Reklama

Boruc o mnie nie zapomniał. Obserwuje mnie na Instagramie, a to w tych czasach dużo znaczy!

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

12 października 2020, 12:26 • 14 min czytania 10 komentarzy

Jak dużo osób odezwało się z gratulacjami po wyczekiwanym debiucie w Ekstraklasie i czy cokolwiek to znaczy? Ile znaczy “follow” od Artura Boruca? Dlaczego ludzie w Gliwicach i w Bielsku-Białej jeżdżą za wolno? Czy brak cierpliwości to wada? Dlaczego mówi o sobie, że piłkarsko nie czuje się wicemistrzem Polski, ale w kwestii bycia częścią drużyny już tak? Jak piłkarze Piasta pili piwo w barze przy meczach Ligi Mistrzów i dlaczego to żadna sensacja? Czy czuje się lepszy od Martina Polacka? Jak hotelowa recepcjonistka nie rozpoznała drużyny Podbeskidzia? Na te i na inne pytania w rozmowie z nami odpowiada bramkarz Podbeskidzia Bielsko-Biała, Rafał Leszczyński. Zapraszamy. 

Boruc o mnie nie zapomniał. Obserwuje mnie na Instagramie, a to w tych czasach dużo znaczy!

***

Człowiek zagrał jeden mecz w Ekstraklasie i już się telefony rozdzwaniają.

Tak to chyba działa. 

Później będzie pierwszy babol, pierwszy gorszy występ i zacznie się jazda.

Korzystaj ze swoich pięciu minut. To już drugie w karierze. 

I tak dostałem mniej wiadomości, telefonów, smsów niż po debiucie w reprezentacji. To było coś szalonego, coś nieopisywalnego. Przypomnieli sobie o mnie ludzie, z którymi od wielu lat nie miałem żadnego kontaktu. Super, gratulacje, jesteś gość, pisali. Sukces ma wielu ojców. Z porażką jesteś sam.

Reklama
A jak jest teraz? W skali kraju twój debiut w Ekstraklasie nie był wielkim wydarzeniem. 

Dla mediów to fajna historia na kilka godzin. Przez lata czekałem. Nie spełniałem oczekiwań. Zalegałem w szafie. Nagle po tylu latach wyszedłem i można mnie poobserwować na najwyższym poziomie.

Może uda ci zagrać z Legią, więc znowu masz szansę zetknąć się ze swoim idolem, Arturem Borucem. 

Nie podpalajmy się, nie zacząłem nawet grać. Zagrałem jeden mecz. Jeśli zagram w dziesięciu-piętnastu spotkaniach, to będziemy mogli powiedzieć, że bronię w Ekstraklasie. Boruc? Całe życie jest moim idolem. Uwielbiałem oglądać jego parady. Niebywale imponował mi swoją charyzmą.

Spotkałeś go na kadrze, ale to nie jest taka postać, która weźmie młodego na bok i będzie go wprowadzać krok po kroku. Mrukliwy lider, który chodzi swoimi ścieżkami. 

Jasne, ale to niczego nie zmienia. Fajna historia, bo przewijaliśmy się przez tych samych ludzi. On też grał w Dolcanie Ząbki, gdzie został wypożyczony z Legii, więc jak spotkaliśmy się na kadrze, to podpytywał mnie, co tam u kogo słychać, jak się trzymają jego starzy znajomi. Z bramkarzy, którzy wtedy byli na kadrze, z nim miałem najlepszy kontakt. Nie ze Szczęsnym, nie z Tytoniem, a właśnie z Borucem. Graliśmy razem w ping-ponga, pogadaliśmy. Kurde, jak teraz myślę, to chciałbym zmierzyć się z Legią. Takie starcie Legia-Podbeskidzie, Boruc-Leszczyński w bramkach, widzę to.

Z kimś jeszcze złapałeś kontakt na kadrze?

Za młody byłem i za krótko na kadrze, żeby z kimś nawiązać kontakt. Ale taki Boruc o mnie nie zapomniał. Obserwuje mnie na Instagramie.

To już coś. 

Lajkujemy sobie zdjęcia.

Follow to follow, like to like. 

W tych czasach to mnóstwo znaczy! Fajne zachowanie z jego strony, że nie udawał, że chłopaka nie zna, bo trochę czasu jednak razem spędziliśmy.

Reklama

Jak ludzie w Bielsku-Białej jeżdżą samochodami? Bo w Gliwicach narzekałeś, że za wolno. 

Troszkę lepiej. Pięćdziesiąt kilometrów na godzinę to jest już solidna prędkość. Często się denerwuję za kierownicą, ludzie w Bielsku śmieją się, że rejestracja „SZY” to same kłopoty na ulicy.

Jesteś przyzwyczajony do warszawskich standardów. 

Jeśli w Warszawie się nie wepchniesz, to będziesz musiał czekać do usranej śmierci, żeby w ogóle ruszyć z miejsca. Trzeba sobie radzić. Ale poradziłem sobie. Jak przyspieszam w odpowiednim momencie, to i tutaj wszędzie dojadę na czas.

Odpowiada to trochę najważniejszym momentom w twojej karierze. Ekspresowy debiut w reprezentacji Polski. Dużo czekania, stania w miejscu i dopiero wyczekiwany debiut w Ekstraklasie. 

Nie ciążyło mi to. Sam się nie powołałem, sam się nie wystawiłem w meczu z Norwegią. Nie było to zależne ode mnie. W Ekstraklasie mogłem zadebiutować jeszcze w Gliwicach, ale do piątej czy do szóstej kolejki nie byłem nawet zgłoszony do gry, bo Piast nie mógł się dogadać z Dolcanem na ekwiwalent, choć od stycznia byłem już podpisany. Doszedł do tego fakt, że jak parafowałem kontrakt, to trenerem był jeszcze Angel Garcia, później przyszedł Latal, który nic nie widział o moim transferze. Przeżył szok. Wchodzi do szatni, a tam siedzi jakiś ogórek z I ligi.

Hiperbolizujesz, ale Radoslav Latal faktycznie mógł mieć ból głowy, bo zastał pięciu bramkarzy. 

Kuba Szumski, Alberto Cifuentes, Dobrovij Rusov, Kuba Szmatuła i ja. Tłok. Wtedy prezesem był Adam Sarkowicz. Mówił mi, że biorą Rusova, pół roku mają go promować, po czym sprzedać za dobrą kwotę. Wyszło, jak wyszło. Miałem przyjść za pół roku. Być jego naturalnym następcą. Potoczyło się inaczej. Na tamten moment wydawało się to dobrą decyzją, bo w Gliwicach nie było stabilnego numeru jeden. Mogłem powalczyć.

Między wami było dużo złej krwi?

Nie jestem konfliktowy. Staram się bazować na atmosferze. Wiadomo, że czasami wrócisz do domu, ponarzekasz, ale nigdy nie miałem sytuacji, że napieprzaliśmy na siebie wzajemnie z bramkarzem, z którym rywalizowałem o bluzę numer jeden. To nie byłoby w moim stylu. Wszędzie jeden drugiego starał się motywować do cięższej pracy.

Nie było kopania dołków, negatywnej relacji, niezdrowej rywalizacji. Każdy patrzył na swoje dobro, trener wybrał Kubę Szmatułę i nie miałem z tym problemów. Kibicowałem mu. Cieszyłem się, że życie oddało mu po latach czekania szansę i bronił regularnie w zespole, który miał ekstra wyniki.

Byłeś jedynym reprezentantem w tym gronie. 

Oj, wiadomo, że w szatni musiała być z tego szyderka. Pozytywna, sam się z tego śmiałem, bo co mi pozostawało? Nic nie mogłem z tym zrobić, że w kadrze zagrałem, a w Ekstraklasie nie mogłem zadebiutować. Piast przedłużył mi umowę po roku w Podbeskidziu, ale za wszelką cenę chciałem zostać w Bielsku, bo dobrze się tutaj odnalazłem, a przy tym czułem się oszukany przez parę osób w Gliwicach. Nie chciałem mijać się z nimi na korytarzu, patrzeć na nich. Chciałem rozwiązać umowę z Piastem.

Ciekawa historia. Szumski jest pierwszym bramkarzem Rakowa. Cifuentes zrobił awans do La Liga. Ty po kilku latach zadebiutowałeś w Ekstraklasie. Szmatuła wtedy bronił, zrobił wicemistrzostwo, później mistrzostwa. Rywalizowaliście, a każdy musiał poczekać na swój moment.

Fajnie się potoczyły te losy.

Cierpliwość to słowo klucz?

Dajcie spokój, nie mogę o sobie powiedzieć, że byłem cierpliwy. Po straconym półroczu w Gliwicach, powiedziałem od razu, że to totalna porażka, chcę iść na wypożyczenie i nie wyobrażam sobie, że siedzieć na ławce. Strata czasu. Latal powiedział mi, że super wyglądam w treningach i że nie zamierza mnie puścić. Sztab podjął decyzję, że będziemy rotować się na ławce rezerwowych – dwa mecze będzie jeździł Dobrov, dwa mecze będę jeździł ja. Skończyło się tak, że Dobrov był trzydzieści razy, a ja byłem siedem, kiedy on był niedysponowany.

Nie byłem cierpliwy, nie miałem okazji, żeby szybciej stamtąd odejść. Był jeszcze taki okres, że trener Robert Podoliński pracował w Podbeskidziu i chciał mnie w klubie, ale nie byłem w stanie uwolnić się z kontraktu w Gliwicach. Musiałem posiedzieć jeszcze w Piaście przez pół roku w wicemistrzowskim sezonie. Trener Dźwigała, jak Podbeskidzie spadło, zadzwonił z propozycją i nawet specjalnie długo się nie zastanawiałem.

Z czasem nauczyłeś się cierpliwości?

Wiecie, wydaje mi się, że cierpliwość cierpliwością, ale nigdy nie godziłem się z tym, że nie gram. Zawsze uważałem, że mi należy się miejsce w pierwszym składzie i starałem się to udowodnić. Bywa różnie. Czasami ma się kryzys mentalny, ma się wszystkiego dosyć, ale uczyłem się nie załamywania rąk, bo to nikomu niczego nie da. Cierpliwość popłaca, tak mówią, przychodzi z czasem, ale gorąca głowa, impulsywne reagowanie, też wcale nie musi okazać się zgubna.

Nie jest tajemnicą, że nie dogadywałeś się z Radoslavem Latalem. 

Nie dogadywałem się to za duże słowo. Poza zwykłym przywitaniem nie mieliśmy praktycznie kontaktu. Na obozie na Węgrzech była taka jedna sytuacja. Latal powiedział:

– Jeśli zostaniesz w klubie, to zagrasz w sparingu, jeśli odejdziesz, nie zagrasz.

Odpowiedziałem, że chcę odejść, więc nie zagrałem.

Zdarzało się, że po wygranym meczu przytulał wszystkich na misia, a po przegranym nie wchodził nawet do szatni, wysyłając do piłkarzy asystenta, który miał na tablicy napisać, że trening jest za dwa dni.

W szatni wywiązała się świetna atmosfera. Panował świetny klimat. Nie przypominam sobie, żebyśmy trenowali trzy różne ustawienia, trzy różne taktyki – to wszystko wychodziło same sobie w meczu. Działała inteligencja chłopaków. Zimą, kiedy byliśmy liderami, pojechaliśmy na obóz do Hiszpanii, mając genialną atmosferę, ale popsuła się, kiedy niespodziewanie ściągnięto parę nowych twarzy i ci, którzy dotąd grali regularnie, poczuli brak zaufania.

Już letnie sparingi mieliśmy takie, że przegrywaliśmy wszystko, dosłownie wszystko, oprócz jednego sparingu z Chrobrym Głogów, kiedy był remis, więc sami między sobą śmialiśmy się nawet, że czeka nas dramatyczna walka o utrzymanie do ostatnich kolejek.

Martin Nespor potykał się o własne nogi. 

Dużo rzeczy zagrało. Co Patrik Mraz nie wrzucił na bliższy słupek, to trafiał Nespora w głowę i wpadało do bramki. Nie miało prawo się to wydarzyć, a wydarzało się nie tyle raz czy dwa, a wiele razy. Sami w zespole byliśmy zaskoczenie, że wyglądamy, jak wyglądamy.

Ale paru dobrych zawodników w Piaście było.

No było, wiadomo. Weźmy nawet takiego Gerarda Badię. Piłka mu nie przeszkadzała. Lewa noga nie tylko do wchodzenia do tramwaju. Zresztą, mam wrażenie, że właśnie tacy zawodnicy stanowią największą różnicę między I ligą a Ekstraklasą.

Czujesz się wicemistrzem Polski?

W kwestii boiskowego udziału – nie. W kwestii atmosfery, bycia częścią drużyny – oczywiście, że tak. To był monolit. Pamiętam nasze środowe wyjścia na Ligę Mistrzów.

Słynne kubki po kawie?

Słynne cappuccino. Wychodziliśmy całą drużyną do baru na Ligę Mistrzów, gdzie piwo dawno nam w kubkach na kawę, żeby ludzie wokół nie robili sensacji z tego, że piłkarze Piasta w środku tygodnia piją sobie browarka. Zawsze było z klasą. Pełna kulturka. Każdy wiedział, że następnego dnia rano mamy trening, to budowało nas od środka. Ale, no właśnie, o atmosferze dużo, a piłkarsko to była fajna ekipka. Muraś jest w Turcji, Dziczek w Serie B, duża część chłopaków zrobiła mistrzostwo.

Pomyślałbyś wtedy, że ty i Kornel Osrya będziecie wzorowymi ojcami?

(śmiech)

Znamienne. 

Nie myślałem wtedy, że będę ojcem, ale z wiekiem to stało się naturalne. Jest czas na zabawę i jest czas na założenie rodziny.

W Polsce jesteśmy strasznie przewrażliwieni na punkcie stereotypowych schematów piłkarskiego profesjonalizmu i traktujemy piłkarzy trochę jak cyborgi. 

Wygrasz mecz i nie możesz wypić dwóch piw, bo za tydzień grasz mecz? No bez jaj. Z całym szacunkiem, te dwa piwa nikomu jeszcze nie zaszkodziły. Wszystko jest dla ludzi. Nie można tego zakazać. Oglądałem FootTrucka z Wojtkiem Szczęsnym, który mówił, że jak w Arsenalu czasami przychodził na śniadanie, to w stołówce unosił się taki odór alkoholu, że ciężko było oddychać. I że takie persony, tacy piłkarze byli pijani czy na kacu, że wszyscy by się porządnie zdziwili.

Jak Krzysztof Brede argumentował to, że sadza na ławce Martina Polacka i od teraz będzie grał Rafał Leszczyński? 

Pół godziny przed meczem ze Stalą Mielec zawołał mnie do siebie i powiedział, że będę dzisiaj bronił.

Nie ma wielkiej historii. 

No, nie ma. Martin Polacek też został o tym poinformowany. Krzysztof Brede dodał, że pod nieobecność Łukasza Sierpiny będę kapitanem i obiecał, że jedynkę zostaję nie tylko na jeden mecz.

Serce szybciej zabiło czy zbyt doświadczonym jesteś już zawodnikiem, żeby się ekscytować takimi spotkaniami.

Spokojnie do tego podszedłem. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Nie było stresu. Wyszedłem, znałem swoją rolę i wiedziałem, że nie mogę próbować robić rzeczy ponad stan. Najgłupsze, co mógłbym zrobić, to próbować świrować i na siłę się pokazywać. Leci piłka, złap, daj pewność zespołowi.

Opaska kapitańska daje pewność siebie?

Byłem nią zaskoczony, ale tylko dlatego, że byłem przekonany, że będzie grał Łukasz Sierpina. Hierarchia jest, jaka jest i to się nie zmienia. Nie gra on, opaskę zakładam ja. Dodatkowy smaczek.

W reprezentacji przed tobą popełniający wówczas masę błędów duet Wilusz-Rzeźniczak, w Ekstraklasie jeszcze bardziej elektryczny duet Osyra-Baszłaj. Pół-żartem, pół-serio: nie miałeś ułatwionego zadania, a dwa czyste konta zachowałeś. 

Nie podchodziłem tak do tego.

Mogłeś mieć realne obawy, że dostaniesz pięć bramek w ekstraklasowym debiucie. 

Miałem swoją robotę. Musiałem zachować spokój, nie panikować. Wiadomo, że jak we wcześniejszych dwóch meczach dostajesz osiem bramek, to jest jakaś doza niepewności w głowie bramkarza. Ale starałem się patrzeć na sprawę pozytywnie. Chyba się opłaciło, bo zaliczyłem czyste konto.

Podbeskidzie przez te wszystkie lata, kiedy w nim grasz, bardzo się zmieniło, prawda? Znormalniało. 

Co roku była tu ambicja walki o awans.

Dlaczego nie wychodziło?

Moim zdaniem była za duża rotacja zawodników. Od momentu, kiedy przychodziłem do klubu, a tydzień wcześniej przyszedł Łukasz Sierpina, potem z wypożyczenia wrócił też Bartek Jaroch. Reszta się wymieniła. Każde okienko przynosiło napływ dziesięciu-piętnastu nowych piłkarzy. Okienko w okienko to samo. Pół roku temu, w hotelu, w którym stacjonujemy przed meczami, pani na recepcji śmiała się, że w ogóle chłopaków nie poznaje, bo co chwilę się zmieniają. Brak stabilizacji i cierpliwości był największym błędem władz klubu. Najpierw było myślenie, że mają grać sami młodzi. Potem, że trzeba brać doświadczonych. Następnie mieszanka. I tak dookoła, bez dłuższe wizji.

Jak robiliśmy awans, to przed sezonem nie było wielkich rotacji. To zagrało najlepiej.

Ulżyło wam, kiedy dowiedzieliście się, że z Ekstraklasy spada tylko jedna drużyna?

Utrzymanie to cel minimum. Byłby do wstyd, jeśli jedną jedyną drużyną, która spada z ligi, było Podbeskidzie. Za wszelką cenę trzeba zostać w Ekstraklasie.

W Bielsku-Białej jest klimat na Ekstraklasę?

Klimat w mieście idzie w parze z wynikami. Im lepsze osiągamy wyniki, tym większe odczuwamy zainteresowanie całym klubem, całym jego zapleczem, całą jego otoczką. Wiadomo, że do tej pory wyniki w Ekstraklasie mamy mocno średnie, nie przychodzi na nasze mecze zbyt dużo ludzi, ale jestem przekonany, że Bielsko-Biała zasługuje na Ekstraklasę, na większą piłkę.

Widzisz jakąś paralelę między szatnią Piasta a szatnią Podbeskidzia?

Inne szatnie. Rzadziej się spotykamy poza treningami niż miało to miejsce w Gliwicach. Mam wrażenie, że szatnia jest tu starsza, nie ma potrzeby tak częstego wychodzenia. Czasy też się pozmieniały. Nie jest tak, że wszyscy idą razem jako drużyna, tylko każdy patrzy bardziej na siebie. Ja jako profesjonalista, ja jako dobry wykonawca, ja jako zaczynający od siebie.

Jesteś świeżo upieczonym tatą. To zmienia podejście do codzienności. 

Kiedyś myślałem, że to puste gadanie, że to nie może być jakaś wielka rewolucja. Ale przekonałem się o tym na własnej skórze. Coś ci nie idzie. Jesteś wkurzony. Masz gorszy trening, gorszy okres, cokolwiek. Wchodzisz do domu i tego nie ma. Zostawiasz to za sobą. Patrzysz na młodego i nie myślisz o niczym innym, oprócz tego, że on jest szczęśliwy. O niego dbasz, jemu ma być dobrze.

Przed meczem z Rakowem powiedziałem chłopakom, że jak strzelą gola, to chyba należy mi się kołyska. Strzeliliśmy gola, ale byłem tak podjarany tym faktem, że wiadro na głowie, zasnąłem w bębnie i zapomniałem o kołysce. Dopiero oni mi przypomnieli, podbiegając do ławki.

Młody był na meczu ze Stalą?

Śmiałem się do telewizji klubowej, że zaliczyliśmy dwa debiuty. Mój i dzieciaka, który ma dwa tygodnie, a już był na meczu w Ekstraklasie.

To była presja, żeby pokazać się z dobrej strony. 

Jeden bramkarz woli dowiedzieć się, że zagra na kilka dni przed meczem, a drugi na kilka minut, żeby nie mieć czasu na przesadne rozmyślanie.

A jak jest z dowiadywaniem, że nie będzie się grało? 

Złamany nos na odprawie przedmeczowej jest najgorszy. Lepiej wiedzieć, że nie grasz na tydzień wcześniej, żeby móc sobie wszystko w głowie ułożyć i nie gotować czajnika w głowie.

Często miałeś łamany nos. 

Parę razy się zdarzyło. Mój przypadek nie jest odosobniony, kto był w szatni piłkarskiej, to doświadczył tego uczucia.

Jednym zdarza się częściej, innym rzadziej, ty akurat parę razy mogłeś zwątpić. 

Nigdy nie myślałem, że moja kariera nie ma sensu, ale zdarzały się momenty, że trener w ogóle mnie nie zauważał. Chodziłem zdenerwowany, kawkę albo herbatkę można było zaparzyć, ale to zawsze miało prowadzić do jakiegoś tąpnięcia, do jakiejś zmiany, do jakiegoś kroku naprzód.

Nie ma co ukrywać, po debiucie w kadrze wszyscy spodziewali się po tobie dużo, a zacząłeś popełniać błędy, przestałeś grać, przestałeś rozwijać się harmonijnie i dynamicznie, dzisiaj jesteś w Podbeskidziu, co też świadczy o tym, że kariery na rangę reprezentacyjną nie zrobiłeś. 

Jak wróciłem z kadry, to trener zmieniał filozofię. Nakazano nam bardziej skupić się na budowaniu ataków od tyłu. Nowoczesna piłka. Jako bramkarz miałem brać udział w rozegraniu, szukać krótkich podań.

Mówili, że jesteś w tym dobry. 

Trzeba umieć wyważyć ryzyko. Pamiętam mecz Dolcanu ze Stomilem. Wygraliśmy go 4:2. Prowadziliśmy 4:1. Była 90. minuta. Chciałem zagrać do szóstki, rywal to przeczytał, przejął piłkę, strzelił bramkę.

Dostałeś opieprz? 

Nie było pretensji. Przy prowadzeniu 4:1 mogłem zaryzykować.

W czym jest więc problem?

Na tamtym etapie kariery nie zawsze wyczuwałem, kiedy podjąć ryzyko, a kiedy odpuścić. Im jesteś bardziej doświadczony, tym więcej rzeczy rozumiesz. W Dolcanie brakowało mi ogłady. Po kadrze wyglądałem źle nie tylko na meczach, ale też na treningach. Nie poznawałem siebie. Miałem takie momenty, że nie mogłem złapać piłki. Serio.

Może tak właśnie musiało być?

Czujesz się lepszy od Martina Polacka?

Odpowiem dyplomatycznie: nie czuję się gorszy i nie czułem się gorszy ani przez sekundę czasu, kiedy rywalizujemy.

Nie jest to wielka dyplomacja. 

Nie jestem słabszy, nie odczuwam kompleksów. Czasami trener postawi sobie numer jeden i co by się nie działo, to ten numer jeden będzie grał. Musiałem poczekać na swój moment po awansie.

Na ten moment życia Bielsko-Biała to dla ciebie idealne miejsce? Sporo jeździsz na rowerku, zwiedzasz, to przyjemne miasto, ale też z dala od centrum kraju.

Mam tu wszystko, czego potrzebują do życia. Normalność. Świetne widoki. Trasy rowerowe. Można się zmęczyć. Zrelaksować. Nieprzypadkowo zostałem tutaj na dłużej. I dobrze mi z tym.

ROZMAWIALI JAN MAZUREK I DANIEL CIECHAŃSKI

Fot. Newspix

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

10 komentarzy

Loading...