Łódzki Klub Sportowy mniej więcej rok temu zastanawiał się, jakim cudem można przegrać osiem spotkań z rzędu, gdy początek przygody z Ekstraklasą był tak przyjemny. Łodzianie pokazali się z niezłej strony w trzech meczach, resztę ligi spędzili spoglądając, na ile punktów odjechała już przedostatnia z ekip. Dziś? Dziś ŁKS wygrał pięć pierwszych starć na poziomie I ligi, a po drodze jeszcze wyeliminował Śląsk Wrocław z Pucharu Polski. I nie wypada nie zadać pytania: to ŁKS taki mocny, czy ta I liga taka słaba?
Różnica pomiędzy ŁKS-em Wojciecha Stawowego jeszcze z lipca 2020 roku, a ŁKS-em Wojciecha Stawowego z września 2020 roku jest przeogromna. Choć nie zmieniły się drastycznie nazwiska, choć nie ma żadnej taktycznej rewolucji – gra wygląda o niebo lepiej, a o tym jak poprawiły się wyniki nawet nie ma sensu wspominać. ŁKS w Ekstraklasie był synonimem naiwności. Niefrasobliwości defensywnej. Braku skuteczności z przodu. Można wymieniać długo, gdy spada się w tak kompromitującym stylu, właściwie wszystkie elementy zasługują na słowa krytyki.
ŁKS w I lidze? To już totalnie inna historia. Szybka, efektowna, miła dla oka gra. Kolejne czyste konta, ze sporym udziałem Arkadiusza Malarza, ale i na razie bardzo solidnych stoperów. No i punkty. Piętnaście na piętnaście, coś, czego nie dokonał żaden I-ligowy zespół od czasów Floty Świnoujście w sezonie 2012/13. Czary? Magia? Czy po prostu o klasę słabsi rywale w lidze, którą od Ekstraklasy dzieli przepaść?
TO NIE ŁKS JEST MOCNY, TYLKO LIGA SŁABA, BO…
Zanim w ogóle zaczniemy w jakikolwiek sposób chwalić ŁKS, przypomnijmy: w pięciu meczach obecnego sezonu mierzył się kolejno z Odrą Opole, Stomilem Olsztyn, Widzewem Łódź, Zagłębiem Sosnowiec oraz Sandecją Nowy Sącz. Nie trzeba być znawcą I ligi, by zauważyć, że to głównie ligowy dżemik, który nie ma żadnych wysokich ambicji na ten sezon. Formy ełkaesiaków nie mieli okazji sprawdzić piłkarze Arki, Bruk-Betu, Radomiaka czy Miedzi – a to właśnie w bezpośrednich bojach z tymi klubami, mogą się zadecydować losy awansu.
ŁKS-owi zdecydowanie sprzyjał terminarz, bo jeszcze totalnie niezgrany Widzew czy pogrążony w organizacyjnym chaosie Stomil to wręcz wymarzeni rywale na ten etap rozgrywek. Sandecja? Przed meczem z ŁKS-em nie zdobyła nawet punktu. Odra Opole zagrała praktycznie bez ataku, a w Sosnowcu łodzianie niemiłosiernie się męczyli. Co więcej – nawet w najbliższych dniach będzie trudno o weryfikację, ŁKS gra z GKS-em Bełchatów i Resovią Rzeszów, a więc kolejnymi rywalami z dość niskiej ligowej półki.
Ale to nie koniec. ŁKS w tych pięciu spotkaniach miał sporo momentów, w których popełniał identyczne błędy, jak w trakcie swojej ekstraklasowej przygody. Sęk w tym, że co bez trudu karcili Alon Turgeman czy inny Patryk Klimala, w I lidze pozostaje bezkarne, bo źle wybita przez stopera piłka trafia pod nogi Nikity Kovalonoksa albo Macieja Korzyma. Swoje okazje z ŁKS-em miał Stomil Olsztyn, swoje okazja miała Sandecja. Ale tak jak w lidze wyżej zdarzały się mecze jak z Jagiellonią, gdzie po trzech celnych strzałach rywala mecz kończył się wynikiem 0:3, tak w I lidze łodzianie trzymają czyste konta.
Niższa jakość zwłaszcza napastników to niemal namacalny dowód na słabość I ligi.
Zresztą, w ŁKS-ie mogą przeżyć deja vu, bo przecież gdy robili awans w sezonie 2018/19, to też bite były rekordy minut bez straty gola. Michał Kołba wyrastał na kawał bramkarskiego fachury. Duet Rozwandowicz-Sobociński wyglądał jak mur nie do przebicia. Ba, nawet Artur Bogusz wydawał się solidnym obrońcą. ŁKS w 33 meczach stracił 20 goli, ostatnie trzy bramki w Opolu to już efekt rozprężenia po świętowaniu awansu do Ekstraklasy. Wiosna? Dwa gole w dwunastu meczach (cały czas wyłączamy mecz z Odrą na koniec ligi). Co się stało ligę wyżej z tym defensywnym monolitem – wszyscy doskonale pamiętamy.
TO NIE LIGA JEST SŁABA, TYLKO ŁKS MOCNY, BO…
Ale nie można jednocześnie deprecjonować tego, czego dokonał Wojciech Stawowy w ostatnich tygodniach. Najprościej byłoby tutaj napisać – ze Śląskiem nie zagrali inaczej, niż w lidze, więc to doskonałe świadectwo, że wyniki warunkuje nie tylko słabość konkurencji, ale i siła ŁKS-u. Natomiast warto spojrzeć nieco głębiej.
Dlaczego ŁKS jest taki mocny? Pierwsza i najważniejsza przyczyna: to po prostu klub wyjątkowo poukładany. Nie ma chyba lepszego dowodu na “poukładanie” niż wciąż jeszcze niedopięty transfer Adama Ratajczyka do Zagłębia Lubin. “Miedziowi” chcieli młodzieżowego reprezentanta Polski właściwie od początku okna transferowego. Rozpoczęły się negocjacje. Ratajczyk zagrał w pierwszej kolejce. Trwały negocjacje. Zagrał w drugiej. Mimo że transfer wydawał się przesądzony, zagrał też w derbach, a potem nawet w Sosnowcu z Zagłębiem. Na upartego – mógłby zagrać i dziś wieczorem,
ŁKS nie spieszy się ze sprzedażą, bo płaci wszystkim piłkarzom na czas, budżet ma dopięty na długo do przodu, może sobie pozwolić nawet na wzmocnienia, mimo spadku z najwyższej ligi. To jest coś unikalnego, bo pamiętamy nawet spadek poukładanej finansowo Miedzi Legnica, która manko pokryła sprzedażą Rafała Augustyniaka. ŁKS? Oddał tylko zawodników z drugiego szeregu, którzy mieli w kontraktach sumę odstępnego – mowa tu o parze Jan Grzesik – Jakub Wróbel. “Dyscyplinarnie wypożyczony” został Guima i to właściwie tyle z ruchów “out”. A przecież ŁKS wzmocnił się bardzo solidnymi jak na I ligę zawodnikami – Tomaszem Nawotką czy Kamilem Dankowskim.
Nie bez znaczenia był też finisz Ekstraklasy.
W Łodzi mówiło się o tym całkiem otwarcie – gdy matematyczne szanse na utrzymanie zostały utracone, Wojciech Stawowy dostał wolną rękę. Sam dobierał obciążenia, momentami priorytetowo traktując siłowe treningi, niż pozostałe do rozegrania mecze ligowe. Kibice przecierali oczy ze zdumienia, gdy do tej pory mobilny i całkiem zwrotny Carlos Moros Gracia poruszał się jak wóz z węglem. Tymczasem w klubie zachowywali spokój – bo Gracia miał w nogach treningi rodem z okresu przygotowawczego. To miało dać ŁKS-owi wyjątkową przewagę – bo gdy część ligowych rywali, choćby Miedź, Radomiak czy Resovia – uwikłana była jeszcze w baraże sezonu 2019/20, łodzianie byli już w środku przygotowań. Wiele klubów musiało zmieścić urlopy i cały “pre-season” na przestrzeni pięciu tygodni. ŁKS rozbił to sobie na dwa miesiące.
Jest jeszcze za wcześnie, by dostrzegać tu gigantyczną przewagę łodzian, ale zwłaszcza końcówki spotkań pokazują – łodzianie niemal nie puchną. To, w jaki sposób operował w meczu przeciw Sandecji Maciej Wolski, to żywa reklama dla jego trenera przygotowania motorycznego. Dopóki był na boisku, tyrał od pola karnego do pola karnego, zbierając zresztą po drodze asystę i kluczowe podanie.
Nie przez przypadek przywołujemy właśnie Wolskiego. Tu bowiem trzeba też pochwalić samego Stawowego. Trener symbolizujący do tej pory taktyczny fanatyzm, w ostatnim okresie coraz chętniej eksperymentuje. Przerzucenie jeszcze w Ekstraklasie Sobocińskiego na lewą obronę. Ustawienie Wolskiego w roli wahadłowego, który bardzo często obiega Pirulo i Domingueza. Pogodzenie obu Hiszpanów, poprzez przesunięcie tego ostatniego w okolice pozycji numer 8. Ba, ŁKS-owi zdarza się pograć dłuższą piłką, albo wyjść do kontry dosłownie kilkoma szybkimi podaniami.
A przecież największym osiągnięciem Stawowego i tak jest dotarcie do Pirulo.
Tak, wiemy, to karkołomna teza dla każdego, kto oglądał występy Pirulo w Ekstraklasie jesienią i wczesną wiosną. Ale już na finiszu Ekstraklasy Stawowy pokazał, że potrafi z Pirulo wyciągnąć niemalże to, co Moskal wyciągał z Ramireza. To nie jest nawet jakaś przesadna hiperbola. Wyłączając rzuty karne, były już piłkarz ŁKS-u w Ekstraklasie strzelił dla łodzian 3 gole i dołożył 4 asysty. Pirulo skończył ligę z wynikiem 1 gola i 4 asyst, choć grał już w zdecydowanie trudniejszych warunkach. W I lidze rekord Ramireza – 9 goli i 15 asyst – też wydaje się do wyprzedzenia, skoro Pirulo już po 5 kolejkach ma 3 gole i 3 ostatnie podania.
Nie ma też sensu deprecjonować obrońców. Choć Sobocińskiemu czy Dąbrowskiemu nadal zdarzają się irracjonalne zachowania meczowe, to obecnie zaliczają jedną wtopę na dwa mecze. W Ekstraklasie czasem każdy z nich zaliczał po jednej wtopie w każdej z połówek. Zasługa słabszego pressingu w I lidze, czy jednak ograniczenia niewymuszonych błędów? Tego już rozstrzygnąć się nie da. Ale w Sobocińskim potencjał dostrzegali o wiele mądrzejsi od nas. Być może po prostu Jan z powrotem zaczyna ten potencjał wykorzystywać.
TO CO Z TYM ŁKS-EM?
Tak naprawdę odpowiedź na pytanie: czy ŁKS taki mocny, czy liga taka słaba, poznamy dopiero po meczach z Arką czy Miedzią Legnica. Na pewno Łódzki Klub Sportowy rozwija się jako klub – może sobie pozwolić na ostre targi przy sprzedaży zawodników, może sobie pozwolić na wzmocnienia nawet po spadku z Ekstraklasy. Zdaje się, że z tej armii młodzieżowców zatrudnionych w ostatnich miesiącach wkrótce wyrośnie jakiś nowy Pyrdoł czy Ratajczyk. Do tego rozkręcają się łódzcy Hiszpanie, którzy bardzo długo wydawali się zwykłymi parodystami. Czas zdaje się działać na korzyść ŁKS-u, na korzyść Wojciecha Stawowego, ale i na korzyść Krzysztofa Przytuły, któremu Pirulo, Domingueza czy Corrala do tej pory przypisywano jako transferowe wtopy.
ŁKS musi jednak pamiętać o dwóch sprawach. Po pierwsze – Flota Świnoujście w sezonie 2012/13 wygrała nie pięć, ale osiem pierwszych spotkań, a ligę skończyła na czwartym miejscu. Po drugie – ŁKS już raz rozbił w puch I ligę, a potem tak zachłysnął się sukcesem, że w Ekstraklasie nie zrobił sztycha. Patrząc jednak na sposób budowania całego klubu, jesteśmy dość spokojni. W Łodzi uczą się na błędach i patrzą nieco dalej, niż na sześć miesięcy do przodu.
Jeśli mielibyśmy coś podpowiedzieć… Skoro typowy Hiszpan w ŁKS-ie rozwija skrzydła od 6 do 12 miesięcy, to chyba powoli czas sprowadzać już partię przewidzianą do gry na przyszły sezon. Niezależnie od tego, czy łodzianie rozgrywki 2021/22 rozpoczną jeszcze w I lidze, czy już w Ekstraklasie.
Fot.FotoPyK