Krzysztof Janus to prawdopodobnie jeden z największych optymistów w polskiej piłce. Tam trochę poszydzi, tu życiowym optymizmem zarazi, na boisku kilka bramek ustrzeli. Mimo że lata lecą nieubłaganie i największe sukcesy są już dla niego przeszłością, 34-latek ani myśli o zawieszeniu butów na kołek. Jak sam mówi, ma sposoby, żeby konserwować się niczym Cristiano Ronaldo. O tym, a także między innymi o konfliktach z trenerami Ojrzyńskim i Stokowcem, duszy komika oraz istocie profesjonalizmu w późnym wieku przeczytacie w naszej rozmowie.
Co tam słychać w Opolu?
Wszystko dobrze, zdrowie dopisuje. Mamy tutaj fajną ekipę i chcielibyśmy powalczyć o coś więcej. Mimo że sezon jest długi i rywali w walce awans naprawdę sporo, jestem pozytywnie nastawiony jak zawsze.
Pomijając strojenie żartów, jesteś piłkarzem, który posiada dzisiaj ważny głos w szatni Odry?
Tak, jestem nawet w radzie drużyny i ze względu na doświadczenie mam taką możliwość, żeby swobodnie wyrażać swoje zdanie na różne tematy. Gdy patrzę z perspektywy całej mojej kariery, mam wrażenie, że w Odrze wypowiadam się najwięcej.
Lubisz krzyknąć na młodych?
Niestety czasy się trochę zmieniają i zamiast krzyczeć – musimy rozmawiać. Oczywiście nie zawsze się da, ale mamy takie zalecenia, żeby młodych już tak nie dusić. Kiedyś nie było miło, od razu jazda z grubej rury, bo starsi nie wyznawali żadnych półśrodków. Uważam jednak, że presja związana z krzykiem musi zostać zachowana. Mówimy przecież o szatni dla mężczyzn, nie panien.
W szatni męskiej nie ma miejsca na słabe charaktery.
Nie ma, choć takie też się zdarzają, ale trzeba nabyć odporność. Jeśli sobie z tym nie radzisz, masz problem. Kariera piłkarska to wieczna sinusoida. Nigdy nie masz wiecznego spokoju, bo problemy pojawiają się z każdej strony. Presja, oczekiwania, porażki… Młodzi ludzie muszą o tym pamiętać.
ODRA OGRA PUSZCZĘ? KURS 3,36 W EWINNER
Takiej sinusoidy ostatnio po tobie nie widać. Masz 34 lata na karku, ale mimo to ciągle przesz z karierą do przodu. Chyba dobrze się konserwujesz.
Na to wygląda! Pomimo wieku radzę sobie naprawdę dobrze i powiem szczerze, że pod względem fizycznym nie odczuwam absolutnie żadnego problemu. Bycie radosnym człowiekiem i patrzenie na świat w sposób pozytywny bardzo mi w tym pomaga. Śmiech to moja największa moc. Młodzi naciskają, dlatego nie mogę sobie odpuścić. Jasne, mam 34 lata i masę meczów za sobą, ale swoją przydatność dla zespołu muszę potwierdzać każdego dnia. Nie ma zmiłuj. W piłkę nie gra się za zasługi.
Mam rozumieć, że nie odczuwasz żadnych ubytków w swoich parametrach fizycznych?
Widzę wyniki swoich analiz i śmiało mogę powiedzieć, że tak. Zarówno w meczu, jak i treningach. Tylko się cieszyć, bo wciąż mam pewność, że mogę konkurować na najwyższym poziomie.
Są parametry, w których jesteś w czołówce zespołu?
Tak, na przykład start na pięć metrów. Pod tym względem zawsze jestem w pierwszej trójce. Mam wrażenie, że to jest naturalne, nie do wyćwiczenia. Tę ponadprzeciętną szybkość miałem od zawsze.
Oprócz uśmiechu na twarzy masz jeszcze jakieś inne techniki na przedłużanie kariery?
Przede wszystkim bardzo dobre odżywianie i odnowa biologiczna. Nie stronię od zimnej wody, lubię ją, więc chętnie z tej metody korzystam. Uważam, że to kluczowe kwestie, dzięki którym, jak zresztą powiedziałeś, konserwuje się.
Czyli wiek biologiczny zaniżony jak u Cristiano Ronaldo.
Coś w tym może być! Na mniejszą skalę, ale tak, zgodziłbym się, że pod każdym względem czuję się na młodszego niż jestem. Do tego pozytywne myślenie, humor w szatni i robienie dobrej atmosfery. Zawsze taki byłem, jestem i będę, nie potrafię tego wyhamować. No, tak naprawdę nawet bym tego nie chciał, mimo że zdarzają się osoby, którym mój charakter się nie podoba.
W takim razie wolałbyś wypoczynek na Bali ze Sławkiem Peszką czy treningi biegowe z Piotrem Stokowcem?
Dobre pytanie. Kiedy odpoczynek to odpoczynek, a kiedy praca to praca, ale wybrałbym Sławka. Działoby się.
Nie bez powodu wymieniłem te nazwiska, bo trenera Stokowca znasz przecież bardzo dobrze i zastanawiałem się, co sądzisz o słowach Peszki na jego temat. Cytuję: “Stokowiec to śliski człowiek”.
Powiem tak. Z trenerem Stokowcem miałem chwile lepsze i gorsze. Jeśli chodzi o warsztat trenerski, uważam, że to bardzo dobry trener, ale z biegiem czasu nasze relacje się mocno popsuły. Nie chciałbym jednak posuwać się do wypowiadania większych słów. Na pewno mogę powiedzieć, że z pewnymi rzeczami się nie zgadzałem. Mam swój charakter, potrafię coś czasami odpowiedzieć, a że zdarzały się zbieżności zdań, to nasze losy potoczyły się, jak się potoczyły.
Nie chcesz używać mocnych słów, ale pewnie zgodziłbyś się, że byłeś niewłaściwie potraktowany.
Tak, ale to były decyzje trenera, musiałem się z nimi pogodzić. Mogłem być niezadowolony, zły czy smutny, ale na samym końcu jestem tylko piłkarzem. Starałem się jednak wyciągać pozytywy, a tym było zdobycie 3. miejsca w lidze i gra w pucharach. Okres w Zagłębiu Lubin wspominam bardzo dobrze, a to, co działo się między mną a trenerem – to osobna kwestia. On sam mógł się później przekonać, czy podejmował dobre decyzje, czy nie. Czasu niestety nie cofniemy.
Zakład bez ryzyka w eWinner do 155 zł dla graczy Weszło!
A gdybyś jako 34-letni piłkarz musiał słuchać, że nie wykonałeś odpowiedniej liczby sprintów i czułbyś się analizowany pod każdym względem, męczyłoby cię to? Bo właśnie ten profesjonalizm w trenerze Stokowcu krytykował Peszko.
Absolutnie nie miałbym z tym problemu. Dzisiejsza piłka opiera się na różnych parametrach, które mają duże znaczenie na boisku. Dla mnie nie ma znaczenia, czy ktoś ma lat 40 lub 20. Piłkarz profesjonalny musi pogodzić się z faktem, że niezależnie od wieku musi wykonać określoną liczbę biegów w różnym tempie, w różnych strefach boiska. To coś normalnego.
Profesjonalista z krwi i kości.
Gdyby trener mi coś wypomniał, przyjąłbym to jako motywację do poprawy. Uważam, że technikę mam bardzo dobrą, ale swoje muszę wybiegać, nie mogę myśleć, że pomogę drużynie tylko poprzez walory jakościowe. To błędne myślenie. Trzeba wiele z siebie dać, wyciągnąć z serducha, żeby zwiększyć swoje szanse na wygranie meczu.
Na pewno pamiętasz jakichś piłkarzy, którzy przez brak profesjonalizmu nie wypłynęli na szerokie wody.
Mam nawet konkretny przykład. Pamiętam, że był taki piłkarz jak Paweł Pytlarz, swego czasu jeden z największych talentów na Dolnym Śląsku. Jeździł na reprezentacje młodzieżowe, robił furorę. Miał papiery na duże granie i na tamtą chwilę, czyli wiek 16-17 lat, przerastał nas o głowę, ale gdzieś wyżej nigdy nie zaistniał.
Tak jak ty nie zaistniałeś w Arce. Powiedziałeś, że z okresu gry dla Zagłębia Lubin jako pozytywną rzecz wyciągnąłeś 3. miejsce w lidze. W Gdyni nie było chyba żadnej.
To zupełnie inna bajka. W Zagłębiu spędziłem bardzo fajny czas. Osiągnąłem tam najwięcej, zdobyłem niepowtarzalne przeżycia na całe życie i w dużej mierze spełniłem się jako piłkarz. Nigdy nie zapomnę rzutów karnych z Partizanem Belgrad, to było coś, natomiast Arka… Cóż, to był taki okres w moim życiu, do którego nawet nie mam po co wracać. Nie ma tam niczego. Wypalona ziemia. Poza pięknym miastem nie znajdę absolutnie żadnego pozytywu.
Wtedy chyba nawet tak pozytywna osoba jak ty musiała mieć katastroficzne wizje.
Aż takich skrajnych myśli nie miałem, ale na pewno moja psychika w Arce podupadła. Kiedy przychodziłem z Zagłębia, miałem przekonanie, że ze swoją jakością idę do tego klubu, żeby regularnie grać. Sprawy potoczyły się jednak inaczej. To były cztery tragiczne miesiące. Stracone miesiące.
Czyli dobrze trenera Ojrzyńskiego wspominać nie będziesz?
Nie.
Większy kaliber niż perypetie z Piotrem Stokowcem?
Zdecydowanie tak. Z trenerem Stokowcem były przynajmniej również dobre chwile, a z trenerem Ojrzyńskim były tylko złe.
W takim razie, gdyby w Opolu doszło do nagłej zmiany trenera, już wiem, nazwisko jakiego trenera przyjąłbyś z najmniejszym uśmiechem na twarzy.
Wiadomo, że wszystko się może zdarzyć, ale nie ukrywam, że wolałbym tego nazwiska w swoim życiu unikać.
Z kolei z jakim trenerem współpracowało ci się najlepiej?
Z perspektywy zdobywania kolejnych doświadczeń zdecydowanie wyróżniłbym Marcina Kaczmarka. Pod jego wodzą, w czasach gry dla Wisły Płock, miałem jeden z najlepszych momentów w swojej karierze. Trener stawiał na mnie, ufał mi, powierzył opaskę kapitańską. To było dla mnie ważne, bo czułem pewność. Ktoś na mnie liczył.
Bez zaufania ze strony trenera nie ma dobrego grania?
Uważam, że tak. Możesz mieć umiejętności, ale dopiero zaufanie trenera zrzuca pewnego rodzaju blokadę. Bez tego aspektu boisz się podejmować ryzykownych decyzji, nie jesteś tak odważny w swoich działaniach, grasz z myślą o nienotowaniu strat. Prędzej czy później to źle się kończy. Ostrożność może przerodzić się w strach. Jeśli masz wrażenie, że grasz tylko do pierwszego błędu, to znaczy, że coś jest nie tak. Bez określonego rytmu i wiary trenera nigdy nie będziesz w stanie pokazać pełni swoich możliwości.
Ty akurat jesteś piłkarzem, który poznał dwie skrajności. W Wiśle bezgraniczne zaufanie, w Arce status zbędnego balastu.
Dobrze to ująłeś. Jak dzisiaj się nad tym zastanawiam, trudno mi tę sytuację zrozumieć, skoro trener Ojrzyński chciał mnie widzieć w swoim zespole. Nie miałem przecież nagłego widzimisię, żeby, ot tak, pójść do Arki. Zaufałem trenerowi, ale dość szybko okazało się, że jestem odstawiony, właściwie nie dostawałem szans. Nawet strzelona bramka nie zmieniła mojej sytuacji.
Nigdy nie sprawiałeś problemów wychowawczych?
Raczej nie. Kogo byś nie spytał, usłyszałbyś, że nawet gdy nie gram, chodzę uśmiechnięty. Wiem, że niektórym to przeszkadzało, dlatego musiałem ważyć swój życiowy entuzjazm, ale generalnie nie da się tego wyzbyć. Bo jak? Granie w piłkę to super sprawa, cieszę się, że mogę to robić. Niektórzy potrzebują wyciszenia, żeby się skoncentrować, a ja lubię, gdy jest luz. Szkoda, że to bywa nieakceptowane.
Może to jest kwestia, która nie pasowała trenerowi Ojrzyńskiemu?
Jeśli tak było, nigdy nic nie usłyszałem ze strony trenera. Lubię, gdy wszystko jest czarno na białym, dlatego jeśli nie podobał mu się fakt, że byłem za bardzo pozytywny, mógł mnie zawołać i mi o tym powiedzieć prosto w oczy. Do dziś nie wiem, o co mu chodziło, ale już nigdy się chyba tego nie dowiem. Było minęło.
Było minęło, a co będzie dalej? Kariera komika?
Myślę, że w tym zawodzie dobrze bym się odnalazł! Z drugiej strony wydaje mi się, że występy na scenie to trudniejsza sprawa niż żarty w szatni. Mógłbym mieć problem, bo mówimy o presji ze strony publiki.
To wyobraź sobie, że w tej chwili masz przed sobą szeroką publikę i wyciągasz z kieszeni swój najlepszy numer.
Mam taki jeden firmowy kawał wysokiej klasy, z którego koledzy mnie znają, ale będę mógł ci go opowiedzieć dopiero jak spotkamy się osobiście. On jest za mocny na wywiad, to by się źle dla mnie skończyło!
W takim razie twój najlepszy numer z szatni, który zapamiętasz do końca życia.
Był w Wiśle Płock taki zawodnik jak Marko Radić. Uwielbiał swoje auto i rzucał na nie okiem kilkanaście razy, zanim wszedł na trening. Pewnego dnia uznaliśmy, że jego pociechę przestawimy pod halę piłkarzy ręcznych, która stała nieopodal. On miał taki zwyczaj, że wracał z treningu przez trybuny, żeby już wcześniej zobaczyć, czy aby na pewno auto jest na swoim miejscu. Nie było go i Marko autentycznie zamarł. Był blady jak ściana. Zaczął krzyczeć “ukradli moje Skodu!”, ale po chwili go uspokoiliśmy. Powiedzieliśmy, że to tylko żart. Chłop prawie zszedł tam na zawał. Szyderka była jednak zawsze, każdy musiał mieć tego świadomość. Powiem ci też szczerze, że nie przypominam sobie mocniejszych żartów w moją stronę. Ludzie bali się odwetu.
Mimo że założyłeś rodzinę i dojrzałeś jako człowiek, dusza szydercy ma się chyba dobrze.
Ma się bardzo dobrze! Mam narzeczoną i sześcioletniego syna, ale swojej natury nigdy nie oszukam. Dobrze mi z tym.
Przy wigilijnym stole zdarza ci się coś chlapnąć?
Niestety mnie kusi i czasami odpalę jakiś żarcik. Najgorsze jest to, że nie każdy jest na takim poziomie żartu jak ja, więc niekiedy spojrzą na mnie jak na wariata. Sugerują, że jestem niespełna rozumu.
Czyli żarty o teściowej są na porządku dziennym?
Tak, ale tylko wtedy, gdy nie ma jej w pobliżu. Inaczej miałbym problem.
Teściowa może być niezadowolona, ale rodzina w życiu piłkarza jest pewnie bardzo ważna.
Pod kątem mentalnym jest kluczowa. Masz zupełnie inną odpowiedzialność, nie możesz sobie pozwolić na podejmowanie niepoważnych decyzji. Nie ma złotego środka, ale na pewno, jak dla mnie, rodzina gwarantuje pewną odskocznię. Dzięki niej wiesz, że piłka nożna nie jest tak naprawdę najważniejsza. Co by się nie działo na boisku, po przejściu przez próg domu trzeba zostawić piłkarza za sobą. Trzeba wejść w buty ojca. Tu muszę coś pomóc, tam coś narysować, pograć w piłkę, ułożyć klocki… Wchodzi inny poziom myślenia, a wszelkie pokusy z przeszłości schodzą na dalszy plan.
Kiedy patrzysz na kolejne pokolenia piłkarzy, widzisz coś szczególnego?
Przede wszystkim młodzi piłkarze mają ogrom możliwości, żeby coś w piłce osiągnąć. Ich kariery toczą się błyskawicznie. Skłaniałbym się ku stwierdzeniu, że nowe generacje mają łatwiejsze czasy, żeby zapracować na zostanie gwiazdą i tym samym zagwarantować sobie godne życie. Kiedyś tak nie było, ale bardzo cieszy mnie fakt, że piłkarze grający w 1. lidze przebijają się do ekstraklasy. Chciałbym, żeby każdy z nich miał marzenia o grze za granicą. Oni muszą być ambitni.
Miałeś okazję grać z pewnym młodzieniaszkiem, Jakubem Moderem. Dało się po nim poznać, że ma aż taki potencjał? Nawet mimo faktu, że nie grał na swojej pozycji?
Rzeczywiście, nie potrafię przypomnieć sobie meczu, w którym Kuba grał na swojej nominalnej pozycji. Występował na dziesiątce, dziewiątce, a nawet na skrzydle. Od razu było widać, że ma świetnego passa i bardzo dobre uderzenia z dystansu. Akurat w meczach rzadko z nich korzystał, ale na treningach bramkarze odczuwali jego moc. Poza boiskiem to był normalny, ułożony chłopak. Dało się z nim pogadać, pośmiać, poszydzić. Bardzo dobrze go wspominam.
Na koniec wróćmy do ciebie. Wiesz już, co będziesz robił po karierze? Lata lecą nieubłaganie.
Mam swoje plany, ale nigdy nie lubiłem o nich opowiadać. Mogę tylko powiedzieć, że to będzie coś związanego z piłką. Muszę jednak przyznać, że nie wyobrażam sobie zakończenia kariery w najbliższym czasie. Mam świadomość, że kontuzje potrafią popsuć wszystko, a na życie po życiu jestem już przygotowany, ale teraz czuję się świetnie. Mam taki zamiar, żeby pograć jeszcze przez kilka lat. Tym bardziej, że trudno byłoby mi odzwyczaić się od szatniowych realiów i codzienności klubowej, którą jestem przesiąknięty.
Na twoim miejscu bałbym się o rodzinę, kiedy żarty z szatni przeniosą się na realia domowe.
Dokładnie, nikt by tego nie wytrzymał!
A twoje największe marzenie?
Chcę jak najlepiej wychować syna.
ROZMAWIAŁ KAMIL WARZOCHA
Fot. Newspix