Reklama

Hattrick, którego nie było. Sztuka przegrywu im. AlVARo Moraty

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

28 października 2020, 23:47 • 3 min czytania 4 komentarze

Przeciwnicy VAR-u są dziś gatunkiem niemal nieistniejącym, ale czujemy, że po dzisiejszym wieczorze ich populacja wzrośnie przynajmniej o jedną osobę. Będzie nią Alvaro Morata, który zamiast skompletować hattricka w Lidze Mistrzów przeciwko Barcelonie, trzykrotnie był bramek pozbawiany, po konsultacji sędziego z wozem. W pewnym momencie zaczęliśmy już nawet obawiać się o stan psychiki napastnika Juventusu.

Hattrick, którego nie było. Sztuka przegrywu im. AlVARo Moraty

Nie przesadzamy. Spójrzcie na to puste spojrzenie po tym, jak Danny Makkelie po raz trzeci nasłuchiwał podpowiedzi od kolegów obsługujących VAR. Zresztą kapitalna była także scena tuż po zdobyciu bramki w 57. minucie spotkania. Alvaro Morata wpakował piłkę do siatki, ale nawet się z tego nie cieszył. Początkowo zastygł w miejscu i zerknął na sędziego asystenta. Potem zabrał piłkę i czekał, już tylko na to, kiedy kat ogłosi wyrok.

Nie było to zbyt długie oczekiwanie. Chwilę później VAR po raz trzeci pokazał, że Hiszpan był na spalonym.

Alvaro Morata – Adaś Miauczyński futbolu

Sami przyznacie, że rzadko widzi się coś takiego. Ok, przytrafiło się to niedawno w Serie A, bohaterem był wówczas Francesco Caputo, jednak na poziomie Ligi Mistrzów – zwłaszcza w hicie kolejki – rzadko spotykane. Oczywiście nie zamierzamy się z tymi decyzjami kłócić, bo przecież o to w wideo weryfikacji chodzi. Był spalony? Był, więc gol anulowany. Proste. Z drugiej strony – no nie można się nie zaśmiać, skoro za każdym razem chodziło o ofsajd dotyczący czubka buta. Tu sytuacja numer trzy, nic dziwnego, że bez VAR-u ciężko byłoby w ogóle wyłapać spalonego.

Reklama

Jeśli kierowalibyśmy się zasadą, że szczęściu trzeba pomóc, a karma zawsze wraca, trzeba byłoby poszukać informacji o zdemolowaniu gabinetu luster w Turynie przez nieznanego sprawę. To po prostu nie jest możliwe, żeby bez ściągnięcia na siebie jakiejś klątwy, zaliczyć taki występ.

Gdyby Morata był Ashem, Zespół R by nie błysnął.

Jeśli byłby Scoobym, to nie zdemaskowałby upiora.

Gdyby wcielał się w rolę Don Pedro, wpadłby przy pierwszej okazji.

Jeśli dołączyłby do obsady „Sąsiadów”… a nie, tu akurat pasowałby jak ulał.

Reklama

Dla Moraty to nic nowego

Wiecie, co jest jeszcze lepsze? Nie, nie chodzi nam już o mecz z Barceloną i fakt, że w końcówce mógł w końcu trafić do siatki, ale tym razem pomagał sobie ręką. Bardziej o to, że dla Moraty nie jest to po prostu pechowy dzień w pracy. Nie, fatum wisi nad nim już od dłuższego czasu.

  • Hellas Werona. Morata ma asystę, jednak strzela także gola, które potem zabiera mu VAR
  • Crotone. Morata tym razem bramkę strzelił, jednak bez VAR-u miałby dublet. A tak został z jedną sztuką

To rzecz jasna tylko ostatnie tygodnie. Teraz cofnijmy się do czasów gry w Atletico. Derby z Realem, byłym klubem Alvaro, czyli mecz z każdej strony wyjątkowy. Każdy gol w takim spotkaniu ma ogromną wagę. I Morata bramkę strzela, tyle że potem następuje znany nam kontakt przez słuchawkę.

Możemy także odwinąć taśmę do jego pierwszego pobytu w Turynie. Kapitalny gol Moraty w meczu z Bayernem, cudne wykończenie w trudnej sytuacji. I co? VAR, zmiana decyzji – w dodatku niesłuszna. Musiało zaboleć.

Tak, krótko mówiąc, Alvaro Morata i VAR nie zostaną raczej przyjaciółmi. Hiszpan kaganka oświaty nie poniesie, prędzej zostanie Don Kichotem i będzie powtarzał slogany o zabijaniu prawdziwego futbolu, gry błędów. Ale zastanawia nas jeszcze jedno. Jak w tym czasach odnalazłby się Filippo Inzaghi?

Skoro Morata potrafi skompletować hattricka, to coś nam się wydaje, że gdyby każdą sytuację Pippo mieli weryfikować podpowiadacze w wozie, jego czupryna nie byłaby już tak bujna, bo przez parę lat ganiania za piłką, zdążyłby sobie wyrwać wszystkie włosy z głowy.

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Weszło

Komentarze

4 komentarze

Loading...