Już wcześniej zdarzyło nam się napisać kilka ciepłych słów o transferach Piasta, bo ściągnięcie Michała Żyry ze Stali czy Javiera Hyjka z juniorów Atletico wydaje się mieć ręce i nogi, natomiast brakowało jeszcze w tym wszystkim takiego porządnego pieprznięcia. To znaczy zdajemy sobie sprawę, że Piast nie jest Legią i nie będzie aż tak kosił na rynku, natomiast chętnie widzielibyśmy w Gliwicach kogoś z nazwiskiem. I najpewniej go zobaczymy, bo kroczek od Piasta jest Jakub Świerczok.
„Kroczek”, ponieważ zostały jeszcze testy medyczne. Wiadomo, najczęściej jest to tylko formalność, ale to pół procenta wątpliwości zawsze można sobie zostawić, choć nie przewidujemy tutaj komplikacji. W każdym razie możemy się nad tym transferem – a właściwie wypożyczeniem – pochylić, bo porozumienie między Piastem a Łudogorcem ogłosił Georgi Karamandżukow, dyrektor sportowy tych drugich. Świerczok zostanie początkowo oddany na rok, a Piast zapewnił sobie opcję transferu definitywnego.
KARIERA WYHAMOWAŁA
Cóż, idąc do Łudogorca, napastnik na pewno nie zakładał, że jego kolejnym krokiem będzie powrót do Polski. Przypomnijmy – jakkolwiek spojrzeć na ligę bułgarską, to facet trafiał do innej rzeczywistości, zaczynał swój pobyt tam od dwumeczu z Milanem. Polskie kluby od dłuższego czasu mogą pograć z Milanem, ale Milanówek. Świerczok miał więc prawo zakładać, że trochę postrzela, ktoś z mocniejszej ligi zwróci na niego uwagę i jakoś to pójdzie. Oczywiście nie chodziło o rozstrzelaniu Rossonerich w pojedynkę, natomiast Łudogorec znaczy przecież w Europie dużo więcej niż jakikolwiek polski klub.
Niestety te plany wzięły w łeb, bo Bułgarzy nie robili sztycha w Europie, do czego polski zawodnik przykładał (albo nie przykładał) nogi. Okazywał się mocny, gdy trzeba było ładować ogórkom: Irlandczykom z Północy, Walijczykom, Islandczykom. Poważniejsze trafienia zanotował tylko dwa: przeciwko Ferencvarosowi oraz Zurychowi.
Natomiast mało kto pamięta tę bramkę z Węgrami, raczej wszyscy wspominają ten „urokliwy” rzut karny. Była jeszcze okazja gonić rywala, jednak Świerczok chciał się zabawić i skończyło się na zmianie w przerwie.
Świerczok – panenka made in Poland 😜👍#UCL #FTC #Ludogorets #Ferencvaros #Panenka pic.twitter.com/J3cFERpF2a
— Ramirez (@CommonSensePL) July 17, 2019
A jak było w lidze? Nieco lepiej, bo mówimy o 11 bramkach w sezonie 18/19 i sześciu w 19/20, ale to wciąż żadne wielkie liczby. Odpowiednio: solidność i względna przyzwoitość. Pewnie sam Świerczok poproszony o ocenę swojego pobytu w Bułgarii, nie przyznałby sobie wyższej noty niż trzy na szynach w skali szkolnej. Oczekiwał i oczekiwano od niego więcej.
U NAS ZNÓW MOŻE RZĄDZIĆ
Co – jak zwykle – nie znaczy, że w Ekstraklasie nie będzie rozdawał kart. Gdy ostatnio tu był, w jedną rundę strzelił 16 bramek (w 21 meczach) dla Zagłębia, momentami bawiąc się z obrońcami, jak z dziećmi. Jakkolwiek wierzyć w Michała Żyrę, Świerczok to jednak co najmniej półka wyżej i większy spokój ducha u Waldemara Fornalika. Z kolei porównywać Świerczoka do Tuszyńskiego nie ma nawet sensu, po co być złośliwym.
Pozostaje kwestia Piotra Parzyszka, który wciąż jest w klubie, ale budzi zainteresowanie na rynku. Chyba można zakładać, że coś się ruszyło, skoro Piast zdecydował się na ściągnięcie Świerczoka. Tak czy tak – kibice gliwiczan mogą spać spokojnie, bo jeśli Parzyszek w końcu odejdzie, klub nie przespał tego lata.
I w ogóle to okienko wydaje się nam najciekawsze od lat. Między innymi transfery Boruca, Kapustki, Gorgonia, Kucharczyka, Świerczoka, czy ruchy w samej lidze jak przenosiny Mladenovicia, Lopesa albo Czerwińskiego robią wrażenie. Albo więc rządzący tym straganem poszli zgodnie po rozum do głowy, albo to szereg zbiegów okoliczności. Oby to pierwsze.
Fot. Newspix