Reklama

Skrobacz: Miedź stała się młodsza i bardziej polska, ale każda zmiana ma swoją cenę

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

16 października 2020, 08:16 • 13 min czytania 0 komentarzy

Jarosław Skrobacz latem po ponad czterech latach odszedł z GKS-u Jastrzębie i przejął stery w Miedzi Legnica, która zamierzała wrócić do ofensywnej, ładnej dla oka piłki. Rezultaty jak na razie są średnie, ale wszyscy w klubie zdają sobie sprawę, że przy tak dużych zmianach potrzeba cierpliwości. Z nowym szkoleniowcem Miedzianki rozmawiamy o wprowadzeniu młodzieży, „spolszczeniu” zespołu, problemach z wyprowadzeniem piłki, golach traconych głównie przed przerwą, transferze Daniego Pinillosa i potencjale Joana Goku Romana. Wracamy też do okoliczności, w jakich Skrobacz zakończył pracę w Jastrzębiu. Zapraszamy. 

Skrobacz: Miedź stała się młodsza i bardziej polska, ale każda zmiana ma swoją cenę
Osiem meczów, 12 punktów. Gdybyśmy mówili o dorobku GKS-u Jastrzębie, pewnie moglibyśmy uznać, że jest dobrze, ale w przypadku Miedzi Legnica chyba tego nie powiemy.

Zależy, jak na to spojrzymy. Latem mocno przemeblowaliśmy kadrę. W składzie jest wielu nowych zawodników, również młodych, jak Paweł Tupaj, Bartosz Bartkowiak czy David Panka, którego wzięliśmy z rezerw. Bramkarz Mateusz Hewelt ma już 24 lata, ale de facto rozgrywa swój pierwszy normalny sezon w seniorskiej piłce. Jako Miedź mamy swoje plany i cele, uważam, że jesteśmy na deficycie punktowym, ale musimy patrzeć całościowo. Damian Tront nie jest jeszcze Marquitosem, Bartkowiak Santaną i tak dalej. Chcieliśmy odmłodzić zespół i to się stało. Została doświadczona linia obrony, ale tutaj też sporo możemy sobie zarzucić. Potrzebujemy czasu. Wymieniając połowę składu, trudno od razu oczekiwać wielkich rzeczy. Niemniej – raz jeszcze zaznaczę – patrząc nawet po samej grze, na naszym koncie powinno być kilka punktów więcej.

Można was w ogóle traktować jako poważnego kandydata do awansu? Gdy pod koniec sierpnia rozmawiałem z właścicielem klubu Andrzejem Dadełłą, powiedział, że nie spisujecie tego sezonu na straty, ale budujecie niemalże od zera. Niejako dawał do zrozumienia, że jest w związku z tym gotowy na pewne koszty sportowe.

Tak jak mówiłem, wszyscy jesteśmy ambitni. Chcemy być cały czas blisko miejsc 1-6, wywalczyć jak najwięcej punktów i zimą przyjdzie czas, żeby zastanowić się, co dalej. Teraz musimy zdobywać doświadczenie i ogrywać chłopaków, którzy być może za pół roku czy rok będą decydowali o sile tego zespołu. Myślę, że gdyby porównywać na tu i teraz, do kilku drużyn trochę by nam brakowało jeśli chodzi o siłę na papierze. Ale ta liga jest tak nieobliczalna, że naprawdę bym nas nie przekreślał.

Zmiany kadrowe były w pełni kontrolowane, tak od początku zakładaliście czy część z nich została wymuszona?

To był jeden z warunków, który na wstępie omawialiśmy z właścicielem. Celowa polityka, w którą chętnie się wpisałem. Nie mam oporów przed dawaniem szansy młodzieży i na razie chłopcy w mniejszym lub większym stopniu ją wykorzystują. Każda zmiana jest jednak procesem, który ma swoją cenę. Nawet tych, którzy już wcześniej byli w Miedzi, dopiero po jakimś czasie lepiej poznaliśmy, dokładniej wychwytując ich mocne i słabe strony. Gdy zsumujemy sobie wszystkie okoliczności, wyłoni nam się już trochę inny obraz Miedzi.

Miedź dotychczas była mocno kojarzona z zagranicznymi transferami. Tego lata zmieniliście front, braliście głównie Polaków.

I tu również nie było przypadku. Zamierzaliśmy nie tylko odmłodzić zespół, ale też sprawić, by był bardziej polski. Z kierownictwem klubu patrzyliśmy tak samo w tych tematach. Myślę, że to dobra droga. Nie brakuje zachęcających przykładów. Wystarczy spojrzeć na Lecha Poznań i świetny występ Jakuba Modera z Włochami. Jeszcze niewiele ponad rok temu grał na wypożyczeniu w Odrze Opole, a dziś jest reprezentantem kraju bijącym rekord transferowy Ekstraklasy. Niedawno w I lidze ogrywał się także Tymoteusz Puchacz, potem w Lechu zdecydowanie na niego postawiono i widzimy efekty. Na dłuższą metę taka taktyka się sprawdza. Wiadomo, że zawsze może się wydarzyć coś, co sprawi, że w jednym czy drugim przypadku nie wyjdzie, ale jeśli nie będziemy dawali szans, za jakiś czas znowu będziemy mówić o straconym pokoleniu. Trzeba ryzykować, niekiedy nawet kosztem bieżącego wyniku. Długofalowo na pewno się to zwróci z nawiązką.

Reklama

Cieniem na wasze dotychczasowe mecze kładą się te dwie porażki 0:4 – z Radomiakiem w Pucharze Polski i z Arką Gdynia w lidze. Negatywny wydźwięk takich niepowodzeń jest większy niż przy przegranej w minimalnych rozmiarach.

Z Radomiakiem graliśmy jeszcze przed ligą. Znajdowaliśmy się wtedy na zupełnie innym etapie niż rywale. Trenowali znacznie dłużej i widać to było na boisku. Radomiak na naszym tle wyglądał rześko, świeżo i dynamicznie, a skład dopiero się krystalizował. Znacznie różnił się od tego, który zagrał dwa tygodnie temu, gdy wygraliśmy w Radomiu, rewanżując się za tamto niepowodzenie. Oczywiście nikt nie lubi przegrywać 0:4, zawsze mowa o ujmie, ale najważniejsze, że czegoś się nauczyliśmy. A mecz w Gdyni? Trudno się nawet tłumaczyć przy takim wyniku, zawsze ktoś coś  wyciągnie i wbije szpilkę. Dobiły nas fatalne początki obu połów – gol stracony w 2. minucie, a potem zaraz po zmianie stron. Dużo lepsze ekipy w takich okolicznościach mogą się rozsypać. Co jakiś czas wychodzi u nas brak doświadczenia w niektórych sytuacjach. Jeśli gramy dobrze, jest fajny wynik, to ta młodzież może góry przenosić. Ale gdy trzeba odmienić losy meczu, niekiedy obycia jeszcze brakuje i tak stało się z Arką. Ruszyliśmy do przodu, dostaliśmy trzeciego gola i było po wszystkim.

MIEDŹ LEGNICA POKONA PUSZCZĘ NIEPOŁOMICE? KURS 2.11 W EWINNER!

Paradoksalnie jednak najbardziej nie mógł pan przeboleć 0:1 w Bełchatowie.

Wiem, że wrażenie artystyczne i statystyki nie grają. Jeśli jednak wymieniliśmy 600 podań przy 250 rywala, mieliśmy ponad 70-procentowe posiadanie piłki, obrońcy gospodarzy wybijali piłkę z linii, trafialiśmy w słupki i poprzeczki, to naprawdę taka porażka bolała. Powinniśmy wtedy wygrać, a nie zdobyliśmy nawet punktu. Doświadczone, klasowe zespoły takie mecze rozstrzygają na swoją korzyść, chociaż nie chcę umniejszać Bełchatowowi. Kolejne tygodnie pokazały, że nie jest to tylko chłopiec do bicia.

Mówi pan, że wrażenia artystyczne punktów nie dają, ale rozumiem, że one są dla pana ważne? We wspomnianej rozmowie prezes Dadełło stwierdził, że chcą znów wrócić do ofensywnego, dominującego stylu gry. Na chwilę od niego odeszli po zatrudnieniu Ireneusza Kościelniaka i gdyby nie chcieli zmian, to by go zostawili.

Zgadza się, ale tu znów dostajemy odpowiedź, dlaczego na razie nie wszystko wygląda optymalnie. To, że ktoś chce ładnie grać i wymieniać dużo podań, to jedno. Trzeba jeszcze znaleźć odpowiednich wykonawców i zgrać ich ze sobą. Nie wszystkie zmiany zostały dokonane od razu, niektóre wymagają większych przemyśleń. Szukaliśmy odpowiednich zawodników do takiej koncepcji, nie przez przypadek wzięliśmy „naznaczonych” Lechem Tupaja i Bartkowiaka. Na swój czas czekają następni chłopcy, którzy dotychczas występują głównie w III lidze, ale często już trenują z pierwszym zespołem. Najświeższym przykładem David Panka. Zaczął od meczów w rezerwach i dopiero w czterech ostatnich kolejkach dostawał poważniejsze szanse. Dwa razy zagrał nawet w pierwszym składzie. Wiemy, że ta młodzież będzie miała wahania formy, ale ktoś musi dać się jej wykazać.

Czyli rozumiem, że generalnie w klubie nie wyczuwa się nerwowości? Wszyscy są świadomi, że kierunek, który obraliście wymaga cierpliwości?

Prezes Dadełło poznał już doskonale piłkarski świat i jego specyfikę. Praktycznie codziennie rozmawiamy, wymieniamy poglądy. Myślę, że dobrze już znam jego oczekiwania. Chcemy grać atrakcyjną piłkę, Miedź nie ma być tylko zespołem środka tabeli, który zadowoli się tym, że nie jest zamieszany w walkę o utrzymanie, co w tym sezonie jest znacznie łatwiejsze do osiągnięcia przy jednym spadkowiczu. Ale trzeba pamiętać, żeby nie odlatywać i trzymać się ziemi z oczekiwaniami. Grunt, żeby strefa barażowa cały czas była dla nas realna.

Reklama
W pana pomeczowych konferencjach najczęściej przewija się jeden temat: problemy z wyprowadzeniem piłki.

Dokładnie. Jestem właśnie po analizie meczu z GKS-em Jastrzębie i tylko się to potwierdza. Goście stworzyli raptem 2-3 sytuacje i zawsze chodziło o nasze prezenty, o niedokładne rozgrywanie i brak odpowiedzialności w tym elemencie. W kilku poprzednich spotkaniach było niestety podobnie. Najbardziej boli mnie fakt, że akurat te błędy pojawiają się u zawodników starszych i bardziej doświadczonych. Od nich możemy wymagać, żeby utrzymywali zespół w ryzach i potrafili go pociągnąć, a nie zawsze tak się dzieje. Młodemu takie rzeczy się wybacza i wierzy, że będzie mądrzejszy. U piłkarzy ogranych, będących już po trzydziestce, trudniej przyjąć tego typu wpadki.

Jak można je wytłumaczyć?

Nie ma prostej odpowiedzi. Staramy się ciągle pracować nad rozegraniem. Żaden zespół, który chce wysoko atakować i utrzymywać się przy piłce, nie może funkcjonować bez porządnego wyprowadzenia od tyłu i podań mijających formacje przeciwnika. Jeśli tego nie ma, zostaje szukanie długich piłek, a wtedy cały plan nam się sypie. Wiele zależy od indywidualnego podejścia danego zawodnika, jego nastawienia, udźwignięcia odpowiedzialności. Tego oczekuję od starszych piłkarzy, a niekiedy wydaje się, że to właśnie ich zjada presja, przez co popełniają proste błędy lub niekiedy nawet boją się tak grać, szukając prostych i niekoniecznie dobrych rozwiązań.

Czyli jednak nie jest też tak, że rozgrywacie ten sezon zupełnie bez presji.

Zdecydowanie. Oczekiwania nie zostały rozdmuchane, ale są i trudno się dziwić. Miedź jest klubem stabilnym, bardzo dobrze zorganizowanym i siłą rzeczy ma swoje aspiracje. Jeśli nie wychodzi, niezadowolenie w taki czy inny sposób jest okazywane – mówię przede wszystkim o kibicach. Trzeba sobie z tym radzić i nie tracić swoich atutów tylko dlatego, że ktoś coś krzyknie z trybun.

MIEDŹ LEGNICA TYM RAZEM ZACHOWA CZYSTE KONTO? EWINNER PŁACI PO KURSIE 2.80

Odstajecie od normy, bo większość goli tracicie w pierwszych połowach. Brakuje koncentracji?

Ostatnie cztery bramki rywale zawsze strzelali nam przed przerwą. Z Koroną straciliśmy już w 2. minucie, odrobiliśmy w końcówce. Z Chrobrym Głogów przegrywamy już 0:2, łapiemy kontakt tuż przed zejściem do szatni, a potem ratuje nas gol bramkarza w doliczonym czasie. Teraz z Jastrzębiem znowu pozwalamy sobie na kuriozalnego gola pod koniec pierwszej połowy. W drugiej mamy przewagę, non stop posiadamy piłkę, GKS broni się całym zespołem i wreszcie wyrównujemy. Z jednej strony chłopcy pokazują charakter, potrafią gonić wynik, ale z drugiej żal, że niekiedy w tak prosty sposób dajemy się załatwić. W I lidze większość drużyn od razu wychodzi z nastawieniem, żeby się bronić i liczyć na kontry, a jak jeszcze coś strzeli, to już w ogóle skupia się niemal wyłącznie na defensywie. Ostatnio musimy walczyć głównie w takich okolicznościach.

Co do pozytywów, pierwsza połowa z Resovią jest ideałem, do którego chcecie dążyć?

Tak, ale proszę zwrócić uwagę, że to jest właśnie mecz, który nam się ułożył. Bardzo szybko objęliśmy prowadzenie, złapaliśmy jeszcze więcej pewności siebie. Gra nam się kleiła. I tak jak mówiłem, przy dobrym wyniku młodzi potrafili wznieść się na wyżyny, trybuny ich niosły. Ważne było również to, że wyszliśmy możliwie najsilniejszym składem jak na tamten moment. Później kontuzje złapali Zapolnik i Joan Roman, za kartki pauzował Szymon Matuszek i sprawy trochę się skomplikowały. Oczywiście tego typu problemy mają wszyscy, ale u nas się one bardziej uwidoczniły.

Gdy Miedź złożyła panu ofertę, musiał się pan mocniej zastanawiać? Andrzej Dadełło nie ukrywał, że pierwszy kontakt nawiązaliście już rok wcześniej i później od czasu do czasu rozmawialiście, czyli zawczasu musiał pan sporo wiedzieć o tym projekcie.

To prawda, już wcześniej byliśmy w kontakcie i rozmawialiśmy na temat ewentualnej współpracy. Jedna i druga strona poznała swoje oczekiwania. Dla mnie oferta Miedzi jest ogromnym wyróżnieniem. Sądzę, że wielu trenerów chciałoby znaleźć zatrudnienie w takim klubie. Mamy tu spokój i komfort pracy, co sprawia, że codzienne działanie jest przyjemnością.

Przyjście do Legnicy to pod wieloma względami zmiana na lepsze, ale czy zastał pan tutaj nowe trudności, z którymi nie mierzył się w Jastrzębiu? Może większa presja, inna otoczka, więcej ego w szatni?

W tym kontekście raczej nie ma elementu, który stanowiłby większe wyzwanie, który realizowałoby się trudniej niż w Jastrzębiu. Tam to dopiero był poligon doświadczalny, ciężej się pracowało. Wszystko jest po to, żeby sobie z tym radzić i iść do przodu. Znamy oczekiwania właściciela i uważam, że jesteśmy w stanie im sprostać. Pracuję z zaufanym sztabem, świetnie się dogadujemy. Mamy czas, żeby przyglądać się zawodnikom, ogrywać młodzież, a mam przekonanie, że w razie potrzeby zimowe okno transferowe też możemy odpowiednio wykorzystać. Do zimy będziemy mądrzejsi o kolejne wnioski. Nie ma co ukrywać, latem czasu było bardzo mało. Musieliśmy szybko podejmować decyzje, nie były to sprzyjające okoliczności do głębokich przemyśleń. Główne założenia zostały jasno nakreślone: raczej zawodnicy z Polski, więcej młodych, ale też sporo wartościowych zawodników od nas odeszło i nie zawsze mogliśmy ich zastąpić 1 do 1.

Jastrzębie na Legnicę zamienił również pomocnik Damian Tront. To pana autorski transfer?

Możemy to tak nazwać, chociaż już wcześniej Dominik Nowak interesował się Trontem. Wiem, bo sam przy okazji meczu rozmawiał ze mną o tym zawodniku pod kątem jego ewentualnej gry w Miedzi. Dyrektor sportowy Marek Ubych też to potwierdza. Nie mówimy więc o kimś anonimowym dla klubu, już od pewnego czasu rozważano jego sprowadzenie. Gdyby latem było więcej czasu, być może jeszcze po kogoś byśmy sięgnęli. Mamy to, co mamy i nie narzekamy.

Pozyskany pod koniec września Dani Pinillos to chyba klasyczny transfer-okazja? Rok temu grał jeszcze w Championship, kilka lat temu posmakował nawet Primera Division, a do piłkarskich emerytów go nie zaliczymy.

Ten ruch wymusiła potrzeba chwili. Przez całe lato mieliśmy problem z lewą stroną obrony. Odszedł Artur Pikk, który był etatowym zawodnikiem na tej pozycji, a sami zrezygnowaliśmy z Marcina Warcholaka. Powstała dziura i cały czas intensywnie kogoś tu szukaliśmy. Chcieliśmy zawodnika posiadające już jakieś obycie, ale jednocześnie – jak pan zauważył – bez nie wiadomo jakiego bagażu wiekowego. Dani Pinillos w tę charakterystykę się wpisuje. Fajny, ciekawy transfer, którego nie powstydziłyby się nawet kluby Ekstraklasy.

Zaznaczył pan, że z Warcholaka sami zrezygnowaliście. Z tych, którzy odeszli latem, kogoś chciał pan zatrzymać?

Przychodząc tutaj, mieliśmy już nakreślone pewne ramy działania, czyli że zespół będzie odmładzany i „spolszczany”.  Ten kierunek obrałem wspólnie z klubem i uważam, że jest on dobry. Nie ma wątpliwości co do umiejętności Marquitosa, którego wielu uważa w Legnicy za jednego z lepszych zawodników w historii Miedzi. Ktoś taki na pewno i teraz by się przydał, ale miał kolejną kontuzję. Już po rozstaniu z nami przeszedł operację pachwiny i dopiero dochodzi do siebie. Nie mógł być gotowy do gry na sto procent, dlatego zapadła decyzja, z którą trudno dyskutować.

Kapitalne momenty potrafi mieć Joan Roman. Pracował pan kiedyś z piłkarzem o większym potencjale?

Pracowałem w ostatnim ekstraklasowym sezonie Odry Wodzisław, w którym przyszli do nas Mauro Cantoro i Brasilia. To byli zawodnicy o ogromnym potencjalne technicznym, robiący różnicę na boisku. Joan Roman także ma takie możliwości. Jest sympatycznym, chętnym do pracy chłopakiem, który imponuje wyszkoleniem i idealnie nadaje się do gry kombinacyjnej, co bardzo mi odpowiada. Nie wiem, czy dopiero teraz, ale zaczął dobrze pracować w defensywie, można na niego liczyć. W szatni to również pozytywna postać, a po przyjściu Pinillosa jeszcze bardziej powinien rozwinąć skrzydła w tym aspekcie.

To na koniec o pana ostatnich miesiącach w Jastrzębiu. W dzienniku „Sport” przyznał pan, że rozkład tamtej szatni zaczął się już zimą. Precyzował pan potem, że chodziło o wstawienie się za zawodnikiem, którego powinien wyrzucić, że należało przewietrzyć szatnię. Do tego zaległości płacowe i seria meczów z fatalną skutecznością. To cztery główne powody tego niepowodzenia, ale co było początkiem tych szatniowych kwasów?

Wiem, że pewne sprawy wszystkich by ciekawiły, ale niestety o wydarzeniach wewnątrz szatni nie wypada mi mówić w szczegółach. Mogę tylko powtórzyć to, co już powiedziałem. Zimą doszło do pewnych zajść, na które powinienem zareagować bardziej stanowczo. Szatnia była przeciwko jednemu zawodnikowi i chciała jego odejścia. Poszedłem pod prąd, doprowadziłem do tego, że został. Chciałem być za dobry, zwyciężył sentyment, że rok czy dwa lata temu ktoś coś tam zrobił dla zespołu. Wszystko się skumulowało i poszło w złym kierunku, psując atmosferę. To był decydujący moment, od którego zaczęły się dalsze problemy.

Podczas kursów trenerskich starsi koledzy powtarzali, że jeśli masz w zespole piłkarza negatywnie wpływającego na resztę, to jak dobry by nie był, trzeba się go pozbyć. W przeciwnym razie będzie skupiał wokół siebie kolejnych niezadowolonych. 4-5 takich mamy już przy ogłoszeniu kadry meczowej, a po ogłoszeniu wyjściowego składu ta liczba rośnie do 9-10. W takich chwilach buntownik łatwo pociągnie za sobą innych, taka jest niestety natura ludzka. Tu kontekst był trochę inny, ale faktem jest, że tego nie przeciąłem, szatnia zaczęła się dzielić i później miało to przełożenie na boisku. Winię sam siebie, to dla mnie cenne doświadczenie.

Tylko co było genezą tych zajść? Zespół poczuł się zbyt pewnie czy doszło do tego bez konkretnego powodu i zabrakło jedynie odpowiedniej reakcji?

Nie chciałbym rozwijać wątku. To sytuacje, które niewiele wspólnego miały ze sportem.

Czyli gdyby mógł pan cofnąć czas, ponownie odszedłby w tamtym momencie?

Tak. To było nieuniknione. Cokolwiek by się działo, nie zostałbym w Jastrzębiu na kolejny sezon.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Szymon Janczyk
0
Abramowicz o kryzysie Radomiaka: Nasza tożsamość jest niewyraźna, a balans zachwiany

Komentarze

0 komentarzy

Loading...