Wierzcie nam – to naprawdę nie jest tak, że my budzimy się rano i myślimy „ale fajnie byłoby znów coś napisać o Dariuszu Mioduskim. Niech już udzieli jakiegoś wywiadu”. Nic jednak nie poradzimy, że za każdym razem, gdy już do takiego wywiadu dochodzi, otrzymujemy szereg „kwiatków” do omówienia. Nie inaczej było w rozmowie szefa Legii z Piotrem Koźmińskim, która jest do przeczytania na Sportowych Faktach.
Jak przystało na Piotra, sama rozmowa jest poprowadzona dobrze, są trudniejsze pytania, jest dociskanie. Gorzej, że niektóre odpowiedzi znów się nie trzymają kupy. Na początek dowiemy się, jak rozsądnie prezes selekcjonuje kandydatów do ważnych stanowisk.
Mioduski dobiera kadry
„Jeśli były doskonały piłkarz, który jednak nie ma poważnego doświadczenia w pracy w żadnym klubie, przychodzi i mówi, że chciałby zostać dyrektorem sportowym Legii, to w takiej sytuacji odmawiam”.
Głupi ci piłkarze. Trzeba było mówić, że chce się zostać trenerem, a wtedy rozmowa z Dariuszem Mioduskim jest zupełnie inna. Nigdy nie byłeś trenerem? Nie szkodzi, wszelkiej pomyślności dla Romeo Jozaka. Prowadziłeś tylko kadrę kobiet i HNK Gorica przez sześć meczów? To żaden problem, Legia cię wszystkiego nauczy Deanie Klafuriciu.
Długofalowa wizja? Oczywiście, o ile akurat zespół nie ma słabszego okresu.
„Ja po prostu nie lubię być pasywny. Skoro widzę, że coś nie działa, to reaguję”.
Czyli tak średnio raz w roku niedługo po wakacjach.
Nie możemy nie zwrócić uwagi na krytykę Bogusława Leśnodorskiego (tak, wiemy, co napiszecie w komentarzach).
„Dla mnie Bogusław Leśnodorski jest jak huba. Przyczepia się do drzewa, na początku wygląda to nawet ładnie, ale potem zaczyna się drenaż i po jakimś czasie takie drzewo obumiera. Przecież on nigdy nie zainwestował w żaden klub swoich pieniędzy, nie ponosił żadnego ryzyka, a raczej głównym celem było i jest zarabianie”.
Jeżeli Leśnodorski był hubą, to kim na ten moment jest Dariusz Mioduski? Kornikiem? Człowieku, co byś nie mówił, porównujesz czasy, w których Legia na krajowym podwórku radziła sobie równie dobrze jak teraz, a do tego seryjnie grała w fazie grupowej Ligi Europy (czasem nawet z tej grupy wychodziła). Dzięki wypracowanemu współczynnikowi mogła mieć potem szczęście w eliminacjach Ligi Mistrzów i nawet przy niezbyt wysokiej formie w tamtym okresie, sprawiła, że po blisko dwudziestu latach polski klub zagrał w Champions League. Co było dalej, wszyscy wiemy. Tamte mecze będziemy jeszcze długo wspominać.
Praktycznie cały czas było najważniejsze – wynik na wszystkich frontach. A pan, panie prezesie, po czterech latach ciągłych upokorzeń w Europie, gdy najpoważniejszym wyeliminowanym przeciwnikiem był Atromitos, mówi o drenażu klubu. Coś nam się wydaje, że niejeden klub chciałby tak obumierać jak Legia za prezesury Leśnodorskiego. No i to szok, że koniec końców chodzi o zarabianie. Czy Dariusz Mioduski uważa, że celem właściciela powinno być ciągłe dokładanie do klubu i tracenie pieniędzy?
Mioduski przeciwnikiem lansu
„Ja tego nie neguję, że jako prezes w kilku aspektach wykonał wtedy dobrą pracę, która przyniosła sukcesy sportowe. Tyle że nasze wyniki w Europie, łącznie z grą w Lidze Mistrzów, nie zostały przekute w nic trwałego, nie powstały żadne fundamenty”.
Słuchajcie, żeby było jasne: za Leśnodorskiego nie wszystko było super. Wtedy też zdarzały się różne Chimy Chukwu, też nie raz i nie dwa po Legii jechaliśmy. Ale koniec końców z Legią co roku mieliśmy duże europejskie emocje. Za Mioduskiego mamy ciągłe eurowpierdole. Nawet jeśli to część grubszego planu, nawet jeśli pomysł z akademią długofalowo ma wielki sens (a to dziś chyba jedyna karta przetargowa Mioduskiego, żeby nie rozliczać go wyłącznie za tu i teraz), to choćby ze zwykłego wyrachowania i ze świadomości, że na razie takim gadaniem się nie obronię, wypadałoby siedzieć cicho.
„Rozumiem oczywiście, że teraz robi wszystko, żeby znowu zaistnieć w polskiej piłce, bo poza nią nie ma żadnej pozycji. Zanim pojawił się w Legii, był osobą anonimową. To Legia go stworzyła medialnie. Teraz też chce się liczyć, pozycjonować jako ktoś wpływowy”.
No tak, Mioduskiego wcześniej kojarzyło pół piłkarskiej Polski, więc jako osoba nieustannie będąca na świeczniku nie musi się lansować, co ostatnio wspaniale pokazał na konferencji z udziałem Igi Świątek. W pełni to rozumiemy.
„Z Lechem możemy czasem przegrać mecz, to w piłce normalne, ale Lech nigdy nie będzie Legią”.
Hmmm, nie jesteśmy pewni, czy dziś Lech chciałby być Legią, nawet gdyby mógł.
Potem Dariusz Mioduski mówi tak: – Zastanawiałem się długo nad tym, co ja jeszcze mogłem zrobić, żeby te puchary w tym roku były. Trudno znaleźć na to dobrą odpowiedź.
Mioduski znajduje winnych
I po chwili, choć przecież podobno nie zna przyczyny, sam sobie odpowiada, że problem zaczął się w maju, a Omonia i Karabach to już tylko końcowy efekt. – Teraz uważam, że powinienem był wymagać od Vuko więcej. On koncentrował się na tym, żeby dowieźć mistrzostwo, a ja powinienem był być wściekły, że nie wygrywamy go z 10 punktami przewagi. Mówiąc wprost: w drużynie powinno być więcej ognia, rywalizacji o miejsce w składzie.
No i wyjątkowo Mioduskiemu zabrakło daru przewidywania, choć zagrożenie miał zdiagnozowane po okresie pandemii. „W tej sytuacji coś, co wcześniej było siłą Vuko, czyli bardzo mocne scalanie drużyny, przestało być atutem, bo wtedy zamiast myśleć o komforcie trzeba się było skupić na taktyce i lepszych przygotowaniach do meczu”.
A mimo to zawczasu w maju przedłużył kontrakt z Serbem (klauzula była automatyczna, ale Mioduski „i tak był pewny, że chce go przedłużyć”), choć obawiał się, czy da on radę taktycznie w pucharach. Cóż, nie zgadniecie – nie dał.
Dobry prezes uprzedza fakty, pamiętajcie.
Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej!
Krótko mówiąc – w sumie wszystko gra. Jest akademia, finansowo do przodu mimo koronawirusa, latem transfery były udane, sprzedaż Karbownika za 5 mln euro to nic dziwnego, skoro zostawały dwa dni do końca okienka. A te nieszczęsne puchary? No mogłyby być, ale i bez nich sobie radzimy. No i ku uciesze kibiców Dariusz Mioduski deklaruje, że z rolą prezesa nie zamierza się żegnać.
„Dla mnie funkcja operacyjna jest obciążeniem, ale muszę być pewny, że klub będzie szedł w takim kierunku, w jakim chcę”.
Czyli co, klasyka? Stoimy nad przepaścią, ale zaraz możemy wykonać wielki krok do przodu?
Są ludzie, którzy nawet jeśli trochę przyznają się do błędów, to i tak szukają usprawiedliwień z każdej strony. Na koniec wychodzi, że w sumie to w największym stopniu wina pecha i wrogów bez serca. Ich wywiady mają rację bytu tylko w razie wielkich sukcesów, wtedy nawet jakąś dziką teorię można podpiąć pod udany efekt końcowy. Coraz mocniej odnosimy wrażenie, że Dariusz Mioduski należy do tego grona. Dla jego własnego dobra lepiej będzie, żeby nic nie mówił, do czasu osiągnięcia czegoś w Europie. Piotr Rutkowski w pewnym momencie wyszedł z takiego założenia w Lechu i stratny na pewno nie jest.
Fot. FotoPyK