Bycie napastnikiem w Legii Warszawa to generalnie bardzo fajna fucha – szczególnie wtedy, gdy ma się za plecami taką linię pomocy jak obecnie. Ale okazuje się również, że to także zawód podwyższonego ryzyka. W trakcie niedzielnego meczu ze Śląskiem Wrocław kontuzję odniósł Jose Kante. Na zajęciach wyrównawczych po tym spotkaniu posypał się Vamara Sanogo. Specyficznego hat-tricka Legia skompletowała dziś, bo na rozgrzewce przed starciem z Jagiellonią wypadł przewidziany do gry w pierwszym składzie Tomas Pekhart. Na miejscu Rosołka i Włodarczyka uważalibyśmy na siebie mocniej niż zazwyczaj. Ale od tej wyliczanki zaczęliśmy dlatego, że te absencje odcisnęły swoje piętno na spotkaniu Legii z Jagiellonią. Czekaliśmy na kawałek niezłej rozrywki, a dostaliśmy transmitowane przez telewizje spełnianie kontraktowych obowiązków.
Czecha w składzie zastąpił bohater meczu ze Śląskiem, czyli Walerian Gwilia. Na szpicę posłany został jednak Mateusz Cholewiak, który grywał z przodu w poprzednim klubie. Czy stwarzał zagrożenie? Tak, mniej więcej od 70. minuty. Wtedy na boisku zameldował się Rosołek, a skrzydłowy wrócił na swoją nominalną pozycję. Były gracz Śląska kilka razy urwał się na lewej stronie, korzystając z fajnych otwierających podań Slisza i Gwilii, ale jego dogrania, a w zasadzie próby, lepiej przemilczeć.
Swoją drogą, tak żeby była jasność, mówimy o sytuacjach, na które przy normalnym meczu nawet nie zwrócilibyśmy uwagi. Tutaj do normalności zabrakło tyle, co ŁKS-owi do bezpiecznego miejsca.
Oczywiście absurdem byłoby zrzucanie winy na Cholewiaka. Starał się chłopina. Ale w Legii nie zafunkcjonowało dziś bardzo wiele. Zabrakło choćby rajdów prawym skrzydłem – tak jak Vesović z Wszołkiem potrafili śmigać tą flanką raz za razem, tak dziś współpraca na linii były gracz QPR – Stolarski szwankowała. Swojej szansy raczej nie wykorzystał w środku Slisz, przy czym od Antolicia zbyt mocno nie odstawał. Nawet zazwyczaj ofensywny Karbownik był dzisiaj mocno wycofany. Luquinhas przeszedł obok meczu. Efekt to jajo po stronie strzelonych goli. Okej – raz trafił Gwilia, ale sędzia ostatecznie gwizdnął spalonego Stolarskiego. Słusznie, choć przez chwilę wydawało się, że walnął babola.
Zdecydowanie słabszej formy Legii nie potrafiła wykorzystać Jagiellonia. Brzydkie słowa w różnych językach powinny paść szczególnie w kontekście początku spotkania. Najlepszą okazję na gola miał w piątej minucie Pospisil, ale tym razem zawiódł go jego ulubiony zewniaczek. Kilka chwil później wrzutkę z rożnego powinien zamknąć Tiru, ale chyba nie wierzył w to, że piłka może do niego dolecieć i skiepścił straszliwie. Chętnie opisalibyśmy również kolejne akcje gospodarzy, ale raczej nie warto. Nawet jak już było blisko, to w ostatniej chwili ofiarnie interweniowali Lewczuk z Wieteską i po zagrożeniu. Wymowne – najciekawszą akcją Jagi według realizatora był strzał Puljicia z wolnego. Wprost do koszyczka Majeckiego.
Ale szczęście Legii polega rzecz jasna na tym, że takiego meczu w jej wykonaniu nie wykorzystały też ekipy Piasta i Lecha. Pierwsi przegrali w Gdańsku, a drudzy nie pokonali Pogoni. Nawet nie ma jak sztucznie podgrzać emocji…
Fot. FotoPyK