Reklama

Jak wyglądają finanse w 1. lidze? Miasta płacą miliony, z transferów kokosów nie ma

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

10 września 2020, 13:20 • 7 min czytania 8 komentarzy

Jak wyglądają finanse polskich klubów? To pytanie, które powraca i zawsze zastanawia, bo nie ma co ukrywać – nasze miejsce w Europie pod względem zawartości klubowych kas jest znacznie wyższe niż to, które zajmujemy w rankingach opierających się na boisku. W ostatnich latach coraz bardziej pogłębia się także różnica między beniaminkami pierwszej ligi a etatowymi ekstraklasowiczami. Dlatego warto rzucić okiem na raport Deloitte dotyczący właśnie pierwszoligowców. Jak wygląda zaplecze pod względem finansowym?

Jak wyglądają finanse w 1. lidze? Miasta płacą miliony, z transferów kokosów nie ma

Oczywiście na wstępie zaznaczymy jedno – bierzemy na te dane poprawkę. Deloitte opiera się na tym, co przedstawią mu kluby, więc logiczne jest, że każdy będzie chciał wypaść jak najlepiej. Najlepszy przykład? Wskaźnik wynagrodzeń dla zawodników. Okazuje się, że najmniejszą część budżetu na wypłaty przeznacza Radomiak Radom. Tak, tak. Ten sam Radomiak, który co miesiąc dostawał z miasta 220 tys. zł miesięcznie na same wynagrodzenia. A przecież mówimy tylko o stypendiach, wciąż do uwzględnienia pozostają premie, czy ta część wynagrodzeń, którą pokrywa klub. Raport dotyczy 2019 roku, w którym miasto przeznaczyło na stypendia dla Radomiaka:

  • ~320 tys. w pierwszym półroczu
  • ~1,1 mln w drugim półroczu
  • ~2 mln w całym sezonie 2019/2020

Poza tym chyba pamiętamy jeszcze, w jak wielkie tarapaty wpadł radomski klub, gdy okazało się, że miasto chce wycofać się ze stypendiów. Przytoczymy nawet cytat z klubowej strony. “Dzisiaj Radomiak jest w bardzo trudnej sytuacji, najbliższe miesiące zdecydują, podobnie jak w przypadku innych klubów sportowych, o jego przyszłości” – pisano po decyzji o cofnięciu stypendiów w wysokości ok. 440 tys. zł. I tu zapala nam się lampka. Skoro zdaniem Deloitte wynagrodzenia – wliczając stypendia miejskie – pochłaniają 36% przychodów, to znaczy, że Radomiak powinien mieć jeszcze trzy bańki do rozdysponowania. Tymczasem w obliczu straty 440 tysięcy klub sam pisze o bardzo trudnej sytuacji i walczy o to, żeby wypłacono chociaż połowę tej kwoty, co zresztą ostatecznie się stało.

No coś nam się tu nie klei. Zwłaszcza że nie raz i nie dwa słyszeliśmy o poślizgach czy zaległościach w Radomiu.

Podbeskidzie pierwszoligowym finansowym potentatem

Reklama

Sami więc widzicie, że gdy dane do analizy dostarczają kluby, trzeba je oglądać po kilka razy z każdej strony. Niemniej jednak z tego powodu wyrzucać raportu do kosza, bo mimo to możemy w nim znaleźć ciekawe informacje. Kto w lidze wyróżniał się finansowo? Miedź Legnica i Podbeskidzie Bielsko-Biała, które przekroczyły 10 mln zł przychodu. Tyle że w przypadku Miedzi liczy się także pół roku spędzone w Ekstraklasie, więc nie jest to aż tak imponujący wynik. Spójrzmy zatem na “Górali”. Na czym opierały się finanse klubu?

  • 5,06 mln zł – dotacja z miasta
  • 3,63 mln zł – wpłaty od sponsorów
  • 1,1 mln zł – Pro Junior System
  • 0,83 mln  zł – transmisje i udział w rozgrywkach
  • 0,51 mln zł – dzień meczowy

Plus 1,2 mln zł ekstra z tytułu transferów, bo Deloitte nie uwzględnia tego w przychodach. Czarno na białym widać, że bez miejskiej kasy nie byłoby tak kolorowo. Ale jest także druga strona medalu. W naszym reportażu o wracającym do Ekstraklasy Podbeskidziu wspominaliśmy o finansowych kłopotach klubu. A konkretniej o tym, że trzeba było zasypać konkretną lukę budżetową i spłacać długi. Uczyniono to właśnie dzięki pieniądzom z miasta oraz od jednego z głównych sponsorów, firmy Łukosz, więc struktura budżetu Podbeskidzia jakoś przesadnie nas nie zaskoczyła.

Miasta przekazują miliony

No dobrze, a skoro już o dotacjach z miasta mowa, to dzięki raportowi możemy sprawdzić, kto zyskuje nam tym najbardziej. Oczywiście i tu można mówić o pewnych nieścisłościach. W samym Bielsku np. jednym ze sponsorów głównych jest firma Aqua, czyli… spółka miejska. We wspomnianym wcześniej Radomiu klub wspierają miejskie spółki: Radpec i Radkom. Podobne przypadki bez problemu znajdziemy też w innych klubach. Pieniądze publicznie trafiają więc do nich w różny sposób, ale ok, zerknijmy na to, jak kluby raportowały same dotacje.

  1. Podbeskidzie – 5,06 mln zł
  2. GKS Tychy – ok. 4,2 mln zł
  3. Chrobry Głogów – 3,25 mln zł
  4. GKS Jastrzębie – ok. 2,2 mln zł
  5. Wigry Suwałki – ok. 2 mln zł
  6. Radomiak Radom – 1,6 mln zł + stypendia
  7. Odra Opole – ok. 1,6 mln zł (“wpływy samorządowe”)
  8. Puszcza Niepołomice – ok. 0,98 mln zł
  9. Stal Mielec – ok. 0,82 mln zł + stypendia
  10. GKS Bełchatów – 0,45 mln zł
  11. Stomil Olsztyn – ok. 0,33 mln zł
  12. Warta Poznań – 0,27 mln zł

Dlaczego kilku klubów w zestawieniu brakuje? Bo nie sprecyzowały, ile pieniędzy otrzymały z miasta. Lub – jak Zagłębie Sosnowiec – zostały dokapitalizowane przez miasto, co nie wlicza się do przychodów. Część klubów otrzymuje także stypendia miejskie. O Radomiu już pisaliśmy, a w przypadku Mielca było to ok. 1,2 mln zł (nieco ponad 100 tys. miesięcznie przez 12 miesięcy). Stypendia miejskie przysługują także Chojniczance, która nie podała kwoty innych dotacji miejskich.

Reklama

Transfery? Rynek prawie zamrożony

Czymś, co wyraźnie przykuwa naszą uwagę, są kwoty zarobione na transferach. Deloitte nie uwzględnia ich w przychodach, bo jak twierdzi – jest to bardzo płynne, jedni zarabiają regularnie, inni raz na jakiś czas, więc lepiej tę kategorię wyodrębnić. Cóż, nam daje to jeszcze lepszy podgląd na sytuację. A ta wesoła nie jest. Na zapleczu Ekstraklasy aż siedem klubów nie zarobiło na transferach więcej niż 100 tysięcy zł. W tym elitarnym gronie znalazły się:

  • Sandecja Nowy Sącz – 50 tys. zł
  • Chrobry Głogów – 40 tys. zł
  • Chojniczanka Chojnice – 20 tys. zł
  • Radomiak Radom i Stomil Olsztyn – 10 tys. zł
  • GKS Bełchatów i Wigry Suwałki – 0 zł

Rzecz jasna i tu bierzemy pewną poprawkę, bo dziwi nas obecność w tym gronie GKS-u Bełchatów. Przecież latem klub pożegnał Damiana Michalskiego czy Przemysława Zdybowicza, a w grudniu sprzedał Mateusza Marca. I z tego co wiemy, żaden z nich nie był transferem darmowym. Ale nawet jeśli wyjmiemy z tego grona “Brunatnych”, widać, że polskie kluby wciąż mają problem z transferami wewnętrznymi. Wiadomo, zaraz usłyszymy, że rynek tak funkcjonuje. Że lepiej rozwiązać kontrakt i przejść “za darmo”, a kwot za podpis nikt w transferowych podsumowaniach nie wylicza.

Tyle że w ten sposób pierwszoligowcy sami skazują się na pogłębianie przepaści między nimi a Ekstraklasą. Ekstraklasa płaci: Olimpia Grudziądz zarobiła dzięki niej 600 tys. zł, Podbeskidzie 1,2 mln zł. Tyle że w wielu przypadkach te pieniądze nie trafiają do dalszego obiegu między klubami i maszyna się zatrzymuje. Nie ma efektu domino, który napędza transferowy rynek:

  • Klub z ESA kupuje zawodnika z 1 ligi > 1. liga wyciąga gościa ze słabszej drużyny > słabsza drużyna z jeszcze słabszej

Wiadomo, o co nam chodzi. A tymczasem okazuje się, że kluby, które przecież szkolą młodzież i rocznie dokonują kilkunastu ruchów kadrowych, potrafią z tego wycisnąć 10, czy 20 tysięcy złotych. DZIESIĘĆ TYSIĘCY. Ludzie, przecież więcej idzie dostać za zadbanego Golfa Czwórkę.

Kibice silnym kapitałem

Ok, mamy transfery, mamy dotacje, są też sponsorzy, ale jest jeszcze jedna rzecz, która składa się na przychody pierwszoligowców. To dzień meczowy, czyli wg Deloitte: wpływy ze sprzedaży biletów, karnetów oraz catering na stadionie.

W Ekstraklasie w 2018 roku wyniosły one 16% przychodów klubów. W 1. lidze jest z tym dużo słabiej – to zaledwie 7% przychodów. Na tym polu pierwszoligowcy tracą równie dużo, co na transferach. I niestety w dużej mierze ze swojej winy, bo to przecież klub ma przyciągnąć kibica na stadion. A na zapleczu naszej ligi zdarzają się naprawdę absurdalne wyniki. Kto zarabiał najmniej na dniu meczowym?

  1. Warta Poznań – 30 tys. zł
  2. Wigry Suwałki – 70 tys. zł
  3. Puszcza Niepołomice – 120 tys. zł
  4. Sandecja Nowy Sącz – 120 tys. zł
  5. Chrobry Głogów – 130 tys. zł

30 tysięcy zł. Czyli jakieś 2000 zł na mecz. Rozumiemy, że Warta musiała grać w Grodzisku Wielkopolski, ale jednak – to wynik tragiczny. Natomiast są też kluby, które dzień meczowy wyciskają jak cytrynę. Najlepiej w lidze wypada Radomiak i nie ma co się dziwić. Co prawda pół roku to jeszcze mecze drugiej ligi, ale na finiszu rozgrywek stadion w Radomiu czterokrotnie albo się wypełniał, albo był bliski zapełnienia. W pierwszej lidze frekwencja i tak jeszcze wzrosła – o 38% w porównaniu do poprzedniego sezonu, sprzedano sporo karnetów, a – co chyba kluczowe w kwestii zysków – ceny biletów na mecze poszły w górę o 100%. Co prawda w tabeli przychodów większy wynik wykręciła Miedź, ale Deloitte zaznacza, że po odjęciu kosztów organizacji, to beniaminek ligi zarobił najwięcej.

Największe przychody z tytułu dnia meczowego w 1. lidze
  1. Miedź Legnica – 0,88 mln zł
  2. Radomiak Radom – 0,85 mln zł (0,64 mln zł zysku – najwięcej w lidze)
  3. Stal Mielec – 0,59 mln zł
  4. Zagłębie Sosnowiec – 0,58 mln zł
  5. Podbeskidzie – 0,51 mln zł

Warto dodać, że największy wzrost liczby kibiców na stadionie odnotowano w Bielsku-Białej. Na “Górali” przychodziło o 88% więcej kibiców niż w poprzednim badanym okresie. Ciekawe jest też to, jak dzień meczowy przekładał się na budżety klubów. Bo choć Podbeskidzie zarobiło całkiem sporo, stanowiło to dla nich tylko 5% przychodów. Natomiast dla Radomiaka było to już 18% przychodów, dla Stomilu Olsztyn – 12%, a dla Olimpii Grudziądz, która w całym zestawieniu plasuje się najgorzej pod względem ogólnym – 10%.

SZYMON JANCZYK

Fot. Newspix, źródła screenów: Deloitte

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

8 komentarzy

Loading...