Wielu trenerów powtarza jak mantrę, że budowanie zespołu zaczyna się od tyłu. Najpierw musisz mieć przynajmniej w miarę solidną defensywę, żeby na tym fundamencie móc tworzyć dalej. Może to i racja, ale z drugiej strony, z zamokniętymi armatami z przodu twoje możliwości będą w zasadzie równie małe, co z nieuporządkowaną obroną. Pokazuje to przykład Arki Gdynia, która na domiar złego w tym sezonie często nie dojeżdża i z przodu, i z tyłu.
W tylnych formacjach Arkowcom zgadzała się tylko obsada bramki. Kontuzjowany obecnie Pavels Steinbors to nadal ligowa czołówka golkiperów, choć tak po prawdzie, nawet Łotysz ostatnimi czasy notował zniżkę formy. Coraz rzadziej robił różnicę na plus. W samej obronie przez cały sezon bigos z kapustą. Brak porządnej rywalizacji na bokach sprawia, że ciągle grają mający bardzo słaby sezon Damian Zbozień i Adam Marciniak. Układ stoperów zmieniał się częściej niż nastroje Józefa Wojciechowskiego w czasach Polonii Warszawa. Co gorsza, żaden nie gwarantował choćby solidnego poziomu. Gdynianie, mając w składzie jednego z lepszych bramkarzy, stracili już 49 goli. Bardziej dziurawiona jest tylko siatka ŁKS-u i Korony Kielce.
Śmiemy jednak twierdzić, że największym zmartwieniem Arki od dłuższego czasu pozostaje ofensywa.
A konkretnie: beznadziejni napastnicy. W tej konkurencji tylko Korona Kielce może się odezwać i krzyknąć: hej, patrzcie, u nas taka sama bieda! Nawet ten beznadziejny ŁKS to łącznie osiem goli Łukasza Sekulskiego i Rafała Kujawy.
Spośród zawodników Arki, których można klasyfikować jako napastników, bramki w tym sezonie ligowym zdobywał jedynie Dawit Schirtladze. Konkretnie – cztery, do tego trzy asysty i jedno kluczowe podanie. Całkiem przyzwoite liczby jak na zespół o takiej niemocy i 1147 rozegranych minut. W przypadku Gruzina jednak prawie wszystkie statystyki zostały nabite jeszcze latem. Dał świetną zmianę na Cracovii, później błyszczał z Górnikiem Zabrze i ŁKS-em. W następnych tygodniach było już trochę gorzej, aż zaczęły się problemy zdrowotne, które zabrały mu końcówkę jesieni i początek wiosny. Do teraz się po tych przejściach odkręca i jak na razie nie za bardzo mu to wychodzi.
Schirtladze zresztą nie jest typową “dziewiątką”, to piłkarz znacznie bardziej mobilny. Można go rzucać po pozycjach, byleby była ofensywna.
Z tymi typowymi “królami” pola karnego mają w Gdyni dramat.
- Fabian Serrarens: 17 meczów, 1274 minuty, 0 goli, 1 asysta, 1 kluczowe podanie
- Oskar Zawada: 15 meczów, 689 minut, 0 goli, 0 asyst
- Rafał Siemaszko: 8 meczów, 181 minut, 0 goli, 0 asyst
Siemaszko pisał fajną historię po awansie w 2016 roku, ale od dłuższego nie prezentuje poziomu ekstraklasowego. O Serrarensie napisano już wszystko. Na ten moment to jeden z największych nieudaczników ostatnich lat w Ekstraklasie, na dodatek znacznie obciążający budżet. Czasami się podobał w kontekście utrzymania przy piłce, potrafił dobrze podać, ale w najważniejszych dla napastnika sprawach zawsze zawodził. Dopiero kilka dni temu z Zagłębiem Lubin pokazał, że może cokolwiek tej drużynie dać. Po jego zagraniu był rzut karny za rękę Alana Czerwińskiego, bardzo ładnie asystował Maciejowi Jankowskiemu na 2:0, a po przerwie wypuścił na skrzydle Mateusza Młyńskiego w decydującej o zwycięstwie akcji. To były pierwsze ofensywne konkrety Holendra w całym sezonie!
Zawada wzbudził uśmiech politowania, gdy w ekstazie po golu strzelonemu Zagłębiu dzięki dużemu rykoszetowi przystawił palec do ust (krytycy, cisza!), a po chwili mu tego gola anulowali. Chłop już prawie dwa i pół roku kopie na polskich boiskach. Poza kilkoma udanymi tygodniami w Wiśle Płock na finiszu ubiegłego sezonu, nie notuje żadnych liczb. Nie można mu odmówić walki i zaangażowania, tej mitycznej gry tyłem do bramki również, podobnie jak wygrania pojedynku główkowego, ale bądźmy poważni.
Światełko w tunelu?
Całkiem przyzwoicie zaczyna się sprawdzać ustawienie z dwójką napadziorów, gdy jeden jest wysunięty, a drugi nieco cofnięty. Wtedy, przynajmniej w teorii, zawsze jest do kogo zgrać i nie trzeba czekać kolegów z drugiej linii. Zakładamy, że Ireneusz Mamrot pójdzie dziś tym tropem, choć niekoniecznie w układzie Zawada-Serrarens. Obaj są dość wysocy, co na rosłych obrońcach Rakowa raczej nie zrobi wrażenia. Sprytniejszy może być wariant z niższym i ruchliwszych Schirtladze, który preferuje granie po ziemi.
Tak czy siak, dla napastników żółto-niebieskich to absolutnie ostatni dzwonek, żeby jeszcze uratować ten sezon – sobie i klubowi. Jeżeli Arka nadal zamierza poważnie myśleć o utrzymaniu, musi w Bełchatowie zainkasować pełną pulę. Czas na zabawę w remisy był wcześniej.
Fot. FotoPyK