Reklama

Między nienawiścią a szacunkiem: świński łeb, ale i oklaski dla Ronaldinho

redakcja

Autor:redakcja

24 października 2020, 09:27 • 9 min czytania 1 komentarz

El Clasico to jeden z najpotężniejszych materiałów wybuchowych w całym świecie futbolu. W ostatnich latach najczęściej eksplodują jedynie umiejętności piłkarzy ze ścisłego europejskiego topu, ale przecież w długiej historii klasyków nie brakowało sytuacji dalekich od sportu, o których gazety w Katalonii i Kastylii debatowały całymi tygodniami. To historia wielkiej nienawiści, nie pozostawia co do tego wątpliwości świński łeb spoczywający u stóp Luisa Figo. Ale i sporego szacunku, który najlepiej oddają brawa dla Ronaldinho podczas popisu na Santiago Bernabeu. 

Między nienawiścią a szacunkiem: świński łeb, ale i oklaski dla Ronaldinho

Zebraliśmy kilka sytuacji, które pokazują, że El Clasico w unikalny sposób łączy rywalizację o wysokim stopniu wzajemnej niechęci, ale też niezmienny szacunek do rywala.

NAWET RAUL DAJE SIĘ PONIEŚĆ

Delikatny uśmiech, zero skandali, ogromna klasa na boisku i poza nim. Charakterystyka Raula Gonzaleza to nie tylko mordercza skuteczność, setki strzelonych goli, szeroki wachlarz możliwości w ofensywie. To też reputacja wyrobiona latami eleganckiej gry, pozbawionej szarpanin, napinek, pozaboiskowych wtop, które mogłyby nadszarpnąć wizerunek. A jednak, nawet ten przykładny dżentelmen o nieposzlakowanej opinii dał się kiedyś ponieść wojennej atmosferze El Clasico.

Sezon 1999/2000. Pierwszy ligowy klasyk w tamtym sezonie. Mecz, który odbył się 13 października 1999 roku na Camp Nou jeszcze o niczym wielkim nie decydował, ale nastroje w obu obozach były na dwóch biegunach. Blaugrana prowadzona przez Louisa van Gaala była wtedy w gazie. Grali z rozmachem, prezentowali naprawdę ładny, ofensywny futbol. Wydawało się, że pewnie zmierzają po kolejny tytuł – odkąd do stolicy Katalonii przybył van Gaal Barcelona sięgnęła po dwa mistrzostwa z rzędu, a kolejny sezon zaczęła od pięciu zwycięstw w sześciu meczach. Do październikowego El Clasico przystępowali jako lider tabeli.

Z Realem już nie było tak kolorowo. John Toshack – trener „Królewskich” – był zewsząd krytykowany za styl gry zespołu – nudny, defensywny futbol. Wyniki także były słabiutkie. Real przed meczem z Barcą pozostawał dopiero na ósmej pozycji, do tego zespół był trapiony kontuzjami. Walijski trener „Królewskich” czuł, chyba trochę jak obecnie Zinedine Zidane, że starcie z katalońskim rywalem może być meczem o jego posadę.

Reklama

Toshack stwierdził, że jeśli ma się żegnać z Realem, to niech to będzie pożegnanie z przytupem.

„Królewscy” na Camp Nou wyszli w ofensywnym zestawieniu – w pierwszym składzie znaleźli się Morientes, Anelka, Raul i Savio. To przyniosło pożądany efekt, ponieważ w 26. minucie goście ze stolicy Hiszpanii wyszli na prowadzenie za sprawą gola Raula Gonzaleza Blanco. Odpowiedź Barcelony była błyskawiczna. Dwie minuty później piłkę do bramki wpakował Rivaldo i było 1:1, a na początku drugiej połowy, w 49. minucie gospodarze wyszli na prowadzenie po golu Luisa Figo (jeszcze wtedy grającego dla Barcelony). Kiedy wydawało się, że kolejne bramki dla „Dumy Katalonii” są tylko kwestią czasu, niespodziewanie pomocną dłoń do ekipy gości wyciągnął Patrick Kluivert. Holenderski napastnik dostał czerwoną kartkę co zupełnie zmieniło obraz meczu. Real rzucił się do ataków, Barcelona skupiła się już na bronieniu korzystnego rezultatu.

Kilka minut po wykluczeniu Kluiverta, Real powinien otrzymać rzut karny. Piłka po strzale Anelki zatrzymała się na ręce Sergiego, ale sędzia tego nie dostrzegł. „Królewscy” nieskutecznie bili głową w mur. Dopiero w samej końcówce, po pięknym podaniu Savio, piłkę do bramki wpakował Raul.

I dał się ponieść atmosferze El Clasico.

22-letni Hiszpan, dając upust emocjom, przyłożył palec do ust, aby uciszyć i tak zaszokowane Camp Nou. Drobny gest, ale przecież jakże wymowny, gdy wykonuje go piłkarz o takim profilu, o takiej renomie. Scena stała się niemal ikoną, wracała później jeszcze wiele razy, udowadniając, że w tej rywalizacji nawet najspokojniejsi z zawodników mogą zachowywać się w nieobliczalny sposób.

Mecz ostatecznie zakończył się wynikiem 2:2. John Toshack po El Clasico nie stracił pracy, ale już miesiąc później i tak został zwolniony. Mistrzostwa w sezonie 1999/2000 nie zdobyła ani Barcelona ani Real Madryt. Barca musiała zadowolić się wicemistrzostwem, a Real ukończył ligę dopiero na piątym miejscu, ale humory mógł sobie poprawić zwycięstwem w Lidze Mistrzów. Po tytuł najlepszej drużyny Hiszpanii niespodziewanie sięgnęło wówczas Deportivo La Coruna. Jak dziwny był to sezon?

Primera Division opuściły ekipy Betisu, Atletico Madryt i Sevilli.

ŚWIŃSKI RYJ

Tak, nie da się od tego uciec, musimy wrócić do sprawy Luisa Figo. To chyba najsłynniejsza i najbardziej popularna historia o zdradzie, spuentowana gestem, który jasno pokazuje: szacunek oczywiście, ale też potężna nienawiść, zwłaszcza wobec tych, którzy wczoraj nosili szalik „antimadritista”, a dzisiaj strzelają dla Madrytu gole.

Reklama

Żeby zrozumieć dlaczego to odejście wzbudziło tak wielkie emocje należy przypomnieć kim był Luis Figo dla wszystkich Cules. Portugalczyk to motor napędowy drużyny, która święciła liczne sukcesy na krajowym podwórku w drugiej połowie lat 90. – dwukrotnie zdobyli mistrzostwo Hiszpanii, dwa razy wygrali też Puchar oraz Superpuchar Hiszpanii. Do tego dochodzi triumf w Pucharze Zdobywców Pucharów w 1997 roku. Figo był gwiazdą tamtej ekipy, ale przede wszystkim nieobca była mu opaska kapitańska. Manifestował też swoje przywiązanie do Barcelony, m.in. pokazując się z szalikiem z napisem „Antimadritista” na szyi. Kibice Barcelony mieli go za jednego z nich.

Po odejściu więc znienawidzili go tak mocno jak mocno wcześniej go kochali.

Zaczęło się dość klasycznie, pierwsze wizyty Figo na Camp Nou w barwach „Królewskich” to zestaw znany pod każdą szerokością geograficzną. Gwizdy, krzyki, „najemnik”, „zdrajca”, „Judasz przy tobie to dobry człowiek” Monety, butelki, zapalniczki. Proza życia człowieka, który przywdziewa barwy do niedawna znienawidzonego rywala. Przełom nastąpił 23 listopada 2002 roku.

To wtedy kibice z Katalonii poszli o krok dalej.

Samo spotkanie było nudne, brzydkie, gra była nieczysta, sporo było żółtych kartek, gole nie padły. Typowy mecz walki. Każdy zapomniałby o nim chwilę po jego zakończeniu gdyby nie wydarzenie z 24. minuty. Real Madryt wywalczył rzut rożny i jak zwykle w takiej sytuacji do narożnika zmierzał Luis Figo. Tym razem jednak poza monetami i zapalniczkami, kibice Barcelony przygotowali coś specjalnego. Jeden z nich cisnął w kierunku Portugalczyka odcięty łeb świni. To było za wiele dla sędziego Luisa Mediny Cantalejo. Arbiter przerwał mecz, piłkarze na kwadrans opuścili murawę, a Carles Puyol zwrócił się do fanów z apelem o spokój. Dopiero po tych piętnastu minutach przerwy, Figo wykonał rzut rożny.

Jako się rzekło, mecz zakończył się 0:0 po bezbarwnej grze, ale i tak jest wspominany do dziś. Właśnie przez ten ucięty łeb świni, który zapisał się w historii tej rywalizacji jako symbol nienawiści do Luisa Figo. Portugalczyk, pytany o tę nienawiść, stwierdził po latach, że jedyne czego żałuje to fakt, iż powiedział w jednym z wywiadów, że nigdy nie odejdzie z Barcelony.

OWACJA DLA RONALDINHO

Mieliśmy emocje nawet u dżentelmena Raula, mieliśmy kompletną przesadę, jaką był świński ryj. Czas na wspomniany na wstępie szacunek, który najbardziej przekonująco zaprezentowali fani Realu Madryt podczas pamiętnego popisu w wykonaniu Ronaldinho Gaucho.

FC Barcelona po odejściu van Gaala miała przez pięć lat problem z wygrywaniem trofeów. Pisząc „problem” mamy na myśli, że w tym czasie nie wygrywała ich wcale (nie licząc Pucharu Katalonii). Przełamanie nastąpiło w sezonie 2004/2005 kiedy Blaugrana pod wodzą Franka Rijkaarda sięgnęła po mistrzostwo Hiszpanii. Tego triumfu nie byłoby gdyby nie pewien wiecznie uśmiechnięty Brazylijczyk z Porto Alegre. Ronaldinho w sezonie mistrzowskim strzelił 9 goli i zaliczył 15 asyst jednak suche liczby nie oddają tego jak świetny był to sezon w jego wykonaniu. Były piłkarz PSG zachwycał techniką, sztuczkami technicznymi i najzwyczajniej w świecie bawił się na boisku. W dużej mierze to dzięki niemu Barcelona wróciła na szczyt.

Jednak sezon 2004/2005 to tylko rozgrzewka przed jeszcze lepszą kampanią 2005/2006. Ronaldinho i Barca byli nie do zatrzymania. 19 listopada 2005 roku aktualny mistrz Hiszpanii – FC Barcelona – wybrał się na Santiago Bernabeu na El Clasico, jednak był wówczas w takiej formie, że Real nawet nie miał możliwości, aby nawiązać równorzędną walkę.

Ronaldinho w tym meczu zagarnął dla siebie całą scenę.

Mijał rywali jak tyczki na treningu. Szczególnie słabo spisał się Sergio Ramos, który przy pierwszej bramce Brazylijczyka praktycznie położył się przed swoim rywalem, zaś przy golu na 3:0 zrobił to samo nabierając się na balans ciała Ronaldinho. Partnerujący mu na środku obrony Ivan Helguera także był o krok od choroby lokomocyjnej, kręcąc się na karuzeli obsługiwanej przez gwiazdę Barcelony. Iker Casillas po drugiej bramce strzelonej przez Ronaldinho wymamrotał jedynie pod nosem: „ja chyba śnię”. Nawet klubowi koledzy Brazylijczyka zdawali się nie dowierzać w to co widzą. To była piłkarska magia.

Dostrzegli to również kibice Realu Madryt, którzy nie mogli nie docenić kunsztu rywala. Wstali i oddali hołd wspaniałemu technikowi. Po golu na 3:0 dla Barcelony fani „Królewskich” zaczęli bić mu brawo. Te obrazki przeszły do historii, ponieważ pokazały, że w tej zaciętej rywalizacji jest miejsce na wzajemny szacunek. Fani oklaskiwali rywala w momencie gdy ten upokarzał ich ukochany zespół. Ostatecznie Barcelona wygrała na Santiago Bernabeu 3:0, a były piłkarz PSG strzelił dwie bramki.

Ronaldinho niedługo po meczu na Santiago Bernabeu wygrał Złotą Piłkę, w sezonie 2005/2006 w lidze strzelił 17 goli i zaliczył 18 asyst. Jego Barcelona wygrała ligę w cuglach mając 12-punktową przewagę nad drugim Realem Madryt na koniec sezonu, a do tego triumfowała także w Lidze Mistrzów. Jeśli historia nienawiści w klasykach – to Figo. Jeśli historia szacunku, to uśmiechnięta twarz brazylijskiego czarodzieja.

SZPALER WSTYDU

Klasyk z 19 listopada 2005 roku to dla piłkarzy i kibiców Realu powód do wstydu, ale na rewanż „Królewscy” nie musieli długo czekać. Sezon 2007/2008 należał do drużyny ze stolicy Hiszpanii. Real zdobył mistrzostwo na trzy kolejki przed końcem sezonu. Tak się złożyło, że uczynili to tuż przed El Clasico. W związku z tym nadchodzący bój był meczem o pietruszkę. Rzadko zdarza się, żeby hiszpański klasyk o niczym nie decydował, ale tak było 7 maja 2008 roku na Estadio Santiago Bernabeu.

Jednak nie oznacza to, że przed tym starciem nie było żadnych emocji. Sęk w tym, że ogniskowały się one nie wokół tego co miało się wydarzyć podczas meczu tylko wokół tego co miało wydarzyć się jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Zgodnie z hiszpańską tradycją, świeżo upieczonemu mistrzowi kraju należy się szpaler. Piłkarskie gazety w Hiszpanii dyskutowały tylko o tym. Czy Barcelona uszanuje tradycję i wykona szpaler? A może to zlekceważy i go nie wykona? A jeśli wykona to czy wyjdzie najsilniejszym składem na ten mecz? Może trener Rijkaard wystawi rezerwowy skład, żeby oszczędzić tego upokorzenia największym gwiazdom? Spekulacjom nie było końca.

Domysły potęgował również fakt, iż w poprzedniej kolejce w ekipie Blaugrany wykartkowali się Deco i Eto’o co od razu zostało odebrane jako celowe uniknięcie wątpliwej przyjemności jaką jest wykonanie, jak to określiły media, szpaleru wstydu. Jednak koniec końców Barcelona szpaler wykonała, a Frank Rijkaard wystawił na ten mecz najsilniejszy możliwy skład (zabrakło jedynie wykartkowanych piłkarzy). To co jest budujące to fakt, iż znowu w tej rywalizacji zwyciężył wzajemny szacunek. A Real miał co świętować tego dnia. Najpierw otrzymali szpaler, a później na boisku wygrali z Barceloną 4:1.

***

Dziś zapewne temperatura będzie umiarkowana, futbol bez kibiców traci istotną część swojej magii, w dodatku obie ekipy przystępują do meczu w niespecjalnie szampańskich nastrojach. Miejsce, które w gazetach tradycyjnie poświęcano zaciekłej rywalizacji, teraz zajęły rozprawy nad jakością pracy Zizou, nad dyskusjami kontraktowymi w Barcelonie. Ale to El Clasico. Jak pokazał uciszający palec Raula – nawet w pozornie nieistotnym meczu, może dojść do historycznych zdarzeń.

MICHAŁ NIKLAS

Fot.Newspix

Najnowsze

Ekstraklasa

Zbierał kasztany i złom, był lokalnym Messim. Dziś Kacper Chodyna błyszczy w Legii Warszawa

Jakub Radomski
6
Zbierał kasztany i złom, był lokalnym Messim. Dziś Kacper Chodyna błyszczy w Legii Warszawa
Ekstraklasa

Arruabarrena za Lewandowskiego i Klejndinst za Smudę. Jak rywalizowaliśmy w pucharach z Białorusią

Paweł Wojciechowski
2
Arruabarrena za Lewandowskiego i Klejndinst za Smudę. Jak rywalizowaliśmy w pucharach z Białorusią

Hiszpania

Hiszpania

Kryzys? Jaki kryzys? Real dostaje po tyłku, ale jak zwykle się ogarnie

Kamil Warzocha
8
Kryzys? Jaki kryzys? Real dostaje po tyłku, ale jak zwykle się ogarnie

Komentarze

1 komentarz

Loading...