Podbeskidzie Bielsko-Biała w Ekstraklasie już jest, ale nie oznacza to, że w klubie osiadają na laurach. Prezes Bogdan Kłys w obszernej rozmowie tłumaczy nam, jak „Górale” zmienili się za jego kadencji oraz jak zamierzają się zmienić w najbliższym czasie. Sternik klubu szczerze i otwarcie opowiedział nam o budżecie, czy planach transferowych, tłumacząc m.in. dlaczego beniaminkowi ciężko sięgać po polskich piłkarzy. Jaki cel mają bielszczanie w elicie? Po co prezesowi klubu Twitter? Jak zawodnicy okazują przywiązanie do Podbeskidzia? Zapraszamy.
Zastał pan Podbeskidzie drewniane, a teraz jest już murowane, czy to zbyt duże stwierdzenie?
Fundamenty Podbeskidzia, które zastałem, były już postawione. Prezes Edward Łukosz, który przyszedł pół roku przede mną, wyprostował sprawy finansowe. Mnie została część organizacyjna.
Czyli stabilności już nie brakowało?
Finansowej nie. Mieliśmy jednak przeciwko klubowi kibiców, nasza opinia nie była najlepsza, zarzucano nam brak stylu. To trzeba było poprawić, ale fundamenty, na których powinien stać stabilny klub, zostały naprawione. Prezes Łukosz jest mniejszościowym udziałowcem, pomogło także miasto, ale to właśnie on przekonał je, żeby doinwestować klub.
Jak rozumiem, dziś opinia o klubie jest już inna.
Wszystko odwróciło się o 180 stopni. Klimat wokół klubu jest zupełnie inny. Sukces ściąga też tzw. kibiców sukcesu, to prawda. Ale opinia o Podbeskidziu, nie tylko w regionie, ale też w całym kraju, się zmieniła. Słyszałem to od kibiców, prezesów innych klubów, dziennikarzy. Nie jestem rodowitym bielszczaninem, mam wielu znajomych w innych miastach. Słyszałem od nich i od konkurencji ligowej, że ten klub dwa lata temu, a teraz, to jest zupełnie inna bajka.
Jakby pan porównał budżet klubu na koniec 2018 roku i budżet klubu przed startem Ekstraklasy – jest duża różnica?
Nie ma dużej różnicy. Jesteśmy spółką akcyjną, nasz budżet jest widoczny na stronie internetowej. Nie mamy nic do ukrycia, budżet jest jawny, nie tak, jak w niektórych klubach, gdzie budżet jest chyba dzielony, bo nie wydaje mi się, żeby z budżetem 4-5 milionów złotych można było grać o czołowe miejsca w pierwszej lidze. Ale to nie moja sprawa. My jesteśmy transparentni. Budżet na rok 2019 wynosił 11,5 miliona zł. Poprzedni to ok. 8 milionów, ale to pewne zakłamanie, bo nie było do niego dopisane 3,5 miliona wynagrodzeń ze stypendiów, wypłacanych bezpośrednio przez miasto. Budżet był więc podobny.
Klub nie ukrywa jednak, że czynione są starania, żeby pozyskać dodatkowych sponsorów, być może nawet nowego właściciela. Czyli budżet nie jest jeszcze docelowo taki, jakby pan chciał, żeby był?
Absolutnie nie, tym bardziej że mamy Ekstraklasę, w której chcemy się zadomowić. Będziemy pracować nad tym, żeby mieć budżet średniego klubu Ekstraklasy. Jest potencjał na rynku, wśród naszych sponsorów, żeby taki budżet zrobić. (Klub ogłosił już podpisanie umowy z pierwszym nowym sponsorem – przyp.)
Czyli mniej więcej o ile chciałby pan powiększyć budżet, żeby zapewnić stabilność finansową?
Obliczałem, że będziemy mieli budżet z 1. ligi, który zostanie powiększony do 15 milionów złotych, bo umowy zostaną, a wpływy będą większe. Mam nadzieję, że z tego tytułu uda się uzyskać ok. 50 procent więcej. Jeżeli dodamy do tego prawa z transmisji, a najmniej otrzymuje się z nich ok. 8 milionów zł, to będziemy mieli budżet na poziomie 25 milionów zł, a chciałbym, żeby było to nawet 30 milionów.
Można go też podreperować transferami. W ostatnich latach Podbeskidzie sprzedaje całkiem nieźle. Kacper Kostorz i Przemysław Płacheta dali klubowi zarobić.
Trener Brede pracował z młodzieżą w Lechii Gdańsk, więc ma do niej oko. To kolejna zmiana, zaczęliśmy doceniać pracę naszej akademii, która nie jest bezpośrednio w spółce, ale w towarzystwie BBTS Bielsko-Biała. Młodzież jest bardzo szybko wprowadzana do pierwszej drużyny. Tak było z Sierackim, Bierońskim, Mroczko. Mamy swoją młodzież, którą będziemy rozwijać. Bardzo ważne jest to, że mamy rezerwy, które są złożone tylko z zawodników z roczników 2002-2003. Nie ma tam odsyłania nieudanych transferów, żeby sobie dokończyli sezon, czy grali za karę.
To się zmieni w Ekstraklasie?
Nie, nadal planujemy grać takimi rezerwami, ale zostaną powiększone o wyróżniające się postacie z regionu. Współpracujemy też z Rekordem Bielsko-Biała. Prezes Janusz Szymura inwestuje swoje pieniądze w ten klub, za to należy mu się szacunek. Jeśli ktoś się wyróżnia, trafia do nas, tak pozyskaliśmy Damiana Hilbrychta i to nie jest ostatni transfer. Jeśli będzie trzeba ograć jakiegoś zawodnika na poziomie trzeciej ligi, to też nie będzie z tym problemu.
W sprawie Płachety warto dopytać – czy klub zarobi coś na tym, że trafił do Norwich?
Nie, dostaniemy tylko pieniądze z solidarity contribution. Niestety ten transfer był zrobiony przed moim przyjściem. W kontrakcie była zapisana klauzula odstępnego, Śląsk ją wpłacił i nie mogliśmy wyrazić sprzeciwu. Zmieniliśmy to, teraz żaden zawodnik nie ma klauzuli i nie będzie miał. Jeżeli dostaniemy dobrą ofertę za piłkarza, dojdziemy do porozumienia z trenerem, usiądziemy do stołu. Nikt nam nikogo nie zabierze bez naszej zgody.
Dla pana lepiej byłoby zatrzymać zdolną młodzież i mieć z głowy temat młodzieżowca, czy sprzedać i wpuszczać kolejnych na ich miejsce?
Sam pan wie, że pierwsza liga to nie Ekstraklasa. Jeśli chłopcy sprawdzili się na tym poziomie i zagrają kilka meczów w Ekstraklasie, ich wartość wzrośnie. Jeśli będą grać regularnie pół roku czy rok, ich wartość znów wzrośnie. Chcemy zatrzymać młodych zawodników i dać im szansę gry na najwyższym poziomie. Ona ich zweryfikuje, wtedy będziemy się zastanawiali, czy nie lepsze będzie dla nich zagranie jeszcze jednego sezonu np. na poziomie pierwszej ligi, czy trzymanie ich i wchodzenie z ławki w Ekstraklasie.
Gdy rozmawiamy o transferach, ma pan pewien handicap. Jeśli mówimy o ruchach do klubu, to za pana kadencji ciężko dostrzec wielkie wpadki. Poza Ivanem Martinem chyba każdy się sprawdził. Jak przebiega proces transferowy w Bielsku?
Miałem wpływ na dwa okna transferowe – letnie i zimowe. Latem faktycznie każdy transfer był pozytywnie oceniony przez kibiców i ekspertów. Przychodząc do klubu spoza świata piłki, mówiono mi, że jeśli będziemy mieć skuteczność transferową na poziomie 50 procent, to będzie dobrze. Nam się udało w 100 procentach (śmiech). Co do Martina można się sprzeczać, ale proszę zauważyć, że on dostał 90 minut gry i strzelił dwa bardzo ważne gole.
Ale powiedzmy szczerze, że gdyby był lepszy czy porównywalny do Roginica, grałby więcej.
Tak, to prawda. Miał też zapalenie nerki w lutym, potem była pandemia, więc tak naprawdę nie trenował, bo trening indywidualny to co innego niż trening grupowy. Widać po niektórych piłkarzach, zespołach, że zupełnie inaczej się pracuje w domu niż na boisku. A co do tego jak wygląda proces transferowy – bardzo prosto. Mamy dział sportowy, który jest złożony z Grzegorza Więzika i Sławomira Cienciały. Oni wyszukują zawodników, przedstawiają trenerowi propozycje i jeżeli wszyscy są zgodni, to przychodzą do mnie, po czym przedstawiamy zawodnikowi ofertę. Jeżeli zawodnik przystaje na warunki, to najlepiej, jakby przyjechał na testy. Jeśli nie chce, to próbujemy go zobaczyć na żywo, choć teraz to utrudnione. Patrzymy też na charakter, chcemy, żeby pasował do drużyny.
To co w Kocsisie dostrzegło Podbeskidzie, czego nie zauważyła Karvina czy Dunajska Streda, gdzie Węgier się nie sprawdził?
Zobaczymy, czy sprawdzi się u nas, ale my w niego wierzymy. Otwarty, uśmiechnięty zawodnik, chce tu grać, bardzo mu się u nas podoba, ściąga do nas swoją rodzinę. Inaczej się gra, jeżeli tworzy się zespół, a inaczej, jeśli opieramy się na indywidualnościach. Myślę, że Gergo bardzo szybko dołączy do zespołu. Jeśli chodzi o atuty piłkarskie – nie odpowiem, bo skłamałbym, że się na tym znam. Opinia trenera i działu sportowego jest dla mnie wiążąca, oni później będą za to odpowiadać. Ja oceniam możliwości finansowe klubu.
Ale nie zapala się u pana lampka ostrzegawcza, że ten zawodnik dobrze grał w zasadzie tylko na Węgrzech, a gdy z nich wyjeżdżał, to już tak dobrze mu nie szło?
Ciężko mi oceniać, na jaki grunt trafiał w poprzednich klubach, jaką organizację, czy trenera. Powiem na przykładzie Marko Roginica, naszego czołowego napastnika. Gdyby nie trener Brede i zespół, który stał za nim murem, w innym dostałby 2-3 szanse i usiadłby na ławce. U nas dostał dużo czasu, zanim zaczął strzelać bramki. Wcześniej mocno pracował, dlatego drużyna była za nim. Dążę do tego, że wszystko zależy od tego, jakiego ma się trenera, klub, drużynę. Jestem przekonany, że Marko w innym klubie by przepadł. Wierzę, że tak samo będzie z Kocsisem. Że on się tu będzie dobrze czuł, drużyna zobaczy, że gra dobrze w piłkę i wszystko wypali.
Opowiem pewną historię. Chcieliśmy ściągnąć bramkarza, konkurencję dla Rafała Leszczyńskiego. Rozmawialiśmy z kilkoma kandydatami, m.in. z Łukaszem Załuską, ale przyszedł do nas Martin Polacek. Podpisaliśmy z nim kontrakt na rok z opcją przedłużenia, ale tylko po awansie. Miał o 30 procent wyższą ofertę z ligi węgierskiej, a my przekonaliśmy go do gry dla nas, choć tu mogły mieć wpływ także względy rodzinne. To wszystko spowodowało jednak, że został z nami, a po pół roku przyszedł do mnie i zapytał, czy możemy porozmawiać o przedłużeniu kontraktu, nawet gdyby – odpukać – nie wyszło nam z awansem, bo tak dobrze się u nas czuł.
To pokazuje, że zawodnicy dobrze się tu czują i identyfikują się z klubem.
Gdy rozmawialiśmy po pandemii z zawodnikami, to Mateusz Marzec powiedział, że spodobało im się to, jak klub zachował się wobec nich w temacie obniżek.
Mieliśmy czas, rozmawialiśmy z piłkarzami, daliśmy im czas na zastanowienie się i doszliśmy do porozumienia. Nauczyłem się w swoim zawodzie – bo niestety mój zawód to prezes (śmiech) – szacunku do drugiego człowieka. Obojętnie czy to pani, która sprząta w klubie, czy trener, piłkarz lub dyrektor sportowy. Gdy są traktowani poważnie, to dają od siebie więcej. Nie muszą nawet o tym wiedzieć, ale tak to wygląda. Cieszę się, że pracownicy to dostrzegają, bo mógłbym wiele robić, ale gdyby o tym nie mówili, to znaczyłoby, że robię to źle.
Wracając do tematów transferowych – pojawiło się na Twitterze nazwisko Władysława Szapowala.
To prawdziwa informacja, jest u nas, przyjechał się pokazać. Są duże szanse na to, że zostanie z nami. Więcej nazwisk nie ujawnię, jak coś jest w sieci, to nie ma co naginać rzeczywistości, ale jest taki wyświechtany slogan, że transfery lubią ciszę. Nie jesteśmy najbogatszym klubem, konkurencja nie śpi.
Rozumiem, że próbujecie podążać śladem Marko Roginica. Zgarnąć kogoś z drugiego, może nawet trzeciego szeregu i liczyć, że odpali. Skąd takie założenie?
Chciałbym być prezesem klubu, który ma do wydania tyle, co Lech Poznań czy Legia Warszawa. Musimy to swoją pracą nadrabiać, jeśli chcemy grać dobry futbol i utrzymać się w lidze. Szukamy zawodników głodnych gry i sukcesu. Jeżeli oceniliśmy, że te aspekty są u nich na wysokim poziomie, a do nich dochodzą umiejętności i fakt, że trener Brede potrafi rozwinąć zawodnika, daje to taki efekt, jaki mamy w Podbeskidziu.
A co jest nie tak z Polakami na rynku transferowym? Bo coś musi być, skoro szukacie wzmocnień wśród obcokrajowców. Ktoś, kto nie był rezerwowym, traktuje was jako opcję nawet nie B a C? Za duże wymagania finansowe?
Myślę, że głównie chodzi o wymagania finansowe. Trzeba też wziąć pod uwagę, że nie wiem ilu w Polsce jest zawodników na poziomie Ekstraklasy czy pierwszej ligi, a państw Unii Europejskiej jest tyle, że możemy się nimi posiłkować, w ten sposób jest więcej możliwości. Zawodnicy polscy, ci najlepsi, są wychwytywani przez najlepsze polskie kluby, trochę gorsi przez średnie, a nam zostaje następna kategoria. Jeśli więc mamy lepszą opcję zagraniczną, której możemy szukać w kilkunastu krajach, to z niej korzystamy. Oczywiście staramy się szukać Polaków, którzy chcą grać w Podbeskidziu, ale u nas będzie decydowało to, czy ktoś pasuje do koncepcji, a nie narodowość.
Pytam też dlatego, że mówiło się, że pandemia i problemy finansowe klubów sprawią, że rodzimi zawodnicy obniżą oczekiwania.
W żaden sposób nie zauważyłem, żeby zawodnicy i menedżerowie mieli mniejsze oczekiwania. To, że klub i jego sponsorzy odczują skutki koronawirusa, działa w opóźnieniu. To wszystko będzie odczuwalne za ok. rok.
Podbeskidzie stoi przed dużą szansą. Spadać ma jeden zespół, czyli wystarczy prześcignąć przynajmniej jednego z dwóch beniaminków i z głowy. Sympatyczne warunki do walki o pozostanie w lidze.
Teraz był najlepszy moment, żeby awansować. Dlatego też nie będziemy działali „na hurra”. Okienko transferowe trwa do początku października, będziemy wtedy po kilku kolejkach, więc będziemy mogli pewne rzeczy korygować. Jeden zespół spada, mam nadzieję, że to nie będzie Podbeskidzie. Chciałbym też, żeby Podbeskidzie miało swój styl w Ekstraklasie, żeby grało tak, jak w pierwszej lidze. Natomiast jeżeli ten styl nie będzie przynosił pozytywnego wyniku punktowego, to będziemy to korygować.
Czyli pierwszym celem jest utrzymanie?
Tak, tylko to cel minimalny. Mamy też swoje marzenie, ale tego nie zdradzę (śmiech).
Za język ciągnął nie będę, ale spytam, czy ma pan obawy przed startem ligi. Sceptycy twierdzą, że słabością Podbeskidzia może być fakt, że w tym zespole jest sporo „zgranych kart”. Zawodników, którzy zostali już przez Ekstraklasę negatywnie zweryfikowani.
Racja, ale patrzę na tych zawodników, rozmawiam z nimi i wiem, że mają coś do udowodnienia, tak jak trener, który w Ekstraklasie jeszcze nie był. Z jednej strony jest euforia, mrożenie szampanów, z drugiej – w tej samej zamrażarce trzymam głowę. W związku z tym spokojnie będziemy oceniali, czy faktycznie Ekstraklasa ich zweryfikuje i czy są to zgrane karty, czy wręcz przeciwnie – że ktoś się pomylił. Tu też powtórzę: nie wiem, na jakie okoliczności trafiali w poprzednich klubach.
Na koniec jeszcze jedna kwestia – będzie pan jednym z niewielu prezesów klubów obecnych na Twitterze. Nie boi się pan, że wpadnie pan w jakieś pułapki, że poniosą pana emocje?
Używam go głównie do tego, żeby przekazać kibicom jakieś informacje w sposób bezpośredni, więc nie. Jeśli tak się zdarzy, będę miał lekcję na przyszłość. Ale myślę, że czas radosnej twórczości w biznesie mam już za sobą (śmiech).
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
Fot. Newspix