Reklama

Górnik Zabrze pokazał Stali różnicę między Ekstraklasą a I ligą

redakcja

Autor:redakcja

28 sierpnia 2020, 23:33 • 4 min czytania 25 komentarzy

Nie ma litości Górnik Zabrze dla beniaminków, brutalnie wprowadza ich do polskiej elity. Tydzień temu podopieczni Marcina Brosza przez większość meczu tłamsili Podbeskidzie, natomiast dziś zrobili to, czego wcześniej nie zrobiła Wisła Płock: pokazali Stali Mielec, jaka jest różnica między Ekstraklasą a I ligą. A jest mimo wszystko duża, co widzimy także po tym, jak znakomicie sezon na zapleczu rozpoczęli spadkowicze z Gdyni i Łodzi.

Górnik Zabrze pokazał Stali różnicę między Ekstraklasą a I ligą

Trzeba oddać Stali, że miała swój pomysł na ten mecz. Był on co prawda niewiele bardziej złożony niż refleksje pięciolatka nad sensem życia, ale był. Gospodarze także wyszli trójką stoperów, zaryglowali się przed swoim polem karnym i liczyli, że podania za plecy obrońców do szybkiego Prokicia pozwolą im dochodzić do sytuacji. Formalnie funkcję “dziewiątki” pełnił Forsell, w praktyce jednak Fina w zasadzie nigdzie nie było, został wyłączony z gry, a szum robił wbiegający z głębi pola Serb.

Górnik początkowo miał z tym trochę problemów i Stal szybko powinna prowadzić.

Z prawej strony dogrywał Flis, Bochniewicz popełnił chyba jedyny poważniejszy błąd i nie przeciął podania. Prokić przy lepszym przyjęciu byłby sam na sam z dużym zapasem, ale średnio się zabrał i słynący z “gazu” Wiśniewski zdołał go dogonić. Niespodziewanie jednak Serb i tak ograł obrońcę przyjezdnych. Stanął przed idealną szansą, lecz kopnął nad poprzeczką. Był to jedyny strzał mielczan do przerwy.

Groźnie zrobiło się jeszcze dwa razy, jednak nie kończyło się to już uderzeniami, bo Chudy wyłapał dogranie Domańskiego i okazał się od niego minimalnie szybszy na przedpolu.

Beniaminek nie spożytkował obiecującego początku rozegranego na dużym entuzjazmie i z minuty na minuty gasł w oczach, a Górnik kontrolował przebieg wydarzeń. Dość długo nie przekładało się to na robotę dla Rafała Strączka. Potem jednak 21-letni bramkarz zdrowo się napocił i pokazał klasę. Kapitalnie podbił strzał Jimeneza, który wcześniej fajnie nawinął Żyrę, dzięki czemu piłka odbiła się od poprzeczki. W drugiej odsłonie natomiast niesamowicie obronił bombę Krawczyka (Jimenez celnie dobijał, ale ze spalonego). To jedyny zawodnik Stali, który ma prawo dziś powiedzieć, że więcej zrobić nie mógł.

Reklama

Przy golach bowiem Strączek nie miał wiele do powiedzenia. Zaraz po wspomnianej poprzeczce goście wykonali rzut rożny, Nowak dorzucił, a Bochniewicz strzelił głową. Po drodze jeszcze jakiś rykoszet i piłka w siatce. Niemal w ogóle Bochniewiczowi nie przeszkadzał Kamil Kościelny, nawet nie wyskoczył do główki. Druga bramka to już zupełnie inna para kaloszy.

Alasana Manneh CUDOWNIE uderzył sprzed pola karnego.

Piłka nabrała niesamowitej rotacji i Strączek mimo najszczerszych chęci musiał skapitulować. Niesamowicie ogląda się powtórki z kamer ustawionych za bramkami. Wtedy najlepiej widać, jak wspaniale kopnął, jak idealnie trafił. Piłka początkowo leciała poza bramkę, później jednak zakręciła tak, że bramkarz mógł tylko gratulować strzelcowi. Ten gol to perełka i nie ma tu krzty ironii. Dość regularnie oglądamy jakieś bomby w same widły i to zawsze fajna sprawa, ale tutaj na pierwszym planie znalazły się technika i precyzja, czyli wyższy stopień futbolowego wtajemniczenia.

Reprezentant Gambii dał swój popis niedługo po przerwie, więc nawet jeśli Stal zamierzała zagrać inaczej, jej plany szybko wzięły w łeb. Zabrzanie spokojnie kontrolowali przebieg wydarzeń. No, może poza samą końcówką. Ponownie rezerwowy Paweł Tomczyk główkował tuż obok słupka po zgraniu Flisa, a już wcześniej mógł wpisać się na listę strzelców, gdy przez swój kiks oszukał Wiśniewskiego. Ten jednak w ostatniej chwili wykonał ratunkowy wślizg i wynikiem całego zamieszania był jedynie strzał z ostrego kąta w boczną siatkę autorstwa Jakuba Wróbla.

Koniec końców podopieczni Dariusza Skrzypczaka przez cały mecz nie oddali ani jednego celnego strzału. Trener pokonanych przed kamerami Canal+ tryskał humorem, jakby wywalczył komplet punktów, ale w głębi duszy na pewno wie, że różnica klas była w piątkowy wieczór widoczna.

Nie ma co zbyt wcześnie rozpływać się nad Górnikiem. Na razie pokonał nieposkładaną Jagiellonię i dwóch beniaminków, warto jednak zauważyć, że za każdym razem czynił to w dobrym stylu. Pytanie, jak poradzi sobie z bardziej wymagającymi rywalami, no i czy za kilka tygodni Marcin Brosz znów nie będzie musiał przebudowywać składu. Paweł Bochniewicz podobno jest coraz bliżej odejścia do Holandii.

Reklama

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

25 komentarzy

Loading...