Reklama

Koronacja przełożona. Lech oddaje głos do Gliwic

redakcja

Autor:redakcja

04 lipca 2020, 18:32 • 4 min czytania 63 komentarzy

W ostatnich dniach ludzie związani z Lechem Poznań często wracali do poprzednich spotkań z Legią Warszawa. Narracja była prosta – może i oba przegraliśmy, ale zarówno w październiku, jak i w maju, gorsi od rywala nie byliśmy. Jeśli była to zorganizowana akcja, mająca na celu zbudowanie pewności siebie przed trzecim starciem z liderem Ekstraklasy, trzeba powiedzieć, że zakończyła się sporym sukcesem. Chyba nawet Piotr „Jesteś Zwycięzcą” Blandford nie przeprowadziłby jej lepiej. 

Koronacja przełożona. Lech oddaje głos do Gliwic

Czasami przypisujemy szeroko rozumianemu mentalowi zbyt wielką rolę, tłumacząc nim czysto piłkarskie braki. Ale dziś naprawdę mamy wrażenie, że kluczem do zwycięstwa były głowy piłkarzy Lecha. W końcu w trakcie ważnego meczu graczom Kolejorza bliżej było do, cytując Wojciecha Łazarka, miana basiorów niż pipoloków. „Niewyżyte kabanosy”, także od popularnego „Baryły”, również pasują.

To przekonanie o własnej wartości pozwoliło Lechowi, po pozbawionym fajerwerków okresie wzajemnego badania na początku, kompletnie Legię zdominować. Przełomem była bodaj akcja z 17. minuty. Lech wymienił kilka podań, szybko przeniósł grę pod pole karne gości i choć całość niecelnym strzałem spuentował Ramirez, to coś ewidentnie drgnęło. Chwilę później piłkę obok słupka posłał Jóźwiak, następnie zatrudniony został Muzyk, aż w końcu Moder walnął z rożnego na pierwszy słupek, a najprzytomniejszy był tam wspomniany przed chwilą skrzydłowy.

Soczysty gong, 1-0. A skoro rywal był na linach, to warto było to wykorzystać. Najpierw sieknął z daleka Moder, z czym jeszcze poradził sobie Muzyk. Następnie Kamiński, z delikatną pomocą Jędrzejczyka, walnął od słupka i golkiper Legii nie miał szans. A to wcale nie musiał być koniec.

A Legia w tym czasie oddała dwa strzały, żaden z nich nie był celny. Dawno nie widzieliśmy meczu, w którym warszawski zespół, prawdopodobnie nowy mistrz Polski,  zostałby tak bardzo stłamszony. I tu trzeba podkreślić jedną rzecz, żeby po fakcie nie było głupich gadek. Nie potrafimy stwierdzić, że zespół ze stolicy w jakikolwiek sposób gościom odpuścił.

Reklama

No właśnie. Długo zastanawialiśmy się nad tym, jak podejdzie do tego spotkania Aleksandar Vuković. Sytuację miał o tyle komfortową, że skoro przyklepanie mistrzostwa jest tylko formalnością, to mógł priorytetowo potraktować wtorkowy mecz z Cracovią w Pucharze Polski. Co innego Dariusz Żuraw, który niejako zobligowany jest do pilnowania obu frontów. To jednak tylko teoretyczne rozważania, bo „Vuko” zagrał na galowo. Oczywiście bez Majeckiego i bez kontuzjowanych graczy, ale posłał w bój niemal najmocniejszy skład. Czy teraz żałuje? Tak naprawdę dowiemy się środku tygodniu. Należało jednak podkreślić, że to nie tak, iż Lech wygrał tylko dlatego, że rywal mu na to pozwolił.

O dziwo gra Legii ruszyła się w drugiej połowie. Na boisko, jeszcze przed pierwszą zmianą Lecha, weszli Rocha (za fatalnego Stolarskiego), Cholewiak i Rosołek, co wprowadziło sporo ożywienia. Oczywiście biorąc poprawkę na to, że to Lech do przypilnowania miał wynik, który go satysfakcjonował. Jeszcze na początku Cholewiak zablokował zmierzający do bramki strzał Gwilii, a Rosołek po fajnej akcji Gruzina walnął w sam środek bramki. Ale rozkręcili się, chłopcy. Efektem tego był gol kontaktowy, gdy po rzucie rożnym Lewczuk dobił strzał Jędrzejczyka w słupek. Jednak wbrew temu, co mogłaby teraz pomyśleć osoba, która nie oglądała spotkania, nie stało się tak, że Lech do końca bał się, że straci prowadzenie. Legia nie poszła za ciosem, a rywal po gorszym okresie zaczął bronić się dość mądrze.

Czyli 2-1, zasłużona wygrana.

A wracając jeszcze na chwilę do poprzednich meczów między Lechem a Legią, wspomnieć musimy o Moderze. To dla nas twarz tego Kolejorza, który okazał się od lidera Ekstraklasy mocniejszy. Wcale nie był najlepszy na placu, bardziej podobali nam się choćby skrzydłowi. Ale jego obecność w środku pola obok Tiby i Ramireza to jasny sygnał, że Lech chce grać w piłkę, dominować. Okazało się, że wcale nie trzeba mieć w składzie przecinaka nawet przy dobrym rywalu. Zyskuje na tym cała drużyna i każdy zawodnik z osobna. Pokazał to dzisiejszy mecz, ale pokazały też poprzednie spotkania (w tym to z Pogonią, w którym chłopaka nie było).

Twarzą Lecha, który przeciwstawiał się Legii, ale ostatecznie dostawał w cymbał, był dla nas z kolei Karlo Muhar. Ech… Na miejscu kibiców Lecha nawet wolelibyśmy nie myśleć o tym, gdzie dziś mógłby być Kolejorz, gdyby trener właściwe wnioski wyciągnął wcześniej. Szkoda psuć sobie nerwy w ten fajny dla nich wieczór.

Reklama

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

63 komentarzy

Loading...