Wielu mieliśmy pechowych polskich piłkarzy. Wydawało się, że pół życia spędzali na przechodzeniu pod drabinami, śledzeniu czarnych kotów czy biciu kolejnych lusterek. Pech ich nie opuszczał, był najlepszym przyjacielem, takim, którego się zabiera na ryby i zwierza z sercowych rozterek. No można sobie wyobrazić lepszego kompana i pewnie kolegę chciałby zmienić Dawid Kownacki, którego zły los ostatnio nie opuszcza. Tym razem niemieckie media podały, że polski napastnik ma koronawirusa.
– Dwóch graczy Fortuny Duesseldorf uzyskało pozytywny wynik testu na obecność wirusa SARS-CoV-2. Lokalny wydział zdrowia został natychmiast poinformowany i nakazał całemu zespołowi, a także trenerowi i członkom sztabu poddanie się kwarantannie w domach do odwołania – napisano w oficjalnym komunikacie klubu, a niemieckie media – między innymi lokalna gazeta Rheinische Post – doprecyzowały, że chodzi o Nanę Ampomaha i Kownackiego właśnie.
Tyle dobrego, że Polak przechodzi chorobę bezobjawowo, ale pecha specjalnie to nie ujmuje. Kownacki zrezygnował z urlopu, przychodził do klubu trenować indywidualnie, by wrócić do dobrej dyspozycji, a teraz to wszystko trochę jak krew w piach. Trzeba siedzieć w domu, pojeździć na rowerku i tyle. Koledzy po ujemnych testach zapewne wrócą na boisko, a Kownacki trochę w czterech ścianach posiedzi. I znów będzie trzeba nadrabiać.
Mówimy, że Kownacki jest pechowy, bo przecież koronawirus to nie jest pierwszy akapit złej fortuny. Chłopak na niemieckiej ziemi stracił z powodu urazów blisko 200 dni, kiedy wcześniej, w Sampdorii, raczej takich problemów nie miał. Tutaj trudno mu złapać rytm, a wszyscy tego oczekują – Dawid jest wciąż rekordem transferowym klubu, który po prostu musi przynosić bramki.
A nie przynosi konkretów.
Jego bilans w tym sezonie był katastrofalny: 20 meczów, bez bramki, bez asysty. Średnia not w Kickerze: 4,39. No i cztery żółte kartki, ale jakby ktoś chciał wydawać siedem baniek za gościa, który będzie się tylko kartkować, poszedłby siedzieć.
Ponadto nie idzie Kownackiemu w kadrze, to nie ten przypadek, że w klubie słabo, ale w reprezentacji dla odmiany w porządku. Napastnik dostał dwie szanse od Brzęczka, raz nawet w pierwszym składzie – z Austrią – ale nic z niego nie było. Irytował i przeciwko naszym najgroźniejszym grupowym rywalom nie wytrwał na boisku nawet godziny.
Cóż, ale dość krytyki, teraz trzeba życzyć zdrowia, by ta choroba pozostała bezobjawowa. Potem powrót na boisko i walka o swoją karierę. Te chude miesiące niepostrzeżenie zmieniły się w lata – czas teraz na tłustszy okres.
Fot. FotoPyk