Reklama

Dla Warty to mecze o to, by w budynku klubowym już nie padało

Damian Smyk

Autor:Damian Smyk

28 lipca 2020, 14:52 • 5 min czytania 20 komentarzy

Tydzień temu w budynku klubowym Warty Poznań znów spadł deszcz. I piszemy to zupełnie poważnie – podczas jednej z letnich burz dach obiektu przy Drodze Dębińskiej znów mocno przeciekał. Jakby na chwilę przed barażami pogoda postanowiła przypomnieć wszystkim w Warcie skąd są i o co walczą. Bo kwestia awansu do Ekstraklasy jest dziś dla „Zielonych” kwestią wyjścia z drewnianej chatki – i to niemal dosłownie. Drewnianej chatki finansowo-infrastrukturalnej. Bez wątpienia to dwa najważniejsze mecze dla klubu w ciągu ostatnich 25 lat.

Dla Warty to mecze o to, by w budynku klubowym już nie padało

– Jadę do Grodziska, dwa miejsca w aucie, ruszam z Jeżyc.

– Ma ktoś bilet? Chętnie odkupię.

– Jedziemy z Rataj, możemy wziąć jedną osobę, ruszamy koło 19:30.

Już po samych wpisach w mediach społecznościowych widać, że Wartę czeka dziś ważne spotkanie. Na pierwsze barażowe starcie z Termalicą Bruk-Bet Nieciecza klub sprzedał komplet biletów. „Komplet” w tym przypadku może nie imponuje, bo przecież na mały obiekt w Grodzisku Wielkopolski wejdzie ledwie 25% pojemności stadionu. Ale w Poznaniu – jak w większości innych miast – chodzi się na wynik. Gdy „Zieloni” zaczynali punktować w III czy w II lidze, a to było przecież nie tak dawno, frekwencja przy Drodze Dębińskiej nagle wzrastała.

Reklama

Najważniejszy mecz ćwierćwiecza

Bo Warta nie ma dużego własnego elektoratu. To nie tylko spadek z Ekstraklasy spowodował, że „Duma Wildy” została klubem dzielnicowym. Takim, który nie ma wielkiej grupy ultras (na wyjazdy z warciarzami jeździ pięć-sześć osób). Który też w głównej mierze jest oglądany przez ludzi starszych, którzy mają blisko na stadion – z Wildy, ze Starego Miasta, tramwajem z Rataj. Ale Warta zawsze budzi pozytywne emocje w Poznaniu i po prostu dobrze jej się życzy. Nie na tyle, by co dwa tygodnie jeździć na jej mecze do Grodziska Wielkopolskiego, ale gdyby grała już w Ekstraklasie – i to w Poznaniu, to szybko przyciągnęłaby na trybuny ludzi, którzy trzymaliby za nią kciuki.

Rzecz w tym, że nadbudowa tego własnego elektoratu wymaga sukcesu. A takim niewątpliwie byłby awans do elity. Ostatni raz warciarze grali w niej ćwierć wieku temu. Gdy „Zieloni” spadali z Ekstraklasy, to Roberta Janickiego, lidera pomocy, nie było jeszcze na świecie. Podobnie jak Jakuba Apolinarskiego czy Aleksa Ławniczaka. Piotr Tworek studiował jeszcze na AWF-ie. W klubie na pewno pracował wtedy kierownik zespołu Karol Majewski. Ale on jest w nim od zawsze.

Warta prawdopodobnie nigdy nie rzuci wyzwania Lechowi, by przyciągnąć choćby dziesiętną część jego fanów. Wiele wody w Warcie upłynie, żeby klub z Dolnej Wildy zbliżył się choćby do połowy budżetu młodszego brata z Bułgarskiej. Ale jeśli cokolwiek w tej kwestii ma drgnąć, to niezbędny do tego jest awans.

Awans to szansa, a nie ryzyko

Dlatego kuriozalnie brzmiały i brzmią nadal powielane hasła o tym, że poznaniacy nie chcą awansować. „Bo ich nie stać” powtarzały osoby, które niezbyt orientowały się w realiach klubu. Sęk w tym, że tu nawet nie trzeba się jakoś znakomicie odnajdywać w kuluarach Warty. Do obalenia tego stwierdzenia wystarczy posłużyć się elementarną logiką i garścią obliczeń.

Jako całość kluby I ligi rocznie z tytułu przychodów komercyjnych zarabiają około 70 milionów złotych. Ekstraklasa – 280 milionów. Z praw telewizyjnych – I liga niecałe dwanaście milionów, Ekstraklasa 220 milionów (według nowej umowy). Z dnia meczowego – I liga ponad sześć milionów, Ekstraklasa ponad 80 milionów.

W Ekstraklasie najlepszy klub może zgarnąć z praw TV nawet 29 milionów, gdy spadkowicz ma gwarantowaną wypłatę w wysokości przynajmniej 7,8 miliona. W I lidze rekordziści są w stanie wyciągnąć w I lidze nieco ponad dwa miliony. Frekwencja? W roku 2018 tylko Zagłębie Sosnowiec z grona ekstraklasowiczów notował frekwencję niższą niż cztery tysiące widzów na mecz. Z kolei w I lidze tylko ŁKS i GKS Tychy przebijały granicę średniej czterech tysięcy widowni. Przyjrzyjmy się Miedzi Legnica, która w I lidze miała średnią widownie na poziomie 2 820 fanów. W sezonie po awansie nastąpił wzrost frekwencji o 80% i w Ekstraklasie legniczan oglądało średnio 4 961 osób. Przychód z dnia meczowego został bardzo dynamicznie zwiększony. O ile w 2017 roku Miedź zarobiła na swoich meczach 400 tysięcy złotych, tak rok później zanotowała już przychód na poziomie 1,1 mln.

Reklama

Jeśli klub ma relatywnie bystrych prezesów i doradców finansowych, to na awansie nie jest w stanie stracić. Nawet jeśli przegra w przyszłym sezonie wszystkie trzydzieści meczów, to i tak zarobi kilkukrotnie więcej niż gdyby w I lidze wygrał wszystko pod początku do końca. Nikt w Poznaniu oczywiście nie mówi „chcemy awansować po to, by się napchać kasą i spaść za rok”. Ale nawet rozpatrując ten potencjalny awans w kontekście finansów, to trudno patrzeć na niego w barwach ryzyka. Bardziej szansy.

Wizja właściciela klubu, pana Bartłomieja Farjaszewskiego, jest taka, by Warta Poznań była stabilna. Problemem była infrastruktura i wydaje się, że z tych problemów wychodzimy – wystarczy rzucić okiem na to, co już udało się zrobić, co jest robione i co będziemy robić na stadionie. A dobrze wiemy, że infrastruktura potrafi wyhamować każdy klub. My nie chcemy płonąć wysokim płomieniem, by szybko zgasnąć – mówił Marcin Janicki, prezes rady nadzorczej Warty w naszym wywiadzie.

Okazja do zmodernizowania stadionu

A skoro padł już wątek infrastruktury… Nie ma się co czarować – stadiony w Polsce budują samorządy miejskie. Nie kluby, nie właściciele klubów, a miasta. Natomiast miasta muszą dostać powód, by ten stadion zbudować. Dziś obiekt Warty wygląda do bólu tymczasowo. Trybuna wschodnia to klasyczna dostawka, którą można w każdym momencie zdemontować i wywieźć. Lepiej wygląda trybunka południowa z zadaszeniem. W tym roku wyburzono trybunę zachodnią, która po prostu się sypała. W przypadku awansu do Ekstraklasy Warta ma wstępne zapewnienie z miasta, że Poznania wyłożyłby pieniądze na to, by zbudować tam trybunę na około 2,5 tysiąca widzów. Czyli tyle, ile potrzeba byłoby na spełnienie warunków licencji na Ekstraklasę. Bez awansu taka inwestycja póki co byłaby fanaberią. Zatem znów wracamy do tezy, że awans to szansa na rozwój, a nie ryzyko skoku w nieznane.

Podobnie jest z budynkiem klubowym. On najzwyczajniej w świecie się sypie. Piłkarze żartują, że jeśli nowy zawodnik przychodzi do Warty, to przechodzi dwuetapową aklimatyzację. Najpierw do zapachu grzyba w klubie, a później do samego zespołu. W przeciągu następnych miesięcy cały ten budynek ma zostać zamknięty, klub przeniesie się do systemu kontenerowców. Ale znów – by przyspieszyć zmiany potrzebny jest katalizator. A ten katalizator nazywa się „awans”.

Dziś w starciu z Termalicą na barkach piłkarzy Warty leży nie tylko odpowiedzialność za własny sukces, własne premie i własne CV na 90minut. Oni grają dzisiaj o to, by Warta wyzbyła się swojej tymczasowości i ograniczeń klubu dzielnicowego.

fot. NewsPix

Pochodzi z Poznania, choć nie z samego. Prowadzący audycję "Stacja Poznań". Lubujący się w tekstach analitycznych, problemowych. Sercem najbliżej mu rodzimej Ekstraklasie. Dwupunktowiec.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

20 komentarzy

Loading...