– Dług Legii – poza zadłużeniem związanym z akademią – wynosi w tej chwili spokojnie ponad sto milionów złotych. Na pewno część jest do spłaty już teraz. Legia boryka się więc z pokryciem strat za obecny sezon i z obsługą długów. Sytuacja jest niemałym wzywaniem. Nie znam jej aż tak dobrze, ale wydaje mi się, że dalsze zadłużanie jest niemożliwe. Wyjściem jest pozyskanie inwestora lub dołożenie pieniędzy przez właściciela. To dylemat, przed którym stoi w tym momencie Dariusz Mioduski. Nie zazdroszczę, a nawet współczuję – mówi Maciej Wandzel, były współwłaściciel Legii Warszawa, w najnowszym odcinku Stanu Futbolu. Spisaliśmy dla was najciekawsze wypowiedzi na temat sytuacji w zespole mistrzów Polski po pucharowej klęsce. Nie zabrakło też nawiązań do przeszłości.
Wandzel o… finansach Legii:
Postaram się przedstawić sytuację w wersji dla opornych, bo wiem, że sprawy finansowe nie są pasją dziennikarzy sportowych. To jest tak, że przez lata Legia miała przychody krajowe na poziomie 110-130 milionów złotych. To się bardzo mocno zmieniło przez pandemię koronawirusa. Tak naprawdę źródłem zysku dla klubu jest gra w fazie grupowej Ligi Europy. To dla Legii obowiązek nie tylko prestiżowy, ale i biznesowy. Przez lata udawało się ten obowiązek wypełniać bez większych problemów. Co oznaczało około pięćdziesięciu milionów złotych dla klubu. Dodatkowe duże pieniądze są wtedy, gdy do Ligi Europy przechodzi się po odpadnięciu w ostatniej fazie eliminacji do Ligi Mistrzów. To jednorazowo pięć milionów euro. Jeśli się przegrywa przedwcześnie, tak jak Legia z Omonią, albo walczy o awans drogą Lecha, to te pieniądze już są mniejsze. Lecz wciąż bardzo duże.
Te pieniądze – lub ich brak – decydują o obrazie finansów klubu. Legii czwarty raz z rzędu nie udało się przebrnąć eliminacji. To potężny problem. Za pierwszym razem, w sezonie 2017/18, Legia poradziła sobie w ten sposób, że miała spore zasoby gotówkowe z poprzednich czasów. Gotówka, raty za sprzedaż zawodników. Różne należności. Wystarczyło drobne zadłużenie, by pokryć stratę pięćdziesięciu milionów. W kolejnym sezonie tych rezerw już nie było. Dariusz Mioduski wyłożył z osobistego majątku około trzydziestu-czterdziestu milionów złotych. Legia zaczęła się też zadłużać. Dziura w sezonie 2018/19 została pokryta w ten sposób. Klub przetrwał, lecz było to trudne.
Maciej Wandzel, Bogusław Leśnodorski, Dariusz Mioduski
Potem przyszedł sezon 2019/20. Kolejny raz Legia nie zarobiła pieniędzy za udział w fazie grupowej Ligi Europy. Po pandemii nastąpiło załamanie przychodów. Znów udało się jednak przetrwać. Po pierwsze dlatego, że Legia była olbrzymim beneficjentem nowego kontraktu telewizyjnego. Dostała o piętnaście milionów złotych więcej. Przede wszystkim – zrealizowała fantastyczne transfery. Sprzedano Sebastiana Szymańskiego, Sandro Kulenovicia, Radosława Majeckiego, Jarosława Niezgodę. Szybko licząc, klub mógł na tych zawodnikach zarobić ponad siedemdziesiąt milionów złotych. Legia przetrzymała jeszcze jeden sezon dzięki tym transakcjom.
Teraz mamy kolejny rok. Znów nie ma tych pięćdziesięciu milionów złotych. Do tego dochodzi COVID-19, bardzo potężny cios. Krótkoterminowo jedynym źródłem gotówki jest w tej chwili sprzedaż Michała Karbownika, ale pozostały na to trzy dni. Pozycja negocjacyjna Legii jest zła, więc kwota uzyskana za Karbownika będzie znacznie niższa, niż pierwotnie zakładano. Nie wystarczy na to, żeby pokryć dziurę w budżecie. Na wyczucie biznesowe – pieniądze za Karbownika zostaną wydane po miesiącu, jeśli nie po tygodniu. To jest biznes, trzeba płacić pensje. Podejrzewam, że budżet płac zawodników się zwiększył, bo władze Legii antycypowały awans do europejskich pucharów. Teraz trzeba tę żabę zjeść. Dług Legii – poza zadłużeniem związanym z akademią – wynosi w tej chwili spokojnie ponad sto milionów złotych. Na pewno część jest do spłaty już teraz. Legia boryka się więc z pokryciem strat za obecny sezon i z obsługą długów.
Sytuacja jest niemałym wzywaniem dla Dariusza Mioduskiego. Nie znam jej aż tak dobrze, ale wydaje mi się, że dalsze zadłużanie jest niemożliwe. Wyjściem jest pozyskanie inwestora lub dołożenie pieniędzy przez akcjonariusza. To dylemat, przed którym stoi w tym momencie Dariusz Mioduski. Nie zazdroszczę, a nawet współczuję.
… wypożyczeniu Joela Valencii:
Poważny klub nie powinien takich ruchów robić. Nie wyobrażam sobie, cofając się pamięcią kilka lat wstecz, że godzimy się – starając się zwiększyć swój potencjał – na wypożyczenie zawodnika, któremu płacimy pensję, on się u nas odbudowuje, a potem odchodzi za darmo. To jest wyraz desperacji, ale musicie to zrozumieć. W ubiegłych trzech latach Legia borykała się z tym, by pokrywać straty. Udawało się to zrobić, ale nie wystarczało już pieniędzy na dobre transfery przychodzące. Nie ma nic za darmo. Dlatego akceptowano oportunistyczną politykę transferową. Wyszukiwano zawodników po przejściach. Poza jednym bardzo odważnym krokiem – Bartoszem Sliszem – do Legii trafili zawodnicy darmowi, którym trzeba było zapewnić wysoką pensję. I liczyć się z tym, że już się na nich nie zarobi. Teraz tak naprawdę Legia ponosi konsekwencje takiego podejścia do budowania drużyny.
Zwracam uwagę, że od czasu zmiany właścicielskiej Legia zarabia znaczną część pieniędzy na zawodnikach, którzy już wcześniej byli albo w drużynie, albo gdzieś wokół niej. Vadis, Moulin, Majecki, Kulenović, Szymański, Niezgoda, Prijović… To jakieś sto milionów złotych wpływów. A jeżeli chodzi o późniejsze transfery, no to można na placach jednej ręki policzyć zyski. Carlitos do podziału z Wisłą. Cafu, Novikovas. Nie ma tych piłkarzy zbyt wielu. Nie ma rezerw. Takie są konsekwencje „ostrożnej” polityki. (…) Z tam Valencią po odpadnięciu pucharów zostaliśmy teraz jak Himilsbach z angielskim.
… o polityce transferowej Legii:
Polityka Legii opiera się o dwa typy transakcji. Jedna – na przykład Walerian Gwilia – to dobrze grający, zweryfikowani w polskiej lidze piłkarze. Solidni, po dobrym sezonie. Do wzięcia za darmo. Druga grupa – przykładem Bartek Kapustka – to zawodnicy znani, kiedyś z dużym potencjałem. Do tak zwanego odbudowania. Też do wzięcia za darmo lub z małą opłatą. Z nadzieją, że wrócą do formy. Nie ma jakościowych ludzi z zewnątrz. Takich jak Prijović, Nikolić, Duda. Po pierwsze – ze względów finansowych. Po drugie – z racji na przyjętą politykę. Której wszyscy ulegli. Paweł Wszołek, Bartek Kapustka. Bardzo medialne wyrażenia. Ale prawda jest taka, że liczą się konkrety, a nie blichtr. Ważne jest to, ile realnie dany zawodnik w ostatnim czasie grał i w jakiej był formie.
… możliwym odejściu Antolicia
Musimy być realistami. Każda oferta, która pozwoli pozyskać Legii trochę środków, jest dobra. Musimy zaakceptować, że tak teraz będzie. Jeśli byłbym w takiej sytuacji, to byłbym zmuszony do podejmowania tego typu decyzji. Szatnię konstruować trzeba w sposób przemyślany. Vuković, cokolwiek by o nim nie mówić, zbudował zwartość, sprawiedliwy sposób traktowania drużyny. W połowie minionego sezonu drużyna była zmobilizowana, wszyscy grali na maksimum swoich możliwości. Byli teamem. Nagle po tym Legia ściągnęła bardzo dużą grupę nowych zawodników. Niezgranych, niegrających, ze stosunkowo wysokimi pensjami. W konsekwencji powstała trudna do opanowania przez kogokolwiek, niezależnie czy Vukovicia, czy Michniewicza, atmosfera, jak działać i co robić.
Mimo wszystko ruchy transferowe nie były przemyślane. Nie wiem nawet, czy były konsultowane z trenerem Vukoviciem. Nie mam żadnych informacji, ale tak słyszałem, że Vuković znacznie bardziej wolał szybkie podpisanie kontraktu z Antoliciem, który był kotwicą w jego teamie, aniżeli sprowadzenie trzech nowych graczy na podobne pozycje.
… swoich błędach
Rozmawiałem kiedyś długo z Dominikiem Ebebenge, którego uważam za bardzo mądrego człowieka, i zaczęliśmy analizować, co zrobiliśmy złego w naszych czasach. Główny wniosek był taki, że nie starczyło nam odwagi, żeby w większym stopniu pozwolić na bardziej agresywne wejście wychowanków. Nawet pomimo tego, że wiąże się to z ryzykiem. To był nasz błąd. Tak należy robić, tak należy prowadzić klub. Doskonale pokazuje to przykład Lecha.
… byciu czarnym charakterem na Łazienkowskiej
Medialna narracja, która była skutkiem ubocznym powstałego konfliktu. To nie było tak, że się pojawiłem nagle. Byłem od początku. Wszyscy, którzy byli w klubie, mogą potwierdzić, że trójkąty nigdy nie są dobre. Ja – jako osoba z natury rzeczy łagodna – starałem się budować mosty między Darkiem i Bogusławem. Leśnodorski jest charyzmatycznym szefem klubu, a Mioduski chciał robić autorski projekt. Mam poczucie, że zrobiłem wiele, by do rozstania nie doszło. Ale chyba za mało. Przed nieszczęsnym przeciekiem z Przeglądu Sportowego, to sytuacja trwała już jakiś czas. Robiłem wszystko, żebyśmy przetrwali, bo każdy z nas był emocjonalnie zakochany w tej robocie i odejście było dla mnie osobistym dramatem.
Stanowski: Żeby wszyscy mieli takie dramaty, że odejdą, biorąc takie pieniądze.
Nie można wszystkiego sprowadzać do pieniędzy. Sorry. Na końcu była jakaś transakcja, ale ja – jak wszyscy wiedzą – byłem nawet gotowy sprzedać swoją firmę, żeby wykupić wspólnika. Prowadziłem w tej sprawie rozmowy. Raczej byłem skłonny do podjęcia dużego ryzyka, żeby ta rzeczywistość była zupełnie inna. Koniec kropka. Pieniądze to nie wszystko.
… loży Bogusława Leśnodorskiego
Trzeba mieć uczciwą motywację do tego, co się robi. Prostą. Jest taki Michał Świerczewski w Rakowie Częstochowa, który wykonuje tam świetną robotę, i on chce po prostu zbudować mocny klub na miarę możliwości rynkowej. Cieszy się zwycięstwem, to jest jego motywacja. Nie jest istotą motywacji, żeby komuś coś pokazać, komuś coś udowodnić, że ja dobry, tamci źli. Tego typu motywacje prowadzą do tego, że podejmuje się błędne decyzje.
Nie kopie się leżącego, dlatego nie będę omawiał osobowościowych kwestii Darka Mioduskiego. Ale podam jeden przykład, który według mnie dużo mówi. Trzeba szanować ludzi, którzy coś dla tego klubu zrobili. Na Legii są loże biznesowe, które wykupuje się za spore pieniądze. To około 400 tysięcy złotych. Niemała kwota. Firma ma lożę, zaprasza kogo chce, dostaje pulę biletów. I taką lożę ma Bogusław Leśnodorski. Bilety są imienne, żeby inwigilować i sprawdzać, kto tam chodzi. Praktycznym skutkiem tego jest, że Bogusław Leśnodorski, legendarny prezes tego klubu, wchodząc na stadion jest zawsze legitymowany z dowodem osobistym przez ochroniarza. To żenujące i przykre. Nie powinien być legitymowany, bo wszyscy wiedzą, kto to jest. Wszyscy. Takie przykłady można mnożyć.
… obsesji Dariusza Mioduskiego
Skąd wzięły się te wszystkie błędy? Mamy marzec 2017 roku. Jest okres tranzycji. Od tego zaczyna się seria błędów, ryzykowanych, podejmowanych za szybko decyzji, których jest tutaj mnóstwo. Gdybym był Darkiem Mioduskim, to nawet chcąc zrobić wielką reformę i autorski projekt, zwróćcie uwagę na to drugi słowo, jest tutaj kluczowe, to ja uznałbym, kto w tym klubie jest istotnymi osobami, które gwarantują kontynuację działalności sportowej i przychody. Tacy ludzie to Michał Żewłakow, Dominik Ebebenge, Kuba Szumilewicz. Sześć czy siedem takich osób. Ich trzeba było wziąć i powiedzieć:
– Panowie, wiem, że byliście członkami tej ekipy, jesteście emocjonalnie związani z kolegami, którzy odeszli, ale przede wszystkim jesteście emocjonalnie związani z klubem. Chcę zrobić wszystko samemu, na nowo, po swojemu, ale potrzebuję na to roku. Teraz mamy jeden wspólny cel – musimy walczyć o Ligę Mistrzów, ewentualnie o Ligę Europy. Potrzebuję was totalnie zmotywowanych na pokładzie. Zrobiliście kawał dobrej roboty, pomóżcie mi jeszcze przez rok, bo ja chcę to zrobić potem po swojemu.
Ci ludzie, gwarantuję to wam, zostaliby w klubie na sto procent. Daliby z siebie wszystko i Legia nie popełniłaby w kluczowych okienku transferowym tylu błędów. Nie byłoby Jozaka, nie byłoby Krzyśka Mączyńskiego, nie byłoby innych osób, które miały nas zbawić. Dużo wcześniej wiadome było, że Vadis odejdzie, byłby znaleziony następca. W marcu, a nie w maju czy w czerwcu. Uszanowano by ludzi, którzy to stworzyli, a oni zapewniliby kontynuację i wejście w tej autorski projekt w sposób bezpieczny.
Został jedynie Michał Żewłakow, ale był tam jedynie w roli kwiatka do kożucha. Ot, taka sytuacja. Przyszedł Vadis ze swoimi menadżerami, a Michał został uprzejmie wyproszony z gabinetu prezesa, który postanowił zrobić to samemu. Obsesja autorskiego projektu, skłonność do nadmiernego ryzyka, pragnienie odcięcia się za wszelką cenę od przeszłości. To doprowadziło do tego, że w Legii Dariusza Mioduskiego mamy bardzo trudne czasy.
… o porażkach Legii w europejskich pucharach
Stanowski: Jedyną osobą, która przetrwała kolejne niepowodzenia Legii w Europie jest… prezes. Pytanie, czy Legia nie potrzebuje innego prezesa niż Dariusz Mioduski? I czy ten prezes nie byłby tylko marionetką?
Wandzel: Byłby, nie byłby, powiem tak: jest słynny cytat jednego byłego prezesa spółki skarbu państwa, który powiedział w restauracji Sowa i Przyjaciele, że kto ma akcje, ten ma racje. I dlatego mówimy o decyzjach Dariusza Mioduskiego, a nie o naszych. Tylko, że pamiętajmy, że klub sportowy, taki jak Legia, ma setki tysięcy akcjonariuszy. Takich socios, którzy mają prawo się na ten temat wypowiadać. Moim zdaniem, to jest proste, sport, tak jak każda inna działalność, to sztuka osiągania pewnych celów. Celem miniumum dla Legii jest granie w Lidze Europy. Może się zdarzyć, że się nie uda, że coś pójdzie nie tak, że zabraknie szczęścia, ale jeśli dzieje się coś cztery razy z rzędu, to jest coś więcej niż tylko pech.
Dlatego napisałem na Twitterze, że moim zdaniem, jako szeregowego kibica, zarząd powinien podać się do dymisji. Wcale to nie znaczy, że to zrobi, ale moim zdaniem wszystkim byłoby łatwiej. W 2012 roku Mariusz Walter, który był niezmiernie mocno związany emocjonalnie ze swoim autorskim rozumieniem Legii, bardzo chciał, żeby się udało, po meczu w Gdańsku, złożyć emocjonalną rezygnację. Nie było to dla niego łatwe, wprost przeciwnie, ale tak zrobił. Wydaje mi się, że to jest taki moment, że koledzy powinni to przemyśleć dla dobra klubu. To jest bardzo ważne, żeby czuć odpowiedzialność za całość projektu i dla dobra własnej inwestycji.
Wydaje mi się, że w każdej działalności trzeba mieć autorytet, jak mówi się do drużyny, do mediów, do kibiców, do pracowników, a ten autorytet Dariusza Mioduskiego jest w tej chwili bardzo niski. Z takim poziomem autorytetu trudno to będzie robić. Trzeba spojrzeć na sprawę chłodno i pokierować się interesem klubu, co oznaczałoby oddanie klubu w cudze ręce.
… o potencjalnym nowym inwestorze
Czy zakładam scenariusz, w którym głównym inwestorem Legii w ciągu roku będzie ktoś inny? Mam mało danych, żeby profesjonalnie snuć tego typu analizy, ale sądzę, że będą takie rozmowy. To prawdopodobne. Mogę wyobrazić sobie, o ile spadły przychody klubu na skutek COVID-u. Nie wiem, ile milionów to jest mniej od tego, co było. Mniej więcej wiem, ile kosztów jest z racji wynagrodzeń dla zawodników, obsługi długu, kosztów akademii. Bank BGK monitoruje sytuację i będzie stroną w tej sprawie, bo on zaufał i zainwestował w Legię, pożyczając jej pieniądze, więc myślę, że bardzo dokładnie, miesiąc w miesiąc, będzie badał sytuację i przypływy finansowe.
Sprzedaż Michała Karbownika nie wystarczy na pokrycie tej dziury. I choć uważam, że Legia sobie z tym poradzi, bo jest zbyt znaczącym miejscem na piłkarskiej mapie, i zawsze znajdą się tacy, którzy pomogą, ale istnieje w tym roku potrzeba sfinansowania dziury finansowej. To jest proste. Długu się tutaj nie zaciągnie. Będzie musiał dołożyć Dariusz Mioduski albo ktoś inny, z kim się dogada i mu na to pozwoli. Taki scenariusz jest bardzo prawdopodobny.