Reklama

Jan Sobociński: Redemption. ŁKS gra dalej w Pucharze Polski!

redakcja

Autor:redakcja

16 sierpnia 2020, 23:51 • 4 min czytania 11 komentarzy

Pamiętacie legendarną już wypowiedź Wojciecha Stawowego o tym, że jego drużyna grała dobrze do momentu straconej bramki? Tak, tej bramki, która padła w czwartej minucie? Tak się przezabawnie składa, że miało to miejsce w meczu ŁKS-u Łódź ze Śląskiem Wrocław. Podopieczni Stawowego zagrali wówczas chyba najgorsze 45 minut ubiegłego sezonu, podczas których Śląsk mógł strzelić nie trzy, ale sześć goli, a końcowy wynik 4:0 zupełnie nie oddaje skali dominacji piątej siły Ekstraklasy. 

Jan Sobociński: Redemption. ŁKS gra dalej w Pucharze Polski!

To było 14 czerwca, dwa miesiące temu. Dziś zobaczyliśmy już zupełnie inny Śląsk Wrocław i zupełnie inny ŁKS, mimo że większość nazwisk się pokrywała. Po niezłym meczu łodzianie pokonali w rzutach karnych rywala z wyższej ligi i to oni przechodzą do kolejnej fazy Pucharu Polski.

Zacznijmy od tego, że miłym zaskoczeniem wieczór otworzyły już składy obu zespołów. Nie były to może jeszcze galowe zestawienia, które obejrzymy w pierwszej kolejce Ekstraklasy i I ligi, ale zdaje się, że i Wojciech Stawowy, i Vitezslav Lavicka poważnie potraktowali ten turniej. Na polskiej ziemi zameldował się Waldemar Sobota, między słupkami fachowcy, czyli Malarz i Putnocky, co stanowiło dobry prognostyk na wypadek rzutów karnych. Ale moment, zaraz, jakie rzuty karne? W meczu ŁKS-u? ŁKS-u, gdzie w środku obrony biega Sobociński, gdzie za kreację odpowiada Pirulo?

ODMIENIENI

Ano tak. Bo gdy piszemy, że oglądaliśmy zupełnie inny ŁKS, właśnie o tych dwóch dżentelmenów chodzi w pierwszej kolejności. Pirulo miewał dzisiaj okresy gry w stylu ełkaesiackiego etapu Ramireza – brał na siebie grę, dryblował między kilkoma rywalami, ale i napędzał kolegów, co i rusz wypuszczając a to Ratajczyka, a to Wolskiego czy Klimczaka, bocznych obrońców wyjątkowo aktywnych w grze ofensywnej. Oglądało się to bardzo przyjemnie, zwłaszcza w pierwszej połowie, a nie bez znaczenia był na pewno gol z pierwszych minut. Starcie w polu karnym, Wróbel pada na ziemię, arbiter po obejrzeniu sytuacji na ekranie dyktuje rzut karny. Dominguez strzela na 1:0 już w 9. minucie meczu.

Od tej pory aż do przerwy mieliśmy prawdziwą wymianę ciosów. A to Ratajczyk wypuszcza Srnicia, świetnie broni Putnocky. A to Wróbel marnuje fantastyczną okazję po kombinacyjnej akcji łodzian. Pod drugą bramką Celeban gubi obrońców przy centrze i groźnie uderza głową. Niezłe sytuacje mieli też Samiec-Talar i Sobota, ale w ostatniej chwili blokowali obrońcy gospodarzy. Dopiero tuż przed przerwą odezwał się „stary ŁKS”. Długa piłka od Putnockiego, zgranie głową w środku i Dąbrowski mija się z piłką, co natychmiast wykorzystuje Pich. 1:1 i smutne podsumowanie zwłaszcza gry Dąbrowskiego, który poza tym kiksem miał też mnóstwo błędów przy wyprowadzaniu piłki.

Reklama

SŁABA DRUGA POŁOWA, OGROMNE EMOCJE W DOGRYWCE

Druga połowa? Memłanie, totalne memłanie, właściwie niewarte komentarza. Dopiero w okolicach 90 minuty Śląsk ruszył mocniej do ataku – Celeban znów postraszył strzałem głową, potem Łabojko ładnie pacnął z dystansu. Natomiast dogrywkę rozpoczął bardzo typowy gol stracony przez ŁKS. Centra z rzutu rożnego, Klimczak jakieś trzy metry (!) od Celebana, którego miał kryć. Doświadczony stoper mógł łaskawie podejść do sprawy przy dwóch pierwszych sytuacjach, ale przy trzeciej był już bezwzględny. W 94. minucie Śląsk wyszedł na prowadzenie i wydawało się, że wszyscy są zadowoleni. Wrocławianie – bo mają awans. Łodzianie – bo wreszcie udało im się nie przegrać po 90 minutach, a gra i tak napawa optymizmem przed I ligą.

Ale tu właśnie trzeba się zatrzymać. Dzisiejsze 120 minut to było jedno wielkie…

„Jan Sobociński Redemption”.

Sobociński jakieś trzy razy blokował uderzenia, które z pewnością znalazłyby drogę do siatki. Dodał do tego dwie genialne prostopadłe piłki, parę ciekawych i celnych przerzutów oraz po prostu bardzo spokojną, pewną grę. To on też chwycił piłkę w ręce w 120. minucie meczu, po jego wyrzucie z autu powstało w polu karnym Śląska zamieszanie, w którym najlepiej odnalazł się Gryszkiewicz, strzelec gola na 2:2. Wreszcie to właśnie Sobociński podszedł do czwartego karnego i pewnie go wykorzystał, dając łodzianom awans do kolejnej fazy. Odkupienie za grzechy z Ekstraklasy, ale przede wszystkim przypomnienie, że mimo kryzysów to nadal kawał potencjału, który odpowiednio pokierowany, może się przyczynić do ładnej kariery.

Śląskowi należy się bura zwłaszcza za tę 120. minutę, gdy dwóch obrońców zderzyło się głowami, a piłka poleciała do niekrytego Gryszkiewicza. Gdy ŁKS w takich okolicznościach wyszarpał karne, było wiadomo, że będzie faworytem serii jedenastek. Mimo że Wolski pierwszego karnego uderzył fatalnie, to jednak zdecydowanie gorsze były próby Praszelika (obroniona przez Malarza) i Golli (obok bramki). A że bezbłędni byli Corral, Dąbrowski i Sobociński właśnie – to ŁKS gra dalej. Co może martwić kibiców Śląska? Łaskawość wobec błędów ŁKS-u, zwłaszcza Dąbrowskiego. Gdyby Samiec-Talar, Bergier czy Musonda byli odrobinę mniej roztrzepani, wieczne straty łodzian wykorzystaliby tak, jak dwa miesiące temu robili to Stiglec, Płacheta i Exposito.

Oho. No właśnie. Nie ma Płachety, Stiglec dzisiaj zszedł z urazem, wiadomo jak wygląda kwestia piłkarzy zagranicznych. Śląsk czeka w tym sezonie pewien lifting i po starcie widać, że nie zawsze będzie to przyjemne dla kibiców.

Reklama

ŁKS Łódź – Śląsk Wrocław 2:2 (1:1, 2:2, 4:1 w karnych)

Dominguez 9′, Gryszkiewicz 120′ – Pich 42′ Celeban 94′

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
5
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

11 komentarzy

Loading...