarne były bezwzględne. Stał się zatem posłańcem pewnej nauki. To jego postać pojawiła się w szkoleniowych materiałach anty-match-fixingowych, które opracowuje FIFA. A teraz sam prowadzi inicjatywy przeciwdziałające ustawianiu, bo sam ma zakaz działalności w piłce.

Chcę, żeby mój przykład był dla ludzi wskazówką. Muszą oni wiedzieć, że w chwili, gdy nawet ktoś to zaproponuje po raz pierwszy, trzeba odmówić. A poza tym, nie należy milczeć – stwierdził. Jak sam dodawał w wywiadzie dla FIFA.com, w jego otoczeniu zwykle o pewnych sprawach „po prostu się nie mówiło”. Dziś jednak stał się śmielszy. – Bierzesz telefon, mówisz komuś, zgłaszasz władzom, trenerom – to jest ta rzecz, którą należy zrobić, kiedy ktoś proponuje ci ustawienie meczów. Naprawdę, nigdy nie wiadomo, jak daleko sprawa może zajść i jaka krzywda może zostać tobie wyrządzona – kontynuował. Rozmowa z nim stała się później częścią materiałów edukacyjnych prezentowanych zawodnikom podczas zgrupowań i obozów treningowych. Swaibu stał się kimś w rodzaju narkomana, który odstawił na bok używki, przeszedł detoks, a teraz opowiada, co przeszedł i dlaczego nie warto powtarzać jego błędów.

Chciałby w ten sposób ratować kariery, a może nawet zdrowie oraz życie młodych piłkarzy.

Macie na sobie tę odpowiedzialność – musicie się przed tym bronić – wspomina na szkoleniach, które często przeprowadza dla młodych zawodników. Ich świadomość jest większa niż dwie dekady temu. Programy odpowiadające za utrzymanie integralności piłki nożnej są jego zdaniem skuteczne. Swaibu dziś chciałby jednak, aby tak pozostało. – Za moich czasów nie mówiło się po prostu o pewnych rzeczach. Dziś możliwości zgłaszania podejrzanych zachowań są znacznie szersze. Uświadamia się piłkarzy, dlaczego udział w korupcji w sporcie może pogrążyć ich kariery – zauważa.

On grał na ulicy, był przez ulicę wychowany. Ale nie edukowano go, co robić, gdy dzieją się złe rzeczy. Jakby instynkt wtedy podpowiadał mu, że lepiej jest milczeć niż powiedzieć, że widziało się coś niedobrego. Poza tym stara prawda osiedli mówi: jak dają, to bierzesz. Dziś, dokładnie tak jak uzależniony, który wychodzi z nałogu, przekonuje: nie.

Nawet jak dają, nie bierz.

RAFAŁ MAJCHRZAK

Fot.FotoPyK

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama