Łukasz Poręba to kolejny młody zdolny z akademii Zagłębia Lubin. Debiutował w lidze jako osiemnastolatek, ale młodzieżowiec z rocznika 2000 dopiero w tym sezonie zaczął grać bardzo dużo – środkowy pomocnik w lidze zagrał dwadzieścia sześć razy, z czego blisko połowę meczów od pierwszej minuty.
Dlaczego nowe pokolenie polskich piłkarzy nie ma kompleksów wobec rówieśników z Zachodu? Co jest najtrudniejsze dla młodego ligowca witającego się z Ekstraklasą? Jaką obietnicę złożoną swojej dziewczynie już zrealizował? Co sprawiło, że zmienił swoje podejście do treningu?
***
Przeprowadziłeś się w wieku 10 lat wraz z rodzicami z Legnicy do Lubina. Czytałem, że ta przeprowadzka była umotywowana również twoim graniem w piłkę. Prawda czy mit?
Tata pracuje na kopalni w KGHM-ie, więc miał bliżej do pracy. Ale zgadza się, przede wszystkim chodziło o to, żebym poszedł do akademii lepszego klubu. W Legnicy mam dwie babcie, jeżdżę tam często, ale to nie były jeszcze czasy, gdy w Miedzi było tak dobrze jak teraz.
Miałeś też najpierw pasję pływacką – do takiej klasy chodziłeś.
Owszem, poszedłem do klasy pływackiej, ale też dlatego, że nie było wtedy w Miedzi klas piłkarskich. Piłka zawsze była najważniejsza, trenowałem od zerówki.
Był taki moment, kiedy wahałeś się w co pójść – w pływanie czy w piłkę? Odnosiłeś pływackie sukcesy.
Nie, nie było takiego momentu. Sukcesy? Tylko regionalne, tak naprawdę: legnickie. Nie byłem dość dobry, nawet w mojej klasie byli lepsi. I zawsze kochałem piłkę.
Zamieszkałeś dość blisko stadionu. Wiem, że aktywnie kibicowałeś Miedziowym.
Chodziłem na mecze kiedy tylko mogłem. Nie na sektor, gdzie śpiewają fanatyczni kibice, ale zawsze kibicowałem. Była nawet taka sytuacja, że siedziałem z dziewczyną na meczu i powiedziałem jej, że kiedyś będę tutaj grał.
I co ona na to?
Powiedziała, że chciałaby siedzieć po drugiej stronie, na VIP-ach a nie tutaj.
I co ty na to odpowiedziałeś?
„Daj mi czas”. Miałem 16-17 lat. Nieco później dołączyłem do pierwszej drużyny. Wciąż z nią jestem, dziś mieszkamy razem, więc obietnicę zrealizowałem.
Miałeś typowo „Miedziowych” idoli?
Może nie idoli, ale Szymon Pawłowski był dla mnie najlepszym zawodnikiem Zagłębia. Potem Filip Starzyński. Nawet kiedyś od niego koszulkę dostałem jak podawałem piłki. A nieco później siedziałem obok niego w szatni.
Zaskoczył cię czymś Filip Starzyński?
Z perspektywy kibica wiele umyka. Ja oglądałem Filipa z trybun, bardzo ceniłem jego grę, ale dopiero jak zacząłem z nim trenować i grać zobaczyłem o ile jeszcze lepszym jest piłkarzem.
To co umyka widzowi?
Taktyczne kwestie. Czarna robota ustawiania się, przesuwania. To ciężko dostrzec, tego tak nie widać. Kibice patrzą bardziej na efekty, na fajerwerki. Czasem z trybun wydaje się, że w środku jest bardzo dużo miejsca – a tak naprawdę tam trzeba podjąć prawidłową decyzję w ułamku sekundy. Później już robi się za późno.
Filip Starzyński wziął cię w Zagłębiu pod swoje skrzydła?
Na pewno mi podpowiadał, dawał typowo piłkarskie wskazówki, których samym podpatrywaniem się nie wyłapie. To typowo warsztatowe kwestie: jak się ustawić, jak zrobić sobie miejsce, jak wyjść na pozycję.
A dał ci jakąś poradę niewarsztatową, bardziej życiową?
W sumie wchodząc do pierwszej drużyny już sam wiedziałem, że ważna jest pokora. Poza tym ciężka praca i cierpliwość. To powtarzali mi wszyscy. Wiadomo, że można być cierpliwym do pewnego momentu, ale na początku to bardzo ważne.
Miałeś czas, gdy byłeś niecierpliwy?
Tak. Miałem. Musiałem się zmienić.
Nie uchodziłeś kiedyś za pracusia.
To prawda. Nie miałem takiej motywacji, żeby dać coś więcej. Przyjść na trening, zrobić swoje, wrócić do domu – starczy. Nie miałem takiej motywacji wewnętrznej, może dlatego – jak patrzę z perspektywy – że uważałem, że jestem najlepszy. I przyszła pobudka. Ja myślałem swoje, a tu nagle przestałem grać.
To był twój moment sody?
Nie, to nie była soda ani bujanka kolokwialnie mówiąc. Tylko coś takiego, że nie muszę trenować więcej. Ale przyszedł moment, że trener Karmelita wziął mnie na bok i powiedział mi wprost, że jestem słaby. To była ciężka rozmowa. Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Zapamiętałem jego słowa: „talentem nie będziesz grał”. Przyszedł taki moment w CLJ, gdzie w trzech pierwszych kolejkach nie zagrałem, potem dostałem szansę na Lechii Gdańsk i ją wykorzystałem.
Obecnie co zmieniłeś w swoim warsztacie pracy?
Teraz jest natłok meczów, także nie ma czasu na dodatkowe zajęcia, ale na pewno postawiłem mocniej na siłownię. No i po treningu ćwiczenia strzałów, podań, przerzutów.
Gdzie najbardziej chciałbyś się poprawić?
Lewą nogę na pewno. Nie uważam, że jest na tyle słaba, żebym musiał zawsze szukać prawej. Nie boję się lewej używać. Ale to wciąż tak pięćdziesiąt procent wartości prawej. Czucie piłki, przyjęcie – tu jest OK, już tego nie trenuję, ale strzały lewą, przerzuty, to na pewno. Do tego fizyczność, choć już to w dużej mierze poprawiłem. Tak samo większy spokój w rozegraniu – to przychodzi z doświadczeniem. Kiedyś jak wchodziłem na boisko, za dużo chciałem.
Łukasz Sierpina mi ostatnio opowiadał, że to jego zdaniem błąd młodzieżowców. Jak dostają szansę i wchodzą na boisko, chcą być wszędzie, robić wszystko, pokazać się za wszelką cenę. A jednak trzeba przede wszystkim funkcjonować w systemie taktycznym.
Narobi się strat, niepotrzebnych podań – zgadzam się, można się podpalić. Trzeba być odważnym, ale też odpowiedzialnym. W sumie składa się to na to, by wiedzieć co chce się zrobić z piłką.
Jak podchodzisz do modnego tematu treningu mentalnego?
Zawsze chciałem mieć takiego trenera, ale jakoś się do tego nie zabrałem. Teraz w Zagłębiu jest trener Rafał Kubów, więc jest okazja. Tak naprawdę już po kilku dniach współpracy widziałem, że to mi pomaga. Powiem nawet więcej, że odkąd zacząłem z nim współpracować, zacząłem dobrze grać.
Robicie jakieś konkretne ćwiczenia?
Różnie. Czasem to po prostu luźna rozmowa. Ja mówię, co mi leży na wątrobie, dostaję zwrotną informację. Najwięcej pracowaliśmy nad pewnością siebie, pewnością swoich umiejętności. Strzelam, nie wyjdzie? Najgorsze to rozpamiętywać. Najgorsze, jak po nieudanym podaniu czy strzale będziesz bał się kolejnej próby, będziesz grał asekuracyjnie.
Szansę w Zagłębiu dał ci Mariusz Lewandowski. Pamiętasz ten moment?
Miałem 17-18 lat. Był wtorek, w piątek seniorzy jechali na obóz do Turcji. Miałem przyjść na dwa treningi – we wtorek i środę. Po nich miałem dostać informację czy zagram w czwartkowym sparingu. Po tych treningach trener powiedział, że zagram – dostałem 20 minut z Odrą Opole, po czym zostałem zdjęty. Trener powiedział, że co chciał zobaczyć, to już zobaczył. Tyle. Szczerze mówiąc, myślałem, że nie pojadę skoro mnie ściągnął. A potem słyszę, że jadę na obóz.
Co cię zaskoczyło na pierwszym obozie z seniorami?
Ile tam jest… wszystkiego. Jaki hotel. Jakie boiska. Nawet jakie jedzenie. Rzecz w tym jednak, że pojechałem z kontuzją biodra. Te treningi i sparing grałem z urazem. Po kilku dniach na obozie nie mogłem już wytrzymać i powiedziałem. Wróciłem wtedy do Polski.
Nie chciałeś przyznać się do urazu?
Pomyślałem: taka szansa. Trzeba próbować. Teraz myślę, że głupio postąpiłem. Już wtedy, wracając, myślałem, że trzeba było powiedzieć i właśnie tym zaprzepaściłem szansę. Ale okazało się inaczej. Wciąż myślę, że popełniłem błąd, ale trenerowi coś się podobało w mojej grze.
Bardzo dużo nauczyłem się też u trenera Van Daela. Urosłem taktycznie, na to był duży nacisk, trzeba pilnować ustawienia zawsze. Trener Sevela natomiast lubi grać ofensywnie, daje dużo swobody w ofensywie, co nie zwalnia z obowiązków defensywnych. Dyscyplina, ale i kreatywność z przodu, zielone światło na odważną grę. Gram na szóstce lub ósemce, ale w sumie z „Baszką” dobrze się uzupełniamy, obaj mamy kiedy się podłączyć do przodu.
Byłeś w reprezentacji trenera Magiery. Jak każdy młody polski piłkarz dostałeś książkę „Szczęście i fart”?
Tak, miałem ją przeczytać w dwa dni. Taki dostałem przykaz. Przeczytałem, rozumiem przekaz. Na pewno u trenera Magiery też sporo się nauczyłem, to jeden z najlepszych sztabów, z jakimi pracowałem. Profesjonalizm na mega poziomie, wszystko dopięte na ostatni guzik. No i nacisk na ten „mental”. Na pierwszej rozmowie zapoznawczej trener powiedział mi o cierpliwości. Piłkarz zawsze musi być przygotowany na sto procent. Czy nie gra, czy jest zakopany na ławce, czy go sytuacja z jakichś przyczyn frustruje – musisz być tak gotowy, jakbyś grał co mecz. Bo nigdy nie wiesz kiedy pojawi się szansa, kiedy podjedzie winda. Gotowość zawsze – to chyba jedna z najlepszych porad jakie dostałem w piłce.
Skoro przy książkach: są jeszcze inne dla ciebie ważne?
Nie czytam nie wiadomo ilu książek, ale trochę, owszem. Te, których potrzebuję. Patrzę po półce: mam „Sztukę zwycięstwa”, trochę książek o pewności siebie, biografia Ronaldo, biografia Mameda Khalidowa. Resztę mam u rodziców.
Która jest najważniejsza?
Cristiano Ronaldo. To idealna lektura dla piłkarza. Przede wszystkim kult pracy. Pamiętam taką scenę z książki. Trener przygotowania motorycznego w United powiedział, że nie będzie miał nigdy drugiego takiego piłkarza jak CR7, tak profesjonalnego. Ronaldo wszystko chciał wiedzieć o sobie, o swoim organizmie, żeby wiedzieć jak trenować. Jak Ronaldo poszedł do Realu, ten trener za chwilę zakończył karierę. Zmieniłem zdanie o CR7 po tej książce, wcześniej nie byłem jego fanem. Ale widać na stronach książki jak to wszystko, co ma, począwszy od pewności siebie, zostało wypracowane. Mega książka.
Skoro nie Ronaldo, to kto był twoim typowym idolem?
Wiadomo, Messi, bo jestem jednak kibicem Barcelony. Jest najlepszy na świecie. A tak pod swoją pozycję podglądam Kroosa, Pjanicia.
Co u nich bierzesz pod lupę?
Poruszanie się. Praca głową. Ciągle to wdrażam.
Praca głową, jak rozumiem, w sensie skanowania przestrzeni. Dziś piłkarz na wysokim poziomie musi już przed przyjęciem piłki wiedzieć co chce z nią zrobić.
Tak, to jest ważne, choć wciąż uważam, że ważniejsze jest wykonanie. Technika, orientacja w terenie – to składowe. Chciałbym dojść do takiego stopnia, że będę widział wszystko o danej sytuacji, miał ją już przeanalizowaną. W każdym momencie, bo też nie wiesz kiedy piłkę dostaniesz. Teraz jeszcze mam coś takiego, że mam możliwość zagrania do przodu, ale przyjmuję i dopiero zagrywam, choć mogłem spróbować z pierwszej piłki.
A stałe fragmenty gry? Wykonywałeś je z ŁKS-em.
Filip akurat nie grał, ja je dostałem, choć szczerze mówiąc nigdy ich nie wykonywałem wcześniej. Dopiero trener Magiera na kadrze dał mi je wykonywać i miałem asystę. Figo ma świetnie ułożoną nogę, robi super wrzutki, na pewno chciałbym też go podpatrywać w tym elemencie. Rzuty wolne można poćwiczyć, ale kornery – to jednak sytuacja meczowa, na sucho wrzucać tak średnio.
W kadrze U20 miałeś okazję grać z topowymi nacjami piłkarskimi Europy – Niemcy, Włochy, Holandia, Portugalia. Jakbyś to ocenił, są między wami, tym nowym pokoleniem piłkarzy, a nimi jakieś wyraźne różnice? W wynikach nie było źle.
Nie było wielkiej różnicy ani w grze, ani w wynikach. Przegraliśmy 1:2 z Holandią, ale mieliśmy więcej sytuacji. Włochy były faktycznie mocne, ale też patrzyłem na Niemców, najpierw z ławki, myślę: najlepsza reprezentacyjna drużyna jaką widziałem. A wszedłem na trzydzieści minut. I jak podeszliśmy do nich wyżej, to inny mecz. Przeważaliśmy i wygraliśmy.
Wydaje mi się, że gramy bez kompleksów, tak samo przecież U21. Może jakbyśmy przyjeżdżali z juniorów, rezerw – ale przyjeżdżamy z ESA, grając w lidze. To masz tę pewność, masz odpowiednie morale, znasz swoją wartość. Potem grasz przeciwko tym kadrom i ta wartość się potwierdza. Prawda jest taka, że Ekstraklasa to większe wymagania niż mecz juniorski – dużo walki, doświadczeni zawodnicy.
Z kim na ten moment najciężej ci się rywalizowało w Ekstraklasie?
Ciężko gra się z Koroną Kielce. Zależy od pozycji oczywiście, grałem na dziesiątce u trenera Van Daela, tam miałem więcej styczności z zawodnikami typowo defensywnymi, teraz gram niżej więc jest trochę spokojniej. Ale z tą Koroną pamiętam, że Gnjatić był nieprzyjemny.
O proszę, nie spodziewałem się, że go wymienisz.
Twardo grał. Natomiast, choć nasza liga jest fizyczna, tak też jest dużo zawodników i drużyn, którzy próbują grać w piłkę i mają mega dobrych graczy. Grałem przeciw Legii i Lechowi – ich środek piłkarsko to top.
Najlepszy piłkarz ESA? Poza Zagłębiem, żebyś nie musiał bawić się w kurtuazję.
Mi się podoba Andre Martins. Albo Antolić. Patrzę po swojej pozycji rzecz jasna. Do tego Tiba, ale Martins najbardziej – ma taki spokój, zawsze jest pod grą, fajnie rozrzuca piłki, a jak trzeba to przyspieszy. Styl jego i Antolicia podoba mi się najbardziej.
Oglądasz Ekstraklasę czy raczej tylko analizujesz swoje mecze?
Swoje analizuję – akcje, zagrania, podania, starczy. Natomiast ligę oglądam. Staram się wszystkie mecze, ale wszystkich się nie da. Zazwyczaj złapię gdzieś pięć. Natomiast nie oglądam już tego tak analitycznie, to przygotuje mi sztab przed meczem – po prostu lubię oglądać naszą ligę.
Poza oglądaniem ESA, jak spędzasz wolny czas?
Głównie z dziewczyną w mieszkaniu. Czasem gdzieś wyjdziemy na spacer, ale często też zostaniemy i obejrzymy serial. Teraz akurat oglądamy „Chyłkę”, ostatnio widziałem „Uwięzione”, ale dla mnie topem pozostaje „Skazany na śmierć”. Czasem pogram też na konsoli, ale w FIFĘ mi się nie chce. Jak byłem młodszy grałem, ale się chyba w to wypaliłem. Pogrywam ostatnio w „The Last of Us”.
Mimo wszystko spytam: Łukasz Poręba w FIFIE ma overall 59. Za mało?
Nie wiem kiedy była aktualizacja. Wydaje mi się, że będzie więcej.
Kto jest twoim największym kibicem?
Rodzice i dziewczyna. Tata ma często konkretne uwagi: że mogłem zagrać tak lub inaczej. Moja dziewczyna ogląda wszystkie moje mecze, choć w sumie teraz też siłą rzeczy więcej Ekstraklasy ogląda, zna się na niej. Jak zagram słabiej, pierwsza powie, że w tym meczu nie byłem sobą.
W młodym wieku byłeś na testach w Genoi.
Fajne przeżycie, zobaczenie tego wszystkiego. Byłem wtedy za słaby fizycznie, poza tym to było dość luźne zaproszenie. Nie będę opowiadał bajek, byłem wtedy za słaby. Zapamiętałem, że wszyscy tam byli bardzo wybiegani, świetnie przygotowani tak fizycznie, jak piłkarsko. Teraz mówię z innej pozycji, nie ma wielkiego wow, ale wtedy zapadało w pamięć, że każdy środkowy pomocnik gra wszystko do przodu. Natomiast boiska, na których trenowałem – akademia Zagłębia ma lepsze. Choć też całej bazy Genoi nie widziałem.
Sentyment do Włoch pozostał?
Genoa – ładne miasto.
Jest liga, do której chciałbyś w przyszłości trafić?
Tak czułem, że padnie to pytanie. Nie odpowiem. Chcę się skupić na tym, żeby naprawdę zaistnieć, nie myślę teraz o takich kwestiach, to nie jest na to czas.
To najbliższe cele?
Są. Ale nie chciałbym o nich mówić. Praca lubi ciszę. Na pewno chciałbym tego, czego chce każdy piłkarz – grać.
Leszek Milewski
Fot. FotoPyK