Tak jak jednak jaskółka wiosny nie czyni, tak jeden hat-trick nie zrobił jeszcze z nikogo wielkiej gwiazdy z prawdziwego zdarzenia. Dlatego też ostrożnie podchodzimy do dnia konia Martina Kobylańskiego, który w pucharowym meczu z Herthą Berlin strzelił trzy gole i poprowadził swój Eintracht Brunszwik do spektakularnego zwycięstwa nad faworyzowanym rywalem. Nie mamy amnezji. Sporo o 26-letnim pomocniku wiemy. Swoje w przeszłości nawywijał. Inna sprawa, że to już nie jest ten sam człowiek. Ogarnął się i tylko na tym korzysta. Od dłuższego czasu sygnalizuje, że wszystkie słowa o zmarnowanym talencie należy odłożyć na bok.
Dzień konia
Ten weekend na niemieckich boiskach należał do niego. DFB-Pokal. Eintracht Brunszwik kontra Hertha Berlin. Dla drużyn niewygodne losowanie. Z jednej strony bardzo solidnie zapowiadający się beniaminek 2. Bundesligi, z drugiej napakowany pieniędzmi, ale wcale niemonumentalny stołeczny projekt Bruno Labbadii. Poszli na wymiany ciosów. Lepiej wyszło to Eintrachtowi.
Kobylański? Highlight-maker. Bomba z wolnego na 1:0. Dośrodkowanie z rożnego, po którym zakotłowało się w polu karnym Herthy, a Mittelstadt wpakował sobie samobója. Karny na raty – najpierw nieco nonszalancko, ale potem ofiarnie, na wślizgu, trochę w stylu Lewego ze Szkocją na 3:2. No i puenta: przesądzający mocny wolej z szesnastego metra na 5:3, po którym Hercie zabrakło już czasu na coś więcej niż kontaktowe trafienie.
Polak był mózgiem operacji. To jego heat-mapa, która chyba nie wymaga wielkiego komenatrza.
Staty?
- Czterdzieści trzy kontakty z piłką
- Jedno kluczowe podanie
- 86% celnych podań, większość na połowie rywala
- Dwa przerzuty, jedno udane dośrodkowanie
- Pięć wygranych pojedynków
- Dwa razy faulowany
Nadawał Eintrachtowi rytm. Jeden minus – aż jedenaście strat. No, ale jak można byłoby wypominać mu straty, kiedy brał udział przy czterech akcjach bramkowych, samemu kompletując hat-tricka?
Droga ze szczytu tylko w dół
Bez dwóch zdań to był dzień konia Kobylańskiego. Mecz dotychczasowej kariery. Już w 3. lidze zdarzało mu się strzelić trzy gole, chociażby na inaugurację minionego sezonu z Magdeburgiem, ale na tym poziomie, przeciw bundesligowej drużynie, to jego największe osiągnięcie. Nic dziwnego, że znów zrobiło się o nim głośno. Nieprzypadkowo piszemy „już”, bo 26 latek to nasz dobry znajomy.
Wieszczono mu wielką karierę. Jako nastolatek debiutował w 1. i 2. Bundeslidze. W Werderze grał, obok Eljero Elii, Sebastiana Prodla, Nilsa Petersena, Aarona Hunta, Klemensa Fritza, przeciwko wielkim firmom i wielkim nazwiskom. Tylko, że coś nie grało w jego głowie. Jego były trener w rezerwach ekipy z Bremy narzekał, że Kobylański nie jest typem pracusia, ma muchy w nosie i lubi się obrazić na cały świat, kiedy ktoś zwróci mu uwagę. Niby grał w młodzieżowych reprezentacjach Polski, ale odstawiał szopki, patrząc zalotnie w stronę niemieckich młodzieżówek. Odbił się od Lechii Gdańsk. Palnął, że na trzecim poziomie rozgrywkowym w Niemczech co tydzień ogląda go 15-20 tysięcy osób, choć była to wierutna bzdura. W międzyczasie grał coraz mniej, coraz niżej, coraz gorzej i wydawało się, że zmarnuje swój talent.
I wtedy musiał zdarzyć się dzień, kiedy wstał z łóżka i coś przestawiło się w jego głowie.
Dojrzewanie
Dorósł. Cofnął się do 3. Ligi, już nie udowadniał, że to wielka piłka, tylko wziął się do pracy. W konsekwencji sezon w sezon poprawiał statystyki, żeby w minionej kampanii odpalić na dobre i poprowadzić Eintracht Brunszwik do awansu do 2. Bundesligi. I tak jak wcześniej ludzie, którzy regularnie śledzą niemieckie rozgrywki uspokajali, kładąc lód na głowę i podkreślając, że takie liczby, jakie Kobylański osiągał w Preußen Munster nie są tam niczym specjalnym i wielu zawodników na trzecim poziomie rozgrywkowym może się podobnymi poszczycić, tak jego osiągnięć z BTSV nie podważa już absolutnie nikt.
Najlepszy strzelec zespołu. Czwarty strzelec w lidze, a podkreślmy, że trzeci Philipp Hosiner (19 trafień) aż osiem bramek zdobył z rzutów karnych (Kobylański zaledwie 2), i choć niczego nie ujmujemy, bramka to bramka, to jednak wskazuje to pewien kierunek myślenia. Martin Kobylański przewyższał tę ligę, był jej jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym piłkarzem.
Podkreślmy po raz kolejny: Kobylański dojrzał i na tym korzysta. Fragment wywiadu z Meczyki.pl:
Najważniejsze, że moje podejście się nie zmieniło. W Münster zdobyłem najpierw pięć, potem dziesięć, a w swoim ostatnim sezonie dwanaście bramek. Dokładałem sporo asyst. Rok temu miałem wiele ciekawych propozycji z 2. Bundesligi. Mógłbym zwariować na ich punkcie, ale nauczyłem się cierpliwości. Usiedliśmy wspólnie z tatą i moim menedżerem. Przeanalizowaliśmy sytuację: „Okej, jest dobrze. Wszystko idzie jak należy, ale nie można teraz popełnić błędu i popaść w przesadni optymizm. Po co szukać czegoś na siłę?”. Uznaliśmy więc, że zostanę kolejny rok na trzecim poziomie. Eintracht zachował się bardzo fajnie. Zależało im. Wiedzieli, że mam kilka opcji, ale nie naciskali. Dali czas do namysłu. Ostatecznie zdecydowałem się na podpisanie kontraktu w Brunszwiku i znów się nie przeliczyłem.
Awansowaliście do 2. Bundesligi. To już poważny poziom.
Tak, ale 3. Bundesliga też jest mocna.
(…)
Bije od ciebie duży rozsądek.
Kiedyś podejmowałem decyzje bardziej na gorąco. Dziś jestem już na innym etapie życia. Mam 26 lat. Ożeniłem się. Nie jestem już młodym talentem, ale przede mną jeszcze sporo fajnego grania. Staram się podejść do swojego zawodu jak najpoważniej. Rozsądnie podejmować decyzje na murawie i poza nią. Nie robić trzech kroków do przodu. Nie skakać w przepaść, bo to z reguły kończy się złamaniem karku. Step by step – w ten sposób dojść do wyznaczonych celów. Cieszę się z takich chwil, jak piątkowy hattrick, ale chłodna głowa to podstawa. W szerszej perspektywie ten występ to chwila. Tylko jeden mecz, który jeszcze o niczym nie przesądza.
Ma 26 lat. Jest w 2. Bundeslidze. Gdyby ktoś dziesięć lat temu rozrysował mu karierę w ten sposób, to pewnie Kobylański byłby pierwszym, który zgłosiłby delikwenta do domu wariatów, ale z dzisiejszej perspektywy wygląda na to, że Polak jest na dobrej drodze do tego, żeby coś fajnego w tej piłce jeszcze zrobić. Nowy sezon zaczął fenomenalnie. Lepiej się nie dało. Jesteśmy ciekawi, jak pójdzie mu w lidze. Ma wszelkie papiery ku temu, żeby było dobrze. Nie jest tu nowy, grał już w 2. Bundeslidze. Zna zespół, jest jego liderem, zakłada opaskę kapitana. Jeśli był w stanie walnąć trzy gole Hercie, to czemu nie miałby tego zrobić w meczach z St. Pauli, Sandhausen czy innym Heidenheim?
Fot. 400mm.pl
Screeny: Sofascore/Transfermarkt