Możesz zarabiać miliony, możesz kupować piłkarzy za miliony, ale właśnie chyba to w futbolu jest najpiękniejsze – kasa niczego nie gwarantuje. Wyniku w Lidze Mistrzów nie kupisz, on jest wypadkową takiej masy zmiennych, że bańka w jedną, czy drugą stronę, niewiele może zdziałać. Doskonale widać to na przykładzie Manchesteru City. Świetny trener? Jest. Świetni piłkarze? Są. Pieniądze? Obecne, jeszcze jak. A sukcesu w LM nie ma. I w tym sezonie też nie będzie, bo Lyon wyrzucił Obywateli z rozgrywek.
Naturalnie nie chcemy robić z Francuzów jakichś gołodupców, za czapkę gruszek i gumy turbo tam nie grają, ale jednak sporo im brakuje finansowo do City. Tymczasem to biedniejszy Lyon wspiął się na wyżyny swoich umiejętności, a gwiazdy z Manchesteru zawodziły. Natomiast słowo „zawód” chyba nie oddaje tego, co zrobił Sterling. To był koszmar. Absolutny koszmar. Podsumujmy:
- prosta piłka bez żadnych kozłów na piątym metrze, sunie wolno jak 50-letni traktor
- pusta bramka, Lopes w lesie wycina podgrzybki
- wystarczy dołożyć stopę i jest 2:2
A co robi Sterling? Nie trafia w bramkę.
Niebywałe, jesteśmy przyzwyczajeni do takich wyczynów w Ekstraklasie, gdyby coś podobnego wykonał Tuszyński, chwilę byśmy się pośmiali i tyle, normalny dzień w biurze. Ale na takim poziomie? Absurd do potęgi. Ponadto zwróćcie uwagę, co się wydarzyło dalej – prościutki strzał pluje Ederson, do piłki dopada Dembele i ładuje bramkę. Mogło być 2:2, zapewne dogrywka, a w kilkadziesiąt sekund stanęło na 3:1 dla Lyonu. Jakie pieniądze mogły temu zapobiec? Żadne.
Jeśli nie masz dnia, to po prostu go nie masz i nie istnieje finansowa recepta, by temu przeciwdziałać. A City swojego dnia nie miało. Raz, że w obronie. Bramka na 1:0 dla Lyonu to jakiś skecz w wykonaniu Walkera. Najpierw złamał linię spalonego, potem nie pobiegł za Cornetem (bo po co, prawda) i ten otworzył wynik spotkania eleganckim uderzeniem. Czy mógł się jednak lepiej zachować Ederson? Nie wiemy, bo nie zachował się w ogóle, to znaczy nie wykonał interwencji. A chyba od tego jest bramkarz, żeby nawet próbować bronić, nie od tego, by patrzeć. Od tego są kibice (no, byli).
Gol na 2:1? Też dość kuriozalny, bo zaczęło się od złego wyprowadzenia piłki z obrony City, przeszło przez wywrotkę Laporte’a (sędzia uznał, że bez kontaktu) i stanęło na siacie założonej Edersonowi. Guardiola mógłby rysować schematy defensywne przez trzy doby z rzędu, a takich cudów nie miałby prawa przewidzieć.
Dwa, że w ataku było niewiele lepiej.
Dwoił się i troił De Bruyne, który zagrywał fałszem, próbował z wolnych, w końcu doprowadził do remisu strzałem po długim rogu, ale reszta kolegów nie dojechała do niego poziomem. Przykładowy Jesus miał świetną piłkę na woleju, no wręcz po prostu trzeba to zmieścić, ale wyszedł z tego marny kiks.
Zbierając to do kupy: tak się nie da wygrać meczu. Nie na tym poziomie. I też nie z dobrze dysponowanym rywalem, bo ganimy City, a trzeba pochwalić Lyon. Po pierwsze bronił się dość dobrze, czasem szczęśliwie, ale przeważnie skutecznie. Po drugie wykorzystywał swoje okazje, nie potrzebował siedmiu okazji na jedną bramkę. Ot, sześć strzałów (w tym dwa w jednej akcji), trzy bramki. Zrobili swoje. Znów mało kto dawał im szanse, tak samo było przed pierwszym meczem z Juventusem, jak i przed rewanżem, ale po raz kolejny idą dalej. Są już w półfinale.
W ogóle ciekawy zestaw nam się tam stworzył, bo zostały tylko zespoły z Niemiec i Francji. A Guardioli znów na tym szczeblu zabraknie, z City nigdy nie przekroczył ćwierćfinału. Jakkolwiek doceniać jego klasę – nie na to w Manchesterze liczyli.
City – Lyon 1:3
De Bruyne 69′ – Cornet 24′ Dembele 79′ 87′
Fot. Newspix