Za miesiąc minie pięć lat od zatrudnienia przez Puszczę Niepołomice Tomasza Tułacza. Żaden trener w Polsce nie pracuje dziś dłużej na szczeblu centralnym. Tułacz latem 2017 wywalczył awans do I ligi, a jego drużyna z roku na rok robi postępy. W tym sezonie może jeszcze nawet myśleć o barażach o Ekstraklasę, mimo że niepołomicki zespół najgorzej w całej stawce punktuje u siebie – za to najlepiej na wyjazdach.
O tym oczywiście porozmawialiśmy, ale nie tylko. Czemu uważa, że polscy trenerzy nadal nie są doceniani? Czego nie zrobi, żeby wybić się wyżej? Jak zaszufladkowano jego drużynę i jak rywale zmienili do niej podejście? Jacy piłkarze nigdy się u niego nie odnajdą? Dlaczego podoba mu się przepis o młodzieżowcu? Czemu Konrad Nowak również w Puszczy nie może się odbudować? Zapraszamy.
W środę gracie u siebie ze Stomilem Olsztyn. Statystyki pokazują, że można stawiać duże kwoty na Stomil.
Jeśli ma pan ochotę, to proszę bardzo. Ja się hazardem nie zajmuję. Zdajemy sobie sprawę, że mamy problem z domowymi meczami, liczby nie kłamią. Nie udaje nam się zmienić tej tendencji, mimo że wdrażamy coraz to nowsze plany i korekty, bo wiadomo, że jak wyników nie ma, to trzeba działać. Niestety na razie poza meczami z GKS-em Tychy, Wigrami i Chojniczanką efektów nie ujrzeliśmy.
Widzi pan po zespole, że u siebie już przed pierwszym gwizdkiem wygląda mentalnie inaczej niż na wyjeździe?
Jest pewne zdenerwowanie i może niezrozumienie tematu przez zawodników, przez co pojawia się pewna presja, która ich usztywnia. Oni sami wobec siebie mają oczekiwania, żeby własne boisko było ich atutem, a nie wręcz przeciwnie. Próbujemy odwrócić kartę, przed nami kolejny mecz.
Patrząc na to zjawisko pobieżnie wydaje się, że wyniki na wyjazdach są tak dobre, bo możecie się zamurować, licząc na kontrę lub stały fragment. Na własnym stadionie musicie częściej atakować i próbować dominować, co wykorzystują inni. Tak to właśnie wygląda czy ten wymiar jest szerszy?
Myślę, że szerszy. Zespół został przebudowany. Doszli inni zawodnicy, o odmiennej charakterystyce od poprzedników, a to oznaczało zmianę sposobu grania. Bardzo szybko nas zaszufladkowano jako zespół opierający się jedynie na stałych fragmentach i kontrach.
To nie jest prawda, nie zgadzam się z tym.
Od wielu meczów gramy w taki sposób, że mamy poczucie utrzymywania się przy piłce i nie musimy wstydzić się swojej gry. Jeśli chodzi o opinie zawodników, dość głośno mówią oni, że nasze boisko, które nie należy do najszerszych w lidze, nie pomaga przy obecnym sposobie gry. Mamy z tym kłopot. To, co było naszą siłą, czyli bezpośrednia gra na własnym stadionie, w dużej mierze uleciało. Ale warto też zaznaczyć, że rywale zmienili swoje nastawienie przyjeżdżając do Niepołomic. Dawniej wiele zespołów chciało nas tam zdominować i narzucić swój styl, bo były pewne zwycięstwa. Dziś wygląda to inaczej. Ostatnio podejmowaliśmy w domu Miedź Legnica, która wcześniej zawsze miała przewagę w posiadaniu piłki, a tym razem rozłożyło się ono po równo.
Czyli Puszcza ewoluuje w stronę częstszego ataku pozycyjnego, za co aktualnie płaci cenę w meczach u siebie?
W pewnym sensie tak. Zawsze podkreślałem, że dobieraliśmy sposób gry do zawodników, których mieliśmy, do ich umiejętności i potencjału. W ostatnim czasie sprowadziliśmy kilku chłopaków z szerszym asortymentem i próbujemy nowych rzeczy, ale koniec końców najważniejsza jest skuteczność w realizacji celów, jakie przed nami postawiono. To podstawa naszej pracy, choć tak jak wspominałem, przy zachowaniu poczucia, że idziemy do przodu i się rozwijamy.
Wychodzi na to, że nie zadowalał się pan faktem, iż wcześniejszy niezbyt wyszukany sposób grania przynosił niezłe efekty.
Powtórzę: za szybko nas zaszufladkowano z tymi kontrami i stałymi fragmentami. Wchodząc do I ligi wcale nie graliśmy siermiężnego futbolu nastawionego na dośrodkowania z rzutów wolnych i rożnych. Oczywiście to dziś nasza bardzo silna strona, co jest efektem solidnej pracy nad tym elementem, ale sporo goli strzelaliśmy po szybkich atakach, a bramki po akcjach kombinacyjnych też się zdarzały. To na pewno mniejszość, zgoda, wynika to jednak głównie z tego, że praktycznie co pół roku opuszczają nas zawodnicy wywierający znaczny wpływ na grę zespołu i ciągle musimy go przebudowywać, co wymaga czasu.
No właśnie, Puszcza w ostatnich latach regularnie promuje i odbudowuje piłkarzy. Kogo najtrudniej było zastąpić?
Nie chciałbym wymieniać konkretnych nazwisk. Powiem ogólnie – naszym największym problemem jest konieczność dłuższej adaptacji przez nowych zawodników. Niektórzy potrzebują trzy miesiące, inni pół roku. Rzadko ktoś przychodzący do Puszczy od razu się wkomponowuje do drużyny i dostosowuje do naszych reguł, które obowiązują na boisku. Po jakimś czasie zawodnicy nabierają do tego przekonania, zaczynają to łapać i ich forma zwyżkuje.
Na czym polega specyfika pańskich wymagań, że trudno je od razu przyswoić? Wiadomo, że lubi pan wystawiać na szpicy rosłych napastników, przez co w Puszczy nie odnalazł się Dawid Nowak. A co poza tym?
Stawiamy na sposób gry, który daje nam przekonanie, że solidnie i rzetelnie wykonujemy swoją robotę. Aspekt mentalny odgrywa bardzo istotną rolę. Kibic i my wszyscy chcemy widzieć, że każdy daje sto procent tego, co w danym momencie ma. Reguły pod to wprowadzamy już podczas treningu i czasami nie jest łatwo się przestawić. Przywiązujemy również dużą wagę do zadań taktycznych. Każdy musi się wywiązać i z gry defensywnej, i ofensywnej – również na pozycjach, na których wielu trenerów daje więcej swobody. U nas jest to bardziej zrównoważone.
Krótko mówiąc, jeśli ktoś odpuszcza grę w defensywie, to bez względu na to co prezentuje, będzie u pana na cenzurowanym.
Messiego czy Ronaldo nie sprowadzimy, a nawet oni muszą pomagać w obronie. Piłka idzie w takim kierunku, że potrzeba pracy w każdym elemencie, a ja jasno i stanowczo określam te zasady. Zespołowi dużo łatwiej się funkcjonuje, gdy wszyscy zawodnicy mają świadomość, że każdy wykonuje taką samą pracę i jeden na drugiego może liczyć w każdej sytuacji.
Był krytyczny moment w tym sezonie? Wydaje się, że gdybyście jesienią nie przerywali złych okresów zwycięstwami nad GKS-em Tychy i Sandecją, to zrobiłoby się naprawdę gorąco.
To ogólnie bardzo trudny sezon dla Puszczy, jeden z trudniejszych. Kolejne niepowodzenia u siebie wpędziły nas w huśtawkę nastrojów. Domowe zwycięstwa poparte jakąś wygraną na wyjeździe dają spokój pracy. Niestety było inaczej. Wygrane poza domem oczywiście też są bardzo ważne, ale pewność siebie zespołu budują przede wszystkim punkty zdobywane przed swoimi kibicami. Tego nam w tym sezonie brakuje, pierwszy triumf w Niepołomicach odnieśliśmy dopiero w 14. kolejce.
Mieliśmy momenty, w których było ciężko, nigdy jednak nie zwątpiliśmy w to, co robimy. Dobrze, że zespół na niepowodzenia u siebie potrafił reagować na wyjazdach. Jak mówiłem, zmieniliśmy trochę sposób grania, zawodnicy indywidualnie i drużynowo otrzymują inne zadania. W większym stopniu zaczęliśmy się skupiać na zaskakiwaniu przeciwnika w różnych fragmentach gry. I całościowo się to sprawdza, dorobek punktowy nas broni.
Przy sprzyjającym splocie okoliczności możecie nawet zagrać w barażach o Ekstraklasę, przed 32. kolejką traciliście do szóstego miejsca dwa punkty. Czy ten temat w ogóle w myślach dopuszczacie, zaczynacie o nim rozmawiać?
Bezwzględnie. Zrobimy wszystko, żeby w ostatnich trzech meczach zdobyć komplet punktów. Jeśli nam się to uda, wiadomo, o co będziemy walczyć. Na dziś głównym zadaniem jest postawienie kropki nad “i” w kwestii utrzymania, ale ja i zespół nie zamykamy się na coś więcej. Jeśli pojawi się szansa na baraże, będziemy chcieli z niej skorzystać.
Czyli nie ma u was żadnej asekuracji? Nie wszystkim klubom zależy na awansie. W zeszłym sezonie taki przekaz od działaczy dostali piłkarze Sandecji, o czym na antenie Polsatu Sport wspominał Marcin Feddek.
To jest patologia, nie wyobrażam sobie, żeby w Puszczy mogło dojść do takiej sytuacji w przypadku któregokolwiek zawodnika czy człowieka z kierownictwa klubu. Zawsze gra się o zwycięstwo, o to chodzi w piłce. Czy nam się to teraz uda, dopiero się przekonamy, wszystko jest możliwe. Niech pan zobaczy, co się dzieje w I i II lidze, jak wyglądają tabele, ile zespołów jest niepewnych swojego losu, a przy okazji po 1-2 zwycięstwach może powalczyć o coś więcej.
Jak się pracuje przy tak gwałtownej zmianie nastrojów? Dopiero co z niepokojem patrzyliście na strefę spadkową, a dziś możecie myśleć o awansie.
To pokazuje, że pomysł z barażami był strzałem w dziesiątkę. Emocje w I lidze są większe niż w Ekstraklasie.
W Ekstraklasie nie ma już praktycznie żadnych emocji. Znamy mistrza, znamy spadkowiczów, na 95 procent również pucharowiczów.
Dokładnie. Rozmawiam z ludźmi zaangażowanymi w temat, rozmawiam z kibicami i zdecydowana większość uważa, że baraże w I lidze są trafioną koncepcją. Z mojej perspektywy faktycznie oznaczają one huśtawkę nastrojów, sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, ale z punktu widzenia atrakcyjności rozgrywek mamy duży pozytyw. Fajnie, że do końca ktoś na ósmym czy dziewiątym miejscu może jeszcze powalczyć o awans – również w II lidze. Liczę, że ten pomysł zostanie podtrzymany, podobnie jak przepis o młodzieżowcu w Ekstraklasie.
Tak spłaszczona tabela dobrze świadczy o I lidze czy wręcz przeciwnie? Zdania są mocno podzielone.
My, Polacy, jesteśmy stworzeni do narzekania. Wprowadzono do Ekstraklasy przepis o młodzieżowcu i co? Jeszcze nie zaczęto grać, a już prawie wszyscy narzekali, jaki to będzie on zły i niedobry. Dziś widzimy, że gdyby nie ten wymóg, niektóre zespoły wychodziłyby bez Polaków w składzie. A tak w każdej kolejce przynajmniej szesnastu naszych chłopaków dostaje szansę. Niektórzy bardzo szybko się rozwijają i zaczynają stanowić o sile swoich drużyn, decydują o losach meczów.
Wracając do pytania o tabelę I ligi. Uważam, że nie świadczy ona źle o rozgrywkach. Pandemia wymusiła niestandardowe przygotowanie i funkcjonowanie zespołów, powstało wiele niewiadomych i w głównej mierze przez to stawka się tak wyrównała. Myślę, że to kibiców może tylko przyciągnąć. Po co na siłę szukać minusów?
Obcokrajowców w kadrze macie czterech, ale Longinus Uwakwe i Jewhen Radionow to już obcokrajowcy głównie z nazwy. Erik Cikos też wcześniej grał w Polsce.
Tak naprawdę mamy dwóch obcokrajowców: Erika Cikosa i Michala Kleca, a ten pierwszy także bardzo dobrze się po polsku dogaduje. Longi to już w ogóle – ma żonę Polkę, polskie obywatelstwo, świetnie operuje polskim. On i Żenia mówią w naszym języku lepiej niż niejeden trener pracujący aktualnie w Ekstraklasie, a będący w kraju jeszcze dłużej. To nasi ludzie, w pełni spełniają kryteria, które przyjęliśmy odnośnie przydatności do zespołu. W Puszczy nie odnajdą się piłkarze myślący, że mogą grać jedynie w ofensywie i czekający, aż koledzy odbiorą za nich piłkę. My budujemy na innych wartościach.
Mówiliśmy o zawodnikach, których Puszcza promuje i odbudowuje. Idealnym kandydatem na następną tego typu historię jest Konrad Nowak. Jesienią grał sporo, ale ostatnio prawie wcale, a przecież mówimy o zawodniku, który na początku w Górniku Zabrze miał ten sam status co Arkadiusz Milik.
Nie lubię się tak personalnie wypowiadać. Wzywa mnie pan jednak do tablicy, więc odpowiadam. Konrad ma ogromny potencjał, ale niestety nie umie go obudzić. To problem nie od dzisiaj. Ciągle naprawdę dobre momenty przeplata bardzo słabymi. W jego przypadku największą barierą jest głowa, kwestie mentalne. Kilka poważnych kontuzji zaburzyło jego pewność siebie, zawróciły go z drogi, którą mógł dojść daleko. Czasami zawodnikowi wystarczy jeden super mecz czy nawet super akcja, żeby uwierzyć w swoje umiejętności. Konrad potrzebuje gry, ale na teraz przegrywa rywalizację. Bardzo na niego liczymy do końca sezonu, później zobaczymy, co będzie dalej.
Każdy kolejny dzień oznacza, że śrubuje pan rekord odnośnie nieprzerwanej pracy w jednym klubie. Pod tym względem nie na szczeblu centralnym nikt nie jest lepszy. Ma pan na co dzień poczucie tej wyjątkowości?
Jest mi miło, gdy dziennikarze o tym wspominają, bo to oznacza, że cały czas pracuję w klubie, w którym mam zaufanie od osób decyzyjnych. Ale na końcu wszystko jest puentowane przez wynik. Gdyby go nie było, to nie byłoby też mnie w Puszczy.
Uważam, że nie można mówić o normalnej sytuacji, gdy moje pięć lat w klubie jest ciągle podkreślane jako coś wyjątkowego. Trenerzy, nawet w lepszych ligach, często otrzymują dużo czasu, mogą spokojnie budować swoją markę i funkcjonują w zupełnie innych realiach. U nas te proporcje nadal są zaburzone, a to, co się ostatnio dzieje jeśli chodzi o zwalnianie trenerów, napawa mnie smutkiem. Każdy w tej pracy potrzebuje czasu i zaufania, by odcisnąć swoje piętno na zespole. Chyba jednak tego nie uleczymy. Nie zapowiada się na pozytywny przełom. Piłka w Polsce idzie w kierunku obcokrajowców i inne rozwiązania, które nie zwiększają mojego optymizmu w kontekście trenerskim.
Nie ma pan jednak wrażenia, że coś się zmienia na lepsze? Kilka lat temu Kosty Runjaica już by w Pogoni nie było, a Michała Probierza w Cracovii. Kazimierz Moskal nie został zwolniony z ŁKS-u po ośmiu z rzędu porażkach, Maciej Stolarczyk dopiero po tylu kolejnych niepowodzeniach odszedł z Wisły Kraków.
Finalnie trenerzy Moskal i Stolarczyk tak czy siak zostali pożegnani, dalszej cierpliwości zabrakło. Są pozytywne przykłady, kluby, które mają swoją filozofię i starają się jej trzymać, ale to wyjątki. Generalnie nadal jest wiele do zrobienia, bo nie ma spójności pod względem organizacyjnym, szkoleniowym i sposobu grania. Na końcu i tak najważniejszy jest wynik, tylko on daje spokój w pracy. Jeżeli ktoś chce funkcjonować w seniorskim futbolu, musi się z tym pogodzić albo zająć się szkoleniem młodzieży, gdzie priorytety powinny być inne.
Co nie zmienia faktu, że moim zdaniem zaufanie do rodzimych trenerów kluby mają za niskie, za mało z nich korzystają, szukając rozwiązań zagranicznych. Uważam, że w naszej piłce nie docenia się polskich szkoleniowców, przynajmniej na poziomie Ekstraklasy. Ale by nie popadać w całkowity pesymizm, również tu znajdziemy przykłady w osobach Ireneusza Mamrota czy Dariusza Żurawia, że można długo pracować w niższych ligach i radzić sobie potem na najwyższym szczeblu.
Były chwile, w których pana dalsza współpraca z Puszczą wisiała na włosku?
Trzeba byłoby zapytać działaczy, ale ze swojej strony mogę powiedzieć, że bardzo dobrze współpracuje mi się z prezesami Karasińskim i Pieprzycą. Nigdy nie wyczuwałem u nich nerwowości i presji typu wygrana w najbliższym meczu, albo zwolnienie. Powiem więcej – trzy lata temu podpisaliśmy długi kontrakt, obie strony się z niego wywiązują i są zadowolone. Ale to jest właśnie kwestia zaufania. Oczywiście były trudne chwile, ten rok jest chyba najtrudniejszy, nigdy jednak nie mieliśmy kryzysu jako takiego odnośnie naszej współpracy. Ja i mój sztab przejmowaliśmy Puszczę w II lidze, nikt nam awansu nie podarował, a w I lidze z roku na rok robimy postępy. Najpierw było dwunaste miejsce, w ostatnim sezonie dziewiąte, teraz pojawiła się szansa na coś jeszcze lepszego i większą liczbę punktów. Fala ciągle jest wznosząca.
Pytanie, kiedy ta fala poniesie pana do Ekstraklasy? Zakładam, że prędzej czy później chciałby się pan w niej sprawdzić.
Staram się pracować tak, żeby mieć poczucie spełnienia w kontekście realizacji swoich pomysłów i wpływu na zespół. Nie wszystko jednak zależy ode mnie. Nie należę do trenerów, którzy gdzieś dzwonią i się oferują, z agentami też na kawy się nie umawiam. Ktoś powie, że to moja słabość, ja to traktuję jako zaletę. Jestem normalnym facetem, pracującym z pasją w zawodzie, który uwielbiam. Jako piłkarz nie wyobrażałem sobie innej drogi w życiu. Koncentruję się na codziennej robocie, a czy kiedyś zostanę zauważony i doceniony wyżej? To już poza mną. Przykład chociażby Irka Mamrota pokazuje, że trzeba być cierpliwym.
Ktoś może powiedzieć, że trzeba się rozpychać łokciami, a pan tego nie umie.
W tym zawodzie, podobnie jak w każdej innej dziedzinie, poza sumiennym podejściem do pracy należy mieć także trochę szczęścia. W odpowiednim momencie ktoś musi cię zauważyć. Liczę, że kiedyś tak się stanie. A może, kto wie, już całkiem niedługo, sami sobie tę szansę damy. Będzie o to bardzo trudno, ale w sporcie nie można zakładać, że coś jest niemożliwe.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK