– Cały czas wypominano nam, że nie mamy jeszcze strzelonej bramki, ale mam wrażenie, że zespół nie był jeszcze pod dużą presją, żeby za wszelką cenę trafić do tej bramki. Nie było obsesji. Powiedzieliśmy sobie przed meczem, że na pewno to zrobimy mając wewnętrzny spokój i duży luz. Żadnego napinania. Pierwsze minuty pokazały, że jesteśmy w stanie zagrać na swoich warunkach. Utrzymywaliśmy się przy piłce, zdobyliśmy pewność siebie, że spokojnie, jeśli dalej będziemy tak grać, to ta bramka przyjdzie. I przyszła. W odpowiednim momencie – mówił Bartosz Kieliba na antenie WeszłoFM. Zapraszamy na wersję tekstową tej rozmowy.
Szacunek, że wstałeś tak rano, żeby z nami pogadać.
A dziękuję, czysta przyjemność.
Pierwsze ligowe zwycięstwo w Ekstraklasie. Kołyska dla trenera Tworka. Działo się.
Noc nie była taka ciężka, jak mogłoby się to wydawać. Powrót z Płocka nie należy do najdłuższych, więc nie mieliśmy aż tak dużo czasu, żeby zabalować. Ale świętowania trochę było. I pierwsza bramka w Ekstraklasie, i w końcu upragnione trzy punkty. No i w ostatnich czasach narodziło nam się trochę dzieci w naszej zielonej rodzinie, więc tych powodów do radości było mnóstwo. W sumie jednak było spokojnie. Może nawet ten powrót był trochę za krótki. Kierowca się trochę pospieszył.
Pokazaliście, że potraficie punktować niekoniecznie słabością rywali, a własną siłą. Pierwsze koty za płoty, teraz będzie z górki?
Mam nadzieję, że będzie z górki. Wcześniejsze mecze nie były w naszym wykonaniu najgorsze, ale brakowało nam szczęścia. Wiedzieliśmy, że nie będzie nam łatwo z Wisłą Płock. Znaliśmy ich mocne strony. Wiedzieliśmy, że ich główną armatą są stałe fragmenty gry. Było, co robić, bo z każdej strony szły piłki w nasze pole karne. Napracowaliśmy się. Udało się wyjść obronną ręką. A zresztą, zaskoczyliśmy Wisłę Płock ich własną bronią, bo nieźle namieszaliśmy stałymi fragmentami.
Spadł wam kamień z serca? Liczono wam minuty bez zwycięstw i bez goli.
Cały czas wypominano nam, że nie mamy jeszcze strzelonej bramki, ale mam wrażenie, że zespół nie był jeszcze pod dużą presją, żeby za wszelką cenę trafić do tej bramki. Nie było obsesji. Powiedzieliśmy sobie przed meczem, że na pewno to zrobimy mając wewnętrzny spokój i duży luz. Żadnego napinania. Pierwsze minuty pokazały, że jesteśmy w stanie zagrać na swoich warunkach. Utrzymywaliśmy się przy piłce, zdobyliśmy pewność siebie, że spokojnie, jeśli dalej będziemy tak grać, to ta bramka przyjdzie. I przyszła. W odpowiednim momencie.
Pamiętasz jeszcze w ogóle skład ze swojego debiutu w Warcie? Zupełnie inna drużyna.
Wiesz co, powinienem większość pamiętać, aczkolwiek z moją pamięcią nie jest najlepiej, więc niewykluczone, że kogoś bym pominął. Ale wydaje mi się, że dałbym radę. Przy kolejnych sukcesach, kolejnych awansach, przewija się to pytanie, więc jest okazja, żeby to wszystko sobie trochę odświeżać.
Kogo z początków pamiętasz najlepiej?
Zróbmy wyzwanie: postaram się wymienić całą jedenastkę.
Dawaj.
Filipowiak, Ngamayama, Marciniak, Koziorowski, Białożyt, Biegański, Chromiński, Ciarkowski, Spławski, Laskowski.
Pięknie, ale kogoś jeszcze brakuje!
Ano tak, mnie!
Teraz jest perfekcyjnie. Łapiesz się za głowę, jak wspominasz swoje początki w Warcie i zestawiasz to z dzisiejszą rzeczywistością? Dawno temu, w derbach z rezerwami Lecha strzeliłeś istotnego gola. Z bandażem na głowie, w zupełnie innych czasach.
Doskonale to pamiętam. Do dzisiaj mam pamiątkę na powiece. Było to dość duże rozcięcie. Chciałem grać. Trener uważał, że sobie z tym nie poradzę, ale niestety dla niego, jestem upartą osobą i mocno naciskałem na niego, że spokojnie, spokojnie, dokończę to spotkanie i tak też się stało. Pamiętam tylko, że przez całe spotkanie, grając z tym opatrunkiem, nie mogłem nawet zamknąć oka.
Czyli nic ci nie mogło umknąć.
Lewe oczko do linii cały czas otwarta, cały czas szukało prostopadłych piłek. Zupełnie inne czasy.
Właśnie inne czasy, teraz grasz kilka poziomów wyżej. Wróćmy do waszej pierwszej ekstraklasowej wygranej.
Trochę niepotrzebnie, po dwóch strzelonych bramkach, oddaliśmy przewagę Wiśle Płock. Wynikało to chyba z tego, że bardzo, ale to bardzo, chcieliśmy dowieźć ten wynik. Czy to było nasze najlepsze spotkanie z dotychczasowych pięciu w niej rozegranych? Nie wiem, ale wydaje mi się, że chyba nie. Mam niedosyt po meczu z Lechią. Będąc beniaminkiem, prowadząc grę u siebie, musisz punktować, a wydaje mi się, że mogliśmy nawet pokusić się o komplet punktów. Mecz na Bułgarskiej, derby, tak samo. Nie graliśmy źle. Szczególnie w pierwszej połowie. Mogliśmy przynajmniej zremisować.
Wczoraj pokazaliście, że jesteście bardzo blisko związani z trenerem Tworkiem.
Wyjątkowo energiczna postać. Zawsze stara się, żeby szatnia żyła. Scala nas. Dba o atmosferę.
Pamiętam jego wielką odprawę przed finałem barażu o awans do Ekstraklasy. Znana historia, ale pozwolę sobie ją opowiedzieć jeszcze raz. Trener Tworek przygotował filmik z kibicami i z naszymi rodzinami. Nasze żony, dziewczyny, dzieci, mamy, ojcowie, siostry. Wszyscy coś do nas mówili. Nawet kilka słów. To było piękne. Motywowali nas. Pokazywali, że są z nami, że nas kochają, że o nas pamiętają. To była odprawa, którą zapamiętam do końca życia.
Kołyska nie była przypadkiem. Zrobiliśmy ją z wielką radością. Proszę o potwierdzenie albo zanegowanie tego, że kołyska dla trenera dobrze nam wyszła? Widziałem urywek – normalnie wyszło, jakbyśmy to trenowali.
Wyszło, wyszło. Musimy spytać cię o Łukasza Trałkę. Na treningach też tak bije stałe fragmenty gry w punkt czy tak mu wyszło w meczu?
Kurczę, muszę przyznać, że w przeddzień mecz z Wisłą Płock, kiedy trenowaliśmy stałe fragmenty gry…
To wszystko szło w aut.
Nie, nie, nie. Bił w punkt. Tam, gdzie sobie zamierzyliśmy, tam bił. Serio. I w meczu z Wisłą Płock też bardzo dobrze to wychodziło. Dał parę dobrych piłek, bo pamiętam jeszcze, że Alex Ławniczak też miał coś na głowie, ja w drugiej połowie też. Mocno szukał nas w polu karnym. I bardzo dobrze. Myślę, że to jego nieostatni mecz z asystami po rzutach wolnych.
Skąd czerpiesz energię, motywację do bycia tak pozytywną postacią? Wiadomo, że twoja córka cierpi na rdzeniowy zanik mięśni. Właściwie to możesz stanowić inspirację dla rodziców, których dzieci również zmagają się z tym problem i miewają cięższe chwile, cięższe myśli.
Siłę i radość czerpię z rodziny. Z tego, co mam, jestem z tego dumny. To, co przytrafiło się naszej rodzinie, jeśli chodzi o chorobę córki, mocno odmieniło nasze życie. Wszystko zostało przewartościowane. Wiemy, że nasze życie nie będzie łatwe i do końca przyjemne, więc musimy cieszyć się z małych rzeczy. Cieszyć się z tego, że jesteśmy razem, że mamy kochającą się rodzinę i szukać pozytywnych, miłych, małych rzeczy na co dzień. Patrzymy pozytywnie w przyszłość, bo bez tego byłoby o wiele gorzej. I pewnie ja albo żona mielibyśmy problemy z depresją, co często zdarza się przy dzieciach z taką chorobą. Ale dajemy radę.
Podziwiamy. Za tydzień gracie z Legią. Będzie w Poznaniu motywacja kibiców Lecha, żeby wspierać Wartę w meczu ze stołecznym rywalem?
Kurczę, mam nadzieję, że tak. Że tych kibiców na stadionie pojawi się więcej. W końcu przyjedzie do nas mistrza Polski. I obojętnie, kto przyjdzie, niezależnie, czy kibic Lecha, czy kibic Warty, to i tak będzie za Zielonymi. Ostatnie derby pokazały, że kibice potrafią usiąść razem, ramię w ramię, na stadionie i wydaje mi się, że dobrze się przy tym bawić. Mecz z Legią będzie miał dla nas dodatkowy smaczek.
ROZMAWIAŁ WOJCIECH PIELA I ADAM KOTLESZKA
Fot. Newspix