Kto się byczył, ten wygrywał w Lidze Mistrzów

redakcja

Autor:redakcja

16 sierpnia 2020, 16:43 • 4 min czytania

Tegoroczna faza pucharowa Ligi Mistrzów będzie wyjątkowa nie tylko ze względu na system final eight, który awaryjnie zastosowano w związku z koronawirusem. Nastąpiło bowiem przetasowanie na szczytach, którego absolutnie nikt nie mógł się spodziewać. Po piętnastu latach w półfinale LM zabraknie i Leo Messiego, i Cristiano Ronaldo. Do tego po raz trzeci od momentu przemianowania Pucharu Europy na Champions League – a po raz pierwszy od dwudziestu czterech lat – w najlepszej czwórce nie będzie ani jednego klubu z Anglii lub Hiszpanii. Mamy za to dwóch przedstawicieli Ligue 1 i Bundesligi. Z czego to wynika?

Kto się byczył, ten wygrywał w Lidze Mistrzów
Reklama

Na pewno skrócenie drabinki pomogło Lyonowi wyeliminować Manchester City. Nadal spokojnie można założyć, że podopieczni Pepa Guardioli w rewanżu byliby w stanie odrobić dwubramkową stratę. A tak jedno jedyne podejście i nie ma, że pech, gorsza dyspozycja dnia czy nieudacznik Sterling. To samo dotyczy Atletico i drugiego starcia z RB Lipsk. Ale już trudno tłumaczyć tymczasowym systemem wytarcie podłogi Barceloną przez Bayern czy zapaść Atalanty po przerwie w spotkaniu z PSG.

KTO ODPOCZYWAŁ, TEN WYGRYWAŁ

Wydaje się zatem, że nie ma przypadku w tym, iż w półfinałach zameldowały się kluby z kraju, w którym albo sezonu ligowego nie dokończono (Francja), albo w którym zakończono go najszybciej (Niemcy).

Reklama

W odniesieniu do przedstawicieli Ligue 1 zasadne było pytanie, czy niegranie od połowy marca do końcówki lipca nie okaże się wielkim problemem w postaci braku rytmu meczowego i zatraconych automatyzmów. PSG ostatni mecz przed pandemią zagrało 11 marca (1/8 finału z Borussią Dortmund), pierwszy po odmrożeniu futbolu – dopiero 24 lipca (finał Pucharu Francji z St. Etienne). Lyon przerwę miał rekordową: 8 marca przegrał w Ligue 1 z Lille, a na boisko wrócił dopiero 31 lipca, gdy po rzutach karnych przegrał z PSG  w finale Pucharu Ligi. Wyszły 144 dni bez gry o stawkę!

Teraz porównajmy Bundesligę z ligami pozostałych ćwierćfinalistów, w których dokończono sezon. Pierwsze i ostatnie mecze na krajowym podwórku po pandemii:

  • RB Lipsk – 16 maja, 27 czerwca
  • Bayern – 17 maja, 4 lipca
  • Barcelona – 13 czerwca, 19 lipca
  • Atletico – 14 czerwca, 19 lipca
  • Manchester City – 17 czerwca, 26 lipca
  • Atalanta – 21 czerwca, 1 sierpnia

Widzimy, jak drastyczne potrafiły być tu różnice. Sześć dni po tym, gdy Atalanta wznowiła rywalizację we Włoszech, RB Lipsk kończył ją w Niemczech, a przecież obie ligi dograły sezon. Jedni zdążyli pojechać na wakacje, by zregenerować się fizycznie i psychicznie po meczowych maratonach. Czasu na drobne przygotowania także nie zabrakło. Drudzy natomiast przystępowali do rywalizacji niemal z marszu, na oparach.

Tyle wynosiły przerwy między ostatnim meczem na krajowym podwórku a pierwszym w final eight Ligi Mistrzów:

  • Atalanta – 11 dni
  • Manchester City – 12 dni
  • Barcelona – 20 dni
  • Atletico – 25 dni
  • Bayern – 35 dni
  • RB Lipsk – 47 dni

PSG i Lyon to osobne przypadki. Po ponad czterech miesiącach pauzy zespoły te przed Ligą Mistrzów zdążyły rozegrać mecze o stawkę we Francji – paryżanie dwa, Olympique jeden. Po finale z 31 lipca obie ekipy miały dwa tygodnie na przygotowania do LM. Zachowały świeżość, a przy tym nie zaczynały od zera z graniem o stawkę.

POTENCJALNY ATUT STAŁ SIĘ PROBLEMEM

Rytm meczowy miał być dużym atutem Atalanty. Praktyka pokazała, że wyszło na odwrót – zmęczenie ją zgubiło. Znający ligę włoską na wylot Michał Borkowski pisał na Twitterze, że od 60. minuty z PSG zespół ten modlił się o cud i tak wypompowanej Atalanty jeszcze nie widział. A to właśnie niesłychana intensywność w grze – sprawiająca wręcz, że pół żartem, pół serio mówiono o jakichś specyficznych „witaminach” – dotychczas stanowiła jeden z jej głównych atutów. Oczywiście jedenastka z Bergamo w trakcie tej godziny i tak miała sporo szczęścia, chociażby w postaci dwóch świetnych sytuacji zmarnowanych przez Neymara. Mimo to nie ulega wątpliwości, że w normalnych okolicznościach piłkarze Gasperiniego nie straciliby tak łatwo dwóch goli w doliczonym czasie. PSG po wielotygodniowym odpoczynku i dwóch bojach o krajowe trofea poprzedzające Ligę Mistrzów miało handicap nie tylko w postaci wyższego potencjału piłkarskiego.

22 dni odpoczynku więcej z pewnością odegrało też jakąś rolę w wyeliminowaniu Atletico przez RB Lipsk, bo byli to godni siebie rywale. W przypadku Bayernu i Barcelony różnica była zbyt duża, żeby wszystko zrzucać na karb zmęczenia, ale nie można tego faktu lekceważyć. „Barca” ogólnie ze względu na wiek i charakterystykę wielu swoich zawodników ostatnimi czasy odstawała od najlepszych w bieganiu i intensywności grania. W takich okolicznościach stało się to jeszcze bardziej widoczne.

Nie umniejszając więc w żaden sposób wyczynów obecnych półfinalistów – zwłaszcza Lyonu i Lipska – należy zauważyć, że terminarze lekko (bardzo?) sprzyjały przedstawicielom Ligue 1 i Bundesligi. Inna sprawa, że należało umieć z tego skorzystać i za to im chwała. Również ze względu na skład najlepszej czwórki, ten sezon LM będziemy wspominali przez długie lata.

Fot. Newspix

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama