W sezonie, w którym Guardiola wygrał ostatni raz Ligę Mistrzów, dla reprezentacji Polski zagrali Hubert Wołąkiewicz i Roger Guerreiro. Wisła Kraków była mistrzem Polski, Widzew uplasował się w środku ligowej stawki, Łukasz Teodorczyk sięgał po króla strzelców Młodej Ekstraklasy, a Jerzy Dudek bronił w Realu Madryt.
Tak. Ładnych kilka lat minęło. Prawie dziesięć.
Guardiola od tamtej pory wygrał wiele, bardzo wiele. Montował pięknie grające drużyny, potrafiące zmieść rywali w ligowej młócce. Ale Champions League nie wygrał, choć ten cel stawiano przed nim tak w Bayernie, jak i w Manchesterze City.
***
Jego ostatni wygrany finał Ligi Mistrzów to sezon 10/11, kiedy pokonał Manchester United Sir Alexa Fergusona, oczywiście Barceloną. W składzie Czerwonych Diabłów jeszcze Giggs, Scholes, Ferdinand, van der Sar, na ławce Kuszczak z Owenem. Na Wembley jedyną bramkę dla United strzelił Rooney, poza tym trafiali Pedro, Messi, Villa.
Barca rządziła na świecie, dwie trzecie jej drużyny trafiało do jedenastki sezonu. Co stało się potem?
2011/12. CHELSEA
Roberto Di Matteo, czyli idol wszystkich trenerów tymczasowych.
Włoch zastąpił Andre Villasa-Boasa, który był reklamowany jako nowy, lepszy, nowocześniejszy Mourinho, a kosztował Chelsea 15 milionów euro trenerskiego transferu. By potem nie dotrwać nawet do końca sezonu.
Zmiana trenerska przyszła w połowie pierwszej rundy pucharowej Ligi Mistrzów. Pierwszy mecz The Blues przerżnęli z Napoli 1:3, a Villas-Boas musiał się osobiście tłumaczyć Abramowiczowi z zostawienia na ławce Lamparda, Essiena i Cole’a.
Di Matteo odrobił wynik dzięki bramkom Drogby, Lamparda, Terry’ego, a w dogrywce na 4:1 trafił Ivanović. W ćwierćfinale Chelsea przeszła Benfikę, ale Barca miała być poza zasięgiem.
Barca, która broniła tytułu. Barca, która za czasów panowania Pepa do tej pory przegrała dwumecz tylko z Interem Mediolan Jose Mourinho. A gdzie – według katalońskiej interpretacji – aby nerazzurri mogli wygrać, potrzeba było szczególnych okoliczności, od wybuchu wulkanu, który sparaliżował ruch lotniczy, po najbardziej zmotywowanego Eto’o w dziejach, który momentami grał jak prawy obrońca.
Barcelona rządziła światem piłki, a jednak Di Matteo ją zatrzymał.
Już 1:0 w Londynie mogło uchodzić za niespodziankę – Barca miała 72% posiadania piłki, dwukrotnie trafiała w poprzeczkę, raz piłkę wybijano z linii. Ale prawdziwie dramatyczny był rewanż. Barca prowadziła 2:0, w dodatku grała w 11 na 10, bo wyleciał Terry. A jednak Ramires zdobył bramkę kontaktową. W 49 minucie Messi marnuje karnego, niemniej wciąż Katalończycy mają całą drugą połowę gry w przewadze, by strzelić kolejne bramki.
Nie udaje im się, trafi tylko Torres dla The Blues. Pep trzy dni po tym spotkaniu ogłosi, że odchodzi z Camp Nou.
Chelsea wygra jeszcze później po karnych z Bayernem Monachium. Na oficjalnej stronie Chelsea te dwa spotkania uznano w tym roku za dwa najbardziej ekscytujące w historii klubu.
2012/13. URLOP
Pojechał na roczne wczasy z do Nowego Jorku, pod pachą mając rozmówki hiszpańsko-niemieckie. W styczniu pojawił się na gali Ballon d’Or, gdzie zajął trzecie miejsce w rankingu trenerów 2012 roku – za del Bosque i Mourinho. Kilka dni później ogłosił, że latem 2013 przejmie Bayern.
Jupp Heynckes zostawił mu drużynę, która sięgnęło po potrójną koronę.
Powiedzieć, że w tym kontekście oczekiwania wobec rządów Pepa były duże, to nic nie powiedzieć. Bayern miał rządzić futbolem tak, jak rządziła za Guardioli Barcelona.
2013/14. REAL MADRYT
Guardiola w Bawarii zaimponował Niemcom od pierwszej konferencji prasowej: odpowiadał wyłącznie po niemiecku. Sprowadzono mu natomiast między innymi Gotze i Thiago.
W Superpucharze Niemiec przegrał z Borussią, ale w Superpucharze Europy upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu:
– Zemścił się na Chelsea za odpadnięcie z 11/12
– Zemścił się na Mourinho za porażkę z Interem
Oczywiście, to tylko superpuchar, ale jednak.
W Niemczech szło jak z płatka. Mistrzostwo zapewnił sobie w marcu. Do 27 kolejki wygrał 25 meczów nie przegrywając żadnego. Werder zbił siódemką, Wolfsburg 6:1. Na dokładkę DFB Pokal. W Lidze Mistrzów gładki awans z fazy grupowej, potem odprawione Arsenal i Manchester United, gdzie nie było wątpliwości kto jest lepszy.
Półfinał to zderzenie z Realem Madryt Carlo Ancelottiego. Czołowe. Brutalne. W zasadzie trudno wytłumaczalne. Bayern Pepa był całkowicie bezradny. Porażka 0:1 na Bernabeu zrozumiała, ale na Allianz Arena 0:3 do przerwy – rezultat zdumiewający.
Bayern klepał piłkę, miał większą przewagę posiadania piłki. A Real strzelał gole.
Guardiola pobił tego dnia rekord: Bawarczycy nigdy wcześniej nie przegrali aż 0:4 u siebie w europejskich pucharach. Dla niego to również była najwyższa porażka.
Być może to było pewne votum nieufności futbolu: owszem, twoja strategia się sprawdzała, zdominowała futbol. Ale można na nią znaleźć sposób. Przypomnijmy, że to w tamtym sezonie w La Liga triumfowało cholismo.
2014/15. BARCELONA
Źródło: Wikipedia
To było wydarzenie sezonu w europejskiej piłce.
Na drodze Pepa staje Barcelona. Prowadzona już wówczas przez Luisa Enrique, uznawanego do dziś za bodaj najlepszego ze szkoleniowców Barcy po Pepie. Wtedy Enrique był szefem szatni Camp Nou dopiero pierwszy sezon.
Trzeba przyznać, że przed sezonem Barca zrobiła szereg ważnych transferów. Za grubą kasę pozbyła się Alexisa i Cesca, natomiast przyszli między innymi ter Stegen, Rakitić, a przede wszystkim Luis Suarez. Były też mniej udane transfery, jak choćby Vermaelen czy Douglas, ale dzięki Suarezowi udało się skomponować siejące postrach trio MSN, dziś będące już na kartach historii futbolu.
Pep też dostał nowe zabawki: przyszli Benatia, Xabi Alonso, Bernat, a przede wszystkim Lewandowski.
W fazie grupowej Bayern dał popis siły, ogrywając Romę an jej terenie 7:1. Również siedem bramek wrzucił u siebie Szachtarowi w pierwszej rundzie pucharowej. Gdy w ćwierćfinale przegrał z Porto na Estadio Dragao, zapachniało niespodzianką, ale na krótko – Bayern w rewanżu do przerwy prowadził już 5:0, całość wygrał 6:1. Bywało, że wskakiwał na wyjątkowy poziom.
Powrót Pepa na Camp Nou 6 maja 2015 roku to milion kontekstów. Ma pokonać drużynę, którą w dużej mierze stworzył, bo Luis Enrique był – może nie jeden do jednego – ale przecież kontynuatorem myśli Pepa.
Guardiola, okazało się, znał Barcę najlepiej:
– Nie istnieje żaden system czy trener, który zatrzymałby wielkość talentu Messiego. Jeśli zagra tak, jak się spodziewam, zatrzymanie go będzie niemożliwe. On jest zbyt dobry.
Messi zagrał koncert, Barca wygrała u siebie 3:0, choć do 77 minuty było 0:0. Bayern nie dał rady w rewanżu. To Luis Enrique cieszył się z potrójnej korony.
2015/16. ATLETICO
Ostatnie takty przygody Pepa w Bawarii.
W Niemczech, klasycznie, było fenomenalnie. 88 punktów. Tylko dwie porażki. Rozpoczęli Bundesligę od dziesięciu zwycięstw. DFB Pokal także w kieszeni – strzelali karne lepiej niż Borussia.
Ale osiągnięcie, które zrobił Heynckes, nie zostało przez Pepa dogonione. W półfinale cholismo okazało się cwańsze.
Już po pierwszym meczu z Atletico, przegranym 0:1, dała o sobie znać presja:
– Mamy jeszcze jeden mecz. Jak przegramy, możecie mnie zabić. Ale jeszcze żyjemy. Jeszcze mamy szansę.
Nie da się nazwać jego pobytu w Bayernie porażką – nie szafujmy na darmo słowami, to była wielka drużyna, historyczna. Ale tak – cel Ligi Mistrzów nie został zrealizowany, tego zabrakło i zawsze to będzie Pepowi wspominając ten czas wypominane. On sam po porażce z Atletico był pełen emocji:
– Chciałem grać w finale. Tak jak każdego roku. Zrobiłem co mogłem. Dałem swoje życie temu klubowi. Od pierwszej minuty do ostatniej. Taka jest prawda. Graliśmy dobrze. To, że odpadliśmy, nie zmienia mojej oceny tego meczu. Czy to największe rozczarowanie mojej kariery? Nie. Jesteś rozczarowany, gdy twój zespół nie gra dobrze. To półfinał Ligi Mistrzów. Jest podobnie, gdy przegrałem z Chelsea w Barcelonie. Graliśmy najlepiej jak umieliśmy, ale wynik się nie zgadzał, przeszedł dalej przeciwnik.
Według relacji Sport Bild, Pep miał też zaatakować lekarza, w dość dosłowny sposób. Narzekał, że ci nie dali rady wyleczyć wszystkich graczy na czas. Co prawda to Sport Bild, a więc tabloid, ale pamiętajmy, że wcześniej wieloletni klubowy lekarz, Muller-Wohlfahrt, podał się do dymisji po tym jak Guardiola obwinił go o plagę kontuzji.
2016/17. MONACO
W Manchesterze City cel był ten sam co w Bayernie.
City wygrało mistrzostwo Anglii w sezonach 11/12 i 13/14. Nie chcemy powiedzieć przez to, że było nasycone krajowymi tytułami – rzecz jasna, jak jesteś klubem tej skali, chcesz wygrywać zawsze.
Ale nie da się ukryć, że jak na nakłady, jak na ambicje, to w porównaniu do tego co udało się osiągnąć w Anglii, City szejków w Europie było drugorzędne. Odpadało zanim zaczynało się poważne europejskie granie.
Pep w pierwszym sezonie tego nie zmienił.
Był to PIERWSZY SEZON GUARDIOLI BEZ JAKIEGOKOLWIEK TROFEUM. Ewidentnie oswajał się dopiero z funkcjonowaniem w angielskich realiach.
W Champions League było tak, jak wcześniej – wyszli z grupy, choć w przeciętnym stylu. Pep tutaj znowu przyjechał na Camp Nou, tym razem oberwał od Luisa Enrique 4:0.
Po wyczołganiu się z grupy trafili na Monaco.
Fantastyczna ekipa Monaco Leonardo Jardima z Mbappe, Lemarem, Fabinho, Bakayoko, Glikiem, Falcao, Mendy czy Sidibe. To były szalone mecze: City wygrało 5:3 u siebie, choć przegrywało już 2:3. Pisało się wtedy o tym meczu: frajerstwo ekipy z księstwa. No, może nie frajerstwo, ale brak doświadczenia. Samą fantazją wygrać się nie da, pokazali jej dużo – zaraz tę drużynę rozkupią, ale to jest maksimum. Brakło sił, brakło kunktatorstwa.
A jednak w rewanżu 3:1 dla Mbappe i spółki. I to po meczu, który udowodnił, że Monaco przypadkiem na tym etapie nie jest. Byli jeszcze lepsi niż w Manchesterze, z tym, że również mądrzejsi. Swoją drogą mamy wrażenie, że takie Monaco zdarza się co sezon, tylko pod różną postacią, zawsze dodając kolorytu.
2017/18. LIVERPOOL
Pierwszy sezon rządzi się swoimi prawami. W drugim Guardiola nauczył się Manchesteru City.
Było tak, jak swego czasu w Hiszpanii czy Niemczech – zdemolowali ligę. Liderowali od piątej kolejki do samego końca. Zdobyli aż sto punktów. Jesienią 2017 nie przegrali żadnego meczu, tylko dwukrotnie tracąc punkty.
Maszyna.
Ale nie w Lidze Mistrzów.
Znalazł się pewien Niemiec, który włożył im kij w szprychy.
W ćwierćfinale Manchester City wpadł na Liverpool. To był trzeci sezon Kloppa i widać było, że ta drużyna wie dokąd zmierza. Jeszcze tylko czwarte miejsce w Premier League. Jeszcze chimeryczność. Ale ewidentnie jasne stawało się, że na Anfield rośnie coś szczególnego.
Niemniej faworytem tego dwumeczu pozostawało City.
4 kwietnia Klopp i spółka dali koncert heavymetalowy.
Klopp przed meczem miał motywować swoją drużynę mówiąc, że muszą pisać swoją historię. Mogą to zrobić. Mogą się zapisać złotymi zgłoskami. I to właśnie zrobili. Wspaniałe tempo, fenomenalny Salah – to było demo możliwości The Reds pod Kloppem. City w tym meczu nawet nie oddało strzału, a Liverpool prowadził 3:0 po 31 minutach.
W rewanżu 2:1 w Manchesterze – wcieranie soli w rany.
2018/19. TOTTENHAM
I jak rok wcześniej. Czwarta drużyna ligi angielskiej, której Citizens odjechali w Premier League na ponad dwadzieścia punktów, w Lidze Mistrzów pokazuje im drzwi.
Tottenham też mieli na widelcu – Aguero miał w 13 minucie karniaka na Tottenhamie, a jednak spudłował. Son w końcówce, Koguty wygrywają. Dwumecz jest jednak otwarty.
Rewanż to już klasyk Ligi Mistrzów.
– 1:0, Sterling, 4 minuta
– 1:1, Son, 7 minuta
– 1:2, Son, 10 minuta
– 2:2, Bernardo Silva, 11 minuta
– 3:2, Sterling, 21 minuta
– 4:2, Aguero, 59 minuta
– 4:3, Llorente, 73 minuta
Pep powetował sobie to w Anglii, wygrywając tam wszystko, w tym mistrzostwo punkt przed Liverpoolem. Ten scenariusz ten już jednak przerabiał chyba dostatecznie często, by mieć go dosyć.
Tym samym wciąż najlepszym wynikiem Manchesteru City w Lidze Mistrzów jest ten TUŻ PRZED pojawieniem się Pepa, kiedy Manuel Pellegrini doprowadził Citizens do półfinału z Realem Madryt.
Fot. FotoPyK