Reklama

Cieszę się, że żona jeszcze mnie nie spakowała

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

26 października 2020, 10:19 • 12 min czytania 5 komentarzy

Ma 67 meczów w Ekstraklasie, tylko 27 lat, jeszcze w sezonie 2017/18 grał w ekstraklasowej wówczas Niecieczy. Tymczasem Patryk Fryc dzisiaj, zamiast grać na przynajmniej centralnym poziomie, jest grającym prezesem okręgówkowej Kotwicy Korczyna. Winda potrafi zjechać po piłkarza, zabrać go wysoko, ale może też posłać w dół.

Cieszę się, że żona jeszcze mnie nie spakowała

Patryk Fryc opowiada nam o swojej nowej rutynie życia, gdzie normalną pracę łączy z obowiązkami prezesa, trenera i piłkarza. Cieszy się wyrozumiałą żoną, bo po powrocie w rodzinne strony miało być go w domu więcej, a tymczasem rzucił się w wir obowiązków. Zapraszamy.

***

Patryku, jak do ciebie mówić? Prezesie?

Wolałbym nie. Nie czuję się prezesem. Ja tylko chcę pomagać klubowi. Były prezes Kotwicy Korczyna zrezygnował, nikt nie chciał przejąć klubu, więc od grudnia jestem ja, wybrano mnie na czteroletnią kadencję. Zadziałał lokalny patriotyzm: urodziłem się w Krośnie, większość życia spędziłem w Kolbuszowej, ale rodzinę mam też w Korczynie. Moja mama tutaj mieszkała. Jak grałem w Targowiskach, tutaj poznałem żonę. Po pół roku pojechała za mną do Świnoujścia.

Reklama
To musiałeś mieć dobre układy z teściami, że tak szybko puścili ją za tobą na drugi koniec Polski.

Zawsze miałem, do dziś tak pozostało.

Ile miałeś do domu ze Świnoujścia?

Około dziewięciuset kilometrów. Zimą jechało się nawet 24 godziny. Jak miałem wagon sypialniany, to spałem. Ale nie zawsze się udawało, więc czasem się wysiedziałem w drugiej klasie. Z drugiej strony, grając we Flocie człowiek się przyzwyczaił do długich wyjazdów. Ze Świnoujścia wszędzie mieliśmy daleko. Jeździliśmy na mecze tak ze dwa dni wcześniej, żeby pierwszego dnia odpocząć po podróży. Potem dopiero przygotowanie meczowe.

Chociaż dobry autokar mieliście na takie podróże?

Raczej nie. Ale każdy sobie radził. Koce rozłożone w przejściu do spania. A kto nie mógł spać, to grał w pokera czy oglądał filmy.

Ty wolałeś pokera czy filmy?

Czasem się zagrało, bo czas szybko przy kartach leci, ale to było na symboliczne stawki. Nawet jakbym chciał za więcej, to w Świnoujściu nie byłoby za co, więc raczej zostałem ekspertem od filmów. Nie da się ukryć, trochę zaryzykowałem przechodząc tam z Partyzanta Targowiska. Pod względem finansów, nie zarabiałem nic więcej, choć w Partyzancie była III liga, a we Flocie pierwsza. Z tym, że w Partyzancie nie musiałem opłacać mieszkania, tylko dojeżdżałem z domu. W Świnoujściu doszły opłaty za kawalerkę i choć to było zaplecze Ekstraklasy, to gdyby nie pomoc rodziny, nie wiem jak by było.

Uważam jednak, że dzisiaj przez to, że w niższych ligach płaci się coraz więcej, wielu młodych chłopaków nie decyduje się na takie ryzyko. I OK, fajnie, że mogą zarobić dobrze bliżej domu. Ale przez to wypada im z rąk szansa na to, by grać gdzieś wyżej. Wiem po sobie – nie byłem nie wiadomo jakim zawodnikiem. Byłem bardziej kopaczem niż piłkarzem. Grałem charakterem, techniki za bardzo nie miałem, ale dawałem z siebie ile mogłem i tyle. Pamiętam jak z Termaliką grałem w Ekstraklasie. Przyjeżdżali znajomi trenerzy, koledzy z lat wcześniejszych i wspominali, że nikt by nie uwierzył, że zagram w Ekstraklasie czy nawet pierwszej lidze.

Młodzi zadowalają się pieniędzmi – powiedzmy – w III lidze, które wcale nie muszą dziś odbiegać mocno ławce w I lidze, szczególnie jak doliczyć koszty życia?

Te pieniążki potrafią być dziś bardzo duże nawet w jeszcze niższych ligach, naprawdę. Teraz gramy w piątej lidze. Dzwoniłem do zawodników A-klasy, B-klasy, by zaproponować im grę u nas. Natomiast oni mówili, ile tam zarabiają i temat się zamykał.

Reklama

Jak jesteś młody, są szanse, żeby wsiąść do windy. Mogą się pojawić sprzyjające okoliczności. Mi pomógł przepis o młodzieżowcu. Dałem od siebie co mogłem i zamiast w Targowiskach, grałem z Flotą o Ekstraklasę. Mało brakowało, a zrobiliśmy awans. Wypłynąłem, choć talentu wielkiego nigdy nie posiadałem.

Flota nie chciała awansować – do dziś wielu wierzy, że tak było.

To oczywiście mit. Mieliśmy 11 punktów przewagi po jesieni. Prezesi szukali stadionu, na którym mogliby grać w ESA – planowany był obiekt Pogoni Szczecin. Chyba nie robisz tego, jak nie chcesz awansować, prawda? Zresztą, co to za gadanie. W Ekstraklasie dostajesz miliony z tytułu praw telewizyjnych. Dlaczego ktoś miałby nie chcieć tych pieniędzy?

Natomiast zimą dokonano, moim zdaniem, zbyt wielu zmian w zespole. Jak to się mówi: lepsze jest wrogiem dobrego. Owszem, mieliśmy wąską kadrę, bazowaliśmy w dużej mierze na stałych fragmentach, nie na jakiejś porywającej grze. Przyszło 6-7 zawodników, pewnie docelowo już pod Ekstraklasę, żeby wcześniej zbudować na nią kadrę. Ale efekt był taki, że ten zespół stracił swój charakter, a nim w wielkim stopniu robił punkty. Wszystko się popsuło.

Flota nie awansowała, ale ty tak – do Wisły Franciszka Smudy.

Debiut z Lechem Poznań, wielka sprawa zagrać dla tylu fantastycznych kibiców, ilu ma Wisła. Tego się nie zapomina. Siedzieć w szatni obok piłkarzy takich jak Głowacki czy Brożek…  Natomiast ja byłem na takim etapie, że od nich mogłem się dopiero uczyć. Dużo mi pomagali, ale chyba byłem nie gotowy jeszcze na Ekstraklasę. Termalika chciała mnie już wcześniej, po sezonie we Flocie, więc kiedy pojawiła się opcja wypożyczenia – poszedłem.

Tu miałeś swój najlepszy czas.

Cztery bardzo fajne lata. U trenera Mandrysza, można powiedzieć, grałem od pierwszego meczu. Chcieliśmy grać piłką, bez względu na to z kim. Piłkarze lubią taki styl. Zawsze będę mówił też, że państwo Witkowscy zrobili kawał dobrej roboty. Praktycznie w cztery miesiące powstał nowy stadion, trochę specyficzny, ale wiadomo, że jak na warunki Niecieczy wystarczający. Do tego są tam też świetne warunki treningowe.

Fot. FotoPyK

Pamiętam też, jak po awansie przegraliśmy trzy pierwsze mecze i już mówiono o nas, że jesteśmy pewnym kandydatem do spadku. Ale przyszedł Pavol Stano, strzelił pierwszą bramkę i się rozkręciliśmy. Trener Mandrysz, mimo tych trzech porażek, nie chciał zmieniać systemu.

Końcówkę sezonu mieliście jednak gorącą, a ty strzeliłeś w kluczowym meczu samobója.

35. kolejka, mecz ze Śląskiem. Przegraliśmy przez mojego swojaka. Zostały nam wtedy mecze na wyjeździe z Jagiellonią i u siebie z Górnikiem. Większość spodziewała się, że ten ostatni mecz będzie decydujący. Ale wygraliśmy w Białymstoku i mieliśmy spokój. Nie zapomnę trenerowi Mandryszowi, że po tym samobóju przyszedł i powiedział, że docenia moją pracę w meczu ze Śląskiem i nie chce nic zmieniać. „Głowa do góry, przed tobą jeszcze wiele meczów w Ekstraklasie”. Okazało się, że miał rację.

Później pracowałeś z trenerem Michniewiczem. Mieliście te osławione prace domowe.

Tak. Na naszych treningach latały drony, mieliśmy bardzo dużo analiz. Dostawaliśmy na tabletach fragmenty meczów, głównie przez pryzmat swojej roli w nim. To trzeba było przeanalizować. Trener w ten sposób sprawdzał, czy widzimy swoje błędy, czy wiemy co mamy poprawiać. Ja też miałem wtedy swój udział przy stałych fragmentach, daleko rzucałem piłkę z autu, więc pracowaliśmy nad tym, by to wykorzystać.

Zrobiliśmy razem górną ósemkę, więc historyczny dla Termaliki wynik. Cały sezon byliśmy w czołówce. Ja pięć razy wybiłem piłkę z linii bramkowej, w tym na Legii, od czego zaczęła się nasza kontra bramkowa. Trener się śmiał, że wybijanie z linii to moja specjalność i że ma drugiego, lotnego bramkarza na boisku. W tym okresie pojechaliśmy na Śląsk i znowu strzeliłem samobója. Wygraliśmy ten mecz, ale koledzy się śmiali, że jestem jednym ze skuteczniejszych zawodników Śląska w danym okresie. Gwarancja bramek! Jak trzeci raz graliśmy, koledzy żartowali, że mnie będą musieli kryć przy stałych fragmentach.

W sezonie ze spadkiem przestałeś grać.

Przyszedł na moją pozycję prawy obrońca z Rumunii. Nie pamiętam nawet, jak się nazywał. Pamiętam natomiast, że długo nie pograł. Do nikogo nie mam pretensji, ani do trenerów, ani do prezesostwa, rozstaliśmy się w zgodzie. Ale według mnie liczba obcokrajowców była wtedy w szatni bardzo duża, może zachwiano ten balans.

Oglądasz czasem swoje dawne mecze?

Zawsze je analizowałem, więc mam całą bibliotekę swoich występów w Ekstraklasie. Sytuacje dobre i złe, ale wspominać będzie się zawsze.

Jest żal, gdy oglądasz Ekstraklasę dziś z tak odległej perspektywy?

Nie żałuję, gdy widzę zadowolenie dzieciaków i rodziców z tego, co robię w Korczynie. Może oni w pewnym momencie pójdą w świat, może ich zobaczę w Ekstraklasie. Mój synek też ma dużo większy talent niż ja. Trochę to u nas sztafeta – mój tata też mnie trenował, miałem w domu zawsze dodatkowe treningi i za to mu z perspektywy czasu dziękuję.

Jak wygląda dziś twoja rutyna dnia?

Rano do pracy w Korczynie. Pracuję na magazynie w firmie PlusBis. Odbieram towar, sam go też przywożę. Potem, wiadomo, obowiązki prezesa. Wszystkie sprawy związane ze szkoleniem młodzieży, które rozwijamy. W grudniu, gdy przejmowałem klub, mieliśmy dwóch trenerów. Dzisiaj jest ich siedmiu, bo znacząco powiększyliśmy liczbę grup szkoleniowych. Aby ich opłacić trzeba jeździć, rozmawiać ze sponsorami, lub tymi, którzy mogliby nim zostać.

Pomóc może każdy, żadna cegiełka się nie zmarnuje. Mój szef też mi pomaga, ostatnio zafundował całą paletę wody do klubu. Takie gesty cieszą. „Rehabilitant Krosno” pomaga nam z opieką medyczną, więc zawodnicy zawsze mogą pójść na zabiegi, masaże. Co kto może, to pomoże. Ale to jedno, drugie, siódme spotkanie. Trzeba każdą złotówkę wychodzić. To różne sprawy: teraz choćby mam ważne spotkanie z wójtem na temat oświetlenia. Idzie zima, jeśli mamy mieć warunki treningowe, potrzebujemy świateł. Oczywiście jeśli ktoś chce pomóc, w jakimkolwiek wymiarze, na przykład młodzieży – zapraszam.

W Korczynie mamy plan: postawić na młodzież. Chciałbym pomóc chłopakom, żeby zobaczyli więcej niż ja zobaczyłem w swojej przygodzie z piłką. Chcę iść w tym kierunku. Mamy fajną bazę, plan szkolenia układaliśmy razem z trenerem Domaradzkim. On teraz trenuje Czarnych Jasło, ale cały czas utrzymujemy kontakt. Poza tym prowadzę też treningi, mam skrzaty rocznika 2014 i 2015. Mój synek w nich gra, więc chciałem na początku jego przygody go trenować.

I jeszcze budowa domu, czy już zakończona?

Jeszcze nie. Na razie mieszkamy u teściów. Ale pomału będziemy już coś robić w środku. Wiadomo, że te koszta są bardzo duże, chciałbym natomiast wreszcie zakończyć tę budowę, bo to już trochę trwa.

Do tego dochodzi ci sama gra w piłkę w okręgówce.

Trenujemy dwa razy w tygodniu. Czasem kolidują ze sobą obowiązki piłkarskie i prezesowskie, ale staram się zawsze być na zajęciach. Nie powiem, jakbym dostał ofertę z wyższej ligi, jeszcze bym się zastanowił. Mam 27 lat. Zmieniłem pozycję. Gram dzisiaj na środku pomocy albo na stoperze. Koledzy śmieją się, że tutaj lepiej można pokazać doświadczenie. Czuję się dziś paradoksalnie lepszym piłkarzem niż wtedy, myślę, że bym sobie poradził.

Natomiast na pewno musiałbym to wszystko poukładać, żeby w Korczynie wszystko się dalej rozwijało. W Korczynie jest bardzo fajna, rodzinna atmosfera, 300-400 meczów na meczach, oczywiście wtedy, gdy można. Mamy nawet zadaszoną trybunę. Od stycznia chcielibyśmy postawić na młodzież odważniej, tak, żeby juniorzy wchodzili w większym wymiarze. Powiedziałem chłopakom: na tyle, na ile będę mógł, każdemu pomogę. Wiadomo, że jakieś kontakty z piłki zostały, na testy mogę pomóc kogoś wysłać.

Słyszałeś kiedykolwiek o Mirosławie Stasiaku?

Grałem z Michałem Stasiakiem i to tyle.

Mirosław Stasiak był grającym prezesem między innymi Ceramiki Opoczno. Potrafił zwolnić trenera za to, że ten go nie wystawił w składzie.

Pierwsze, co powiedziałem trenerowi po tym, jak objąłem prezesurę, to że ma mi mówić prosto w oczy, gdy będą jakieś pretensje. Najlepiej przy drużynie. Normalnie, jak każdemu. Nie zarabiam jako prezes żadnych pieniędzy, robię to charytatywnie. Chcę po prostu pomagać. Cieszę się, że żona jeszcze mnie nie spakowała i nie wyrzuciła. Miałem być więcej w domu, a tak naprawdę nie ma mnie w ogóle.

Najgorsze, że wiele osób nie wie, ile trzeba włożyć serca i zaangażowania, żeby to funkcjonowało. Najlepiej jest patrzeć z boku, mówić na kogoś nie wiadomo jakie rzeczy, a tak naprawdę nie mając żadnej wiedzy jak to wygląda od środka, ile człowiek ma na głowie. Czasami nie śpię w nocy, bo myślę, jak rozwiązać problemy klubu.

Były takie głosy, które cię zabolały?

Jak się dzieje coś dobrego, to niektórzy chcą pomieszać. Jakbym patrzył na wszystko przez ten pryzmat, to dawno dałbym sobie spokój. Ale ja się cieszę, że dzieciaki i rodzice są zadowoleni. Szkoda, że jest pandemia, bo już mieliśmy poplanowane wyjazdy na zakończenie sezonu, chciałem choćby zabrać ich na mecz Termaliki, ale wiadomo jaka jest sytuacja.

To nie była twoja decyzja do końca, żeby zejść na tak niski poziom, prawda?

Gdy rozwiązywałem umowę z Puszczą Niepołomice – nie byłem potrzebny, poszedłem im na rękę, zszedłem z kosztów – pewien menadżer z Ukrainy powiedział, że znajdzie mi klub. Chciałem zaryzykować. Nic z tego nie wyszło. Miałem na stole umowę kontraktu z łotewską Valmierą, ale zrezygnowałem. Poszedłem do Olimpii Grudziądz. Druga liga. Umowa na pół roku. Ale znakomity czas, bo awansowaliśmy do I ligi przed Widzewem – zrobiliśmy to jednością w szatni.

Nie chcieli, żebyś został? Miałbyś pierwszą ligę.

Były jakieś rozmowy, tylko że w klubie bardzo dużo się działo. Nowy prezes. Potem odeszli trenerzy. Przez takie zamieszanie moim zdaniem Olimpia spadła z ligi.

Siedziałem sam w Krośnie z żoną i dziećmi. Dostałem ofertę z Sieniawy, III liga. Przyjechałem, a za chwilę odszedł trener Szydełko, który mnie sprowadzał. Tak się potem wszystko pozmieniało, że nawet nie było sensu przyjeżdżać na treningi. Nie wpuszczano mnie nawet na minutę na boisko. Czujesz, kiedy ktoś cię nie chce w klubie, byłem praktycznie w Klubie Kokosa. Ta sytuacja nie sprawiała żadnej przyjemności, więc rzuciłem to. Telefon milczał, a że żadnej pracy się nie boję, podjąłem ją w hotelu w Arłamowie, gdzie pracowałem na magazynie i łączyłem to z grą w lokalnym klubie.

2,5 roku od Ekstraklasy na takie miejsce. Ta winda w piłce potrafi wynieść w górę, ale można też nią zjechać.

Może to był błąd, że z Puszczy zrezygnowałem. I liga, dalej mogłem walczyć o skład.

Dziesięć lat temu grałeś w Stali Mielec. Jakie były wtedy realia organizacyjne?

Codziennie dojeżdżałem autokarem z Kolbuszowej na treningi. Stadion – ruina, która się sypała. Trybuny oparte na drewnianych belkach. Patrzyłeś i zastanawiałeś się: czy to się nie zawali. Dziś to piękny obiekt, graliśmy na nim zresztą z Termaliką w Ekstraklasie, był to dla mnie fajny powrót.

W klubie panowała wtedy rodzinna atmosfera. Mimo warunków mieliśmy świetne szkolenie młodzieży, juniorzy byli jednymi z najlepszych w kraju. Oczywiście pamiętam też te słynne kurczaki: przed dalszym wyjazdem wizyta w Tesco, kurczaki, bagietki i zatrzymywaliśmy się po drodze, jedliśmy na chodniku. Na wizyty w restauracjach nie było nas stać. Już z tamtych czasów pamiętam Getingera czy Domańskiego.

Patryku, cele na najbliższy czas?

Uporządkować kwestie dotacji, zbudować boisko trawiaste za szkołą. Dalej inwestować w szkolenie, dokończyć budowę domu. Chciałbym, by w najbliższym czasie też ktoś z Korczyny wypłynął na centralny poziom w lidze. Na koniec chciałbym też podziękować wszystkim sponsorom klubu, ta pomoc jest bezcenna, a także rodzinie za wsparcie.

Leszek Milewski

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

5 komentarzy

Loading...