Czy krzywdzące byłoby stwierdzenie, że Miedź Legnica wygrała mecz z GKS-em Bełchatów w sześć minut? Trochę tak. Bo wprawdzie Miedź strzeliła szybko trzy bramki, ale przez całe spotkanie goście nie dali żadnego argumentu, by posądzać ich choćby o gola honorowego. Absolutna dominacja ekipy z Dolnego Śląska.
Ab-so-lut-na. Legniczanie zagrali dziś jak z mokrych snów Dominika Nowaka, który już pożegnał się z klubem. Piłeczka chodziła przez cały mecz. Bełchatowianie tylko patrzyli, jak ich rywal wymienia podania i samemu mogli jedynie wycierać pot w rękawy. Serio – GKS, któremu grozi jeszcze spadek z pierwszej ligi, przez cały mecz biegał za piłką.
Pewnie obraz tego meczu wyglądałby inaczej, gdyby nie fakt, że w 24. minucie było już pozamiatane. Ale po kolei, bo Miedź nie strzelała wymęczonych farfocli, każda z bramkowych akcji mogła mniej lub bardziej imponować. Pierwszy gol? Joan Roman (naszym zdaniem zawodnik meczu) holował piłkę na lewej stronie, w środku zrobiła się dziura – od razu posłał prostopadłe podanie, Marquitos przyjął sobie piłkę jak należy, ustawiając się od razu w pozycji strzeleckiej. No i z niepozornej sytuacji zrobiła się setka, którą Hiszpan bez problemu wykorzystał.
Druga bramka?
O, tu dopiero jak na dłoni było widać bierność GKS-u. Joan Roman biegł w środku pola, oddał piłkę do Santany i… ruszył na dzika do przodu. Santana odegrał mu z pierwszej piłki i zrobiło się sam na sam. Roman dał precyzyjną podcineczkę, nie było czego zbierać.
Przy trzecim trafieniu pomógł przypadek, ale mówienie, że to fartowna bramka, byłoby bardzo krzywdzące. Piłkarze Miedzi zagrali klepą na skraju pola karnego, Zieliński wycofał piłkę do Romana, ten chciał strzelać, ale się pomylił. Była to jednak na tyle fortunna pomyłka, że piłka spadła pod nogi Pikka, który miał w polu karnym hektary wolnego miejsca. Wystarczyło zapytać bramkarza, w który róg. 3:0, dziękujemy, po zawodach. Szczęściu też trzeba pomóc – gdyby nie wygranie przestrzeni w bocznym sektorze boiska, Pikk nie miałby wokół siebie tyle przestrzeni.
Tak, wtedy zapachniało nam pogromem.
Ale Miedź niespecjalnie chciała tracić siły na zdobywanie kolejnych bramek. Jasne – jak wspomnieliśmy, cały czas kontrolowali przebieg meczu i klepali sobie piłkę. Trochę bezproduktywnie, ale kilka akcji jeszcze stworzyli. Już przed pierwszą bramką Roman dwa razy próbował z groźnych pozycji, dwa razy przestrzelił (no, raz nabił rywala, piłka przeszła tak czy siak obok). Marquitos po przyspieszającym podaniu znalazł się w dobrej pozycji, ale kąt był ostry, strzelał lewą nogą, piłka nie miała jak się dokręcić. Raz jeszcze Roman wpadł w pole karne jak do siebie efektowną bujanką, ale został zblokowany. Próbował główką Kostorz, trafił w słupek. Nie no, absolutna dominacja.
A GKS? Poza pojedynczymi – nazwijmy to – pierdami, nie stworzył absolutnie nic.
Od momentu zwolnienia Dominika Nowaka legniczanie nie przegrali meczu. Bilans Dominika Kościelniaka – trzy zwycięstwa i dwa remisy.
Miedź uciekła tym samym Bruk-Betowi na cztery punkty, a siódmej Puszczy Niepołomice na sześć oczek. Co to oznacza? Ano to, że legniczanie mogą być już niemal pewni tego, że wystąpią w barażach o Ekstraklasę. Jeśli zamierzają grać tak, jak dziś – zapraszamy do elity z otwartymi rękoma.
Miedź Legnica – GKS Bełchatów 3:0
19′ Marquitos, 21′ Roman, 24′ Pikk
Fot. Newspix.pl