Reklama

Zerowanko zaliczone, ale apetyty były większe

redakcja

Autor:redakcja

12 września 2020, 17:57 • 3 min czytania 11 komentarzy

Naigrywaliśmy się wczoraj trochę, że na pierwsze zwycięstwo beniaminka w Ekstraklasie czekać zapewne będziemy do szóstej kolejki, a i bezpośrednie spotkanie Podbeskidzia Bielsko-Biała ze Stalą Mielec zakończyć się może remisem. No niewiele brakło, a błyskawicznie – jak to się ładnie mówi – zamknęliby nam mordy piłkarze z Podkarpacia. Drużyna Dariusza Skrzypczaka była bardzo bliska zwycięstwa z faworyzowaną Cracovią. Już znajdowała w ogródku, już witała się z gąską, ale najpierw zabrakło trochę konsekwencji w obronie, a później odrobinę więcej precyzji pod bramką rywala. 

Zerowanko zaliczone, ale apetyty były większe

82. minuta. Wydawało się, że właśnie wtedy doszło do kluczowej dla losów meczu akcji. Domański walnął w słupek, ale Tomczyk niczym stary wyga przyblokował Szymonowicza, a następnie po strzale z lewej nogi pokonał Niemczyckiego. 1-0 dla beniaminka i tym samym piłkarz wypożyczony z Lecha Poznań zrehabilitował się za słabe występy w poprzednich kolejkach, gdy marnował świetne sytuacje.

Gdyby Stal ten wynik dowiozła, dziś Tomczyk byłby bohaterem. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić? No, możemy przyznać rację, gdyż po kilku minutach doszło spore utrudnienie – goście z powodu kontuzji stracili swojego bramkarza, nieźle spisującego się Rafała Strączka (zdrowia chłopaku!). Z jednej strony przerwa w grze była długa, więc rezerwowy Primel miał czasy, by się rozgrzać, z drugiej – chłop myślami był już pewnie pod prysznicem, tymczasem przyszło mu zadebiutować w lidze. I o ile z pierwszym strzałem Alvareza jeszcze sobie poradził, o tyle później gdy zakotłowało się pod jego bramką, odbił futbolówkę wprost pod nogi Szymonowicza. A ten dał Pasom wyrównanie. Nie zrozumcie nas źle – nie był to żaden klops rezerwowego golkipera, no ale jednak mógł zachować się nieco lepiej. Ewentualnie mieć więcej szczęścia.

Na przykład tyle, ile miał Niemczycki kilka minut później. Spodobało nam się to, że Stal po straceniu gola w doliczonym czasie gry nie spuściła głów. Już przy stanie 1-1 Tomczyk oddał groźny strzał zza pola karnego, a prawdziwą piłką meczową był rzut wolny niemal z linii szesnastki. Na strzał zdecydował się Domański i… drugi raz w tym meczu obił słupek. Kilka centymetrów w prawo i nie miałaby żadnych szans golkiper Pasów.

No nie ma co gadać – ciekawa była to końcówka, tylko Strączka szkoda. A jak reszta meczu? Pierwsza połowa była w porządku. Mieliśmy choćby groźne strzały Getingera czy Forsella z dalszej odległości czy okazję Zjawińskiego po ładnej kombinacji. Rivaldinho po raz kolejny wyglądał tak, że więcej zdziałałby jego 48-letni ojciec i to wyciągnięty prosto z plaży, ale już Alvarez sprawiał zagrożenie. Szkoda tylko, że tak mało z tego wynikało – naliczyliśmy mu siedem strzałów, ale tylko jeden z nich był celny (wspominana próba z końcówki). Po przerwie gra nam siadła, ale okazało się, że to po prostu zbieranie sił na emocjonującą końcówkę (no, tak to sobie przynajmniej tłumaczymy).

Reklama

No i cóż – trzy kolejki wystarczyły, by ekipa Pasów wyszła na zero, odrabiając pięć punktów odjętych za korupcyjne grzeszki. Po opublikowaniu terminarza apetyty w Krakowie pewnie były większe, raczej nikt nie zakładał dzielenia się oczkami z beniaminkami. Ale dobre i to. Stal na pierwsze zwycięstwo w sezonie ligowym jeszcze musi poczekać, ale z taką grą jak dziś niebawem powinno przyjść.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

11 komentarzy

Loading...