Ekstraklasa podała ostatnio nazwiska szkoleniowców nominowanych do miana trenera sezonu i w tej sześcioosobowej grupie zabrakło miejsca dla Piotra Stokowca. Jest Marek Papszun, który skończy ligę niżej niż Stokowiec, jest Michał Probierz, który wraz z Cracovią punktuje na podobnym poziomie. I nie to, że domagamy się jakoś specjalnie sternika Lechii w tym gronie, bo zwycięzca i tak może być zapewne tylko jeden, natomiast skłoniło nas to do refleksji, jak trzeba oceniać pracę trenera gdańszczan w tym sezonie?
Jeśli chodzi o suche wyniki, z pewnością jest gorzej. Dziś Lechia ma 52 punkty na swoim koncie, zajmuje szóste miejsce, rok temu po 35. kolejce miała dwanaście oczek więcej i była trzecia z wciąż matematycznymi szansami na mistrzostwo. Teraz Lechia strzela mniej (46 goli do 51), traci więcej (49 do 36). Nie ma w niej takiej powtarzalności, jak wtedy. Rok temu mogliśmy z dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzić, jak będzie wyglądał kolejny mecz w wykonaniu biało-zielonych. Że nie będzie ładnie, efektownie, ale raczej będzie skutecznie i zwycięsko. Teraz mamy do czynienia z loterią, ponieważ może być fajnie, ale równie dobrze ma prawo być dramatycznie, jak ostatnio z Cracovią u siebie.
KAMYCZKI DO OGRÓDKA
Kilku piłkarzy obniżyło loty, szczególnie mowa tu o młodzieżowcach, a przecież Stokowiec pracować z młodymi lubi. Tymczasem Fila gra dużo słabszy sezon, popełnia sporo błędów – głupi karny z Arką, idiotyczne zachowanie na Górniku – i jego transfer do Włoch pewnie się oddalił. Makowski nie rozwinął się w żaden sposób, trudno powiedzieć, co chce grać, czy do przodu, czy do tyłu, bo i tu, i tu, jest do bólu przeciętny.
Lechia to dziś jedyny klub w Ekstraklasie, dla którego młodzieżowiec nie strzelił gola. To mimo wszystko kamyczek do ogródka Stokowca. Innego można poszukać w przedsezonowych zapowiedziach, kiedy trener mówił o ofensywnej grze, innej, atrakcyjniejszej Lechii. Rzeczywiście, zespół jest inny, ale trudno powiedzieć, że milej się na niego patrzy.
Czyli co, niska nota? Nie. Przede wszystkim trzeba pamiętać w jakich warunkach pracuje trener. Lechia z pewnością nie jest poukładana na tip-top, co chwile brakuje pieniędzy, ostatnio trzeba było kursować między Gdańskiem a Poznaniem, bo nie zdecydowano się jednak zostać w Opalenicy na obozie.
PROBLEMY I SUKCESY
To po pierwsze, po drugie zespół przebudowano pod kątem personalnym. O ile straty Sobiecha, Haraslina i Peszki udało się nadrobić, ponieważ Zwoliński to lepszy piłkarz na dziewiątkę, a Ze Gomes czy Conrado dają radę na skrzydłach, o tyle dziur po odejściu Augustyna i Łukasika nie załatano. Maloca gra gorzej niż Augustyn, w środku pola brakuje konkretnego pomocnika do współpracy z Kubickim, wspomniany Makowski jest nijaki, o Lipskim i Gajosie nie chce nam się już gadać.
Jasne, trener miał trochę – brzydko mówiąc – szczęścia, bo przyszła pandemia i zimowe transfery dostały chwilę na dojście do formy fizycznej (najbardziej potrzebował tego Saief), ale i tak nie możemy mówić o komfortowych warunkach. Jednak parę meczów po rewolucji, a przed pandemią, trzeba było zagrać i trochę punktów stracić – Lechia wygrała dwa spotkania z sześciu, do Wrocławia zabrała na ławkę rezerwowych przedszkole.
No i w tym wszystkim nie sposób zapomnieć o Pucharze Polski. Lechia znów zagra w finale, a drabinki wcale nie miała łatwej, skoro wyrzuciła trzech ekstraklasowiczów – Zagłębie, Piasta i Lecha. Widać w tym rękę trenera, który albo potrafił odpowiednio ustawić się pod rywala (w Poznaniu), albo dotrzeć do drużyny, gdy ta przegrywała 0:2 w przerwie (z Miedziowymi u siebie).
Nie da się więc pracy Stokowca nie doceniać. Naprawdę nie miał w tym sezonie łatwo, rzucono mu pod nogi sporo kłód, gdy pomagano, i tak musiał dodać jeszcze sporo od siebie. Mamy uzasadnione wątpliwości, czy z gorszym trenerem Lechia nie powtarzałaby na przykład sezonu 17/18, kiedy walczyła o utrzymanie. Oczywiście czasem popełniał błędy, ustawiając zespół w niektórych meczach zbyt zachowawczo, ciągnąc za uszy niektórych piłkarzy, ale bilans dobrych i błędnych decyzji jest korzystny.
A jeśli Lechia ogra Cracovię… Może nie trzeba będzie Stokowcowi stawiać pomnika, ale już widać, kto jest największym atutem tej drużyny.
Fot. FotoPyk