Czterdzieści jeden fauli, siedem żółtych kartek, czerwo w piętnastej minucie. Jeśli lubicie piękny futbol, joga bonito w stylu Ronaldinho, to raczej nie zabijajcie się o VHS z nagraniem meczu Widzew – Zagłębie Sosnowiec. Ale jeśli w waszym idealnym meczu znajdziecie miejsce na akcenty rodem z gry „Franko”, w dodatku podlane dużą dozą cwaniactwa, to już prędzej. Finalnie z wyniku 1:1 bardziej zadowolony może być Widzew: przez większość spotkania grał w dziesiątkę, już przegrywał, a jednak zdołał pokazać charakter i odrobić stratę. Gdzie jak gdzie, ale przy Piłsudskiego takie zrywy są wyjątkowo cenione.
WEJŚCIE SMOKA
Jeśli chodzi o akcenty czysto piłkarskie, to niewykluczone, że w pierwszej połowie jedną z najładniejszych akcji był odbiór piłki przez Patryka Muchę.
Tak jest.
To był tak wyrafinowany futbol, że odbiór piłki – Mucha wyskoczył zza pleców i zabrał piłkę rywalowi jakby mama wołała go do domu – znalazłby się przynajmniej w topowej trójce najefektowniejszych zagrań. Takie to było granie.
Mieliśmy kurioza, jak choćby Robaka po kornerze prawie wbijającego bramkę Mleczce, ewidentnie przypominając zasadę, że napastnik we własnym polu karnym to zagrożenie.
Najważniejsze, co się zdarzyło, to faule. Dwa razy w przeciągu pierwszego kwadransa Krystian Nowak zobaczył żółtą kartkę. Obie decyzje nie były łatwe, a jednak arbiter Sylwestrzak udźwignął ciśnienie. Nie, ani w jednej, ani w drugiej, Nowak nie urywał rywalowi łba. Tak, obaj faulowani, zarówno Gregorio jak i Małecki, dodali coś od siebie. Ale to nie jest istotne: istotne jest, że Nowak dał pretekst, a za sobą praktycznie nie miał już nikogo, dlatego Sylwestrzak musiał pokazać żółte kartki. Każdy, kto będzie się chciał upierać nad spiskową teorią dziejów, niech też na chłodno zastanowi się, czy Nowak nie powinien w obu sytuacjach zachować się lepiej, a przede wszystkim: odpowiedzialniej.
Czuć było po atmosferze z boiska, że taki początek uruchomi różne podszczypywanki.
Jak ktoś upadał na murawę, to starał się jeszcze przy okazji wpaść na rywala. Było dużo takich uprzejmości, na boisku się gotowało. W każdym razie, po asie kier Nowaka, z boiska zszedł Fundambu, bo musiał wejść drugi stoper. Dobi postawił na Grudniewskiego i raczej się nie zawiódł: poza jednym pójściem na raz, kiedy skasował rywala i dostał żółtą kartkę, grał całkiem niezły mecz. Niemniej brak Fundambu od razu sprawiał, że Widzew pozbawiany był znacznej dozy polotu.
Do przerwy mecz się nie otworzył. Raz groźnie strzelał Michalski, który próbował brać na siebie ciężar ofensywy. Zagłębie, które miało tak cenioną przez wszystkich przewagę optyczną, skupiało się na stwarzaniu zamieszania, a nie kreowaniu czystych sytuacji. Symbolem zgranie Małeckiego z lewej strony, gdzie owszem, mógł paść gol, ale finalnie nikt nie oddał nawet strzału, bo Tanżyna był szybszy, wybił piłkę, przy czym też się poturbował.
PATRYK MUCHA: REDEMPTION
Widzieliśmy niejeden mecz, w którym ktoś grał w dziesiątkę, a jednak nie wyglądało to tak źle. Coś się czasem udawało stworzyć. W Widzewie wyglądało to mocno średnio, symboliczna akcja po zmianie stron: Michalski dobrze ucieka środkiem, ma trochę miejsca, zyskuje teren. Ale nie ma komu odegrać więc lutuje w trybuny.
Zagłębie sięgnęło w tym czasie po poważniejsze armaty, bo nadaktywnego byłego widzewiaka Turzynieckiego w przerwie zmienił Szymon Pawłowski.
Pierwszy kwadrans drugiej połowy na pewno należał do gości. Wydawało się, że przewagę przekują w końcu w konkrety. Niebezpieczni, trudni do upilnowania i cwani byli Portugalczycy sosnowiczan. Z kolei bardzo blisko gola był Mularczyk, który z bliska chyba powinien załadować piłkę głową do siatki. To był ostatni sygnał ostrzegawczy dla widzewiaków.
Widać nie zadziałał, bo niedługo później Zagłębie cieszyło się z prowadzenia. Koronkowej akcji brak – bardzo dobry dorzut Gojnego, solidnie podkręcona piłka, która mogła zmylić widzewiaków. Niemniej Mucha, który krył Oliveirę, powinien zachować się lepiej. A tak ten z bliska głową i Zagłębie wychodzi na 1:0. Mleczko bez szans.
Nie było za bardzo podstaw by sądzić, że Widzew szaleńczo rzuci się do odrabiania strat, że ma paliwo na skuteczną pogoń.
Rozsądek kazał wierzyć, że prędzej Zagłębie wbije coś kolejnego, albo będzie konsekwentnie próbowało zabijać mecz.
Ale w 69 minucie za Robaka wszedł Czubak i od razu pokazał klasę. Minęła może minuta, a najpierw dobrze doszedł do podania Muchy, potem z obrońcą na plecach przedostał się w pole karne. Finalnie wyłożył piłkę Musze, a ten trafił do siatki. Gol Muchy, ale powinni się nim podzielić 50 na 50, a kto wie, może nawet z przewagą dla Czubaka. Co jest istotne: to nie był żaden przypadek, Czubak jeszcze w tym meczu, w samej końcówce, pokazał że dobra zastawka nie jest mu obca, a przecież są i dowody z wcześniejszych meczów. Obiecujące akcje.
Przy 1:1 Zagłębie niby ruszyło do ataku, ale jakoś nieprzekonująco. Najlepsza ich okazja to rzut wolny Karbowego, który trafił w słupek. I tak trzeba oddać: świetny strzał. Brakło centymetrów, poza tym siła, parabola – Mleczko nawet nie zdążył zareagować. Dobijał to jeszcze Pawłowski, ale tylko podkreślił swój słaby mecz.
Sosnowiczanie mogą pluć sobie w brodę, Widzew dzisiaj nie stworzył wielu szans, łącznie oddał tylko dwa celne strzały. Naprawdę dogodna, stuprocentowa okazja – tylko jedna, zamieniona na gola. Jak na to, ile minut Zagłębie grało w przewadze, liczba stworzonych przez nich okazji jest mizerna. Łodzianie nie nazwą na pewno tego rezultatu wymarzonym, ale biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, raczej należy brać ten mecz za pozytyw, kolejny krok ku rozwoju tej drużyny, konsolidowaniu jej i budowania charakteru.
Widzew Łódź – Zagłębie Sosnowiec 1:1 (0:0)
Mucha 71 – Oliveira 61
Fot. NewsPix