Często wyśmiewamy polskie kluby za ich kadrowe ruchy. Kpimy z działaczy wykonujących kompletnie chybione transfery. Samym zawodnikom też nie dajemy spokoju, gdy czmychają z Polski po dwóch rundach, podczas których udało im się rozegrać siedemnaście meczów i zaliczyć jedną asystę drugiego stopnia przy golu anulowanym przez VAR. Okazuje się jednak, że w tych wszystkich transferowych szaleństwach jest jakaś metoda. Nasze kluby w przypływie niepojętej dobroczynności szkolą napastników, którzy po opuszczeniu Polski zamieniają się w nieustraszonych goleadorów.
Rumuńska liga wzięta
Przykłady? Proszę uprzejmie. Pamiętacie Gabriela Iancu? We wrześniu 2017 roku 23-letni wówczas Rumun został zawodnikiem Bruk-Bet Termaliki Nieciecza. Od razu było jasne, że ten gość umiejętności ma nieprzeciętne, ale do Polski zawitał ewidentnie nieprzygotowany. Do tego przyplątała się jeszcze kontuzja, a że sam zainteresowany lubił porządnie zjeść, chwaląc się tym zresztą w mediach społecznościowych, to jego przygoda z Niecieczą szybko dobiegła końca. Iancu na naszych boiskach ograniczał się do przebłysków (kapitalny gol z rzutu wolnego ze Śląskiem). Po spadku „Słoników” przez rok bujał się po słabszych klubach w Rumunii, by potem nagle wystrzelić w Viitorulu Constanta.
W sezonie 2019/20 został królem strzelców rumuńskiej ekstraklasy z 18 golami na koncie (11 w fazie zasadniczej, 7 po podziale ligi na grupy). W Ekstraklasie bilans Rumuna zatrzymał się na dwóch trafieniach. Do wspomnianego gola ze Śląskiem dołożył on jeszcze bramkę przeciwko Lechii Gdańsk.
Chorwacka również
Skoro już o Lechii mowa – jej były zawodnik został w sezonie 2019/20 najlepszym strzelcem ligi chorwackiej. Antonio Colak, bo o nim mowa, zdobył 20 bramek w barwach Rijeki, do której niedawno przeszedł na zasadzie transferu definitywnego po szeregu średnio udanych przygód w klubach niemieckich. Mało tego – Rijeka wygrała również w tym sezonie Puchar Chorwacji.
Colak w finale zagrał, ale gola akurat w tym spotkaniu zdobyć mu się nie udało.
W Lechii chorwacki snajper występował na zasadzie wypożyczenia w sezonie 2014/15. To był ten szalony czas, gdy do gdańskiego klubu piłkarzy zwożono i wywożono zeń wagonami. Niektórych gagatków, których prezentowano wówczas jako wzmocnienia biało-zielonej ekipy, pewnie nie pamiętają nawet najzagorzalsi kibice Lechii. Ale Colak akurat dał się poznać z dość dobrej strony. W Ekstraklasie trafił do siatki dziesięciokrotnie i były takie spotkania, gdy wybijał się ponad ligową przeciętność. – Lechia jest krokiem do przodu. Polska to celownik topowych lig. Anglia, Francja, Niemcy, Włochy, Hiszpania. Wszyscy przysyłają tu skautów – mówił Chorwat w rozmowie z Weszło. Ostatecznie nie zawędrował aż tak wysoko, jak zapewne by sobie życzył, ale liga chorwacka to też nie w kij dmuchał.
Liga słoweńska też “nasza”
W słoweńskiej ekstraklasie doszło w sezonie 2019/20 do sensacyjnych rozstrzygnięć. Pierwsze mistrzostwo w swojej historii zgarnęło NK Celje. Smakiem musiały się zatem obejść znacznie bardziej utytułowane firmy, jak Maribor czy Olimpija Lublana. Zaskoczeni mogą być też sympatycy innej Olimpii, tej z Grudziądza. Bo to były zawodnik tego klubu został najlepszym strzelcem słoweńskich rozgrywek. Występujący właśnie w Lublanie napastnik, Ante Vukusić, wpakował w minionym sezonie aż 26 ligowych goli. Ten dorobek wystarczył mu do założenia na głowę korony króla strzelców.
Vukusić w Grudziądzu pojawił się w 2018 roku. Rozegrał dziewięć spotkań, nie zdobył ani jednego gola i tyle go widzieli. Już wtedy można się było dziwić, że zawodnik z gwiazdorską przeszłością w Hajduku Split, kupiony swego czasu przez Pescarę za 3,5 miliona euro, ląduje akurat w takim klubie jak Olimpia Grudziądz. Okazało się, że kariera Chorwata załamała się przez poważne schorzenie – odmę opłucnową. Ówczesny prezes pierwszoligowego zespołu opowiadał nam: – Ante szukał klubu, ale tak do końca do Olimpii Grudziądz się nie garnął. Nie oszukujmy się. Na pewno dalekosiężne plany tego gracza sięgają znacznie wyżej niż drugi poziom rozgrywkowy w Polsce. Miał jednak rok bez gry, nie narzekał na nadmiar ofert. Zdecydował się więc na przyjście do nas i to dosłownie w ostatniej chwili, bo już po podpisaniu umowy dostał propozycję ze szwajcarskiej ekstraklasy. Zdążyliśmy jednak wszystko sfinalizować.
Jako się rzekło, klubowi z Grudziądza napastnik specjalnie się nie przysłużył. Ale odbudowanie własnej kariery najwyraźniej udało mu się całkiem nieźle.
To nie wszystko
Wyliczanka może potrwać dłużej. Na zapleczu tureckiej ekstraklasy najlepszym strzelcem – z olbrzymią przewagą nad resztą stawki – został Marco Paixao, swego czasu prawdziwa gwiazda polskich boisk, a ostatnio hobbystycznie również tropiciel rasizmu wśród polskich trenerów. W przedwcześnie zakończonej lidze czarnogórskiej dziesięć goli ustrzelić zdążył Marko Cetković, piłkarz mający za sobą występy w Jagiellonii Białystok i Podbeskidziu Bielsko-Biała w latach 2011-2013. Ten skromny w gruncie rzeczy dorobek w zaistniałych okolicznościach wystarczył do uzyskania statusu najlepszego strzelca rozgrywek.
Na Cyprze nie miał sobie równych Ivan Trickovski. Nie jesteśmy pewni, czy formalnie przyznano mu tytuł króla strzelców, bo po definitywnym przerwaniu sezonu tamtejsze władze piłkarskie zdecydowały się nie rozstrzygać rozgrywek, ale trzeba Trickovskiemu oddać, że jego 20 trafień robi wrażenie. Dla Legii zdobył jednego gola.
A przecież nie tylko królów strzelców musimy tutaj wymieniać. W sezonie 2019/20 Vojo Ubiparip i Stojan Vranjes zdobyli po dwanaście goli w lidze bośniackiej. Jednego trafienia zabrakło im do korony. Dimitar Iliev, którego zapewne dość ciepło wspominają kibice Wisły Płock, uplasował się na czwartym miejscu w gronie najskuteczniejszych zawodników ligi bułgarskiej. Z kolei Gino van Kessel, kolejny piłkarz z epizodem w Lechii, został w lidze słowackiej nie najlepszym strzelcem, ale najlepszym asystentem minionego sezonu.
Sami przyznajcie, że za dużo tych przykładów, by mówić o przypadku. Carlos Tevez powiedział kiedyś o włoskiej Serie A, że to uniwersytet dla napastników. Być może nasze rozgrywki również zasługują na takie miano! Trochę szkoda tylko, że kształcą się tutaj głównie snajperzy kalibru Colaka, Iancu i Ubiparipa, a nie Teveza.
fot. FotoPyk