Mówią, że łatwiej wejść na szczyt, niż się na nim utrzymać. Oczywiście Lech ma do jakiegokolwiek szczytu jeszcze cholernie daleko, zbyt dużo wciąż jest do przegrania, ale faktem są miesiące miodowe, w które wszedł Kolejorz. Awans do fazy grupowej Ligi Europy, przemyślane, wielomilionowe transfery i tak dalej. Odbiór całego klubu nie zmienił się może o 180 stopni, ale niezwykle wyraźnie i teraz w każdym kolejnym meczu wypadałoby potwierdzać swój progres. I cóż – jeśli chodzi o test z Jagiellonią, to ekipa Żurawia go oblała.
Lech zawiódł w kilku elementach
Przede wszystkim tak jak wcześniej porwał nas ciekawą, ofensywną grą, tak dzisiaj było z tym dość krucho. Szczególnie w pierwszej połowie, kiedy Kolejorz nie miał specjalnego pomysłu na sforsowanie białostockiej obrony. Goście byli za wolni, zbyt długo prowadzili futbolówkę, zamiast grać – a przecież potrafią – na jeden-dwa kontakty i szukać luk u przeciwnika. Gdy padła bramka, to po małym, ale jednak spalonym. Gdy Kamińskiemu udało się wedrzeć w pole karne i położyć rywala na dupie, to potem brakowało wykończenia – strzał Ramireza był emocjonujący jak scena obiadu w Klanie.
Lech się męczył, przecież przed przerwą nie oddał żadnego celnego strzału. To dużo mówi. Owszem, po zmianie stron wyglądało to lepiej, Jaga miała problemy, Lech na niej siadł i nie chciał wypuścić z defensywy, ale tak z ręką na sercu: czy przełożyło się to na jakieś stuprocentowe sytuacje? Uderzył Ramirez z wolnego, ale Steinbors musiał to odbić. Strzał Kamińskiego świetnie zablokował Runje. Puchacz próbował z dystansu, ale kopał raczej w kierunku Białorusi, niż łotewskiej bramki.
Problem leżał między innymi w środku pola. Moder, Ramirez, Tiba – dla wielu, zresztą pewnie i słusznie, najlepsze trio w Ekstraklasie. Tyle, że dzisiaj panowie byli pod formą. Szczególnie Moder, który ma bramkę z karnego, co ratuje go od dwójki w notach, ale czy z samej gry imponował czymkolwiek? Nie, przeważnie irytował, stratami czy złymi decyzjami. Romanczuk wsadził dzisiaj tych trzech do kieszeni. Może to martwić, bo choć doceniamy pomocnika Jagi, w czwartek przyjdzie się Lechowi mierzyć z ciut lepszymi zawodnikami.
Lech wyglądał więc źle w konstrukcji, ale w obronie – jeszcze gorzej
Znów stracił bramkę ze stałego fragmentu, tym razem po kornerze. Ishak strącił, ale nie tam, gdzie trzeba i wspomniany Romanczuk dostawił głowę. Rany boskie, jak można aż tak nie umieć bronić, gdy przeciwnik ustawia piłkę i potem ją po prostu wrzuca. To chyba nie jest takie trudne złapać odpowiednie ustawienie i krycie, ale dla Kolejorza akurat jest. Bramka Romanczuka była dziewiątą straconą w taki sposób i na tamten moment Lech nie miał strat po golach z gry.
„Na tamten moment”, bo Jagiellonia walnęła drugą sztukę, już nie po kornerze. Wówczas wydawało się, że Lech może to spotkanie odwrócić, jak pisaliśmy: starał się cisnąć, ale w kluczowym momencie posypała się defensywa. Dejewski zachowywał się jak dziecko we mgle, źle wyszedł z akcją, potem źle się ustawił, Imaz puścił w ten burd… bałagan idealną piłkę, a Makuszewski pewnie skończył.
No sorry, tak się nie da wygrać meczu. Ani nawet go zremisować. Blado w przodzie, blado z tyłu. Nie wiemy, może Kolejorz poczuł się zbyt pewnie, sądził, że kolejne mecze będą się same wygrywać, ale nie: rywale się nie położą, a też piłka czasem odbije się inaczej niż fartownie i przy braku szczęścia trzeba więcej dołożyć od siebie. Dzisiaj Lech dał tego zbyt mało.
Trzeba pochwalić Jagiellonię
Ona w pierwszej połowie była zdecydowanie lepsza, a po przerwie wykorzystała swój moment i postawiła kropkę nad i. Choć drużyna Zająca zasługiwała na bramkę już wcześniej, na przykład w pierwszej połowie, kiedy mając przed sobą tylko Bednarka, Makuszewski nie trafił w bramkę. W każdym razie: naprawdę fajnie się to Jagiellonii kleiło, Lech był zagubiony, nie radził sobie z technicznym kocurem Imazem, szybkim Makuszewskim czy profesorem Romanczukiem.
Teraz pytanie – czego możemy oczekiwać od Jagi w tym sezonie? Z jednej strony ograła już Lecha i Legię, z drugiej dopiero co przegrała z Zagłębiem, a wcześniej pogubiła punkty z Podbeskidziem. Wydaje się, że w końcu powstaje tam ciekawy projekt, który ma ręce i nogi, ale może być jeszcze za wcześnie, by nawiązać do sukcesów za Probierza czy Mamrota. Natomiast Jaga idzie w dobrym kierunku, a takie zdanie może przejść przez gardło po raz pierwszy od dawna.
Lech? Musi wyciągnąć mityczne wnioski. Benfica z takich błędów skorzysta jeszcze chętniej.
Fot. FotoPyk