Od początku było wiadomo, że Cracovia wylosowała zdecydowanie najtrudniejszego przeciwnika spośród naszych pucharowiczów i wyeliminowanie Malmo to duże wyzwanie. Niestety tym razem futbol okazał się do bólu przewidywalny. Faworyt pewnie wygrał swój mecz, wskazując zdobywcy Pucharu Polski miejsce w szeregu, które znajduje się gdzieś tam daleko, w cieniu.
Nie mogło być inaczej, skoro niektórzy widzowie zapewne nie zdążyli wrócić przed telewizor z zaparzoną właśnie herbatą, a „Pasy” już przegrywały. Nasi chcieli się jeszcze witać, tamci od razu zaczęli bić.
Gospodarze zaskoczyli wyrzutem z autu, Cornel Rapa zaprezentował poziom koncentracji zrozumiały co najwyżej pod koniec dogrywki i mimo długo lecącej piłki, pozwolił Rieksowi na jej opanowanie i dogranie w pole karne. Tam Berget ośmieszył Siplaka i spokojnie pokonał Hrosso.
22 sekundy i cały plan taktyczny Michała Probierza na ten mecz wziął w łeb.
Niby Cracovia szybko się otrząsnęła i czasem potrafiła wymienić kilka celnych podań, ale fakty są brutalne: przez całe spotkanie nie stworzyła sobie ani jednej klarownej sytuacji. Pomijamy oczywiście nieuznaną bramkę Jablonskiego po dośrodkowaniu Alvareza z rzutu wolnego. Sędzia odgwizdał spalonego i musimy wierzyć jego asystentowi, bo powtórki były wyjątkowo kiepskie, a z VAR-u na tym etapie eliminacji się nie korzysta.
Oprócz tego Cracovia nie dochodziła do okazji, które z łatwością wypracowywali sobie gracze Malmo, rozrywający krakowską obronę nieprzewidywalnością w ataku. Raz akcja szła skrzydłem, innym razem środkiem, trudno było przewidzieć, jak dany atak się potoczy. Wystarczyło nagłe przyspieszenie, dobra współpraca 2-3 zawodników i od razu robiło się groźnie. Nie sprawdziło się ustawienie z jednym defensywnym zawodnikiem w środku pola. Loshajowi brakowało asekuracji, bo Van Amersfoort to człapak z definicji, a Marcos Alvarez grał bardzo wysoko i rzadko wracał. Często zatem po jednym inteligentnym podaniu obrona „Pasów” od razu znajdowała się w opałach. Na dodatek nie wszyscy w tylnej formacji gości mieli dobry dzień (tak, panie Siplak, to o panu). Lukas Hrosso nie narzekał więc na nudę. Słowak kilka razy pokazał klasę, łącznie bronił aż dziewięć strzałów. Gdyby nie on, rozmiary porażki byłyby znacznie wyższe.
Krakowianie natomiast mieli jedynie:
-
zablokowane uderzenie Loshaja sprzed pola karnego
-
niecelny strzał Alvareza z rzutu wolnego (liczyliśmy na więcej)
-
celną próbę głową Rapy po rzucie rożnym, ale dla Johanssona to była prosta interwencja
-
strzał Dimuna sprzed pola karnego z rykoszetem od Alvareza, który zmusił bramkarza do wysiłku, ale koniec końców i tak chyba był spalony
-
ładne acz nieznacznie niecelne uderzenie Hanki z daleka
W drugiej połowie Cracovia nieco uporządkowała swoją grę, rozkręcił się Mateusz Wdowiak i samo dostanie się w okolice pola karnego Malmo nie było aż tak trudne. Gdy jednak należało postawić kropkę nad „i” w decydującym momencie zawsze czegoś brakowało – zrozumienia, strzału, podania, czyli zwyczajnie umiejętności. To różniło dziś ekipę Probierza od wicemistrza Szwecji.
Gol na 2:0 stanowił modelowy przykład, jakie problemy „Pasy” miały w tyłach.
Próba prostopadłego zagrania została przecięta i zdawało się, że defensywa zdążyła się ustawić. Ale wtedy Loshaj został w środku minięty jednym podaniem, znakomicie w pole karne wbiegł Rieks, przytomnie obsłużył go Thelin, a że Siplak znów przysnął, był czas i miejsce na strzał. Hrosso ponownie niewiele mógł zrobić. Szkoda, bo działo się to tuż przed przerwą, gdy stracona bramka boli jeszcze bardziej.
W studio TVP Sport padło nawet hasło o czapkach z głów za drugą połowę dla Cracovii, ale to już zabrzmiało trochę jak chwalenie przedszkolaka, że jego plamki na kartce faktycznie trochę przypominają słoneczko i chmurki. Po prostu nie było tematu, a trudno chwalić za sam brak kompromitacji.
Pozytywy? Jacek Zieliński nie po raz pierwszy świetnie wypadł w roli telewizyjnego eksperta.
Malmo – Cracovia 2:0 (2:0)
1:0 – Berget 1′
2:0 – Rieks 44′
Fot. Newspix