Jeśli Lech Poznań myśli o wicemistrzostwie ligi, a po porażce w Pucharze Polski myśli zapewne intensywniej niż kiedykolwiek wcześniej, potrzebuje “sojuszników”. Kolejorzowi nie wystarczy wygranie wszystkiego do końca sezonu, bo jeszcze mający przed tą kolejką tyle samo oczek Piast musi coś stracić. A na to na razie się nie zanosi. Jeśli w stolicy Wielkopolski w ostatnich dniach znacząco wzrosła liczba osób sympatyzujących z Jagiellonią, no to dostały one szybkiego gonga na otrzeźwienie. Drużyna Iwajło Petewa okazała się prostą przeszkodą dla byłego już mistrza Polski.
Już po szybkim obczajeniu składów można było zakładać, że Piast będzie zdecydowanym faworytem. Oczywiście część zmian była wymuszona, bo taki Ivan Runje pauzował ze względu na kartki, ale nie zmienia to faktu, że widywaliśmy poważniej wyglądające defensywy niż ta Jagiellonii. Stanowił ją kwartet Wójcicki-Błyszko-Szymonowicz-Wdowik. Czyli mieliśmy dwóch młodzieżowców, w tym jednego debiutującego w Ekstraklasie, a do tego klasycznego zapchajdziurę, bo tak właśnie postrzegamy Szymonowicza. Parzyszek z Felixem już godzinę przed meczem mieli prawo zacierać ręce.
“Kryminał” Borysiuka
Ale nieograni młodzieżowcy nieogranymi młodzieżowcami, zapchajdziura zapchajdziurą, a pierwszą bramkę gliwiczanom zafundował Ariel Borysiuk. Były zawodnik m.in. Legii stracił piłkę na 18. metrze, czyli zachował się tak, jakby miał na koncie jakieś 200 meczów w Ekstraklasie mniej niż w rzeczywistości. Już samo to, że Węglarz w ogóle do niego zagrał, nie było najlepszym wyborem, ale trzeba zachować odpowiednie proporcje – to cały czas była dość prosta sytuacja, którą pomocnik po prostu chyba zlekceważył. Piłkę przejął Felix, a do bramki pewnie zapakował ją Parzyszek.
A zanim piłkarze Jagiellonii się otrząsnęli, duet ten wypracował kolejne trafienie. Tym razem egzekutor skorzystał z wolnej przestrzeni na lewym skrzydle i posłał idealną piłkę na głowę Hiszpana. Wystarczył kwadrans, by zweryfikować eksperymentalną defensywę. Na miejscu kibiców Jagi modlilibyśmy się o to, by w nowym sezonie wyglądała inaczej nie tylko dlatego, że Wójcicki zawija się do Lubina.
“Kryminał” Milewskiego
Jak się zapewne domyślacie, emocje siadły. Przypomniał nam się niedawny mecz Piasta z Wisłą Kraków. Gliwiczanie również szybko strzelili dwa gole, korzystając z prezentów, a potem dorzucili kolejne dwa. Tym razem jednak okazało się, że Sebastian Milewski ma inne plany na popołudnie – jeszcze przed przerwą młodzieżowiec Piasta wyleciał z boiska po dwóch żółtych kartkach.
To było podłączenie rywala pod tlen. Jeszcze przed tym zdarzeniem Piast miał szanse, by strzelić trzeciego gola, ale Węglarz jakoś radził sobie z uderzeniami m.in. Sokołowskiego i Hateleya. Poza tym, gra nam się wyrównała i Jaga też zaczęła kreować. Swoją okazję miał choćby Romanczuk (przestrzelił) czy Imaz (obronił Plach).
I na postaci Hiszpana na chwilę byśmy się zatrzymali. To cały czas najskuteczniejszy piłkarz Jagi w tym sezonie, autor 11 goli. Ale po raz ostatni do siatki trafił w połowie grudnia, to największy zjazd w trakcie trwających rozgrywek. Dziś miał doskonałe okazje, żeby się przełamać. Ale zepsuł setkę zarówno w pierwszej połowie, jak i w drugiej po dograniu Prikryla. Miał też mniej klarowne sytuacje, ale kończyły się tak samo. A gdy w końcu zapakował z baniaka bramkę kontaktową, sędzia dopatrzył się spalonego. Słusznie.
Inni? Bieda, nie mylić z Bidą, który zszedł już w przerwie, choć przed nią był nawet dość aktywny. Najbliżej szczęścia był Romanczuk, ale piłka po jego uderzeniu zatrzymała się na słupku. Piast w dziesiątkę momentami bronił się rozpaczliwie, ale koniec końców mądrze i skutecznie. Powinni to sobie dokładnie obejrzeć choćby piłkarze Pogoni Szczecin, którzy tydzień wcześniej rezultatu z tym samym rywalem nie dowieźli.
Piast z problemami, ale oddał głos do Poznania. Piłkarze mogą wygodnie usiąść i patrzeć na to, co zrobi Lech. Ten sezon – biorąc pod uwagę osłabienia – i tak będzie dla nich udany, ale zawsze lepiej mieć na szyi medal srebrny niż brązowy.
Fot. FotoPyK