– Miałem myślenie dziecka. Uważałem, że samym talentem się obronię. Że będę tylko na talencie szedł cały czas do góry. A tak nigdy nie jest. I stanąłem w miejscu. Zacząłem mieć też problemy, na przykład w kontakcie z rodzicami, bo zmieniłem nastawienie praktycznie do wszystkich, także bliskich. Wszyscy widzieli, że idę w złym kierunku, a ja miałem klapki na oczach. Skupiałem się na sobie i nikim innym. Rodzice mówili, że moje zachowanie zmienia się na gorsze, że patrzę na innych jakby z góry – Przemek Bargiel w wieku szesnastu lat debiutował w Ekstraklasie i to pokazując ładną dla oka piłkę bez kompleksów. Wkrótce przyszły testy w Southampton i Interze, w końcu za trzysta tysięcy euro kupił go Milan. Grał w Primaverze u Gattuso, w jedynce trenował z Bonuccim, Donnarummą, Calhanoglu. Dziś uważa, że zbyt skupiał się na otoczce wokół piłki zamiast na samej piłce, a w Milanie miał sodówkę. Co najważniejsze, to że dzisiejszy piłkarz Śląska Wrocław widzi swoje błędy i od tamtych czasów przeszedł mentalną wędrówkę.
***
Polski Marten Odegaard. Tak zatytułowany artykuł na szybko znalazłem o tobie. Oczywiście sprzed kilku lat.
Był też bodajże „POLSKI DYBALA PO TESTACH W INTERZE”. Choć to porównanie bardziej ze względu na wygląd – komuś się wydawało, że jestem podobny. Łatwo idzie mediom przypinanie łatek, szczególnie młodym zawodnikom. Potem takie rzeczy są wypominane, a czy to mój pomysł czy jakiegoś innego gracza, że coś takiego powstało? Nie jestem ani Dybala, ani Odegaard, jestem Przemek Bargiel.
A wtedy, jarałeś się tym?
Czytałem takie artykuły. I można powiedzieć, że się jarałem. Łatwo wchodząc do seniorskiej piłki zachłysnąć się tym wszystkim. Szczególnie, że pochwał było znacznie więcej niż krytycznych opinii. Dopiero teraz wiem, że to, co o mnie pisano, nie powinno mieć dla mnie znaczenia.
Wtedy miałem piętnaście lat, kończyłem gimnazjum, a już wchodziłem do pierwszej drużyny zespołu Ekstraklasy. Dla mnie wejście do tej szatni było czymś dziwnym. Kilka miesięcy wcześniej rzucałem chłopakom piłki na meczach, a teraz z nimi się przebierałem i trenowałem. Starsi, jak Łukasz Surma czy Marek Zieńczuk, dawali mi liczne porady, tłumaczyli zachowania boiskowe, ale też radzili czysto życiowo. Nie pamiętam kto w tej szatni mi to powiedział, ale znamienne – powiedział, żebym więcej słuchał niż mówił. Nie zawsze się do tej zasady stosowałem.
Ruch awansował do górnej ósemki, a na finiszu, gdy nie było już presji wyniku, dostałem niedługo po szesnastych urodzinach od trenera Fornalika szansę pokazania się w kilku meczach. Zadebiutowałem w Ekstraklasie jako jeden z najmłodszych w historii. To też działało na wyobraźnię. A raczej: działało, bo to ciągle przypominano, wyciągano. Więc sam zaczynałem wierzyć, że to coś istotnego.
Potem, po tych kilku występach zrobił, się szum. Miałem mnóstwo próśb o wywiady. Nie odmawiałem, bo jestem z natury otwarty, chętny do rozmów. Nawet, jeśli te wywiady były takie same, kropka w kropkę, pytanie w pytanie, to tak samo się nimi cieszyłem, że ktoś o mnie pisze, że ktoś się mną interesuje. Zamiast skupiać się na graniu, skupiałem się na tym co o mnie piszą. A pisali, że wszystko jest super. Potem, gdy w drugim sezonie nie grałem, zacząłem się przejmować, że coś ucichło. Martwiłem się tym. Pamiętam, jeszcze w Ruchu czytałem pod tekstami komentarze na swój temat. Jak było coś negatywnego, przejmowałem się bardzo. Zachowywałem się tak, jakbym musiał wszystkich zadowolić, bo inaczej jest źle.
Naprawdę było ciebie dużo w mediach. Materiał o tobie na Łączy Nas Piłka ma prawie pół miliona wyświetleń.
Ten fakt też pokazuje, że to było takie „wow”. Telefon ciągle dzwonił. Nie byłem przygotowany na to, że tak to będzie wyglądać. Dla takiego młodego chłopaka, te pół miliona wyświetleń… chłonąłem to wszystko. Nie potrafiłem tego zatrzymać, gdzieś zminimalizować tej całej otoczki.
Potem sam, również przez to wszystko, zacząłem nakładać sobie presję. A sytuacja się zmieniła. W pierwszym sezonie, na tym finiszu, niczego po mnie nie oczekiwano. Był koniec sezonu, Ruch miał zapewniony byt, ja miałem wejść i się pokazać. Tyle. W drugim sezonie ta presja wyniku była w Ruchu znacznie większa.
Trener Fornalik był na tyle mądry – i tutaj też mu bardzo dziękuję – że starał się sprawić, żebym twardo stąpał po ziemi. Żeby mi nie odbijała szajba. Wychowywał mnie, ściągał na ziemię. Zawsze powtarzał, żebym zamiast na tym, co zewnętrzne piłce, skupił się na tym, co wewnętrzne – na treningach, meczach. Bez niego bujałbym w obłokach. Już po pierwszym sezonie wziął mnie na bok i powiedział:
– Przemek, teraz będą o tobie pisać. Będzie to dla ciebie nowa sytuacja, ale ona będzie się powtarzać. Im szybciej nauczysz się z tym żyć, im szybciej to oswoisz, tym będzie ci później łatwiej.
Trener i rodzice kierowali mnie we właściwą stronę, starali się o mnie zadbać. Tak samo starsi koledzy z drużyny, którzy super mnie przyjęli i ostrzegali, że media nie zawsze będą tak pozytywnie nastawione. Mówili, że czasem dziennikarze mogą coś poprzekręcać albo na siłę coś spróbować wydobyć. Pamiętam jak mówili:
– Teraz jest w porządku, bo jesteś młody i fajnie zagrałeś. A jesteś gotowy na to, gdy będą krytykować? Gdy będą pisać o tobie gorsze rzeczy?
Przestrzegali, bym skupiał się na tym, co jest tu i teraz, na to na co mam wpływ.
Bolało, że dopiero co błysnąłeś w Ekstraklasie, a w drugim sezonie, zamiast jakiegoś postępu, IV liga, jeden mecz w Pucharze Polski i jeden występ w ESA?
Nie, nie miałem z tym problemu. Oczywiście rozmawiałem z trenerem, że czuję się na tyle dobrze piłkarsko, że mógłbym pomóc drużynie. Ale trenerzy chcieli, żebym systematycznie oswajał się w seniorskiej piłce. Łapał rytm meczowy, przyzwyczajał się do tych wymagań. Taki miałem cel na ten sezon i go realizowałem, choć wiadomo: miałem ambicję na Ekstraklasę, skoro już jej posmakowałem.
Dziś myślę, że nie dojechałbym wtedy mentalnie w Ekstraklasie. W Ruchu dbali, żebym się nie spalił. Oczekiwania wobec mnie też byłyby dużo większe, już nie mógłbym wyjść na luzie. Szczególnie, że w tamtym sezonie nie było miejsca na błędy, juniorskie pomyłki, nierozważne granie. Trenerzy chcieli mnie jak najlepiej przygotować.
Natomiast, pomiędzy meczami w IV lidze, dostawałeś zaproszenia z zachodnich klubów na testy.
Najpierw Southampton, gdzie byłem na tydzień. Trenowałem z dwa lata starszymi chłopakami, zagrałem sparing. Widziałem tam jak wyrośnięci, jak zbudowani fizycznie są nawet moi rówieśnicy z Anglii. Praktycznie wyglądali na o wiele starszych ode mnie. To było jakieś zderzenie. Myślałem sobie wtedy, że Anglia nie była dla mnie dobrym kierunkiem.
W grudniu przyszły testy w Interze Mediolan.
Dostałem zaproszenie od dyrektora Mirabellego, który później przeniósł się do Milanu i tam mnie sprowadził. Trenowałem tydzień z rówieśnikami i w dwa lata starszym roczniku. Podobało mi się znacznie bardziej niż w Anglii. Styl nie był tak fizyczny, więcej taktyki, techniki użytkowej, a to już bardziej były moje klimaty. Wracałem do Ruchu z myślą, że wszystko miało być dopięte za chwilę, ale potem temat po prostu ucichł. Powrócił po sezonie, ale z Milanu.
Kosztowałeś 300 tysięcy euro. Czy to znowu był powód do ekscytacji?
Szczerze mówiąc to cieszyłem się, że klub, który wiele mi dał, coś z tego będzie miał. Może była myśl, że ktoś zapłacił za mnie ponad milion złotych, ale to chwilowe.
Co widział w tobie dyrektor Mirabelli, który był tak wielkim zwolennikiem twojego transferu? Rozmawiałeś z nim kiedykolwiek?
Ja z nim nie rozmawiałem, ale moim menadżerowie tak. Podobno mówił, że mam dobrą lewą nogę, dobry przegląd pola i szybkość reakcji. To ostatnie podobało im się najbardziej.
Lądujesz we Włoszech. Co zastajesz, jakie warunki?
Internat dla młodzieżówki Milanu stojący tuż przy San Siro. Dwuosobowe pokoje. Przyszedłem z pięcioma innymi chłopakami zza granicy – ktoś z Norwegii, ktoś z Portugalii. Co najistotniejsze, o nic nie musiałem się martwić. Milan wszystko gwarantował. Jedzenie. Dojazd. Bilety na mecz. Nawet pranie czy sprzątanie pokoju. Nawet układanie rzeczy w szafkach.
To rozleniwiające, jeśli nawet nie musisz po sobie sprzątać.
Tak na to dzisiaj patrzę. Wszystko zależy od podejścia: z jednej strony, masz wszystko, żeby tylko trenować, grać. Z drugiej nie uczysz się odpowiedzialności.
Ciągnęło w Mediolanie do głupot?
Nie, raczej nie wychodziłem na imprezy czy gdziekolwiek. Nie jestem takim typem osoby. Chłopaki wychodzili, ja wolałem zostać.
Co robiłeś?
Trochę szlifowałem język, wciągnęło mnie. Spędzałem też czas z tymi, co zostali „na bazie” – mieliśmy bilard, FIFA, graliśmy w karty. Pieniądze, które zarabiałem, nawet nie miałem na co wydawać. Za mieszkanie i wszystko płacił Milan. Samochodu nie miałem, bo nie zrobiłem jeszcze prawka. Poruszałem się autobusem albo metrem.
Kiedy złapałeś język włoski?
Po kilku miesiącach. Nie było wyboru. Gennaro Gattuso, który wtedy prowadził Primaverę, powiedział mi:
– Będziesz grał, jeśli nauczysz się włoskiego.
Ultimatum. Początki były ciężkie, bo nasza nauczycielka znała włoski i… hiszpański. Po angielsku, który ja znałem dobrze, jako tako. Ale trochę ze słuchu, trochę na lekcjach, trochę z telewizji i po kilku miesiącach znałem włoski na takim poziomie, żeby się swobodnie dogadać, choć wiadomo, że na przykład z gramatyką było tak sobie.
A jak z nauką? Chodziłeś do zwykłej szkoły?
Miałem nauczanie przez internet w chorzowskiej szkole. Szkoła poszła mi na rękę, wysyłałem prace domowe, a co jakiś czas – nieszczególnie często – miałem pójść na sprawdzian. Wszystko w kontekście zdania matury. Mama też na mnie napierała, żebym zdał, bo to będzie przydatne na przyszłość – nigdy nie wiadomo jak życie się potoczy.
Bez mamy byś skończył szkołę? Bo czytałem w wywiadzie z tobą dla „Gazety Wrocławskiej”, że odegrała ważną rolę w zmotywowaniu ciebie.
Myślę, że jednak zdałbym. Mama pomagała, motywowała, ale miałem z tyłu głowy, że ta matura jest w zasięgu i szkoda byłoby tego nie zrobić, skoro już się zainwestowało w tym kierunku czas.
O swoim czasie w Milanie we wspomnianym wywiadzie powiedziałeś: „Byłem dzieckiem. Myślałem, że wszystko mi się należy”. Co przez to rozumiesz?
To, że nic nie musiałem robić koło siebie, ani prać, ani słać łóżka, ani dbać o ułożenie rzeczy w szafie, czyli to, że wszystko robili za mnie, w pewnym momencie zaczęło przekładać się na boisko.
W jaki sposób?
W taki, że jestem przekonany: detale wpływają na większe rzeczy. To gdzieś zostaje w głowie, zakorzenia się. Jak robisz rzeczy małe, te mniej ważne, tak będziesz robił duże, najważniejsze. Wszystko powinno mieć więc ten sam priorytet. We mnie powoli stąd zakradało się to, że nie muszę za wiele robić. Pomyślałem w pewnym momencie: ja nic nie muszę.
Nie pracowałeś jak trzeba na treningach?
Trenowałem, dawałem z siebie maksimum, piłkarsko było w porządku. Ale miałem myślenie dziecka. Uważałem, że talent piłkarski to jedyne, co jest mi potrzebne. Że samym talentem się obronię. Będę tylko na talencie szedł cały czas do góry. A tak nigdy nie jest. I stanąłem w miejscu. Zacząłem mieć też problemy, na przykład w kontakcie z rodzicami, bo zmieniłem nastawienie praktycznie do wszystkich.
Uważałeś, że jesteś panem piłkarzem z Milanu?
Coś takiego. Wszyscy widzieli, że idę w złym kierunku, a ja miałem klapki na oczach. Skupiałem się na sobie i nikim innym.
Co dokładnie mówili ci rodzice?
Że moje zachowanie zmienia się na gorsze, że patrzę na innych jakby z góry. Nie obrażałem nikogo, ale byłem takim samolubem, trochę chamskim. Powtórzę: klapki na oczach.
Czyli miałeś regularną sodówkę.
Tak, zdecydowanie. Odbiło mi w pierwszych miesiącach w Milanie. Rodzice to widzieli. Zbywałem ich, że wszystko jest OK. Mówili, że może psycholog mi pomoże, ale ja mówiłem, że go nie potrzebuję. Nie myślałem na przykład o tym, jak inny to wszystko przeżywają. Wyjechałem z kraju, mama to przeżywała, martwiła się o mnie. Rodzeństwo przeżywało, że, po prostu, nie będzie mnie już w domu, że opuszczam dom. A ja byłem samolubem totalnym, nie widziałem tej perspektywy. Myślałem tylko o sobie. Pamiętam, jak mnie odwiedzali, czy rodzice, czy brat, czy znajomi – czasem udawali, że wszystko jest OK, żeby już nie drążyć.
Najgorsze słowa, jakie wtedy powiedziałeś rodzicom?
Na pewno było ich dużo. Nie pamiętam dokładnie. Często mówiłem, że nie chcę ich pomocy, bo wiem co robię, znam siebie. Te słowa padały najczęściej. Patrząc przez ten pryzmat, byłem głupi. Po prostu dziecko. Dopiero gdzieś po pół roku jakbym otrzeźwiał. Uderzyło mnie jak się zmieniam, jak zbaczam na złą drogę. Zapisałem się wtedy do psychologa.
Co pomógł ci sobie uzmysłowić?
Powiedział, żebym stanął obok, spojrzał na siebie i zastanowił się, czy chcę być taką osobą. Czy to co robię jest dla mnie dobre, czy to co myślę jest dla mnie dobre. Zacząłem wszystko zmieniać od podstaw. Dodatkowe treningi. Pytanie trenerów o to, co mogę zrobić lepiej.
MECZ ŚLĄSK – CRACOVIA W TOTALBET: ŚLĄSK 2.30 – REMIS 3.50 – CRACOVIA 3.30
Przede wszystkim zacząłem jednak normalnie rozmawiać ze swoimi bliskimi. Przeprosiłem rodziców, ale też dziewczynę i znajomych. Bo ja przez te pół roku zamknąłem się. Nie chciałem z nikim rozmawiać, nie chciałem niczyjej pomocy. Nie przyjmowałem tego co do mnie mówią, choć oni widzieli lepiej co się ze mną dzieje.
Problem musiał być duży, skoro nie chodziło tylko o rodziców, bo tu czasem pojawia się naturalny bunt, ale też o dziewczynę.
Przez pierwszy rok ona była w Polsce, ja we Włoszech. Ciężki etap. Pojawiała się gdzieś zazdrość wymieszana z tęsknotą. Widywaliśmy się raz na 2-3 miesiące. Na pewno bardzo się starała, a jak rodzice już nie mieli sił do mnie, nie widzieli jak mi pomóc, to prosili ją. Ale ją też zbywałem.
Wasz związek to przetrwał?
Tak. Jesteśmy razem już cztery lata. Wszystko jest super, układa nam się. Z tego pierwszego roku dziś się śmiejemy.
Wiesz, tak się mówi, że każdy związek ma swój Wielki Piątek.
Dokładnie. Wtedy to był taki nasz test rozłąki. Później już zawsze mieszkaliśmy razem. To, co przeżyliśmy wtedy, takie z perspektywy dziecinne kłótnie, te trudne chwile… Od tamtej pory jestem pewny i ona też, że to miłość już do końca.
Tak też się mówi, że kobieta w życiu piłkarza jest najważniejsza, ułożone życie prywatne to i lepiej układa się na boisku.
Na pewno jestem tego zdania.
Już w Primaverze trenowałeś u Gattuso. Jaki to trener?
Zastanawiałem się co mnie czeka: czy będzie takim trenerem, jakim był piłkarzem? No i tak się okazało – kopiuj, wklej. Dużo treningów fizycznych, biegowych. Chciał z nas zrobić wojowników. Mieliśmy gryźć trawę, napierać na rywali agresywnością. To mu się udawało. Każdy miał do trenera duży respekt. Nikt nie podważał jego zdania, każdy go bardzo słuchał. Początkowo trochę się bałem jego warsztatu, ale później czułem, że tego mi potrzeba, że to mi podbudowuje charakter.
Jako człowiek, prywatnie, bardzo pozytywna osoba. Dużo żartuje. Może to dziwnie brzmieć, ale czasem siadaliśmy i pokazywali mi później filmiki z meczów, które grałem w rezerwach Ruchu albo w kadrze Polski U15, U16. Co robiłem dobrze, co źle. Zszokowało mnie, że do tego stopnia mnie obserwowali. Gattuso był na tych analizach, rzucał swoje uwagi, ale też pytał co tam u mnie, jak się czuję, czy nie tęsknię za rodziną i jak w szkole.
Dał ci jakąś poradę życiową, jaką zapamiętałeś?
„Cokolwiek się dzieje, myśl, że będzie dobrze”. Gdzieś to mam w głowie, że cokolwiek się stanie, jakby nie było, muszę być pozytywnie nastawiony. Nie chodzi o to, żeby zakłamywać rzeczywistość, bo nic się samo nie ułoży. Tłumaczę to choćby tak: jestem w słabszej formie, mimo tego muszę myśleć pozytywnie, robić swoje. To pozytywne nastawienie pomaga sprawić, by było dobrze.
Trenowałeś też w Milanie z seniorami?
Co tydzień paru chłopaków z Primavery było zapraszanych na treningi jedynki. Szczególnie jak trenerem został Gattuso, to chętnie nas zapraszał. Ja łącznie byłem kilkanaście razy. Bonucci, Calhanoglu, Andre Silva, Donnarumma – te nazwiska jak dziś wymieniam, to się dziwię, że miałem okazję z nimi trenować i ich podpatrywać. Nie chcę, żeby to jakoś źle zabrzmiało, ale to był taki szok, że są zwykłymi ludźmi. Normalne osoby, podchodzą, zagadują. Suso, Donnarumma, mnie, juniora, pytają co tam u mnie w prywatnym życiu, albo gadamy o tym co się stało w piłce. Pytali gdzie grałem w Polsce, ale nie znali Ruchu – znali głównie Legię Warszawa.
Kto robił największe wrażenie piłkarsko?
Suso. Fenomenalne co wyprawiał z piłką. Miałeś wrażenie, że mu zaraz piłkę odbierzesz, a on robił coś, czego nie mogłeś przewidzieć. Montolivo dużo nie musiał biegać, a ustawieniem zawsze zyskiwał mnóstwo, piłkę zawsze miał o wiele więcej niż ja, chcący się pokazać ciągłym bieganiem. No i Bonucci, typowy filar, bardzo pozytywna osoba, trzymająca całą drużynę ze sobą. Generalnie fajne było to, że szatnie Primavery i pierwszej drużyny są praktycznie obok siebie, połączone siłownią. Także widywaliśmy się bardzo często, ktokolwiek szedł do pierwszej drużyny nie miał tremy.
Na co w MIlanie kładzie się największy nacisk w szkoleniu?
Jak to Włochy: taktyka od najmłodszych lat i technika użytkowa. Tak na poważnie taktykę wdraża się od 12, 13 roku życia.
Z Krzyśkiem Piątkiem miałeś kontakt?
Była jedna sytuacja, gdy pogadaliśmy parę sekund. Akurat szedł na trening, powiedziałem „cześć”, on odpowiedział. To by było na tyle. Ja akurat wtedy odchodziłem, on akurat przychodził, także nie było okazji.
Po sezonie w Primaverze trochę zaskoczenie, bo poszedłeś do Spezii, ale też do juniorów.
Dużo o tym rozmawiałem z menadżerami i doszliśmy do wniosku, że muszę iść tam, gdzie będę grał. W ostatni dzień okienka Spezia spytała, czy jestem skłonny iść do nich do Primavery, trenując przy tym z pierwszą drużyną.
Ale podobnie miałęś w Milanie.
Z tym, że w Primaverze pierwsze miesiące grałem, później był już problem. Dopiero w końcówce trochę się odkopałem, gdy już mentalnie zacząłem wychodzić na prostą, zagrałem nawet w finale młodzieżowego Coppa Italia na San Siro. Mecz w godzinach wieczornych, kilka tysięcy kibiców… Choć przegraliśmy i tak wspominam to jako mega przeżycie. Mam w domu też srebrny medal.
Co stało się w Spezii?
Patrząc pod kątem nazwy klubu, krok do tyłu. Ale byłem nastawiony pozytywnie. Miałem nabrać pewności, grać często. I tak też było. Nie zadebiutowałem w seniorach mimo trenowania z nimi – mówiono mi, że jeszcze muszę popracować fizycznie. Ale w Primaverze grałem bardzo dużo i czułem się dobrze. To nie był na pewno zmarnowany sezon.
Najbardziej jednak zyskałem życiowo. Pierwszy miesiąc spędziłem w internacie, potem poszedłem do szefostwa i powiedziałem, że chciałbym mieszkać sam z dziewczyną. Powiedzieli: OK, ale musisz sobie wszystko sam opłacać, my możemy ci pomóc znaleźć miejsce. Powiedziałem: w porządku. Wtedy zaczęło się normalne, dorosłe życie. Dojrzewanie. Sam musisz o wszystko zadbać, o zakupy, jedzenie, pranie, przygotowanie się do treningu. Można powiedzieć, że życiowo w tamtym momencie z dziecka stałem się facetem. Wyszedłem spod klosza, to bezcenne.
Jakie miałeś opcje na stole po sezonie w Spezii?
Wróciło nas z różnych wypożyczeń tylu, że w Primaverze na pierwszym treningu było pięćdziesiąt osób. Ja miałem iść teraz na wypożyczenie do Serie C – chcieli nas tam posłać z Milanu w pięciu. Nawet nie pamiętam nazwy tego klubu. Nie czułem tego, obawiałem się, że się stamtąd będzie ciężko odkopać. Druga opcja to pozostanie w Primaverze Milanu, ale mogłem mieć trudno o granie, bo byłbym jednym z najstarszych.
Jak szybko płynie czas dla młodych piłkarzy. Dopiero co byłeś najmłodszy, a tu już najstarszy.
To prawda. Gdy zaczynałem, bazujący rocznik to było 1999 i ewentualnie dwóch z 1998 rocznika. W sezonie po Spezii bazującym był 2001, a z mojego mogło grać tylko dwóch. Mogłem mieć problem.
Kolejną opcją był powrót do Polski, ale tutaj Milan powiedział, że w tym układzie w grę wchodzi transfer definitywny. Było zainteresowanie z pierwszej ligi i Ekstraklasy, niektóre właśnie pytały o wypożyczenia, ale Milan to ucinał. Ja wiedziałem z czym będzie się wiązał powrót do Polski. Pojechał i się odbił. Był w Milanie, już musi wracać. Ale to odciąłem. To jest dla mnie sukces. Kiedyś najbardziej się takimi rzeczami przejmowałem. Żyłem tym. Teraz wiedziałem, że powrót do Polski jest dobrym pomysłem i nie można się takimi rzeczami przejmować, pozwolić, by zmąciły osąd.
Śląsk przestawił na mnie plan i najfajniejszą perspektywę rozwoju. Rozmawiałem z panem dyrektorem Sztylką o tym planie i podpisałem długi kontrakt.
Ale wróciłeś rok temu, nie zagrałeś ani roku w Ekstraklasie. To było jakieś rozczarowanie?
Na pewno każdy chce grać w Ekstraklasie, ale nie myślę o tym w takich kategoriach. Czekałem rok, słyszałem „gdzie ten Bargiel”, ale odciąłem się od tego. Trzymam się swojego planu. Robię dodatkowe treningi. Dbam o każdy szczegół. Sumiennie pracuję. W zeszłym sezonie dołożyłem swoją cegiełkę do awansu rezerw do II ligi, co było wisienką na torcie, nagrodą za pracę. Teraz dostałem szanse w Ekstraklasie, w razie czego pomagam „dwójce”. Moim celem jest grać, a uważam, że droga do tego wiedzie przez bycie pracowitym, odpowiedzialnym i cierpliwym człowiekiem. Będę robił swoje na maksa i czekał, aż to zaowocuje.
Leszek Milewski
Fot. NewsPix
Fot. NewsPix