Reklama

„Prezes Pajączek nie zna się na piłce. Widzew nie ma planu na budowę drużyny”

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

10 października 2020, 10:45 • 12 min czytania 26 komentarzy

– To jest średni zespół pierwszoligowy, który w moim odczuciu nie ma długofalowego planu, jeśli chodzi o stronę sportową. Nie widzę koncepcji budowy drużyny o jakieś rzetelne argumenty. Wszyscy chcą, by Widzew wrócił do Ekstraklasy, ale nie ma na to planu – mówi Łukasz Masłowski, były dyrektor sportowy Widzewa Łódź i Wisły Płock. Rozmawiamy o jego krótkiej kadencji w Łodzi, kompetencjach Martyny Pajączek, błędach, jakie popełnia klub, ale i jakie popełniał Masłowski. Zapraszamy!

„Prezes Pajączek nie zna się na piłce. Widzew nie ma planu na budowę drużyny”
Pasuje do pana określenie raz na wozie raz pod wozem?

Dlaczego?

Niedawno był pan jednym z bardziej chwalonych i rozpoznawalnych dyrektorów sportowych, a teraz jest pan poza tym zawodem.

Troszkę z własnego wyboru, bo po ostatniej krótkiej przygodzie z Widzewem pojawiło się kilka ofert i propozycji. Byłem jednak zrażony, zniesmaczony i być może zmęczony psychicznie całą sytuacją w Widzewie, więc chciałem odpocząć. Myślę, że to powiedzenie można mi przypisać, ale to też poniekąd mój wybór.

Ma pan żal do Widzewa?

To jest i żal, i rozczarowanie. Zostawiłem Wisłę Płock z poziomu Ekstraklasy, cofając się na poziom jeszcze wtedy drugoligowy, choć plany były ambitne – nie tyczyło się to tylko mojej perspektywy, a całego środowiska. Jednak w krótkim czasie zderzyłem się z niecodzienną rzeczywistością. Nie wyobrażałem sobie, że to może tak funkcjonować. Przeżyłem czterech prezesów, cztery różne koncepcje i dzisiaj w kuluarach słychać, że szykuje się kolejna zmiana. Do dziś nie jestem w stanie powiedzieć, w którym kierunku idzie Widzew i jaki ma pomysł. Na pewno żałuję tego, że nie dano nam popracować. Dyrektora i pion sportowy należy ocenić po czasie. My czasu nie dostaliśmy i trudno nam cokolwiek przypisać: czy porażki, czy sukcesy.

Jak tłumaczono panu to rozstanie?

Nie tłumaczono. Poinformowano mnie, że bez mojej wiedzy – nie mówię o zgodzie, nigdy tak do tego nie podchodziłem – zatrudniono Marcina Kaczmarka. A trzy dni wcześniej pani prezes powiedziała mi i trenerowi Smółce, że dostaliśmy kredyt zaufania i mamy budować zespół tak, jak nakreśliliśmy to przed jej przyjściem. Oczywiście współpracując ze sobą. Nagle jednak okazało się, że nie ma trenera Smółki. Dostałem sygnał, że mogę pracować z trenerem Kaczmarkiem, bo żeby było jasne – nikt mnie z Widzewa nie zwolnił. To było rozwiązanie umowy za porozumieniem stron, ponieważ moja etyka i charakter nie pozwoliły, bo do takiej sytuacji dopuścić. Nie potrafiłbym spojrzeć trenerowi Smółce w oczy. Absurdalna i kuriozalna historia. Niestety takie rzeczy wciąż w polskim futbolu mają miejsce.

Reklama
Czyli pani Pajączek mówiąc, że macie zaufanie, już musiała wiedzieć, że go nie macie.

Ja podkreślam, że każdy może mieć swoją koncepcję. Oczywiście to była kolejna koncepcja – zatrudnienie pani Pajączek – i ona mogła być inna od mojej wizji. Ale uważam, że jesteśmy dorosłymi ludźmi, nie jesteśmy dziećmi, możemy usiąść i porozmawiać. Albo widzimy tę współpracę i na jakich zasadach, albo nie. My musimy się dostosować do wizji, bo to pani Pajączek jest szefem, ale nigdy nie było takiej rozmowy. Tylko stwierdzenie o kredycie zaufania. To było zachowanie bardzo nie w porządku i po prostu nieludzkie. Nieodbieranie telefonów z próbą wyjaśnienia… Jasny sygnał, że nasze spojrzenia na piłkę są różne. Absolutnie nie chciałem tego firmować swoim nazwiskiem.

Pani Pajączek ma kompetencje, by kierować Widzewem? Innymi słowy: czy zna się na piłce?

Uważam, że nie zna się na piłce. Jeśli chodzi o zarządzanie klubem – być może tak, nie miałem okazji dotknąć jej fachowości. Marketing, budżet i tak dalej: oceniając to, byłbym nieobiektywny. Natomiast co do strony sportowej mam spore wątpliwości. Mieliśmy kilka króciutkich rozmów i odnosiłem wrażenie, że jest kibicem piłki nożnej, a nie fachowcem.

Spotkałem się z taką opinią, że prezes Kaczorowski pasował panu, bo nie chciał mieć wpływu na Widzew sportowy, a Pajączek już tak.

Wydaje mi się, że skoro mnie zatrudniono w klubie w roli człowieka, który ma odpowiadać za pion sportowy w klubie, to powinienem dostać odpowiedni kredyt zaufania. Mamy przykład klubów, że tak to funkcjonuje i to się sprawdza. Tak było ze mną w Płocku i nigdy tego nie będę ukrywał, jestem za to wdzięczny, a nasza praca przyniosła więcej plusów niż minusów. Możliwości w Łodzi były bardzo duże, w pierwszej lidze też są duże, a w Ekstraklasie byłyby większe niż wtedy Wisły Płock. Dlatego mam trochę żalu, że nie dano nam popracować. Aczkolwiek komfort pracy w tym klubie nie jest łatwy. Presja wyniku, presja kibiców powodują, że to trudne miejsce, ale ja wiedziałem na co się piszę i byłem świadomy swojego wyboru. Nie bałem się. Natomiast na miejscu spotkało mnie wiele rzeczy nieoczywistych i nieracjonalnych, dlatego moja kadencja potrwała tak krótko.

Mówi pan, że to był za krótki okres, by oceniać pana błędy i plusy, ale zatrudnienie Paszulewicza po prostu nie było błędem?

Z perspektywy czasu tak, ale ja powtarzam, że nie robi błędów tylko ten, kto nic nie robi. Znam Jacka, miałem przyjemność z nim pracować i cenię go jako trenera. Tyle że niektórzy trenerzy i piłkarze w pewnym środowisku się zaadoptują, w pewnym nie. Jacek nie zrealizował celu, czyli awansu do pierwszej ligi i z perspektywy można mówić, że to był błąd, bo ktoś inny mógłby to zrobić. Tylko proszę pamiętać: Jacek nie był naszym pierwszym wyborem. Byli kandydaci, którzy albo byli za drodzy, albo nie byli zainteresowani przejściem do Widzewa. My po weryfikacji rynku i rozmowach postawiliśmy na Jacka. Miałem z nim pozytywne doświadczenia w Olimpii. Moja myśl była dobra: znasz trenera, wiesz, na co liczysz. Ale dzisiaj trzeba przyznać: to był błąd. Tylko trudno wskazać klub, który takich nie popełnia.

Czy to był trener pięć czy sześć, należy pamiętać, że chwilę wcześniej nie poradził sobie w GKS-ie.

To, że sobie nie poradził, to nie jest do końca obiektywna ocena. W pierwszym sezonie GKS grał bardzo dobrze i Jacek zajął czwarte czy piąte miejsce po rundzie. Jego ostatnia runda nie była już najlepsza, ale znałem jego warsztat, przygotowanie merytoryczne. Nie wszyscy pamiętają, ale Olimpia po jesieni była na ostatnim miejscu w tabeli i po okresie przygotowawczym udało się ją utrzymać na kilka kolejek przed końcem, co było dużym wyczynem. Stąd próba ratowania kryzysowej sytuacji z Jackiem w Widzewie. To nie było kolesiostwo i prywata. Tylko moja przemyślana decyzja. Oczywiście znów mogę podkreślić, że nietrafiona.

Sam się pan wrzucił na minę, biorąc kogoś, z kim pan już pracował. Odbiór środowiska mógł być różny.

Oczywiście. Jedni to rozumieli, inni nie i nigdy nie zrozumieją. Tak samo jest z transferami i tak dalej. Każda moje decyzja podjęta w roli dyrektora sportowego zawsze była podyktowana dobrem klubu, czy to w Wiśle, czy w Widzewie, czy w Olimpii. Nigdy nie było inaczej.

Reklama

A skąd u pana wiara w Smółkę? To jeden z najbardziej krytykowanych trenerów w Polsce.

Chciałem, by Widzew grał tak jak Arka na początku czy Stal. Jeżeli wszystko przeanalizujemy, to trener Smółka chce grać piłkę ofensywną, zna realia drugiej i pierwszej ligi, pracował na tym poziomie. To trener, który nie stawiał wygórowanych warunków finansowych, po prostu chciał pracować. Do tego ma ogromną charyzmę i pasję. Stąd pomysł na niego. Oczywiście to był też jeden z trzech-czterech trenerów do wyboru, kilku nam odmówiło, spotkaliśmy się ze Smółką i jego koncepcja, podejście do całej sprawy, wpasowywała się w filozofię, której chciałem.

To trudny człowiek.

Przyznam: Zbyszek jest specyficzny i trudny w relacji. Ale ja się nie boję pracować z ludźmi i ustalaliśmy zasady współpracy na początku. Już na starcie były lekkie tarcia, ale każdy miał znać swoją rolę. On najlepiej się czuję, gdy jest na boisku z zespołem. Wszystkie sprawy poza, nie są w jego kompetencji i nie powinien się tym zajmować. Z tego, co wiem, w innych klubach chciał się zajmować wszystkim. Tu nie miałoby to miejsca. A jeżeli trener Smółka ma odpowiednią jakość i organizację w klubie, to jestem spokojny o jego wiedzę i zaangażowanie. Jeśli zaczyna wychodzić poza swoje ramy, są rzeczy, które nie wszyscy mogą zaakceptować. Ja nie pozwoliłbym na to, by zajmował się innymi rzeczami niż pierwsza drużyna.

Jak ocenia pan Widzew teraz?

To jest średni zespół pierwszoligowy, który w moim odczuciu nie ma długofalowego planu, jeśli chodzi o stronę sportową. Nie widzę koncepcji budowy drużyny o jakieś rzetelne argumenty. Wszyscy chcą, by Widzew wrócił do Ekstraklasy, ale nie ma na to planu. Jeśli chodzi o akademię, to został obrany słuszny kierunek, jest tam Maciej Szymański, który wykonuje fantastyczną pracę i ma plan. Natomiast nie ma współpracy z pierwszą drużyną. Jeśli jej nie będzie, to akademia dojdzie do ściany i zderzy się z czymś, z czym nie powinna.

Co ma ŁKS, czego nie ma Widzew?

W ŁKS-ie są konsekwentni i wierzą w to, co chcą zrobić. Tam są dwie, może trzy osoby, które podejmują strategiczne decyzje, w Widzewie takiego schematu nie ma. Jeśli dobrze kojarzę, to jest 20-kilku członków rady, którzy podejmują decyzję, ale nie są to decyzje jednogłośne. Jak akurat jedna podgrupa przekona drugą, to idą w tym kierunku. A ŁKS działa na bardzo twardych fundamentach.

Ma pan wiedzę, czy kadencja pani Pajączek dobiega końca?

Mogę tylko powiedzieć to, co słyszy się w kuluarach – jej pozycja nie jest najmocniejsza. A bierze się to z tego, że w Widzewie nie ma długofalowej koncepcji. Mija rok odkąd pani Pajączek pracuje i trudno nawet powiedzieć, jakie postawiono jej cele. Awans był wywalczony, w bólach, ale został osiągnięty, natomiast wszyscy spodziewali się, że będzie to lepiej wyglądało.

Pytanie, czy jej odejście cokolwiek by zmieniło.

No tak, pytanie co dalej? Kto miałby być następny i na jak długo? Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że Widzew potrzebuje jednego mocnego właściciela, który będzie czuł nie tylko piłkę, ale i biznes. Będzie miał mocny charakter do tego, by prowadzić taki klub jak Widzew.

Można powiedzieć, że pana przejście do Widzewa to była fanaberia, ale i podkreślenie pozycji na rynku.

Nie myślałem w tym kontekście. Oczywiście nie wszyscy rozumieli moją decyzję, że zamieniam klub ekstraklasowy na klub drugoligowy. Może ja też nie rozumiałem tej decyzji i kierowałem się sentymentami, bo przecież byłem z Widzewem związany przez wiele lat jako piłkarz. Myślę, że to była główna przyczyna. Ale spotkanie z panem Brzezińskim i panem Stamirowskim napawało optymizmem, ich koncepcja i strategia była bardzo słuszna. Mam do nich troszkę żalu, że tak łatwo się poddali. Klub sportowy to nie jest pasmo sukcesów, to są też porażki. Tak jak w prywatnym życiu. A tutaj przy pierwszej porażce było poddanie się. Nie było konsekwencji. Wiem, jakie pojawiały się naciski, ale koncepcja była słuszna. Wizja przedstawiona przez nich mnie kupiła, chciałem wprowadzić Widzew do Ekstraklasy, ale na zdrowych zasadach, jeśli chodzi o akademię, skauting i pierwszą drużynę.

Jest panu smutno, patrząc na to, co się stało z Wisłą Płock? Ten klub stał się definicją przeciętności.

Niezręcznie mi się wypowiadać na temat tego, co się dzieje w Płocku. Wygląda to jednak troszkę inaczej niż za naszej kadencji z prezesem Kruszewskim. Aczkolwiek może to jest przejściowy okres? Jest nowy prezes, być może za jakiś czas będzie można ten klub ocenić.

Urzędowa dyplomacja. Jeśli to jest okres przejściowy, to każdy chciałby widzieć, gdzie to zmierza. A nie wiemy do czego ma zaprowadzić ściąganie 26-letniego defensywnego pomocnika z Czarnogóry czy Patryka Tuszyńskiego.

Możemy te transfery oceniać kibicowsko, nasze ruchy były przez większość kibiców oceniane pozytywnie i z tego się cieszę. Ale dzisiaj nie na miejscu byłoby ocenianie pracy Marka Jóźwiaka przeze mnie. Pozostawiam to wam.

A jak pan przyjął odwołanie prezesa Kruszewskiego?

Przykro. Kupę serca włożył w ten klub, wykonał fantastyczną pracę. Zbudował zespół, który był znaczący, jeśli chodzi o Ekstraklasę. Pozostałe zespoły liczyły się z Wisłą. „Wychował” dwóch reprezentantów Polski, poszedł trener z Płocka do kadry, był jednym z inicjatorów budowy stadionu. Wiadomo, ze nic nie trwa wiecznie, ale myślę, że zależało mu na tym, by doczekać wybudowania stadionu i otworzenia go jako prezes. Pewnie dojrzałby w pewnym momencie do tego, by odejść, ale to nie była ta pora i mam nadzieję, że ktoś dostrzeże jego pracę i da mu szansę w innym klubie.

Żeby nie było za różowo – mimo wszystko też się pogubiliście w pewnym momencie, mówię tu o Dźwigale i Vicuni.

Co do Darka: koncepcja była taka sama. Trener, który lubi ofensywny futbol, otwartą piłkę. Chcieliśmy kontynuacji tego, co było z trenerem Brzęczkiem. To był przykład trenera z wiedzą i merytoryką, który nie wkomponował się w zespół i ta sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli. Wyczytałem, że dostał za mało czasu – być może. Jeśli chodzi o Vicunę: to fantastyczny trener i człowiek. Jeden z najlepszych szkoleniowców jakich spotkałem i będę się trzymał tego zdania. To ja popełniłem błędy. Byłem jedną nogą w Widzewie, myśli miałem tam i nie poświęciłem tyle czasu trenerowi, ile on potrzebował. Gdy szliśmy ramię w ramię, wyglądało to bardzo dobrze, Wisła miała swój styl, potem pojawiła się propozycja z Łodzi… Uważam, że to było mało profesjonalne z mojej strony. To był jeden z moich większych błędów i się do tego przyznaję. Okno zimowe wykonałem rzetelnie, ale zabrakło wsparcia. Kibu swoje błędy popełnił, to normalne, natomiast mam żal do siebie. Nigdy w życiu takiego błędu już nie popełnię. Trzeba jeden etap zakończyć, by wejść w drugi. Dzisiaj mamy podobną sytuację w Legii, a na takim poziomie nie można być tu i tu.

Dźwigała mówi, że Wisła Płock nie ma swojego DNA.

Ona ma trenera, który ma mocne DNA. Jeżeli on je przełoży na zespół, to Wisła będzie je miała. Oczywiście musi mieć odpowiednich wykonawców. Czy dzisiaj takich ma?

Panu nie wypada, to ja powiem: nie, nie ma.

Trudno jest przekonać dobrych piłkarzy, żeby poszli grać do Wisły Płock. Ona nie przekonuje pieniędzmi, pięknym stadionem. Ta praca nie jest łatwa. Jest trener, który ma mocny charakter i jest ambitny. Życzyłbym sobie, żeby Wisła znowu miała swoje DNA.

A ile w polskiej piłce klubów ma plan i pomysł?

Dzisiaj najbliższa mojemu sercu jest filozofia Lecha, która opiera się na młodych piłkarzach w pierwszym zespole, do tego dochodzą obcokrajowcy o odpowiedniej jakości. Chciałbym wierzyć w to, że coraz więcej klubów w Polsce ma filozofię, ale myślę, że proporcje nie są jeszcze na tyle optymistyczne.

Odrzucał pan oferty przez brak planu, brak filozofii i organizacji?

Też. Najkonkretniejsza oferta była z Zagłębia Lubin i to szybko, chwilę po tym jak przestałem być dyrektorem w Widzewie. Zagłębie ma odpowiednie fundamenty, ale wiem, że pewne rzeczy są tam nieracjonalne. Podjęcie decyzji transferowej trwa do dwóch tygodni, aż wszystkie szczeble zaakceptują ten transfer. Mieliśmy ostatni dzień okna transferowego i jesteśmy bez szans, żeby transfer wykonać, a on mógłby być kluczowy.

Na tym się sparzył Michał Żewłakow.

Tak i głośno o tym mówił. Ale na pewno ten klub daje możliwości spokojnej pracy, dopóki nie zmieni się sytuacja polityczna. Inne oferty też były, już bez nazw, ale mnie absolutnie nie interesowały. Nie czułem wówczas potrzeby powrotu do klubu. Dzisiaj mija rok i powoli brakuje mi adrenaliny, odpowiedzialności za wynik, zespół i klub. Być może niebawem pojawi się ktoś, kto będzie chciał współpracować z Masłowskim, a Masłowski będzie chciał współpracować z nim.

Rozmawiał PAWEŁ PACZUL

Fot. Newspix & FotoPyk

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Piotr Rzepecki
0
Świetny Foden, szczupak De Bruyne. Lekcja futbolu na Amex Stadium

Weszło

Polecane

Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”

Jakub Radomski
3
Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”
Polecane

Czasy się zmieniają, on wciąż na szczycie. O’Sullivan walczy o ósme mistrzostwo świata

Sebastian Warzecha
10
Czasy się zmieniają, on wciąż na szczycie. O’Sullivan walczy o ósme mistrzostwo świata
Polecane

W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby

Szymon Szczepanik
35
W objęciach Skarbu Państwa. Sprawdzamy wkład państwowych spółek w polskie kluby
Polecane

Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”

Kacper Marciniak
18
Czy każdy głupi może wejść na Mount Everest? „Bilet lotniczy i wio”

Komentarze

26 komentarzy

Loading...