Znacie nasze zdanie na temat Wojciecha Mycia, bo wyrażaliśmy je niejednokrotnie – dostał szansę na poziomie Ekstraklasy bardzo szybko, w zasadzie pomijając szczebel pierwszej ligi. Dlaczego? Chcemy sądzić, że jedynym powodem było to, że PZPN cierpi na deficyt nowych sędziów i nieco na wyrost chciał pokazać Polsce świeżą twarz. Zalety Wojciecha Mycia zamknęlibyśmy w jednym punkcie – ma imponującą posturę i to by było na tyle.
Ktoś powie – trafił mu się do sędziowania trudny mecz, w którym było wiele brutalności i kontrowersji. My powiemy – kilkoma małymi błędami i brakiem zdecydowania sprawił, że spotkanie Wisły z Koroną wymknęło mu się spod kontroli. Od zawsze Myć ma problem z ustawieniem progu kartek, no i dziś mieliśmy wrażenie, że większość (łącznie osiem żółtych i czerwona) pokazywał dopiero po podpowiedziach. I był przy tym niekonsekwentny. Przykład? Pawłowski za symulkę ogląda żółtko. Gardawskiemu podobna symulka (wychwycona gwizdkiem!) uchodzi płazem.
Kardynalne błędy
To jednak drobiazgi przy kardynalnych błędach, które naszym zdaniem były dwa. Oba krzywdzą Koronę:
- z boiska powinien wylecieć Lukas Klemenz,
- powinien zostać odgwizdany rzut karny po faulu na Radinie.
Żeby zachować chronologię, zacznijmy od pierwszej spornej sytuacji z trzydziestej minuty, kiedy do szatni został zaproszony Hołownia. Myć pokazał najpierw żółtą, później po weryfikacji VAR zmienił swoją decyzję. W tym konkretnym przypadku sędzia z Lublina zawyrokował słusznie. Choć kontakt Hołowni i Szymusika nie wyglądał na pierwszy rzut oka groźnie i raczej nie był celowy, podstawy do wyrzucenia z placu były solidne – to jednak wjazd korkiem w twarz zawodnika, wysoko uniesiona noga, rażąca nierozważność piłkarza Wisły. Zresztą – po tym starciu Szymusik musiał też zjechać do bazy, w jego miejsce wszedł Spychała.
Nie mamy jednak pojęcia, jakim cudem podobny los co Hołownię nie spotkał Klemenza. Mamy…
- wjazd wyprostowaną nogą w stopę rywala,
- bardzo duży impet wślizgu,
- zrobienie przed interwencją naskoku, który zwiększa moc wślizgu,
- przerwanie szybkiej kontry.
Jeśli cały ten zestaw nie składa się na czerwoną kartkę, to naprawdę nie wiemy, jak jeszcze można było sobie zasłużyć. Ewident.
Karny na Radinie? Raczej tak
Nieco trudniejsza jest sytuacja z Milanem Radinem. W telegraficznym skrócie – pomocnik Korony dostał świetną piłkę od Kozioła, biegł na zwarcie z Lisem, zdołał dziubnąć piłkę (próbował lobować), po czym wpadł na niego rozpędzony bramkarz. Przy jej ocenie kluczowe jest to, czy uznamy wyjście Lisa za nierozważne. Naszym zdaniem – tak należy na tę sytuację spojrzeć. Nie jest to jednoznaczna sytuacja, ale bliżej nam do karnego.
Bo tak jak Radin daje radę oddać strzał słabej jakości, tak nie wiemy, jakiej jakości byłoby jego uderzenie, gdyby nie widział, że za chwilę czeka go zderzenie z bramkarzem Wisły. Być może Serbowi zabrakło cwaniactwa i zamiast uderzenia powinien był próbować kiwać Lisa. Wówczas jesteśmy przekonani, że sędzia użyłby gwizdka, ale de facto… była by to identyczna, nierozważna interwencja Lisa. Dlatego raz jeszcze – nam bliżej do karnego. Zwłaszcza, jeśli porównamy to do jedenastki, która tydzień temu została odgwizdana na Frączczaku.
Korona nie potrafiła wykorzystać przewagi
Obie decyzje sędziego są niekorzystne dla Korony, a więc kielczanie mają prawo czuć się poszkodowani. Ale jest też inna strona medalu – przez godzinę grali w przewadze i średnio wiedzieli, jak z tego faktu skorzystać. Ekipa Bartoszka (dziś siedzącego na trybunach) zaczęła fatalnie. Siódma minuta – strata w środku pola Cebuli, ciach konterka, ciach piłeczka po obwodzie, ciach Sadlok daje wrzutkę, ciach wokół Turgemana nikogo nie ma (!) i napastnik ładuje bez większego problemu głową.
Dziesięć minut później Wisła powinna prowadzić 2:0 i w zasadzie zamknąć mecz. W głowie Tzimopoulosa doszło do przepalenia styków – najpierw przegrał pozycję z Boguskim, a później, upadając, wykonał wślizg w jego nogi. Karny ewidentny, tym głupszy, że Boguski pewnie niewiele by z tej sytuacji wycisnął.
Dlaczego więc Wisła nie prowadziła 2:0? Dlatego, że Turgeman popełnił przy wykonywaniu jedenastki ten sam błąd, co przed tygodniem Boguski. Zamknięte oczy, strzał w lewo, Kozioł rzucił się nieco przedwcześnie, ale Izraelczyk tego nie wykorzystał. Został przeczytany.
Niezła gra, ale bez efektów
Po czerwonej kartce Hołownii Korona dostała nowe życie. Gola strzelił 17-letni Daniel Szelągowski (pierwszy mecz w wyjściowym składzie), który dynamicznie wbiegł w pole karne i wygrał walkę o pozycję z Klemenzem, oddając uderzenie niemalże jadąc na tyłku. Swoją drogą, gol to prawdopodobnie pierwszy udany kontakt z piłką młodego piłkarza. Ale po bramce wyraźnie się rozkręcił i szarpał prawą stroną. To także prawą stroną Korona stworzyła sobie inną najgroźniejszą akcję – Spychała zagrał płasko wzdłuż bramki, Kiełb pojechał na wślizgu, żeby wbić do pustaka, ale… nie trafił w piłkę. Zmarnowana setka.
Aha, swój mały koncert znów grał jak zwykle Forsell:
- huknął w spojenie tak, że Lis nawet nie drgnął,
- uderzył z wolnego, piłka kozłowała, ale leciała na tyle długo, że Lis zdążył to przeczytać,
- spróbował w końcówce sprzed pola karnego, piłka była i mocna, i precyzyjna, ale znów Lis na posterunku.
Tak ogólnie – nieźle się to oglądało. I w ogóle nie czuć było, że mecz toczy się tylko o złote kalesony. Najgorszym aktorem tego widowiska był dziś jednak sędzia. Panie Wojciechu, czas się zmyć ze sceny.
Fot. FotoPyK