Reklama

Rafał Wolsztyński: W Widzewie presja jest jeszcze większa niż w Górniku Zabrze

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

30 czerwca 2020, 12:45 • 9 min czytania 15 komentarzy

Rafał Wolsztyński zaliczył chyba najbardziej niejednoznaczny występ w swojej dotychczasowej karierze. Z jednej strony strzelił trzy gole dla Widzewa przeciwko Górnikowi Polkowice. Druga strona medalu jest taka, że mógł strzelić jeszcze więcej, a jego drużyna nie zdobyła nawet punktu. Z byłym zawodnikiem Górnika Zabrze rozmawiamy o roli rezerwowego w ostatnich miesiącach, o niewykorzystaniu czasu w pierwszym składzie, o presji w Łodzi większej niż w Górniku, o zazdrosnych i dodatkowo mobilizujących się na Widzew rywalach oraz o braku marginesu błędu w kontekście awansu. Zapraszamy. 

Rafał Wolsztyński: W Widzewie presja jest jeszcze większa niż w Górniku Zabrze
Jakie to uczucie ustrzelić hat-tricka w przegranym meczu?

Słodko-gorzkie, skrajne emocje. Indywidualnie jestem zadowolony ze swojej postawy, zwłaszcza że trochę musiałem czekać na szansę w pierwszym składzie. Po takiej przerwie człowiek zawsze się zastanawia, jak to będzie wyglądało. Często wchodziłem z ławki, ale ogólnie tych minut po pandemii za dużo nie uzbierałem. Dopiero Marcin Robak musiał wypaść za kartki, żebym zagrał od początku. Wyszło całkiem fajnie jeśli chodzi o moje poczynania. Wiadomo jednak, że piłka to sport drużynowy, najważniejsze jest zwycięstwo. Gdyby się udało, trzy bramki smakowałyby jeszcze lepiej. Ale nie będę ściemniał: cieszę się z tych goli.

Mogłeś ich strzelić jeszcze więcej. Mam tu na myśli zwłaszcza sytuację z ostatniej minuty.

W sumie miałem jeszcze trzy dość dobre sytuacje, w których mogłem się zachować lepiej i może to dałoby następną bramkę. Bardziej niż okazji wspomnianej przez ciebie, żałuję tej zmarnowanej zaraz po trafieniu na 3:4. Dostałem prostopadłą piłkę od Bartka Poczobuta, minąłem bramkarza i uderzyłem w boczną siatkę. Kąt był ostry, ale wiem, że umiem strzelać z takich pozycji. No i tej ostatniej akcji też żal. Zabrakło trochę zimnej krwi, mogłem poszukać pasówki dołem. Bramkarz się cofał i mógłby nie zdążyć z interwencją. Albo po prostu mogłem zamknąć oczy i dać sobie szansę, a bramkarzowi sposobność do wykazania się.

Nie ma co ukrywać, w Polkowicach zagrałeś od początku głównie przez absencję Robaka. Teraz wróci do składu i pytanie, czy masz wkalkulowane, że znów możesz wylądować na ławce?

Trudno mi to sobie wyobrazić, ale mam to wkalkulowane. Jesienią podobna sytuacja miała już miejsce. Wszedłem w końcówce meczu z Bytovią, strzeliłem dwa gole i… zostało po staremu. W następnej kolejce dostałem kwadrans. Drużynie wtedy szło, trener nie chciał niczego zmieniać. Tamto spotkanie, w Stargardzie, również wygraliśmy i było okej. Nie wiem, jaka decyzja zapadnie teraz. Jestem tylko zawodnikiem, będę musiał się dostosować do każdych okoliczności. Jeśli znów przyjdzie mi wchodzić z ławki, zrobię wszystko, żeby kolejny raz przydać się zespołowi i udowodnić, że zasługuję na pierwszy skład.

Reklama
Nawet nie pytam, czy byłeś pogodzony z rolą rezerwowego, ale czy miałeś poczucie, że zasługujesz na bycie zmiennikiem, że na tamten moment inni byli lepsi?

Był jeden moment, w którym uderzyłem się w pierś i pomyślałem, że rzeczywiście może czas trochę odpocząć. Mam na myśli początek sezonu. Grałem więcej, ale nie szło mi najlepiej, zdobyłem tylko jedną bramkę. Usiadłem na ławce, łapałem minuty w końcówkach. Niewykluczone, że wtedy tego potrzebowałem, bo dość szybko jak już wchodziłem, to co chwila strzelałem, gole wróciły. Mimo to mój status już się nie zmienił.

Wiadomo, że każdy patrzy po swojemu, warto jednak znać przyczyny takiej a nie innej sytuacji. Trener aktualnie nie preferuje gry na dwóch typowych napastników, a za takiego uważam i siebie, i Marcina. Pomysł trenera jest inny. Woli zagęszczać środek pola, wystawiając trzech klasycznych środkowych pomocników. „Dziesiątka” nie jest bardziej ofensywnie usposobiona, tylko tak samo musi pracować dla drużyny i pamiętać o defensywie. Cała taktyka była ustawiona pod to, żeby Marcin otrzymywał piłki. Ja się w tej koncepcji nie mieściłem. Nie godziłem się z tym i robiłem wszystko, żeby to zmienić. Trudno się rywalizuje z kimś takim jak Marcin. To klasa sama w sobie i już chyba mała legenda Widzewa. Musiałem cierpliwie czekać na swoje pięć minut. Doczekałem się i pokazałem, że jestem wart większego zaufania i to, że jeśli Marcina brakuje, potrafię udźwignąć jego rolę.

No właśnie, na początku sezonu grałeś więcej. Pierwszych dziewięć kolejek to osiem występów od początku. Patrząc po liczbach, nie wycisnąłeś maksimum z tego okresu.

Myślę, że z gry nie wyglądało to słabo, ale liczb nie miałem takich, jakie powinienem mieć. Zawodnika ofensywnego na dłuższą metę rozlicza się z konkretów. Każdy więc na nie patrzył i nie miał się czym zachwycić. Sama forma nie była zła. Dopiero jako rezerwowy zacząłem się przełamywać i sądzę, że dziś mogę być zadowolony ze swoich statystyk. Dziewięć bramek i dwie asysty przy tysiącu rozegranych minut to niezłe liczby. A nie zawsze łatwo jest rezerwowemu się pokazać. Każdy woli wchodzić w mecz od początku razem z drużyną, no i czasu masz po prostu więcej. Nie narzekam na tych dziewięć goli. Przed sezonem miałem swój cichy cel i chciałbym do niego dobić, ale nie zdradzę dokładnie, ile mi brakuje.

Czyli było z czego strzelać w tamtym okresie?

Jakoś super dużo sytuacji nie miałem, ale zawodnik na mojej pozycji musi też umieć samemu je sobie kreować. Jak już do nich dochodziłem, czegoś brakowało. Nie rozpamiętuję tego, patrzę do przodu z pozytywnym nastawieniem.

Czytając komentarze po meczu w Polkowicach i nagłówki typu „czarne chmury nad Widzewem”, można odnieść wrażenie, że wszystko wam się wali. W tabeli jednak ciągle jesteście pierwsi.

To tylko pokazuje, jak bardzo ludziom zależy, żeby Widzew znalazł się w wyższej klasie rozgrywkowej. I nie mówię tu nawet o I lidze, bo dobrze wiemy, że historia klubu każe myśleć o Ekstraklasie. Widzew na nią zasługuje. Kibice się martwią i niecierpliwą, jak ten sezon będzie dalej wyglądał. Granie po pandemii zaczęliśmy bardzo słabo – jeden punkt w trzech meczach. Wygrane z Garbarnią i rezerwami Lecha trochę uspokoiły sytuację, ale z Górnikiem znów sprawy poszły nie po naszej myśli. Nie dziwię się zaniepokojeniu kibiców. Mamy drużynę, która spokojnie mogłaby sobie poradzić na najwyższym szczeblu. W składzie jest wielu ogranych zawodników, którzy coś widzieli i gdzieś byli. Powinniśmy punktować lepiej, ale wiadomo, że papier niczego nie gwarantuje. Wszystko trzeba potwierdzić i wyszarpać na boisku. Za darmo niczego nie dostaliśmy i nie dostaniemy. Z drugiej strony – ciągle jesteśmy liderem, cały czas awans jest w naszych rękach i nogach, nie musimy się oglądać na innych. Mam nadzieję, że będziemy rozliczani z udanego efektu końcowego, a nie z tego, co działo się przed dotarciem do celu.

Reklama
W Łodzi mierzysz się z największą presją w karierze, jeszcze większą niż w Górniku Zabrze? Odnoszę wrażenie, że nawet każda wasza stracona bramka i każda mniej przekonująca wygrana są szeroko komentowane pod kątem tego, czy przypadkiem nie jesteście w kryzysie i czy na pewno nikt nie odpuszcza.

Tak, myślę, że w Widzewie presja jest jeszcze większa od tej w Zabrzu. Może dlatego, że jak już naprawdę przebiłem się do pierwszego zespołu Górnika, mieliśmy szatnię złożoną głównie z zawodników mocno związanych z regionem. Kibice mówili o nich „nasze synki”. Każdy dobrze im życzył, żeby mimo młodego wieku godnie pokazywali się w Ekstraklasie. Piłkarze też mocno identyfikowali się z kibicami, byliśmy na tym samym poziomie. Wszyscy widzieli, że chcemy się przebić, że walczymy o swoją przyszłość.

Widzew natomiast na razie jest budowany pod kątem jak najszybszego awansu. Sprowadzono zawodników z nazwiskami, od których wymaga się pokazania pełni możliwości tu i teraz, wygrywania meczu za meczem i to w przekonującym stylu. Nawet w II lidze boisko czasami to weryfikuje. Nieraz punkty trzeba wyszarpywać, czasami cofnąć się do obrony, a kibice Widzewa oczekują, żebyśmy ciągle dominowali i strzelali po pięć goli w każdym spotkaniu. Rozumiem ich punkt widzenia, ale w żadnej zawodowej lidze nie jest to możliwe. Tak jak mówię: najważniejszy jest awans, a mniej sposób, w jaki go osiągniemy. Sądzę, że w razie szczęśliwego zakończenia nikt nie będzie nam wypominał kilku wpadek po drodze.

Gdy rozmawialiśmy w marcu ubiegłego roku, mówiłeś, że rywale w II lidze dodatkowo mobilizują się na Widzew i przeważnie murują dostęp do bramki, czekając na kontry. Coś się w tym względzie zmieniło?

Jest w tym sezonie kilka zespołów, które mają swój pomysł na grę i chcą go realizować. Wiadomo, często o różnych założeniach rozmawia się w szatni, a potem w trakcie meczu liczą się tylko punkty. GKS Katowice czy Stal Rzeszów na założeniach nie kończą. GKS-owi na razie mniej więcej udaje się to łączyć z wynikami, natomiast Stal zderzyła się z rzeczywistością po awansie i musi walczyć o utrzymanie. Ale najczęściej jest tak jak było wcześniej: rywale się na nas spinają i chcą nam udowodnić, że mogą grać tak samo jak my i też mogliby być w Widzewie. Każdy z nas musiał przejść jakaś drogę, żeby do Łodzi trafić, nikt nie został wzięty z przypadku. Gdzieś wcześniej trzeba było się pokazać, żeby Widzew się tobą zainteresował. Przeciwnicy próbują więc pokazać, że są lepsi, dlatego tak ciężko nam się gra i niektóre mecze są na ostrzu noża. Ciągle chcemy mieć piłkę i grać według swoich założeń, za co czasami jesteśmy karceni i nadziewamy się na kontry. Myślę jednak, że koniec końców każdemu zawodnikowi bardziej uśmiechałoby się występować w Widzewie niż w jakiejkolwiek innej drużynie II ligi.

Czyli mobilizacja na Widzew częściowo wynika z jego ogólnej marki, a częściowo ze względu na głośne nazwiska i zarobki, które mają w Łodzi? Kłujecie w oczy resztę.

Nutka zazdrości u rywali na pewno się pojawia. Nie wierzę, że ktoś grający dziś w innym klubie II ligi nie chciałby pójść do Widzewa i po cichu nie liczył, że dobrą grą przeciwko nam zwróci na siebie uwagę. To dla nas dodatkowe utrudnienie, jeszcze jedna przeszkoda do przeskoczenia. Porównałbym to do sytuacji Legii w Ekstraklasie. Każdy się na nią napina, wygrana z nią jest bardziej prestiżowa niż z kimś innym. Mimo to po raz piąty w ostatnich sześciu latach zostanie mistrzem Polski. To świadczy o dużej klasie i odporności psychicznej jej zawodników. My zmagamy się z podobnymi okolicznościami, tyle że dwa poziomy niżej. Musimy robić różnicę swoimi umiejętnościami, ambicję i wolę walki ma każdy.

Długo zbieraliście się po niepowodzeniu w tamtym sezonie? Zapaść na finiszu była niewytłumaczalna: najpierw dziewięć remisów z rzędu, później jedno zwycięstwo i dwie porażki.

Sami sobie pokrzyżowaliśmy plany. Założenie było takie, że już w tym sezonie będziemy w I lidze i powalczymy o Ekstraklasę. One się nie zmieniły, ale zostały opóźnione. Boisko brutalnie nas zweryfikowało. Nie ma jednak co tego rozpamiętywać, przeszłość odgradzamy grubą kreską. Nastąpiło nowe rozdanie i nadal mamy wszystkie karty w ręku. Jest całkiem inna szatnia i całkiem inni ludzie, również za sterami klubu.

Czujecie, że to już trochę na zasadzie „I liga, albo śmierć”? Śmierć w tym sensie, że kolejny brak awansu będzie oznaczał tąpnięcie w klubie i masowe rozliczenia?

Czujemy, na pewno. Nie po to tyle zainwestowano w kadrę, żeby ciągle grać w II lidze. Oczekiwania są takie, że latem wchodzimy do I ligi, a za rok do Ekstraklasy. Mamy jeszcze sześć kolejek na udowodnienie, że potrafimy to udźwignąć i dać radość większości łodzian.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...