Mała liczba punktów. Chaotyczny styl i zagubiona tożsamość. Kompromitująca defensywa. Marnowanie Łukasza Sierpiny na ławce rezerwowych. Niezbyt ciekawe perspektywy na przyszłość. Ale z drugiej strony: zaufanie z góry, wypracowana pozycja, sprzyjający format sezonu. Tak wygląda rzeczywistość Krzysztofa Brede. Trener Podbeskidzia Bielsko-Biała kiepsko rozpoczął debiutancki sezon w Ekstraklasie, co skłoniło nas do przemyślenia, czy przypadkiem nie siedzi na najgorętszym stołku w lidze.
Oto argumenty za i przeciw.
Tak, bo Podbeskidzie gubi styl i tożsamość
Pięć punktów w siedmiu meczach. Dziewięć goli strzelonych, osiemnaście straconych. Wyniki wynikami, liczby liczbami, ale Podbeskidzie nawet nie prezentuje stylu, który chciałoby się oglądać.
Jak było w I lidze? Było fajnie i stylowo. Ofensywnie. Z wysokim pressingiem. Wszechstronnie – trochę po kontrach, trochę po ataku pozycyjnym, trochę skrzydłami, trochę środkiem, trochę po stałych fragmentach gry. Nieprzypadkowo zapewnili sobie awans jako pierwsi ze wszystkich. Problem w tym, że na starcie nowego sezonu w Ekstraklasie taka gra zupełnie się nie sprawdziła. Bielszczanie dostawali bęcki od Górnika Zabrze (2:4), Rakowa Częstochowa (1:4), Lechii Gdańsk (0:4), a w międzyczasie roztrwaniali przewagę w meczach z Cracovią (2:2) i Jagiellonią (2:2).
Tak w rozmowie z Przemysławem Michalakiem opowiadał o tym Kamil Biliński.
Gubiło nas to, że unikaliśmy gry prostej, nastawionej na efektywność. Chcieliśmy wnieść coś nowego i świeżego do ligi. Niestety, mówiąc brutalnie, zostaliśmy zweryfikowani. 16 straconych goli nawet po sześciu meczach to i tak zdecydowanie za dużo.
Wyjściowe założenia na dobre chowacie do szafy czy tylko zamrażacie na jakiś czas?
Myślę, że zamrażamy. Trener Brede jest na tyle ambitny i zafiksowany na punkcie pewnych rzeczy, że nie porzuci prób grania mocno po europejsku i pójścia drogą najlepszych. Na razie jednak musimy złapać pewność w graniu i punktowaniu, zyskać trochę stabilności, więc wyrachowania będzie trochę więcej niż początkowo zakładaliśmy.
No i zamrozili. Efekt? Wymęczona wygrana ze Stalą Mielec, której nie byłoby gdyby Paweł Tomczyk trafił absolutną setkę w końcówce i fatalny pod każdym względem mecz z Wartą, do tego przegrany. I to te dwa ostatnie spotkania pozostawiają najwięcej wątpliwości. Łatwiejszych przeciwników Podbeskidzie już nie będzie miało. Nie i już. Tu trzeba było wyjść i zagrać swoją piłkę, a nie kombinować z dośrodkowaniami i murowaniem, co zakończyło się nudną bezpłciowością i zaledwie fartownymi trzema punktami tam, gdzie powinno być punktów sześć.
To największy kamyczek do ogródka Krzysztofa Brede.
Pamiętaj, że Kazimierz Moskal w minionym sezonie też w pewnym momencie uznał, że pierwszoligowy ofensywny styl nie ma racji bytu w Ekstraklasie i pod koniec jego kadencji ŁKS zaczął grać toporniej, pragmatyczniej, ale wcale nie lepiej. Nie wyszło to nikomu na dobre. To tak na przestrogę.
Nie, bo zdaje się, że w Podbeskidziu nie chcą go zwalniać
Prosta piłka: trenera zawsze zwalniają władze klubu. Można pisać, że stracił szatnię, pomysł, boisko, ale i tak koniec końców decyzję o roszadach na ławce trenerskiej podejmuje góra. A tak się składa, że dziennikarze Przeglądu Sportowego postanowili zapytać prezesa Podbeskidzia, na czym stoi Krzysztof Brede.
– W tej chwili nie ma tematu zwolnienia trenera – uciął spekulacje Bogdan Kłys.
I wiecie, my tę ligę trochę znamy, amnezji nie mamy, więc wcale nie bylibyśmy wielce zdziwieni, jeśli okazałoby się, że prezesowi za dwa tygodnie nagle coś w głowie przeskoczy, magicznie się odmieni, co poskutkuje nerwowym zwolnieniem i przeczesywaniem rynku w poszukiwaniu szkoleniowca. Nie takie rzeczy Ekstraklasa już widziała. Ale mimo wszystko nie mamy na razie podstaw, żeby nie wierzyć w wiarygodność słów Bogdana Kłysa.
To specyficzny prezes. Ma swoje dziwactwa. Ot, wpisy na Twitterze po ligowych porażkach.
To już wiem, gdzie jest Podbeskidzie ….
— Klys Bogdan (@BogdanKlys) August 23, 2020
Ale, przynajmniej na ten moment, Kłys dosyć mądrze zarządza klubem, który przecież przez ostatnie kilka lat bardzo się rozwinął, sprofesjonalizował, znormalizował, unowocześnił, więc może jeśli mówi, że pozycja Brede jest bezpieczna, to pozycja Brede jest bezpieczna?
Może.
Tak, bo na ławce rezerwowych marnuje się Łukasz Sierpina
Pytanie, czy uda mu się wygrać z Łukaszem Sierpiną na ławce rezerwowych.
Jego sytuacja jest dziwna.
I to bardzo.
Bardzo dobrze wszedł w sezon. Śmialiśmy się, że trudno, żeby Podbeskidzie ciągnęło tę ligę na jego plecach, bo wcześniej, po czterdziestu dziewięciu meczach w Ekstraklasie miał oszałamiający bilans: zero bramek, zero asyst. Stanowił synonim ligowego wiatraka, który w sumie trochę chaosu potrafi stworzyć, czasem szarpnie, ale nie przekłada się to na żadne liczby, żadne konkrety. A tu nowa kampania, powrót do elity i jego efektywność znacznie wzrosła.
Do tej pory zanotował cztery asysty. Z Górnikiem jedną, z Cracovią dwie, z Jagiellonią jedną. W każdym z tych meczów był kapitanem i czołową postacią swojego zespołu. Ale Brede posadził go na ławce. Dlaczego? Nie wiadomo. Od meczu z Jagą wchodził na epizody Rakowem i Lechią, a mecz ze Stalą przesiedział na ławce.
Dłuższą szansę dostał dopiero z Wartą, kiedy kontuzji doznał Karol Danielak. Sierpina wszedł i rozruszał grę. Nie prezentował się wybitnie, to nie tego typu zawodnik, który zjada tę ligę na śniadanie, wprost przeciwnie, ale na tle kolegów wyglądał po prostu dobrze. Aktywny, udzielający się, wchodzący w dryblingi, schodzący do środka, ciągnący wzdłuż linii. Po jego strzale Bjelica tak niefortunnie odbił piłkę, że Sitek z bliskiej odległości nie miał żadnych problemów z dobitką.
Wydaje nam się, że Podbeskidzia nie stać, żeby Łukasz Sierpina siedział w jego meczach na ławce rezerwowych, co od kilku kolejek konsekwentnie robi Krzysztof Brede.
Nie, bo Krzysztof Brede zapracował na szansę
Po prostu.
Kilka beznadziejnych kolejek, to jeszcze za mało, żeby przekreślać dwuletnią pracę, którą Krzysztof Brede wykonał w Podbeskidziu. Trzeba mu oddać, że stworzył zespół, który bardzo pewnie awansował do Ekstraklasy. Nie jest człowiekiem z przypadku, bo do sukcesu dochodził stopniowo – od pracy z dziećmi, przez pracę z młodzieżą i asystowanie Michałowi Probierzowi w dwóch klubach, po samodzielną pracę. Potrafi budować. Trafia do szatni. Ma autorytet. Do tej pory próbował wdrażać w klubie kulturę gry, rozwinął praktycznie wszystkich swoich podopiecznych. Daje radę. Serio.
Często ciut za szybko skreśla się trenerów.
Za dobry przykład może posłużyć też przypadek Artura Skowronka, z którym Brede zmierzy się tego pięknego sobotniego popołudnia. Przyszedł do Krakowa pod koniec 2019 roku, poprawił wyniki, świetnie zaczął wiosnę, później spuścił z tonu, ale bezpieczne utrzymanie zapewnił na długo przed końcem sezonu. Tylko, że no właśnie, nowy sezon zaczął fatalnie, bezstylowo, z kompromitującym odpadnięciem z Pucharu Polski w tle, i w Krakowie zawrzało. Atmosferę można było ciąć nożem. Kibice przeciw Skowronkowi – chcieli go zwalniać, wymieniać, i to bez podziękowań.
I co się wtedy stało?
Wisła Kraków w genialnym stylu wygrała z fatalną Stalą Mielec. 6:0. Nokaut. Piękna gra i nagle cisza jak makiem zasiał. Właściwie jeden mecz, jedna przekonująca wygrana jest w stanie przepędzić demony i napędzić zespół. Brede takiej wygranej potrzebuje.
Tak, bo defensywa funkcjonuje katastrofalnie
Oczywistość.
Jak na dziecięcym obrazku: niebo jest niebieskie, słońce jest żółte, trawa jest zielona, a obrona Bielszczan fatalna.
Brede miesza w defensywie, ale nie przynosi to żadnych efektów. Czyste konto udało się zachować tylko w meczu ze Stalą i to tylko dlatego, powtórzmy, że Tomczyk ma problemy ze skutecznością.
Tak na razie zestawiany był blok ofensywny.
- GÓRNIK ZABRZE: Gach, Baszłaj, Komor, Jaroch.
- CRACOVIA: Gach, Komor, Osyra, Mroczko.
- JAGIELLONIA BIAŁYSTOK: Gach, Rundić, Komor, Mroczko.
- RAKÓW CZĘSTOCHOWA: Gach, Rundić, Komor, Jaroch (kapitan).
- LECHIA GDAŃSK: Gach, Rundić, Komor, Modelski.
- STAL MIELEC: Gach, Baszłaj, Osyra, Modelski.
- WARTA POZNAŃ: Gach, Baszaj, Komor, Modelski.
Stały element: Gach i od trzech kolejek Modelski. Reszta się zmienia, a bramki padają, jak padały. Co więcej, Brede wymienił też bramkarza. Polacka zamienił Leszczyński. Efekt? Nijaki. Jednokrotny reprezentant Polski (sic!) ze Stalą nie miał za wiele roboty, choć już sygnalizował pewną niepewność, a z Wartą znacznie przyczynił się do porażki Podbeskidzia, zawalając przy golu Kuzimskiego. Przy drugim trafieniu ekipy z Poznania wyręczyli go koledzy z defensywy.
To już klasyk.
Brede mógłby się tłumaczyć, że to nie jego wina, iż defensorzy popełniają błąd indywidualny za błędem, a z czegoś to wszystko wynika i trener nigdy nie jest bez winy, kiedy jego obrona kompromituje się mecz za meczem.
Nie, bo mamy sezon, jaki mamy i jeszcze długo do jakichkolwiek rozstrzygnięć
To chyba klucz do wszystkiego.
Już widać, że Podbeskidzie będzie biło się o spadek, tfu, o utrzymanie.
Przeciwników paru ma. Najlepiej świadczy o tym chyba fakt, że mimo fatalnego startu sezonu, Bielszczanie wyprzedzają dwie ekipy w ligowej tabeli (Stal Mielec i Piast Gliwice). Do I ligi poleci tylko jeden zespół. Ale do tego jeszcze daleko. Bardzo daleko.
Niech Krzysztof Brede jeszcze spokojnie popracuje.
Fot. Newspix