Firma Deloitte opublikowała swój coroczny raport finansowy dotyczący Ekstraklasy. Jak zwykle dostaliśmy sporo ciekawych danych podanych w przystępnej formie. Jednak mamy gdzieś z tyłu głowy to, że ta analiza dotyczy 2019 roku. Czyli roku, w którym nie było pandemii, nie było zawieszenia rozgrywek, pustych stadionów, pobicia rekordu transferowego Ekstraklasy, fazy grupowej Lecha Poznań… Niemniej kilka wniosków z tego raportu można wyciągnąć. Na przykład to, że w Płock żyje się tak, jakby jutra miało nie być.
Generalnie raport za 2019 rok pokazuje totalną przepaść w przychodach między Legią, a resztą stawki. Trochę jak liga dwóch prędkości – Legia ma w nim dwukrotnie większe przychody niż druga w tabeli Lechia Gdańsk. A jeśli doliczyć do budżetów klubowych też kwoty transferowe, to przewaga Legii nad kolejny zespołem w tym zestawieniu jest blisko trzykrotna.
Legia jest też klubem, który zanotował największy skok w przychodach względem roku 2018 – i to biorąc pod uwagę wyłącznie pieniądze wpływające do budżetu z tytułu praw telewizyjnych, z przychodów komercyjnych (sponsorzy) i z dnia meczowego. Generalnie kluby pod tym względem wychodziły na plus. Tylko Arka, Wisła Płock zanotowały nieznaczny spadek przychodów między rokiem 2018 a 2019. Wyraźne straty odnotowali księgowi z Białegostoku i Zabrze. A za głowę musiał się łapać księgowy Lecha – Kolejorz między 2018 a 2019 rokiem był jedenaście milionów złotych w plecy. Nie mówimy tutaj o tym, że Lech gorzej sprzedawał piłkarzy. Mówimy wyłącznie o działalności podstawowej – karnety, bilety, sponsorzy, prawa telewizyjne.
Sprzedaż Sebastiana Szymańskiego do Dynama Moskwa wywindowała też Legię na czoło stawki pod względem przychodów transferowych. Swoją drogą warto zwrócić uwagę na to, jak niewiele sumy dotyczą w tej tabeli transferów krajowych. Potwierdza się stara prawda – rynek wewnętrzny w Polsce właściwie nie istnieje. A już na pewno nie ten gotówkowy.
Względna normalność płacowa – nie licząc Wisły Płock
Eksperci od budowania zdrowych budżetów płacowych uznają, że dobrym wynikiem jest wydawanie 60% przychodów na wynagrodzenia. Innymi słowy – jeśli w ciągu roku zarabiasz dziesięć milionów i na płace wydajesz sześć baniek, to gwarantujesz sobie względną równowagę. Jeśli jednak ten współczynnik jest wyższy niż 60%, to prosisz się o problemy.
I widzimy, że większość klubów Ekstraklasy zrozumiało, że finansowe eldorado na gaże piłkarzy to droga donikąd. Aż dziesięć klubów Ekstraklasy nie przekracza niebezpiecznego 70% budżetu podstawowego. Tylko Jagiellonia, Lech, Pogoń, Górnik i Arka wydawali więcej niż 70% tego, co dostali od sponsorów, telewizji czy kibiców.
Natomiast to, co robiła w tej lidze Wisła Płock…
158%! STO PIĘĆDZIESIĄT OSIEM PROCENT BUDŻETU wydawała pensje Wisła. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że Wisła w 2019 roku zarobiła trochę na transferach, to i tak wydawała na pensje więcej, niż zarobiła. Dopiero jeśli dorzucimy do budżetu Wisły pieniądze z tytułu dopłat do kapitału podstawowego – stąd gwiazdka i wyjaśnienie “drobnym druczkiem” – wówczas współczynnik pensji wynosi 93% budżetu.
Kto ile zapłacił za wynik?
Legia ze swoim budżetem mogła zasypać swój każdy błąd kasą. Przewaga finansowa nad resztą stawki sprawia, że przy swoich przychodach legioniści mogą wydać rocznie na pensje tyle kasy, co dwa kolejne kluby w tym zestawieniu razem wzięte.
Ciekawe jest to, że w 2019 roku Lech wydawał na wynagrodzenia piłkarzy zbliżone pieniądze do np. Wisły Kraków czy Śląska Wrocław, a mniejsze od Górnika Zabrze czy Korony Kielce. Tak, tak – Korona i Górnik balansowały na granicy TOP5 klubów, które wydają najwięcej pieniędzy na pensje piłkarzy. Nie dziwi z kolei fakt, że ŁKS tak bardzo odstawał sportowo od reszty stawki. Polityka beniaminka była prosta – wchodzimy do ligi, nie szalejemy z pensjami, zbieramy środki z praw telewizyjnych i jeśli spadniemy, to trudno. ŁKS wydawał tylko 36% swojego budżetu na wynagrodzenia, a tylko przez rundę jesienną w Ekstraklasie zarobił 5,4 mln więcej z praw telewizyjnych niż w I lidze.
Legia zrobiła skok komercyjny, Lech miał same spadki
Ciekawie układa się struktura przychodów Legii i Lecha. To nie Kolejorz, a Lechia Gdańsk zajęła drugie miejsce w zestawieniu największych przychodów. Z czego wynika osłabienie pozycji poznaniaków? Lech właściwie na każdym polu – włączając w to pole sportowe – zrobił krok wstecz. Niższe miejsce w lidze oznaczało spadek wpływów z praw telewizyjnych (o 3,5 mln względem roku 2018), słaba forma owocowała spadkiem przychodu z dnia meczowego (o ponad 2 mln), a i sponsorzy przynosili do klubu mniej pieniędzy (o ponad 5 mln).
Na drugim biegnie była Legia z największym wzrostem przychodów. Sekret puchnięcia budżetu Legii w 2019 roku tkwi w przychodach komercyjnych, które zwiększyły się o prawie 25 mln zł. Pod względem przychodów z dnia meczowego czy z praw telewizyjnych różnica między tymi latami była nieznaczna.
Ale właśnie o tym pisaliśmy na wstępie. Dzisiaj już wiemy, że raport za rok 2020 będzie wywrócony do góry nogami. Lech zarobił przecież około 70 mln zł na sprzedaży swoich wychowanków. Ponadto zgarnie około 40 mln zł z tytułu gry w fazie grupowej Ligi Europy. Legia z kolei najpewniej zanotuje straty w przychodach podstawowych, bo przecież stadiony są pozamykane, a i pandemia uderzyła też we wpływy sponsorskie. Może nie będzie tak, że Lech z Legią zamienią się biegunami, ale trudno sobie wyobrazić, by to nie poznaniacy byli na czele raportu za rok 2020.
Jak wyglądamy na tle Europy?
Jeśli chodzi o porównanie Ekstraklasy z Europą, to nadal odstajemy na minus. Nie tylko od TOP5 lig europejskich, bo tu nawet nie ma co stawać obok Premier League czy Bundesligi. Ale gonić musimy już nawet Szwedów czy Norwegów. Nawet jeśli zespoły szwedzkie lub norweskie nie grają w fazie grupowej europejskich pucharów, to i tak prześcigają Ekstraklasę pod względem całościowych przychodów ligi.
No, ale chociaż Słowacje wyprzedzamy. Jak to śpiewała znana polska wokalistka – cie-szmy się z ma-łych rze-czy.
Cały raport firmy Deloitte “Piłkarska liga finansowa – rok 2019″można pobrać – TUTAJ.