Jak tu przedstawić jegomościa, który na polskich boiskach stacjonuje od dwunastu lat? Trudna sprawa, choć akurat w tej rozmowie piłka schodzi na dalszy plan, bo poznajemy Szymona Matuszka z innej strony niż zwykle. Strony człowieka przesiąkniętego rodzinnością i nowymi, ludzkimi wartościami. Były kapitan Górnika Zabrze, a teraz Miedzi Legnica opowiada m.in. o swoich problemach mentalnych, wpływie życia prywatnego na karierę, bezduszności w świecie futbolu i planach na przyszłość. Zapraszamy.
Jeździcie wspólnie z Kamilem Zapolnikiem na treningi jak Messi z Suarezem?
W zasadzie mieszkam bardzo blisko stadionu, więc grzechem byłoby zrezygnować ze spaceru i odpalać auto! Kamil co najwyżej mnie gdzieś podrzuci, ale ogółem nasze relacje mocno się zacieśniły. W czasach gry dla Górnika mieszkaliśmy obok siebie, ale nasze rodziny właściwie nigdy się nie poznały. W Legnicy jest zupełnie inaczej.
Dwuosobowa armia z Zabrza jest zadowolona z nowych warunków pracy?
Tak, warunki są świetne. Zawsze podobał mi się legnicki stadion, który może nie jest duży, ale większość piłkarzy go chwali. Osobiście wolę kameralny obiekt wypełniony po brzegi kibicami niż kolosy z frekwencją na poziomie 10%. Infrastruktura też jest super, bo właściwie wszystko mamy w jednym miejscu. Z perspektywy niedawnego zawodnika Ekstraklasy uważam, że nie ma nawet czego skrytykować.
Właśnie, krytyka. Tak doświadczonego piłkarza potrafi jeszcze zaboleć?
Tak, krytyka wciąż mnie rusza. W każdym wieku i czasie, choć wraz ze zdobywaniem kolejnych doświadczeń staram się jej unikać. Na boisku robię wszystko, byle tylko nie usłyszeć skandowania mojego nazwiska już w trakcie meczu. Mediów staram się nie czytać, bo wolę suche fakty. Wchodzę na 90.minut.pl i widzę, co trzeba. Ilu Polaków, tylu ekspertów. Od skrajności do skrajności. Panuje wolność słowa, ale nie można wszystkiego brać na poważnie. Czytam tylko to, co jest przydatne. Ograniczam się do oglądania swoich meczów oraz słuchania opinii trenerów i kolegów z drużyny. Zatrudniają i wyceniają mnie prezesi, dyrektorzy sportowi i trenerzy. Opinie z zewnątrz nie wpłyną na moją pozycję w szatni i całą karierę. Kiedyś miałem dużo problemów, bo za bardzo brałem do siebie rzeczy, które się o mnie mówi. Szczerze mówiąc, nigdy nie miałem dobrej publiki. Z drugiej strony znamienny jest fakt, że każdy trener, z którym miałem okazję pracować, wydzwaniał do mnie później z propozycjami gry w nowym klubie. Moja gra jest nie kolorowa, bo jestem od odwalania czarnej roboty, ale trenerzy to doceniają. To dla mnie dowód, że idę dobrą drogą.
Dużo trenerów wydzwaniało po twoim odejściu z Górnika?
To pewien paradoks. Kiedy byłem w Zabrzu, w każdym okienku dostawałem wiele propozycji, ale gdy rozstałem się z klubem, wszystko trochę ucichło. W końcu po długich namysłach zdecydowaliśmy się z rodziną na przeprowadzkę do Legnicy. Miedzi najbardziej na mnie zależało.
Czyli sam takiej decyzji byś nie podjął.
Tak. Jesteśmy takim jednym ośrodkiem. Nie jestem już kawalerem, który z dnia na dzień spakuje jedną walizeczkę i poleci z Polski do Hiszpanii. Dzisiaj mam dzieci, które trzeba brać pod uwagę. Syn funkcjonuje już w jakimś środowisku, ma swoje przedszkole, obowiązki. Miałem inne propozycje, ale oprócz aspektów finansowych zadecydowała również mapa Polski.
Północ wchodziła w grę?
Miałem stamtąd kilka opcji, ale wspólnie z żoną uznaliśmy, że to będzie za daleko. Wiadomo, że mój aspekt sportowy jest najważniejszy i rodzina musi pewnym rzeczom przytaknąć, ale nie można patrzeć w sposób egoistyczny. Jako piłkarze nie powinniśmy myśleć tylko o pieniądzach.
Miałeś kiedyś wrażenie, że zasiedziałeś się w Górniku?
Myślę, że nie, ale na pewno mogłem zrobić coś więcej. Zagrać kilka lepszych meczów, popełnić jeden-dwa błędy mniej i finalnie trochę poprawić swoją pozycję w zespole. Wizja na drużynę trenera Brosza się jednak zmieniła, a tym samym profil piłkarzy, którzy mieli w niej występować. Dobrze znałem trenera, więc przeczuwałem nadciągającą zmianę, ale uważam, że dobrze się stało.
To naturalna kolej rzeczy, choć nie ukrywam, że potrzebowałem zmiany środowiska. Każdego tygodnia, od poniedziałku do piątku, wiedziałem, jakie będą treningi, kto zagra w meczu itd. To stało się nużące. Czułem, że nie obejdzie się bez nowego impulsu sportowego i mentalnego. W Miedzi to mam.
Wyższy puls też? Przez środkowych obrońców, którzy, lekko mówiąc, opinii kozaków nie mają.
Tracimy głupie bramki przede wszystkim ze stałych fragmentów, więc nie ograniczałbym się do krytyki tylko dwóch piłkarzy z defensywy. Osobiście mogę powiedzieć, że na klatę biorę straconego gola z Górnikiem Łęczną. Tam mogłem zachować się zdecydowanie lepiej.
Gdy mówimy o wyprowadzeniu piłki przez obrońców, rzeczywiście zachodzi pewien problem. Gdy ktoś zrobi kiks, to boli jeszcze bardziej, bo w dobie zamkniętych stadionów słyszymy pojedyncze komentarze z trybun. To nam nie pomaga, ale oczywiście ludzie mają do tego prawo.
W takim razie może ciebie warto wynająć do tej fuchy.
Przed transferem do Miedzi rozmawiałem z trenerem o takiej opcji. Muszę jednak otwarcie powiedzieć, że wszystkie moje mecze na tej pozycji nie należały do najlepszych. Chyba się tam nie nadaję! Uważam też, że nie mamy złych obrońców. Problem tkwi w mentalności. Pierwsze mecze sezonu z Sandecją czy Resovią pokazały, że mamy ogromną pewność siebie. W kolejnych spotkaniach, kiedy szybko traciliśmy bramki, niektórym siadała psychika. Nie da się ukryć, że są zawodnicy, którym gra się lepiej w wygodnych okolicznościach, ale, jak wiadomo, trudno o takie w trakcie meczu.
To potrafi być demotywujące dla piłkarzy z dalszych formacji? Robicie bramkę, ale za chwilę ktoś z defensywy robi karygodny błąd.
W tym sezonie wiele razy sobie powtarzaliśmy, że bardzo trudno jest strzelić, a łatwo stracić. I to w frajerski sposób. Fakt, błędów personalnych mieliśmy sporo, bo nigdy nie zdarzyło się tak, że jakaś drużyna nas “rozklepała”, strzelając gola po szeregu naszych błędów.
W Górniku trener Brosz potrafił nam pokazać w trakcie analiz, że aż ośmiu piłkarzy zawaliło coś w jednej akcji. Tutaj jest inaczej. Nasi obrońcy wyglądają w treningu naprawdę dobrze. Potem przychodzi mecz i widzimy coś zgoła innego. To przykre i niepokojące.
Idą ostre reprymendy?
Tak, często, ale przede wszystkim do młodych zawodników. Jestem starszą i bardziej doświadczoną osobą, której zależy, żeby za którymś razem w końcu wpoić im coś wartościowego do głowy. Trzeba też wiedzieć, kiedy krzyknąć, bo jak widzę, że ktoś się bardzo stara, ale przydarza mu się błąd techniczny, nie ma co się wieszać. Jeżeli natomiast ktoś ma lekceważące podejście, wtedy sprawa jest prosta. Sprowadzam takiego piłkarza na ziemię.
Kiedy patrzysz na nowe pokolenia, widzisz coś, co ci się nie podoba?
Niestety tak. Staram się przyzwyczaić, że stare czasy już nigdy nie wrócą. Czasy, gdy panował posłuch, młody siedział cicho w kącie i można było dać srogą burę. Panował określony porządek. W szatniach nie można było mieć telefonów, panowały totalne zakazy. Dzisiaj nie ma już szans na coś takiego. Jako kapitan walczyłem z tym przez kilka ostatnich lat, ale bezskutecznie. Musiałem pogodzić się z faktem, że dla nowych pokoleń wprowadza się inny rodzaj dyscypliny.
Myślisz, że młodsi mogą brać z ciebie przykład?
Na pewno chciałbym, żeby każdy szanował mnie jako człowieka. Gorzej to wygląda w aspektach piłkarskich czy mentalnych, bo mam trochę słabych stron. Mam na myśli choćby pewność siebie, którą bardzo cenię u innych zawodników, a samemu mi jej niestety często brakuje. Pewność, której poza boiskiem z kolei nie lubię, bo jest dla mnie mało ludzka. Zauważyłem, że jeśli ktoś jest chamem czy po prostu nie ma w sobie skromności w życiu prywatnym, często jest taki sam na boisku. Działa to również w odwrotny sposób.
Czyli gdybyś miał większą pewność siebie, twoja kariera potoczyłaby się inaczej.
Nie wróciłbym z Hiszpanii, gdybym nie miał z tym problemów. Jeśli ci jej nie brakuje, starasz się robić rzeczy, które cię ograniczają. Te, które są wymagane przez trenerów na twojej pozycji. Zawsze zdawałem sobie z tego sprawę, ale nie potrafiłem wyjść ze swojej strefy komfortu. Jako przykład mogę podać częstsze używanie lewej nogi.
W twoim przypadku założenie rodziny mocno wpłynęło na postrzeganie świata?
Myślę, że założenie rodziny daje same pozytywy, choć trzeba tutaj wykreślić kwestię przeprowadzek. Kiedy pojawiało się zainteresowanie klubu z zagranicy, nie mogłem sobie pozwolić na taką zmianę. Nie każdy to potrafi zrozumieć. Wielu twierdzi, że dziecko wiąże się ze zmęczeniem. Mam jednak wrażenie, że jest zupełnie odwrotnie. Po treningu bardziej wypoczywam, bo przychodzę do domu ze świadomością, że czeka na mnie obiad i czas spędzony z rodziną. Gdy byłem kawalerem, w mojej głowie pojawiało się tysiąc różnych pokus. Kawiarnie, galerie, wypady ze znajomymi…
Ten tysiąc pokus potrafi niszczyć kariery.
Pewnie. Ja akurat aniołkiem nie byłem, więc wiem o tym doskonale. Wspólne mieszkanie z chłopakami napędzało do wymyślania głupich pomysłów, które nie szły w parze ze ścieżką profesjonalnego piłkarza. Pokusy gubią zawodników. Najważniejsze jest to, żeby w porę się opanować. Śmiało mogę powiedzieć, że małżeństwo i ojcostwo bardzo mi w tym pomogły. Czułem później, że moja dobra gra pochodzi z siły rodziny. Szedłem w górę.
Ale tego, co przeżyłeś za kawalera, raczej nie żałujesz.
Wiesz co… Myślę, że żałuję. Żałuję, że nie zmądrzałem w czasie gry w Hiszpanii. Wtedy nie myślałem, żeby trzymać się diety, chodziłem do restauracji i nie przykładałem tak uwagi do kwestii regeneracji organizmu. Oczywiście ciężko pracowałem, ale teraz robię jeszcze więcej rzeczy, które mogłyby być decydujące w przeszłości. Z dzisiejszą wiedzą wiem, że moja przygoda w Madrycie najprawdopodobniej potoczyłaby się zupełnie inaczej.
Nawet najwięksi piłkarze na świecie mówią, że obecność rodziny ma niebagatelny wpływ na walory piłkarskie, bo im więcej doświadczeń i odpowiedzialności poza boiskiem, tym lepszym możesz stać się zawodnikiem.
Cytując trenera Brosza, boiskowe problemy, czyli porażki i kontuzje, to nasze najmniejsze zmartwienie. Świat się nie kończy, skoro można nad tym popracować Najtrudniej jest, gdy twoje dziecko choruje lub dzieją się inne problemy rodzinne. Kiedy byłem kawalerem, wracałem po słabym meczu z takimi emocjami, że na cały weekend zamykałem się w domu. Dzisiaj widzę po powrotach uśmiech dzieci i żony. Nadal myśli się o meczu, fakt, ale obecność bliskich sprawia, że dostaję spory zastrzyk dobrej energii. Utwierdzam się również w przekonaniu, że rodzina to rzecz najważniejsza.
Nie masz wrażenia, że w świecie piłki zapomina się o czynniku ludzkim?
Niestety piłkarze stali się towarem. Dzisiaj myśli się przede wszystkim o tym, żeby z jak największym zyskiem sprzedać kogoś do ligi z top 5. Menadżerowie przejęli ten świat, odbywają się licytacje, kluby bywają bezduszne. Poza tym nowa generacja piłkarzy jest o tyle inna, że podejście do kariery ma bardziej indywidualne. Każdy myśli o sobie, chce za wszelką ceną być najlepszym, chce się doskonalić. Mało w tym drużynowości, bliższych kontaktów, przebywania w szatni. Każdy rozchodzi się w swoją stronę, idzie do domu, nie skupia się aż tak na relacjach z drużyną. Pamiętam czasy, kiedy drużyna, która scaliła się ze sobą poza boiskiem, potrafiła razem przenosić góry. Dzisiaj trudno o coś takiego.
Mówisz jak człowiek, który przesiąkł rodzinnością.
Patrzenie na różne kwestie przez pryzmat rodziny to klucz. Do tego dochodzi katolicyzm, który z żoną mocno wyznajemy. Wiara w życiu mi pomogła, czuję się z nią lepiej. Robienie dobrych uczynków sprawia, że lepiej czuję się na boisku. Mam czystą głowę, nie szukam jakichś przekręcików. Dzisiaj często mówi się o hazardzistach, wypadach do kasyna. Jak taki człowiek ma w pełni poświęcić się treningowi? Jego myśli są w innym miejscu. Nie czerpie się z gry w piłkę pełnej przyjemności, a właśnie do tego trzeba dążyć.
Tobie na pewno zdarzało się nie mieć czystej głowy.
Niestety tak. Chodzi głównie o sześcioletniego syna, która ma przewlekłe choroby. W trakcie przeprowadzki z Ząbków do Zabrza usłyszeliśmy z żoną smutną diagnozę. Od tamtej pory leczymy syna bez pozytywnych wieści na przyszłość. W pierwszym półroczu gry dla Górnika, gdy przychodziłem na trening, tak naprawdę było na nim tylko ciało. Głowa była w szpitalu. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że takie rzeczy mnie stresują. Inni potrafią mieć problemy w kasynach, ja mam w obrębie rodziny. To są największe problemy, z którymi musimy się mierzyć jako piłkarze. Problemy ludzkie.
Gdy spoglądasz na swoje funkcjonowanie w obrębie rodziny, powiedziałbyś, że jesteś dobrym wychowawcą?
Myślę, że życie mnie dopiero zweryfikuje. Staram się być dobrym, ale czy dobrze wychowuję dzieci? Okaże się z biegiem czasu. Przed naszą rozmową miałem pogawędkę z trenerem odnośnie jednego z młodych zawodników, który jest tak zakręcony, że to aż niemożliwe. Całkowicie bez dyscypliny. Powiedziałem trenerowi, że gdybym ja miał takiego syna, to dałbym mu szkołę, której nigdy nie zapomni. Usłyszałem “nie będziesz takiego miał, bo go dobrze wychowasz”. Ktoś na to musiał wpłynąć, że chłopak zachowuje się w ten sposób. Walory piłkarskie ma takie, że chciałbym mieć chociaż 50% jego umiejętności, zazdroszczę mu, ale co z tego, skoro głowa nie funkcjonuje jak należy.
Za to w twojej głowie tworzą się zapędy trenerskie.
Szczerze mówiąc, coraz bliżej mi do tego. W okresie powrotu z Hiszpanii i grze w każdej lidze na szczeblu centralnym myślałem sobie “kurde, nie ma mowy, że po karierze zostanę przy piłce”. Źle się w tym świecie czułem, nie szło mi zbyt dobrze, miałem w sobie negatywne emocje i szukałem innych wrażeń. Głód piłki wrócił dopiero w chwili, gdy wróciłem na dobrą ścieżkę życia. Dlatego też swoją przyszłość widzę w trenerce. Coraz więcej wiem, coraz więcej widzę. Ważną rzeczą jest podpatrywanie trenerów i analiza, która rzecz była w porządku, która nie. Suma tych doświadczeń będzie za kilka lat bezcenna. Pracowałem z dziećmi w Ząbkach i myślałem nawet o założeniu szkółki, ale teraz tyle ich jest, że to jakaś masakra. Będę zmierzał w tym kierunku, ale póki co nie myślę o tym, odkładam na później. Wychodzę z założenia, że wszystko trzeba robić na 100%. Gdybym teraz zaczął robienie kursów, czasowo i mentalnie nie mógłbym w pełni poświęcać się boisku.
W zasadzie mam już propozycje z Górnika Zabrze. Zapraszają mnie pani prezydent, trenerzy, dyrektor sportowy… Mówią mi, że mam tam przyszłość, choć wiadomo, że nie trzymam ich za słowo, ale to dobry prognostyk na przyszłość. Ludzie dobrze mnie zapamiętują.
Na tym przykładzie idealnie widać dysonans między opiniami “złej publiki” a klubów na twój temat.
Dokładnie. Wiąże się to z faktem, że kibic nie analizuje danego meczu czy treningu. Nie widzi cię w szatni, nie wie, jakim jesteś człowiekiem. Trenerzy czy dyrektorzy sportowi znają się na tym, bo mają doświadczenie, często piłkarskie, i poświęcają większość czasu na analizy zawodników i badanie rynków. Im można zaufać.
Kibic widzi super przerzut, strzał z woleja czy ładnego gola. Wiadomo, że fajnie mieć publikę po swojej stronie, ale jeżeli tak nie jest, trzeba się odciąć i skupić na opiniach profesjonalistów. Zrobiłem tak i nie żałuję.
Gdybyś napisał kiedyś swoją biografię…
Nie, nie, byłaby za nudna! Jeśli coś kiedyś osiągnę, wtedy będzie się czym pochwalić. Myślę, że teraz nikt by jej nie kupił.
Oczywiście bujamy w obłokach, ale gdyby to się wydarzyło, pojawiłaby się wzmianka, że brakowało ci choć jednego występu w reprezentacji Polski?
Szczerze mówiąc, nie byłem nawet blisko! Nie myślałem o tym, choć był taki czas, kiedy z Górnikiem zajmowaliśmy 1. miejsce. Byłem kapitanem, miałem kilka bramek, ale droga do kadry była raczej zamknięta. Zacytuję trenera Ojrzyńskiego, który sprowadzał mnie do Górnika: “słuchaj młody, musisz Krychowiaka zastąpić. Graj dobrze, to go wygryziesz”. Trener jest dobrym psychologiem, pompował mnie. Nie odczuwam jednak niedosytu związanego z reprezentacją. Oczywiście to było jedno z moich marzeń, ale mam ich tysiąc.
Wśród tych marzeń jest jeszcze gra w Ekstraklasie?
Wiadomo! To jest najbliższe. Potem mistrz Polski i Puchar Polski.
Rozmawiał KAMIL WARZOCHA