Można nie lubić piłki nożnej, można nią nawet gardzić. Rzutami karnymi gardzić nie sposób.
Znam zastraszająco dużą liczbę osób, których relacje z piłką nożną wahają się pomiędzy jej ignorowaniem a otwartą nienawiścią. Nawet ci jednak, przy których wspomnienie o piłce jest przyczynkiem do monologu, że futbol to zakała sportu, wydawane na piłkę nożną pieniądze są szczytem niemoralności, a na boiskach lepiej byłoby zasiać soję, nie są w stanie przejść obojętnie obok rzutu karnego.
Widziałem to.
Wy zapewne też.
Znam osoby, które spały albo szły biegać podczas pierwszego meczu Polski na mundialu. Ale gdy podczas tego samego mundialu dochodziło do serii jedenastek, przyklejały się do telewizora. Bez względu na to co akurat robiły. Wszystko inne szło w zawieszenie.
To samo, rzecz jasna, dotyczyło zwykłego strzału z wapna w trakcie meczu. Na chwilę, na tę minutę czy dwie, zostawali. Bez względu na wynik, bez względu na to kto grał, czy była to Liga Mistrzów, Ekstraklasa, sparing trzecioligowców, pytanie pozostawało zawsze tak samo ważne i żywotne:
Strzeli czy nie strzeli?
Tak, rzut karny jest wynalazkiem, który warto docenić. Jego urok jest uniwersalny. Jeden na jednego, jak solówka za salą gimnastyczną. Pojedynkowe tradycje z westernów. Nerwówka, strzelec trafić musi, bramkarz na przegranej pozycji – akcja trwa kilka sekund, a może mieć wielkich bohaterów i wielkich przegranych.
Ale w każdym felietonie przychodzi taki moment, kiedy trzeba powiedzieć “ale”.
Karny w piłce nożnej ma unikalną wagę. Pisałem o tym wielokrotnie, futbol jest sportem wyjątkowym, bo o wyniku decyduje bardzo niewielka liczba punktów, co wzmaga jego nieprzewidywalność. Czytałem analizuję wyników w ligach europejskiego topu, gdzie okazało się, że na przestrzeni dziewięciu lat najczęstsze rezultaty to:
1:0. 19.2%. Dodam, że chodzi o 1:0 bez względu na to, czy wygrali gospodarze czy goście.
2:1. 13.8%.
2:0. 13%.
1:1. 12:4%.
0:0. 8.5.
Choć z tego wynika, że drugi najczęstszy wynik jest trzybramkowy, tak ponad połowa wyników zamykała się na przestrzeni dwóch goli na mecz.
Karny to jeszcze nie bramka, NIEMNIEJ wszyscy wiemy jaka ta szansa. Tym samym karny w piłce nożnej ma unikalną w świecie sportu wagę.
Myślę o wszystkich dyscyplinach zespołowych, których zasady jakoś znam i nie widzę niczego podobnego, w sensie: faulu, wykroczenia, nawet niewielkiego wyjścia poza zasady, gdzie są duże szanse aż tak wielkiego wpłynięcia na wynik. Jedenastki w piłce ręcznej nie ma co porównać – w meczu, w którym pada po trzydzieści bramek, bliżej takiemu karnemu do osobistych w koszykówce niż być albo nie być, jakim bywa w piłce nożnej. Kary minutowe, nawet wykluczenia – nie ta sama półka.
Nawet weźmy czerwoną kartkę w piłce nożnej. Przewaga jednego zawodnika jest przewagą zasadniczą. To nie przestrzelenie kolan, ale rzecz nie do przecenienia, bo jeśli dość wcześnie obejrzana, rzutuje na cały mecz.
Ale też żeby się wykluczyć z gry, trzeba się postarać. Możecie teraz cisnąć we mnie szeregiem przykładów z przeszłości, gdy ktoś wyleciał niesłusznie albo przypadkowo. Niemniej umówmy się, że w zdecydowanej większości przypadków czerwona kartka nie jest za frajer. Przy dwóch żółtych rzadko zdarza się, by obie były naciągane.
Karny natomiast, który też rzutuje na cały mecz, może być podyktowany, za przeproszeniem, za gówno.
VAR ma swoje słabsze momenty, ale wystarczy go na chwilę odstawić i od razu przypomina nam się jakim archaizmem były mecze bez niego. Przy coraz szybszym futbolu poleganie tylko na arbitrach, gdy każdą klatkę można błyskawicznie odtworzyć – nie ma nawet o czym gadać. Jakby nie siedziała w tobie jakaś kontrowersyjna decyzja VAR, tak jest on konieczny, potrzebny, pożyteczny.
Ale VAR też sprawia, że dyktowane są coraz częściej karne aptekarskie. Jedenastki, czyli – kolejny raz muszę przypomnieć – coś, co ma ogromną wagę meczową, dyktuje się za najmniejsze przewinienie. Przewinienie z gatunku tych, które uchodzą płazem – albo uchodzą za walkę o piłkę – w innych sektorach boiska. Tam tego pod lupę brać nie sposób, bo trzeba by co akcję latać do monitora.
Przekroczenie przepisów jest przekroczeniem przepisów. OK. Rozumiem to. Ale weźmy pod uwagę trzy karne z ostatnich dni, tygodni.
Karny dla Lyonu w meczu z Juventusem.
Bernadeschi ucieka jak tylko może od kontaktu. Betancur z modelowym wślizgiem. Ma dobre pół metra przewagi przed Aouarem. Gracz Lyonu po wybiciu piłki wpada w Betancura i się przewraca. Nie wiem wciąż co tu jest faulem. Podpytywałem znajomych sędziów – też nie byli przekonani. ZAKŁADAM, że nabrać się nie dano, tylko ten karny ma jakieś podstawy, na VAR-ze siedzieli arbitrzy z europejską renomą w temacie. Przepisy znają.
Karny dla Juve? Równie wielka komedia.
Ręka ułożona tak jak tysiące razy w takiej sytuacji, z wszelką troska o to, żeby niczego nie nawalić. Trafiony w naturalnie ułożoną rękę, piłka niby szła w światło bramki, ale uderzyła w bok Depaya… Tu też nie tylko ja mam wątpliwości, choć znowu, PRZEPISY tak każą.
A karny z meczu Warta – Radomiak? Nie zamierzam odbierać radości Warty, Radomiak miał czas by odrobić stratę, padł drugi gol dla ekipy z Poznania. Niemniej ta jedenastka – co tu właściwie zaszło? Bo oparł ręce? No, nie można, przepis też się znajdzie.
Od 4:30:
To tylko jaskrawsze przykłady, znaleźć ich można multum. Z tej okazji można wywlec trupa ducha gry, kazać mu to obejrzeć i patrzeć, jak kwiczy. Ale zostawmy go w spokoju – duch gry bywa zwodniczym argumentem, za mało stabilnym, zbyt łatwo interpretowalnym w różne strony. Z dwojga złego lepsze już twarde prawo, ale prawo.
Niemniej uważam, że jest problem. O wynikach meczów decydują coraz bardziej śmieszne sytuacje. Rzuty karne są wspaniałe, są kolejną aromatyczną przyprawą w kotle piłki nożnej, ale nie gdy są z powyższego gatunku. Takie pozostawiają niesmak. Bo kara, często bezpośrednio wpływająca na porażkę, jest zupełnie niewspółmierna do winy. Winy, która często polega na mikroprzewinieniu, po którym “faulowany” przewrócił się, bo wyczuł szansę, a nie dlatego, że był to faul, który chociaż wytrącił go z rytmu. Przewiny, by tak rzec, czysto książkowe, a w kontekście dynamicznej sytuacji nieżyciowe.
A przecież taki karny czasem ciągnie za sobą bardzo, ale to bardzo daleko idące konsekwencje – czy ekonomiczne, czy sportowe. Za chwilę polskie kluby będą grały zaledwie jeden mecz w pucharach – wyobrażam sobie mecz o awans z kimś zacnym, kto przegrałby, ale finalnie dostaje taki nawet nie miękki, a pluszowy karny.
Nie wiem jak to rozwiązać. Nie możemy iść w stronę: JAK W POLU KARNYM NOGI NIE URWAŁ, TO NIE MA FAULU.
Ale mam przekonanie, że wpadliśmy ze skrajności w skrajność. VAR pomógł w pierwszej chwili wyeliminować ordynarnych nurków, ale w drugiej chwili może stać się ich wylęgarnią. Będą tak naciągać przepisy, że faul pozostanie w ich ramach, będzie miał podkładkę. Jednocześnie będzie jednoznaczne, że jedyną intencją atakującego była nie gra w piłkę, tylko znalezienie minimum podstawy pod jedenastkę.
Fot. Kadr z filmu Sergio Leone