Nie napiszemy, że to największy wiosenny spadek formy piłkarza w Ekstraklasie, bo kilku mocnych konkurentów by się znalazło. Na przykład dołujący Jesus Imaz w Jagiellonii. Na pewno jednak Benedikt Zech z Pogoni Szczecin to jeden z tych, którzy w tym roku najbardziej obniżyli loty w porównaniu do rundy jesiennej. Austriak z czołowego stopera stał się gościem, który co chwila popełnia niezrozumiałe błędy. Trudno w to uwierzyć, pamiętając jego pierwsze miesiące na polskiej ziemi.
Zech w ubiegłym roku mógł być przedstawiany jako sztandarowy przykład rozsądnych transferów “Portowców”. Długo obserwowany, prześwietlony pod każdym kątem, również charakterologicznym. Wszystko się zgadzało i znajdowało potwierdzenie na boisku. Pozyskany z SC Altach stoper mógł być stawiany jako przykład solidności i niezawodności. Najsłabiej wypadł w debiucie z Legią Warszawa, który i tak wygrał, później nigdy nie zszedł poniżej przyzwoitego poziomu. Z nim składzie Pogoń jesienią przegrała zaledwie dwa mecze ligowe. Był najmocniejszym punktem szczecińskiej defensywy, w której dobre początkowe wrażenie sprawił inny nowy środkowy obrońca Kostas Triantafyllopoulos, ale on dość szybko zaczął pokazywać swoje gorsze oblicze. Zech ciągle trzymał fason.
Rok 2020 zrujnował ten wizerunek.
Już przed koronawirusową przerwą widać było, że dzieje się z nim coś niepokojącego. Zaczęło się od skrajnie niefrasobliwego zagrania ręką ze Śląskiem Wrocław, co dało gościom rzut karny, który spektakularnie zmarnował Erik Exposito. Dwie kolejki później Zech wyglądał w Zabrzu jak dziecko we mgle, nie ogarniał niczego, “Portowcy” przyjęli od Górnika trzy ciosy.
Po pandemii lawina ruszyła ze zdwojoną siłą.
- fatalny błąd przy próbie zagrania głową, po którym Bartosz Białek wyszedł sam na sam i podwyższył na 3:0 dla Zagłębia Lubin
- słabiutki występ w Poznaniu (0:4), podobnie jak całej drużyny
- samobój na stadionie Cracovii, gdy zupełnie zabrakło mu orientacji co do miejsca i czasu, przez co uprzedził wychodzącego Stipicę
- kompletnie zgubione krycie Van Amersfoorta przy drugim golu “Pasów”
A to tylko te najbardziej flagowe wpadki.
Zech po rundzie jesiennej miał u nas średnią not 5,33, czyli naprawdę dobrą. Za ten rok ma na razie 3,72 (11 ocenionych spotkań).
Niesamowity zjazd, przypominający losy Tomasa Podstawskiego – świetne pierwsze półrocze, potem już niemal wyłącznie słabo lub przeciętnie.
Skąd ta zapaść? Z pewnością nie ma jednej prostej odpowiedzi. Zech dwa ostatnie mecze przed koronawirusem stracił przez kontuzję uda, a z powodu problemów zdrowotnych opuścił również jesienną końcówkę. Mógł zostać wybity z rytmu, zwłaszcza że drużyny w przyspieszonych przygotowaniach do wznowienia rywalizacji nawet nie rozgrywały sparingów. Być może też, tak po ludzku, dała o sobie znać tęsknota za domem. Austriak nie zdecydował się wyjechać do ojczyzny na święta wielkanocne i został w Polsce. Obcokrajowcy z Pogoni mieli wtedy taką możliwość, pięciu z nich – i trener Kosta Runjaic – skorzystało z niej. Może chodzi także o te owiane już pewną legendą zimowe przygotowania u Runjaica, po których wielu zawodników notowało spadki formy. Faktem jest, że dziś trudno o kimkolwiek w tym zespole powiedzieć, że znajduje się na fali wznoszącej.
Co gorsza, sztab szkoleniowy tak naprawdę ma minimalne pole manewru w kontekście innych rozwiązań. Dla Zecha, wobec poważnej kontuzji zazwyczaj solidnego Igora Łasickiego, jedyną alternatywę stanowi Mariusz Malec, który w tym roku wcale nie prezentował się lepiej.
Efekt jest taki, że “Portowcy” po raz kolejny statystują w grupie mistrzowskiej. W niedzielne popołudnie zagrają z Jagiellonią w meczu o siódme miejsce i niewykluczone, że wystawią od początku aż czterech młodzieżowców. Już nie możemy się doczekać tego pasjonującego widowiska.
Fot. FotoPyK