Reklama

Lech Poznań i Puchar Polski – od pewnego czasu niedobrana para

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

09 lipca 2020, 12:01 • 11 min czytania 15 komentarzy

19 maja 2009 roku Lech Poznań po zwycięskim golu Sławomira Peszki pokonał Ruch Chorzów na Stadionie Śląskim i po raz piąty w swojej historii zatriumfował w Pucharze Polski. Rok później „Kolejorz” – już pod wodzą Jacka Zielińskiego, a nie Franciszka Smudy – dorzucił także do kolekcji tytuł mistrzowski. Mogło się wówczas wydawać, że dokładanie kolejnych trofeów do gabloty stanie się przy Bułgarskiej normą, ale Lechowi od tamtego czasu udało się zgarnąć jeszcze tylko jedno mistrzostwo i kilka mniej prestiżowych Superpucharów. Jeżeli chodzi o Totolotek Puchar Polski, poznaniaków ogarnęła totalna niemoc. Nie ma tak dogodnej sytuacji do zwycięstwa w tych rozgrywkach, której piłkarze Lecha nie potrafiliby spartolić. Zwykle na ostatniej prostej.

Lech Poznań i Puchar Polski – od pewnego czasu niedobrana para

Uporządkujmy sobie wszystkie pucharowe klapy Lecha. Lista jest już naprawdę okazała.

Sezon 2009/10

Na początek dość krótka opowieść. Obrońcy tytułu wywalczonego w maju 2009 roku bardzo szybko pożegnali się z kolejną edycją rozgrywek. Lech wyleciał z Pucharu Polski jeszcze we wrześniu, na etapie 1/16 finału. W rzutach karnych lepsza okazała się Stal Stalowa Wola. Po stronie „Stalówki” z jedenastu metrów nie pomylił się żaden zawodnik, w zespole Lecha swoje próby zmarnowali Ivan Djurdjević oraz Dimitrije Injac. Bohaterem serii jedenastek został Tomasz Wietecha, bramkarz i wychowanek Stali, który odbił oba strzały lechitów.

Zresztą golkiper gospodarzy już podczas podstawowego czasu gry miał mnóstwo roboty, bo wielokrotnie jego czujność sprawdzał między innymi Robert Lewandowski. Dramatyczny przebieg miała dogrywka, którą Lech kończył w dziewiątkę. Z boiska wylecieli Seweryn Gancarczyk i – cóż za zaskoczenie! – Sławomir Peszko. Po meczu trener Jacek Zieliński bił się w pierś. – Mogę tylko przeprosić naszych kibiców, którzy przejechali 600 kilometrów, żeby obejrzeć taki blamaż. To jest dla mnie tragedia. „Stalówce” gratuluję zwycięstwa, które wydarła nam z gardła. Zawsze wiedziałem, że to jest zespół z charakterem. My możemy się teraz tylko bić w piersi, ale już na niewiele się to zda – grzmiał szkoleniowiec Lecha podczas pomeczowej konferencji prasowej.

Reklama

O tej zawstydzającej wpadce naturalnie zapomniano, gdy parę miesięcy później „Kolejorz” po raz pierwszy od kilkunastu lat sięgnął po mistrzowski tytuł. Ale to był dopiero początek całego pasma pucharowych niepowodzeń.

Sezon 2010/11

Tym razem obyło się bez porażki w przedbiegach. W sezonie 2010/11 Lech dotarł do finału Pucharu Polski, w wyjątkowo dramatycznych okolicznościach eliminując w półfinale rozgrywek Podbeskidzie Bielsko-Biała. Ekipa z Pogórza Śląskiego najpierw zremisowała w Poznaniu 1:1 dzięki bramce zdobytej w doliczonym czasie gry, a potem bardzo długo prowadziła 2:0 przed własną publicznością. Jednak Lech zerwał się do odrabiania strat i ostatecznie zwyciężył w Bielsku-Białej 3:2. – Przy stanie 2:0 w 70. minucie w I lidze nie wypuszczamy takich okazji do zwycięstwa z rąk. Graliśmy jednak z Lechem Poznań i moi podopieczni przez chwilę chyba o tym zapomnieli. To kosztowało nas utratę bramek i nasza przygoda z Pucharem Polski się skończyła. Mimo odpadnięcia jestem dumny z chłopaków i na pewno możemy chodzić z podniesioną głową – mówił szkoleniowiec bielszczan, Robert Kasperczyk.

W majowym finale, który rozegrany został na stadionie im. Zdzisława Krzyszkowiaka w Bydgoszczy, naprzeciw Lecha stanął największy rywal, czyli naturalnie Legia Warszawa. „Kolejorz”, którym dowodził już wówczas Jose Mari Bakero, wyszedł na prowadzenie za sprawą fenomenalnej bramki Injaca, ale „Wojskowi” odpowiedzieli w drugiej połowie szczęśliwym golem Manu. Ostatecznie doszło do rzutów karnych, w których lepsza okazała się ekipa Macieja Skorży. Bartosz Bosacki z Lecha pomylił się już w pierwszej turze jedenastek, a potem wszyscy piłkarze solidarnie skierowali futbolówkę do siatki.

Legia zgarnęła puchar, Lech musiał obejść się smakiem.

Czy warszawska drużyna z przebiegu spotkania zasłużyła na triumf? No nie. Lech miał zdecydowaną przewagę, lecz nie potrafił jej udokumentować bramkami. Klasyka. Inna sprawa, że piłkarskie aspekty finału powędrowały na dalszy plan, ponieważ po meczu na bydgoskim stadionie rozgorzała sporego kalibru zadyma, która stała się medialnym tematem numer jeden na długie tygodnie.

Reklama

Sezon 2011/12

Edycja kompletnie bez historii dla Lecha. Poznaniakom udało się wyeliminować Polonię Bytom w 1/8 finału rozgrywek. Ale już w kolejnej rundzie lepsza okazała się Wisła Kraków, która pokonała „Kolejorza” w dwumeczu dwa razy po 1:0.

Sezon 2012/13

Kolejna odsłona Pucharu Polski zakończyła się jeszcze jedną wpadką Lecha. „Kolejorz” z turniejem pożegnał się jeszcze we wrześniu, czyli w swoim pierwszym występie. Lepsza okazała się wówczas Olimpia Grudziądz, która pokonała faworyzowanych rywali 2:1 po dogrywce. Nie było mowy o żadnym szczęściu – podopieczni Mariusza Rumaka zaprezentowali się o klasę gorzej od pierwszoligowych przeciwników.

Dla Rumaka był to czas podwójnie trudny, bo Lech do starcia z Olimpią przystępował świeżo po odpadnięciu z Ligi Europy. Głośno się wówczas mówiło o zwolnieniu początkującego szkoleniowca. – Wczorajszej porażki w Grudziądzu w Pucharze Polski nie sposób wytłumaczyć. To po prostu nie powinno się wydarzyć. W najczarniejszych myślach nie zakładaliśmy, że zespół z aspiracjami do mistrzostwa Polski okaże się zbyt słaby na ubiegłorocznego beniaminka I ligi. Jak najszybciej piłkarze oraz sztab szkoleniowy muszą dotrzeć do sedna problemu, który sprawił, że w Grudziądzu zespół zagrał na zatrważająco niskim poziomie – tak brzmiało oficjalne oświadczenie prezesa Lecha, Karola Klimczaka. Ale ostatecznie do nerwowych ruchów nie doszło.

Sezon 2013/14

Rumak pozostał zatem na stanowisku i w kolejnym sezonie Lech znowu przedwcześnie pożegnał się z Pucharem Polski. Tym razem lepsza okazała się Miedź Legnica, wówczas pierwszoligowa. Legniczanie pokonali ekipę „Kolejorza” 2:0 w ramach 1/8 finału rozgrywek. Spokojnie mogli jednak pokusić się bardziej okazałe zwycięstwo. Lech był kompletnie bez argumentów. Przegląd Sportowy pisał po tamtym spotkaniu: – Jeśli Miedź ma zamiar tak grać do końca sezonu, to hasło „ekstraklasa dla Legnicy” brzmi całkiem zachęcająco. Pierwszoligowiec pokazał kawał dobrej piłki, która wcale nie wygląda gorzej od młócki, jaką na co dzień serwują nam w ekstraklasie zawodnicy Ruchu, Widzewa czy Korony. Ba, Miedź piłkarsko wyglądała o wiele lepiej niż Lech. Przynajmniej taka w formie z wczoraj.

Tymczasem Rumak znów musiał kajać się po pucharowej wtopie: – Ciężko jest wygrać mecz, jeśli drużyna nie oddaje przez 90 minut dobrego strzału na bramkę i tak bardzo brakuje jej precyzji w ostatnim podaniu.

Sezon 2014/15

Rozstanie z Rumakiem na początku kolejnych rozgrywek przyniosło znaczącą poprawę rezultatów „Kolejorza” w Pucharze Polski. Maciej Skorża dotarł z poznaniakami aż do finału rozgrywek. Choć niewiele brakowało, a wyłożyłby się szczebelek wcześniej i to w starciu z Błękitnymi Stargard. Niżej notowanych rywali udało się jednak ostatecznie odprawić i Lech wywalczył sobie udział w finale na Narodowym.

Tam lepsza okazała się jednak Legia Warszawa.

– Dla mnie kluczowym momentem sezonu był właśnie przegrany ten finał – uważał Dariusz Motała, wówczas kierownik drużyny Lecha. – Trener Skorża to człowiek, który bardzo emocjonalnie reaguje na porażki. Nie potrafi się z nimi pogodzić, przeżywa je. Pamiętam, jak wpadł do szatni po tym przegranym finale. Natychmiast powiedział piłkarzom, że mają dziesięć minut, żeby się wykąpać, spakować i wyjść. Uciekać z tej szatni. Potem stwierdził z pełnym przekonaniem: „Za tydzień tu wracamy. I wygramy na Łazienkowskiej”. Stwierdził to z takim przekonaniem i z taką wiarą w ten zespół, że te słowa brzmiały mi w uszach po końcowym gwizdku kolejnego, ligowego spotkania z Legią tydzień później. Gdy rzeczywiście wygraliśmy 2:1 na Łazienkowskiej.

– My w pierwszej połowie finału prowadziliśmy 1:0 – dodał. – Wynik wymknął się nam z rąk, ale mieliśmy świadomość, że z gry to nam należał się triumf. Że powinniśmy byli dobić rywali. Trener to widział. Wyczuł, że jesteśmy mocniejsi od Legii, nawet jeżeli wynik na to nie wskazywał. No i kolejne spotkanie okazało się kluczem, który otworzył drzwi do mistrzostwa.

Fakt. Legia w finale Pucharu Polski zwyciężyła z Lechem 2:1, ale już tydzień później podopieczni Macieja Skorży odpowiedzieli warszawskiej ekipie pięknym za nadobne. Pokonali obrońców tytułu na ich terenie dzięki dwóm bramkom zdobytym tuż po przerwie spotkania. Co nie zmienia faktu, że krajowego pucharu ponownie nie udało się wywalczyć, choć lechici naprawdę mieli w dłoni wszelkie argumenty, by wiosną 2015 roku sięgnąć po prostu po podwójną koronę. Cóż, może z lepszym golkiperem niż Maciej Gostomski by się to udało.

Sezon 2015/16

Kolejny sezon, kolejny finał, kolejna porażka z Legią Warszawa. Tym razem zdecydowanie bardziej dotkliwa, bo w lidze Lech od dawna był już bez szans na obronę mistrzowskiego tytułu, więc triumf w Pucharze Polski stanowił jedyną możliwość uratowania spapranego sezonu. No ale naturalnie nic z tego nie wyszło. Drużyna Jana Urbana poległa na Stadionie Narodowym 0:1, gola na wagę zwycięstwa „Wojskowych” zdobył w tamtym spotkaniu Aleksandar Prijović.

Kiedy Prijović strzelił zwycięskiego gola, skończył się mecz, a zaczęła się farsa.

Pisaliśmy na Weszło: „Jedna przerwa. Druga przerwa. Trzecia. Czwarta. Z meczu zrobił się jeden wielki grill, a jeśli jakiś niezaznajomiony z realiami turysta patrzył na Narodowy z drugiej strony Wisły, to pewnie pomyślał, że właśnie wybrano tam nowego papieża. Dopóki jednak race tworzyły oprawę – wszystko mogło się podobać. Ale kiedy kilkadziesiąt (tak, dosłownie kilkadziesiąt, w kilku „turach”) rac poleciało w kierunku Arkadiuszu Malarza, cały prestiż tego święta futbolu został zdewastowany. W pewnym momencie było ich w polu karnym tyle, że Lechowi nie opłacało się nawet przeprowadzać kontrataków – obrona Legii i tak nie musiałaby wracać, bo Malarz w tym czasie ustawiał formację z kilkoma stewardami.

Chcielibyśmy po tym spotkaniu pisać o piłce. O taktyce, organizacji gry. Wybaczcie – nie da się. Nie po czymś takim. Nie po takiej boiskowej jatce, gdzie – jakby to ujął Simeone – nikt nie uprawiał futbolu, tylko wszyscy kopali piłkę. To nie był mecz dla koneserów czy miłośników taktyki. Stężenie piłkarskiego chaosu było większe niż dymu w powietrzu”.

Sezon 2016/17

Wydawało się, że to musi być ten moment, gdy passa bolesnych porażek w finałach oraz kompromitujących, przedwczesnych wpadek Lecha Poznań w Pucharze Polski dobiegnie końca. 2 maja 2017 roku na Stadionie Narodowym przeciwko „Kolejorzowi” zagrać miała Arka Gdynia. Arka z nowym trenerem, Arka rozpaczliwie walcząca o utrzymanie w lidze. Dla gdynian awans do finału był już nadspodziewanym sukcesem. Trudno sobie wyobrazić wygodniejszego rywala do rozszarpania. Zwłaszcza dla tak wygłodniałego przeciwnika, jakim był wtedy Lech, trzeci raz z rzędu grający w finale rozgrywek.

Ale po 90 minutach stadionowy zegar na Narodowym wskazywał bezbramkowy remis. Pierwsza połowa dogrywki również nie przyniosła zmiany rezultatu. A potem Lech się kompletnie rozsypał.

Najpierw mierzący 170 centymetrów wzrostu Rafał Siemaszko wpakował lechitom gola głową. Potem Luka Zarandia brawurowym rajdem objechał zupełnie zdezorganizowaną defensywę Lecha i dobił poznaniaków. Sytuację próbował jeszcze ratować golem Łukasz Trałka, ale było już za późno. Arka wyszarpała puchar, a Nenad Bjelica mógł już tylko robić dobrą minę do złej gry: – Jestem dumny z moich zawodników – zapewniał po meczu.

Lech przegrał puchar na własne życzenie. Przegrał, bo był potwornie nieskuteczny. Przede wszystkim w dziewięćdziesięciu minutach, zwieńczonych zmarnowaną szansą Majewskiego, która pomocnikowi przez jakiś czas pewnie przypominała się po nocach. Majewski miał na nodze piłkę meczową, mógł już układać sobie w głowie scenariusz na kolejną zabawną rozmówkę. Ale spudłował tak, jak wcześniej – choć nie w aż tak dogodnych sytuacjach – robili to Kownacki, Robak czy Jevtić.

Do trzech razy sztuka? Nie w przypadku Lecha.

Sezon 2017/18

Czwartego finału z rzędu nie było. Jesienią 2017 roku Lech wyleciał z Pucharu Polski już na etapie 1/16 finału. Poznaniacy zebrali tęgie lanie od Pogoni Szczecin.

Edycja bez historii dla „Kolejorza”.

Sezon 2018/19

Jeszcze jedna wpadka z pierwszoligowcem. Oczywiście pierwszoligowcem dość wyjątkowym, bo Raków Częstochowa udowodnił w tym sezonie, że jest klubem absolutnie ekstraklasowego kalibru, przynajmniej w wymiarze sportowym. Ale jesienią 2018 roku porażka z Rakowem dla Lecha była mimo wszystko dużą wpadką, a może i nawet kompromitacją. „Kolejorz” poległ 0:1 w Częstochowie. A po końcowym gwizdku arbitra trener Ivan Djurdjević długo musiał się tłumaczyć przed dziennikarzami z tej klęski.

Pisaliśmy na Weszło: „Zrobiło się trochę niezręcznie, bo nastąpiło seminarium na temat problemów Lecha. Rzecznik co prawda zapytał najpierw, czy są pytania do Papszuna, ale od razu było widać, że poznańscy dziennikarze już czekają, żeby rozpocząć dyskusję z Djurdjeviciem. 2-3 sekundy w oczekiwaniu na pytanie do trenera Rakowa i ruszono z koksem. Radosław Nawrot z „Gazety Wyborczej” w międzyczasie przepraszał Papszuna, że problemami Poznania nie zajmują się w Poznaniu, ale poruszano kolejne wątki. Minuty mijały i w końcu Papszun faktycznie nie wytrzymał. To jego zwycięstwo, jego święto, jego dzień, a musiał siedzieć w milczeniu, słuchając tłumaczeń Djurdjevicia, który również czuł się lekko nie w porządku wobec kolegi po fachu.

 – Panowie, długo jeszcze będziecie rozmawiać? To dla mnie niekomfortowe tak tutaj siedzieć. Możecie się tak przepytywać jeszcze godzinę, a jutro mamy trening. Mogę wyjść, a wy sobie rozmawiajcie. Nie chcę, żeby to zabrzmiało nieelegancko, ale… – przerwał posiedzenie szkoleniowiec pierwszoligowca”.

Sezon 2019/20

No i wreszcie wczorajsza półfinałowa porażka z Lechią Gdańsk. Niemożliwa do wytłumaczenia. Lech był lepszy z przebiegu gry. Lech miał idealną sytuację w rzutach karnych. A jednak jakimś cudem udało się podopiecznym Dariusza Żurawia wylecieć za burtę. I całkiem udany sezon poznaniaków znów nie zostanie przypieczętowany żadnym pucharem, który trochę podreperowałby morale publiczności. Popsute kolejnymi niepowodzeniami. A przecież taka jest w pewnym sensie funkcja Totolotek Pucharu Polski. Zwycięstwo w tych rozgrywkach nigdy nie będzie się równać prestiżem z triumfem ligowym. Ale zawsze jest to wspaniała okazja do zorganizowania wielkiej fety, do osłodzenia sobie ligowych niepowodzeń.

Wicemistrzostwo i zwycięstwo w pucharze? To brzmi całkiem dumnie. Wicemistrzostwo i półfinał pucharu? Nie, to zdecydowanie nie to samo. A przecież wcale nie jest powiedziane, że rozbity mentalnie Lech zdąży się po wczorajszej porażce podźwignąć dostatecznie szybko, by odpowiednio punktować na finiszu ligowego sezonu.

Fot. FotoPyk

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...